Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 lipca 2022

Małe kotki w nocy są, Wszechświecie

 



Jest taka chwila we mnie.
Zaklęta w moim umyśle, w tej przestrzeni, której nie widzę, ale jestem tą przestrzenią bardziej niż ciałem.
W zamęcie życia na zewnątrz, czasem zapominam o tym, że jestem wewnątrz, cokolwiek to znaczy.
Że wszystko rozgrywa się GdzieśIndziej.

Niedawno usłyszałam, że wszyscy szukamy ciszy, a ona JEST.
Jest jak podkład malarski, na który nakładamy kolory delikatnie, warstwami. Wszystkie dźwięki wokół nas są jak farby malujące obraz żywy i barwny, cały czas w ruchu. Blisko, bliżej, dalej...
A cisza jest tym wszystkim co POD. 
Jest pod warkotem samochodów, wyciem syren pogotowia, szumem wiatru, hukiem piorunu, cykaniem świerszczy i szelestem traw. Gdyby nie było tego podkładu, wszystkie dźwięki zapadłyby się w czarną dziurę. Tam, ściśnięte mocno w studni grawitacyjnej, zamieniłyby się w jeden, wielki, ogłuszający ryk z którego niemożliwe byłoby wyłonić choć jeden pojedynczy dźwięk.

Bernd Webler

W przestrzeni, którą nazywam Mną, dzieje się też tak samo.  Maluję na płótnie mojej wewnętrznej ciszy mnóstwo rzeczy, obrazy powstają płynnie, jeden wielki ciąg obrazów w 5D.  Moje życie.
Ale jest jedno miejsce całkowicie nieruchome.
Zamrożone w czasie i przestrzeni. Jak ten dmuchawiec zatopiony w żywicy. Idealnie zachowany. Bezczasowy. 
W to miejsce zawsze mogę wejść. Ono się nie zmienia. Czas tam nie płynie. Ja się zmieniam z upływem lat, tam nic się nie zmienia. 
I mała dziewczynka, którą jestem w tej zamrożonej bańce, też jest taka sama.
Ma trzy lata. 
I zrobiła coś...
Ingebjørg Frøydis Støyva

W tej zamrożonej chwili jest ciepło i zielono. Pszczoły bzyczą, przez listki śliw rosnących za płotem u sąsiada przebija jasne, złote słońce. Jest piękny, letni dzień. Na podwórku pod śliwami stoi wózek z niemowlęciem. Spacerówka z czasów komuny, biało-beżowo-szara. Niemowlęciem jest moja siostra Gosia. Śpi sobie spokojnie, przesłonięta pieluchą od słońca i owadów. Mama wykorzystuje ten moment i coś robi w domu. Ja zaś zaglądam do wózka i patrzę na Gosię. I bardzo chcę powozić ją wózkiem. To nic złego, powozić siostrę. Widzę moje małe łapki, jak wyciągają się do rączki wózka. Jest na niej biały plastik w wypukłe paski, staję na placach i gdy go dotykam, czuję szorstkość tych pasków. Łapię mocno i popycham, napinam całe ciało by ruszyć go z miejsca, ale wózek nie rusza. Jakiś kamień blokuje kółka. Napinam się mocniej i nagle wózek przechyla się do przodu a moja siostra zsuwa się prosto na ziemię, w pokrzywy.
Jest lato, ciepło, ma na sobie tylko malutki opalaczyk. 
Potem tylko błysk małej Gosi leżącej na tapczanie, całej czerwonej, płaczącej okropnie i koniec.
Tyle zawiera zamrożona bańka. 

Ingebjørg Frøydis Støyva

Nic więcej nie pamiętam z tego wydarzenia. Pole siłowe mojej świadomości odcięło mnie od reszty. Zablokowało wszystko, co było zbyt duże dla małej Ani. Ochroniło mnie.
Utrwaliło wydarzenie, odcięło od emocji.
Bo w bańce nic nie czuję. Nic a nic.

