Obserwatorzy

sobota, 17 kwietnia 2021

Święty Michał Miecz Boży, Wszechświecie

Nawrzeszczałam na Pana z Pieskiem, Wszechświecie.

Bardzo nawrzeszczałam.

A zaczęło się w lutym, kiedy dotarła do nas hiobowa wieść. Nasz Sad będzie wycięty, by mogły tam powstać ścieżki, klomby, plac zabaw dla dzieci i siłownia na wolnym powietrzu (trzecie już takie miejsce w mieście emerytów). Dotarła do nas cywilizacja w jej najbardziej siermiężnym wydaniu.
Z piłami, buldożerami i spychaczami, ludźmi w pomarańczowych ubrankach, z których każdy był dużo młodszy od wycinanych drzew.

Sad nigdy nie był mój. Był gminny. Ale od dawna nikt się nim nie przejmował. Weterynarz, który go założył w latach 50-tych, oraz nasadził mnóstwo innych drzew nie tylko owocowych, zmarł 20 lat temu. Przez te 20 lat Sadem zajmował się mój Mąż. Pozwalając mu żyć jak chciał, lekko tylko ogarniając przestrzeń dla ludzi. Sad się odwdzięczał, trzymał wodę i chłód w coraz gorętsze lata, osłaniał przed hałasem i spalinami drogi krajowej, która jest niedaleko. Dawał owoce, lśnił rosą o poranku, wyciszał nerwy szumem drzew. Kiedy leżałam na hamaku widziałam nad sobą zieloną, mieniącą się kopułę...
Energia spokojnie przepływała, wszechobecna, czuła i harmonijna...


Miałam też pewność, że Dobro tego miejsca rozlewa się dalej, na Miasteczko. Że zielona, zdrowa energia zasila wszystkich mieszkańców. Otula, łagodzi i uspokaja.

I nagle wszystko znika.
Dźwięk pił za oknem całymi dniami. Drzewa dostały numery skazańców. To najukochańsze też.
To, które rosło z moimi dziećmi, które widziało wszystkie nasze ogniska rozpalane wieczorami, to, do którego przytulałam się, gdy było bardzo źle. To, które miało mocne, zdrowe korzenie...
Bezsilność...
Mój przecudny Sad...



Teraz wygląda tak...
Moje najukochańsze...

Kolejka do wycinki...


A "prace" postępują....


Tylko po to, by zalać asfaltem, wyłożyć kostką, postawić kilka ławek w pełnym słońcu, bo drzewa przecież nie potrzebne. Gubią liście, trzeba sprzątać, może komuś gałąź spaść na głowę, wichura może je połamać. No cóż, ja wolałam spacerować zieloną ścieżką...
Będą roślinki w gazonach, "certyfikowane" krzaczki kupione w ogrodniczym.
Egoistka. Ludzie wolą cywilizację. 
I żeby wszystko było jasne, to jest projekt za pieniądze UE, w celu zachowania BIORÓŻNORODNOŚCI na terenach....
Ciężka ironia.

I tak mnie męczyło, od lutego. Na różne sposoby starałam się sobie pomóc. Płakałam, tłumaczyłam, wypierałam, ogarniała mnie wściekłość.
Rozsądek mówił: nie możesz się z koniem kopać, nie twoje, odpuść...
A Serce: boli, tak nie można, bosze, weź spuść bombę na tych idiotów!

Kilka dni temu, wyszłam na spacer z suczką, po tym pobojowisku. I szedł Pan z Pieskiem.
I poczułam taką złość do Pana:
-czego tu łazi nam pod oknami, teraz wszyscy będą plątać się jak po swoim, już ktoś wykopał kwiatki z ogrodu, złodziej jeden, a ten łazi, czy ja chodzę do jego ogrodu, włażę na jego podwórko!?
I ja to wszystko do Pana z Pieskiem wykrzyczałam i jeszcze więcej...
Pan mi odburknął coś, ale nie słuchałam. Odwróciłam się i poszłam do domu. Cała roztrzęsiona.

W domu, zapłakana, stanęłam pochylona, oparłam ręce o uda i stałam tak długo, czując wszystko, co kotłowało się we mnie. Rozpacz, złość, żal, żałoba, bezsilność...

Następnego dnia rano szłam do pracy. I nagle, naprzeciw mnie zobaczyłam idącego Pana z Pieskiem.
Ni jak uciec. Bo zrobiło mi się wstyd. Może nie rozpozna? Mamy maski. Nie patrzyłam na nich, gdy ich mijałam. Ale Piesek mnie rozpoznał. Zaczął na mnie bardzo szczekać.
I zrobiło mi się okropnie, poczułam przykrość ogromną, bo przecież ja do Pieska nic nie mam, mnie wszystkie pieski lubią...