W rodzinie często się wspominało ten wypadek. Ot historia rodzinna. Mama dodawała, że przybiegłam do niej z podwórka i nie mogłam nic powiedzieć. Roztrzęsiona tylko wskazywałam na podwórze. Nic więcej nie wiem. Czy zostałam ukarana, czy przytulona, czy na mnie nakrzyczano, czy oberwałam pasem? Nie wiem. I nie chcę pytać mamy, bo nie ufam jej, lubi ubarwiać przeszłość.
Istnieje moja bańka, tam jest wszystko, czego potrzebuję. 

Kiedy zaczęłam chodzić na terapię grupową opowiedziałam o tym. Spokojnie, na luzie. Opowiadając, zamknęłam oczy, żeby wejść w bańkę. Zobaczyć wyraźniej. Terapeutka mnie zapytała o emocje, czy są? Nie było, nic nie mogłam poczuć nawet wtedy.  Wyjaśniła mi, że wydarzenie było tak traumatyczne, że moja świadomość odcięła emocje, bo były zbyt silne, zbyt przytłaczające dla trzyletniego dziecka. Powstała zamrożona bańka, otoczona polem siłowym odgradzającym od normalnego przepływu emocji, życia. 
Nie zastanawiałam się wtedy, czy te emocje, odcięte i zniknięte, są jeszcze we mnie. Nawet mi przez myśl nie przyszło poszukać ich. To nie był ten czas. Nie było też zasobów.
Życie popłynęło. Zakończyłam terapię po 2,5 roku. Było lepiej.
Ale trafiłam do Rosy na warsztaty. I temat wrócił.

Ingebjørg Frøydis Støyva

Kiedy Rosa przeprowadziła wstępną relaksację i powiedziała, byśmy poszli do swego dzieciństwa i wybrali fragment z którym chcemy pracować, wpadłam do bańki. Ot tak, nawet o niej nie myśląc, byłam nagle znów na podwórku i raz po raz widziałam moje małe łapki sięgające do rączki wózka.
I był tam ten kamienny spokój znów i słońce świeciło, i pszczoły brzęczały.
Ale tym razem zrobiłam coś innego. Położyłam na rączce wózka moje dorosłe ręce obok dziecinnych dłoni. Poczułam szorstkie paski. Razem popchnęłyśmy wózek czując jak Gosia wypada w pokrzywy. Błysk i byłyśmy w domu, patrząc na Gosię na tapczanie. Ale tym razem mała Ania nie była sama. Byłam obok. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam.
Razem, wsparte o siebie, wtulone w siebie, patrzyłyśmy...
I powiedziałam małej mnóstwo dobrych, ciepłych słów.

Nie czułam po warsztatach, by wiele się zmieniło. Bańka była jaka była. Zamrożona. Tylko teraz ja tam byłam, mała nie była sama. Kilkakrotnie potem jeszcze wracałam by tulić małą, by nie była z tym sama. Dość nietypowa terapia, ale czułam, że potrzebna. 
I kilka tygodni później stała się NOC.

Tomohiro Takagi

Mąż był w pracy, byłam sama w domu. Położyłam się normalnie spać i zasnęłam. Jednak obudziłam się po dwóch godzinach snu od razu w potwornym lęku. Naprawdę dużym, przytłaczającym, ze ściśniętym ciałem, napiętymi mięśniami, zaciśniętym gardłem. Zaczęłam płakać, co wcale nie szło lekko, przetaczały się przeze mnie fale strachu, bezradności, bezsiły, czułam, że spadam w jakąś czarną przestrzeń. Myślałam: co się dzieje? Ale emocje były tak wielkie, że racjonalny umysł podwinął ogon i uciekł. Mogłam tylko czuć tę potworną rozpacz, smutek, lęk, bezradność i płakać. I robiłam to. Na chwilę puszczało, chyba zasypiałam, by po kilku minutach obudzić się i wszystko znów było.
Byłam potwornie zmęczona, bezradna i błysnęła mi myśl w głowie: chyba umieram...    
I zgodziłam się na to, by wreszcie się skończyło. Ale to trwało i trwało. Zasnęłam około 5 rano, chyba. Obudziłam się o siódmej, leżąc w poprzek łóżka. Uświadomiłam sobie, że przeżyłam, cokolwiek to było, że czuję spokój w ciele i w głowie, że zadziwiająco dobrze się czuję...
Wstałam i rozpoczęłam dzień. Życie popłynęło.
Dopiero kilka miesięcy później zorientowałam się, że do bańki wcale nie zaglądam, zapomniałam o niej.
Była nadal. Ale teraz automatycznie obok małej pojawiłam się JA. Mała nie była sama. Bańka zaś nie była taka hiper realna. Trzeba było mocno się skupić, by zobaczyć szczegóły. Było inaczej.
I zrozumiałam. To, co czułam, to, co przeszłam tej nocy, było tym, co pole siłowe świadomości trzymało w zamknięciu. To, co było za duże dla małej. To, co by ją zabiło.
Ale JA, dorosła ja, mogłam tego dotknąć.
I dotknęłam, i uwolniłam nas.

Żadne emocje nie giną.
Żadne wyparte uczucia nie odchodzą nigdzie. Są i czekają.
Tak czy siak dopadną cię...

Kim Haskins

Zawsze gdy udaję, że wszystko jest ok, a nie jest, śnią mi się małe kotki, mnóstwo małych kotków...Wtedy Wiem :)





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja pogromczyni małych, strasznych kotków,
 Prowincjonalna Bibliotekarka.

niedziela, 13 marca 2022

Nie ma tu wojny Wszechświecie

 

Pochyliłam się Wszechświecie.

Zdarza się. Miałam się nie pochylać, tylko kucać albo klękać. Błąd nowicjusza.
Ale byłam u chorej mamy cały tydzień. Zmieniła mnie siostra a ja wróciłam do domu i spojrzałam na kosz z praniem. Załadowany cały, z górką. I zamiast zostawić, odpocząć, stres łagodnie rozpuścić, to zaczęłam sortować pranie. Przecież nie ja piorę, tylko pralka.
I skarpetka mi z rąk wypadła, i pochyliłam się...
I jak mnie strzeliło...
Więc byłam na turnusie 6-dniowym o miesiąc wcześniej. Doktor naprawiał, to co zepsułam. Znów hotel, znów leżenie, znów poza horyzontem zdarzeń. Znów eremitka.

 Na marginesie dodam, że metoda Doktora Palucha skuteczna jest, działa dobrze, tylko trza cierpliwym być. Psuło się latami, nie nareperuje się w dwa dni. I nie pochylać się :)

Pobyt w większym mieście jest o tyle fajny, że można zjeść coś innego, przejść się po innych sklepach i nikt nic ode mnie nie chce. Nie szukałam towarzystwa, choć ludzie nawiązują znajomości. Sześc dni to długo, jeśli nie masz z kim pogadać. A ja nie chciałam gadać. Nie potrzebowałam, mnóstwo rozmów odbyło się w mojej głowie. Lepiej słyszalnych bez zgiełku innych umysłów. 

Lubię jedzenie azjatyckie, indyjskie. Zapachy tej kuchni mają w sobie coś, co mnie przyciąga. Kardamon, cynamon, kumin. Może jakieś dobre wspomnienia z poprzednich żyć?

Kiedyś miałam w dzieciństwie serię snów o czerwonych, chińskich domkach. Wiem o tym, bo zapisałam w pamiętniku. To było ważne w jakiś sposób. Byłam wtedy w podstawówce, ósma klasa. Pamiętam, że mówiłam sobie: zapisz w pamiętniku, to bardzo ważne. Ale ciągle coś stawało na drodze. Zapisałam cztery zdania. Jednak pamiętam też, że pisząc te zdania czułam jakieś nagłe zmęczenie i ciężar. Ręka była ciężka, oczy się zamykały, trudno było utrzymać długopis. Widać po moim piśmie. To było tak dziwne, że pamiętam do dziś to uczucie ciężkości.