Jakiś czas temu musiałam pójść z Mężem na mszę za Teścia - ludzie wykupują te msze jak dzicy.
A Teść, z tego co czuję, ma się teraz świetnie. No dobra, ale to taka planeta. Poszłam.
W sumie lubię ten kościół, można posiedzieć, powspominać, popatrzeć na ludzi covidowych. Może być ciekawie. Msza była spokojna, siostra sercanka grała na organach i śpiewała głosem słodkim jak karmelek. Niespodzianką była litania do Józefa. Słuchałam, zastanawiając się któż to wymyślił.
Bo jakoś nigdy nie wsłuchiwałam się w słowa Wszechświecie, a teraz posłuchałam...
Siostra zaśpiewała jeszcze coś słodziuśkiego i kiedy myślałam, że już koniec, zaległa dość ciężka cisza.
Zrobiło się ciemniej. I jakby na dany znak, wszyscy razem zaczęli mówić. 
Jednym głosem, niskim, wibrującym, dziwnie odbijającym się od wysokich ścian  naw kościoła.
Mroczne murmurando....

...Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą,
mocą Bożą strąć do piekła...

Hieronim Bosch- Sąd ostateczny

Aż przeszły po mnie dreszcze...
Aż zawibrowało w środku złą radością. Pociągnęło...

O żesz ty, Mieczu Boży, Archaniele Michale, Wodzu Wojska Niebieskiego....
Okaż miłosierdzie i udaj głuchego...












Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja pobożna bardzo, Prowincjonalna Bibliotekarka.


środa, 7 kwietnia 2021

Zabójstwo na zlecenie Wszechświecie

 

Agatha Christie mówiła: 
"Pomysły moich powieści kryminalnych znajduję, zmywając. Jest to zajęcie tak głupie, że zawsze rodzi we mnie myśl o zabójstwie."

Nie wiem kiedy w mojej głowie powstała ta czarna, smolista myśl, może i przy zmywaniu...

 
Na początku, wiosną zeszłego roku, kiedy kolegaW zaistniał, przestraszyłam się jak wszyscy. Mąż i Syn byli strażakami, musieli robić co do nich należało. W sklepach strach, na dworze strach, ludzie odskakiwali od siebie jak zające. Człek spać nie mógł, wszystko spowite było szaroburym woalem paniki i przerażenia. I jeszcze dodatkowo Mama. Godzinę jazdy od nas, sama w domu, też przerażona.
Tu był dość duży kłopot, bo Mama na starość zrobiła się pisowska do nieprzytomności i szczerze wierząca w przekaz TVP1. Siedziała, oglądała i świrowała. Dzwoniła do mnie prawie co dzień, niby zapytać co u nas, ale tak naprawdę, by uzyskać wsparcie dla siebie. No cóż, wspierałam. Po dołożeniu słuchawki byłam zmęczona jak po biegu maratońskim.
Tak to jest, gdy tłumisz swoje własne uczucia, na rzecz tzw. więzi rodzinnych....

A czarna myśl się wykluwała...
Na początku przekaz rządu: kochasz rodziców, nie odwiedzaj ich, izoluj; wydał się zbawieniem.
Wolne weekendy! Żadnego kopania ogródka, grabienia, zakupów (sąsiadka mamie robiła), upierdliwych pogaduszek przy herbacie, listy zadań dla Męża. Super! To było fajne nawet. Ale Mama coraz bardziej popadała w nerwicę i paranoję z samotności, coraz trudniejsze były rozmowy. Kiedy dzwonił telefon wieczorem, dostawałam drgawek ze złości. 
-Co u was? I nie słuchała, tylko zaczynała swoje: popatrz co się porobiło i leciała TVP1.

Ile zniesie dobra córka?
Dobra córka zniesie wszystko!
A ile zniesie zła córka?
Zła córka wymyśli jak się pozbyć matki. 
Zła córka wkręci w to też swoje Siostry, bo nas trzy jest. I Męża, i synów, i partnera Siostry Najmłodszej, bo on jest patologiem, ma certyfikat i jeździ stwierdzać zgony na kwarantannach. 
Doskonale im nas więcej, tym lepiej.
Zła, czarna, smolista myśl wydała podłe, paskudne owoce...