Napisałam: zresztą pamiętam...
Ale zapomniałam. Zapomniałam szybko i nie wiadomo kiedy, zapomniałam nawet, że to była seria, kilka snów, kilka nocy. Został mi w głowie jeden obraz. Dwóch chińczyków na targu. Jeden przy drugim ustawione stragany osłonięte dachami z czerwonego płótna, pełne towarów. Mnóstwo ludzi i ci dwaj. Ubrani w czerwone długie szaty ze złoceniami idący zatłoczona alejką w jasny, słoneczny dzień.
I nie wiem czemu to piszę, bo miałam pisać coś innego, taka dygresja...


Więc wybrałam się na obiad i szłam do chińskiej restauracji na chińską zupę rybną. Bo lubię. Słoneczny dzień, jutro do domu, fajnie. Stuk, stuk- stukały kijki wspierając rozruszany przez doktora kręgosłup.
I tak sobie szłam raźno, aż nagle stanęłam. Lekko się zdziwiłam. Bo idę na zupę rybną, a dwa budynki do tyłu minęłam bar z hamburgerami. I stoję, i słyszę w głowie:
- może hamburgera jednak?
Od razu skontrowałam:
- no coś ty, zupka fajna, zdrowa, a ty, no cóż, okrągła jesteś i żołądek też dokucza. Nie, zupka.
Ale Głos nie odpuszcza:
- może hamburgera jednak?
I stoję na tym chodniku, ludzie mnie mijają i myślę:
- hm, kuszące. Pewnie mają też frytki. Zupek się już najadłaś, może na koniec coś innego? No weź, dla odmiany od chińskiego. Będzie dobrze.
Zawróciłam i postukałam kijkami do baru hamburgerowego. Mieli wysokie stoliki, super, ja nie mogę siadać. Można postać i nikt się nie gapi.
Zamówiłam drobiowego z frytkami i herbatę zieloną z mango. Bo mango też uwielbiam.
Dziewczyna przyniosła mi herbatę i postawiła na stole. Wrzuciłam saszetkę i chwilę bezmyślnie się gapiłam na przezroczysty kubek. 
Aż tu nagle...


Nagle zobaczyłam ile się w tej mojej herbacie dzieje. Zaczęła się zaparzać, kolor wychodził z saszetki jak dym, kłębiąc się w różne strony. Z zielono-brązowych tornad zaczęły się oddzielać małe wiry, potem się rozpadały, strzępki wirów tańczyły w wodzie i rozpływały się delikatnie w złoto- zieloną mgłę. Gorąca woda parowała, mgliła obraz w kubku, mieszały się warstwy cieplejsze z już wychłodzonymi, przeplatały się, tworząc soczewkę dla światła słonecznego, które wyświetlało nowy, falujący obraz poza kubkiem, na blacie. 
Inny świat. Okno na Kosmos, szczelina w podszewce Wszechświata, przez którą mogłam spojrzeć i aż zamarłam z zachwytu. Ach, gdybym mogła tam wejść, chociaż na chwilę...
Wrócić...


Powoli wyjęłam telefon, jakże niedoskonałe narzędzie, powoli, bo bałam się, że magia zniknie.
Ale nie zniknęła.

Kiedy dostałam hamburgera, okazało się, że to był najdelikatniejszy i najsmaczniejszy hamburger jakikolwiek jadłam. Delikatny, kruchy filet z kurczaka, kozi ser i żurawinowy sos. Oraz grube, złote, idealnie wysmażone frytki. Zapiłam to magiczną herbatą ze słońcem, choć przez chwilę wydawało się to świętokradztwem. Ale chciałam mieć to słońce w sobie. Rozjaśnić kątki zamglone, oświetlić...
Oświetlić zapomniane, zakurzone drzwi do Innych światów.
Bo są.
W każdym z NAS.
Na całym świecie.
I każdy może je otworzyć.

A teraz fragment Desideraty Wszechświecie, którą powiesiłam na drzwiach biblioteki dwa lata temu, wisi nadal...
 
"Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
     Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.
     Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny.
Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy."
Autor: Max Ehrmann

Taka lekcja w barze hamburgerowym Wszechświecie.
Dziękuję.