Zadzwoniłam do Mamy i powiedziałam, że jeśli chce, zaczniemy ją odwiedzać. Bo i tak trzeba narąbać drzewa do kuchni, pomóc przy ogródku, zrobić kilka rzeczy na podwórku. A ponieważ nie wiadomo kiedy się kolegaW skończy, może być tak, że nie zobaczymy się nawet do jesieni, może dłużej, a ona ma 73 lata i siły już marne. Przebiegle Wszechświecie, co? Ja mam czyste ręce.
Mama nie namyślała się długo, bo lęk wyssał z niej już resztki zdrowego rozsądku. Zamiast powiedzieć: NIE, bo mi zagrażacie, zgodziła się. Zero instynktu samozachowawczego. Bardzo dobrze.
Mało tego, kiedy przyjechaliśmy zrobiła obiad i herbatkę, i posiedzieliśmy przy jednym stole, bez maseczek i rękawiczek. Znakomicie.
Moje dwie Siostry też zaczęły ją odwiedzać...
Podłość nasza rosła i rosła...
Pojechaliśmy do niej  przed 1 listopada, na Boże Narodzenie, teraz na Wielkanoc. Podobno wtedy kolegaW najgorszy. I tak czekamy, czekamy, a tu nic.
Rodzicielka rozkwitła, uspokoiła się, dłubie w ogródku, chodzi na spacery z psami. Nawet nie kichnęła.
A tak chciałam zamordować Matkę...
Trzy morderczynie, ja i moje Siostry...

KolegaW się nie wywiązał.
No cóż, dobrze, że choć telefon odpoczywa...

 W sumie nie traćmy nadziei, wszystko sprzyja morderczyniom, takim jak my. Jeśli starsza pani zaniemoże, wzywamy karetkę, karetka wiezie na covidowy (nieważne, wylew czy serce, wsio trafia na covidowy teraz). Tam odwiedzin nie ma pod żadnym pozorem, jakie to wygodne, złe córki to doceniają.
Mojej koleżance lekarz z covidowego powiedział: wie pani, chorzy wchodzą do nas na nogach, a wychodzą nogami do przodu. Jest nadzieja... 
A my możemy szlochać, opowiadać jakie to okropne i jak nam ciężko. Idealne alibi.

Więc jeździmy, pijemy herbatki, jemy obiady, przytulamy się.
Złe córki, ponure żniwiarki, morderczynie...


PS. Milutka ma się ciut lepiej, apetyt jest i wkurza się na wszystkich. I nie ma bata, zawsze czołga się do tej kuwety, która jest dalej ;)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja brzydka, okrutna i zła, Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 3 kwietnia 2021

Nie ma mocnych Wszechświecie

 


Drogi Wszechświecie, nic nie poradzę, ciężkie terminy naszły...
A na to, tylko czas jest panaceum.

Wokół domu piły, siekiery, buldożery niszczą sad. 

I boli.

Ale bardziej boli Milutka. 
Milutka kotkiem naszym jest, najstarsza, ma dziesięć lat. Zwykła, biało/bura, okrąglutka koteczka. Jednak w domu nikt jej nie lekceważy, każdy jej z drogi schodzi, bo Milutka charakter ma  mocny i ostry tak, jak jej pazurek. Oraz spojrzenie. Prowadzi życie niezależne, jak Włóczykij z Doliny Muminków. Przychodzi kiedy chce, wychodzi kiedy chce. 
I przedwczoraj wróciła, ale poturbowana. Nie wiem jak dotarła na schody, bo nie chodzi. Musiała się czołgać. Dzielna kotunia...
Ma pękniętą miednicę i zerwane ścięgna w stawie kolanowym prawej łapy. Weterynarz powiedziała, że rekonwalescencja będzie długa. 

Zmartwienia mnie opadły, za oknem warczenie pił i koparek, w domu Milutka czołgająca się uparcie do kuwety w  łazience, choć postawiłam jej drugą, bliziutko, w pokoju SynaNumer Dwa, który sobie wybrała na chorowanie. Uparta jak zwykle. 
Nie pomagaj, nie ruszaj, sama dojdę...
Moje alter ego, mój kawałek w Milutce.

Na FB wspieram całą mocą GosięAnkę, która walczy o Bajeczkę.

I dzisiaj idąc z suczką na wieczorny spacer, popatrzyłam na gwiaździste niebo...
Tyle gwiazd, tyle mrugających do mnie punkcików. 

Nie jestem sama. 

Więc mam prośbę Wszechświecie.
Kiedy tu zajrzysz, poślij proszę jedną, dobrą, ciepłą, miłą, puchatą myśl koteczce z Podlasia, Milutce. 
Jedna magiczna myśl wystarczy. 
I magia się zadzieje....


PS1. Olu, dziękuję jeszcze raz.

PS2. Star, dziękuję, twoje słowa wpadły mi do serca :)

PS3. Marytko, ja też się martwiłam, że się nie odzywasz. Ola mi powiedziała, że jest ok, więc mi ulżyło.




Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja niemocna, ale nie sama, Prowincjonalna Bibliotekarka.