PS. A tę różę dostałam na zbiegu, 8 marca o 7 rano do doktora. Dał je każdej swojej pacjentce, choć miał nas z 50 ;) Co za miły gest.






Pozdrawiam Wszechświecie, nagła smakoszka hamburgerów, Prowincjonalna Bibliotekarka

niedziela, 10 lutego 2019

Lustereczko powiedz przecie, Wszechświecie :-)

źródło: internet

               Na pierwszych warsztatach u Rosy ( o Rosie pisałam tu: Rosa ), drugiego dnia było ćwiczenie, które właściwie rozumiem dopiero dziś, po dwóch latach prawie.
Rosa kazała nam dobrać się w pary, ale tak, by nikt nikogo nie znał. Popatrzyła na nas takich trochę zdezorientowanych, zawstydzonych i nieogarniętych, uśmiechnęła się i kazała ustawić się w dwa rzędy naprzeciw siebie i parą była osoba, którą wypadła naprzeciw. Potem pary miały usiąść naprzeciw siebie, tak by dotykać się kolanami i jedna osoba zamykała oczy, a druga, też z zamkniętymi oczyma, dotykała twarzy, głowy, włosów partnera. Ta, która dotykała, miała koncentrować się na odczuciach: dotyku, myślach, emocjach, obrazach jakie do niej napływały w trakcie. I zapisać to co się poczuło. Potem zmiana. I druga osoba zapisuje.
Trafił mi się miły pan około 45 lat. Był z żoną, więc czułam się strasznie głupio. Żona na drugim końcu sali ze swoją parą, popatrywała w naszym kierunku trochę :-)
Ale jakoś się przełamałam i zrobiliśmy to :-)

Bardzo dziwne uczucie. Dotykać obcą osobę w tak intymny sposób. Delikatnie badać strukturę włosów, kształt głowy, czuć gładką skórę, szorstkość zarostu i ciepło ciała. Czułam to wszystko, ale jednocześnie napływały słowa: kontrolujący, wrażliwy, delikatny, smutny, opiekuńczy, wycofany...pamiętam do dziś. Zapisałam.
Potem była zmiana. Ja zamknęłam oczy i musiałam pozwolić obcej osobie dotykać mnie. Jest to dla mnie bariera prawie nie do przebycia. Moja przestrzeń osobista to co najmniej metr wokół mnie.
Ale, o dziwo, ponieważ ja już dotykałam pana, nie czułam, że był jakiś bardzo obcy. Szło wytrzymać.
I on zapisał.

Kiedy wszyscy już skończyli Rosa powiedziała: nie dobraliście się przypadkowo. Dobraliście się na zasadzie przyciągania, podobne przyciąga podobne. Macie przed sobą lustra, ludzi wibrujących tym samym co wy. Teraz opowiedzcie partnerom, co zapisaliście i sprawdźcie, czy się zgadza.
Mój pan powiedział mi : wrażliwa, lękliwa, matka, lekarz...
No i cóż ty na to Wszechświecie? Pewnie się uśmiechasz pod wąsem ;-)

To, że lękliwa i wrażliwa to jakby już widziałam. Ale długo deliberowałam nad matką i lekarzem. No matką byłam, nadal jestem, ale już nie na etacie tak bardzo. Chłopaki dorosłe. Lekarz? Skończyłam szkołę pielęgniarską, ale w zawodzie nie pracowałam, o co się rozchodzi? Generalnie zgodziliśmy się z panem, że to, co czuliśmy dotyczy nas. Pan lekko się zacukał przy kontrolujący i wrażliwy.
Ogólnie pomyślałam wtedy, że tak średnio nam wyszło to ćwiczenie :-)
A Rosa patrzyła na nas wszystkich lekko się uśmiechając, nie tłumaczyła już nic więcej. Poleciała dalej z programem.

I masz babo placek :-)  Po dwóch latach wróciło do mnie to ćwiczenie i zmywając dziś garnek po owsiance załapałam.
On i ja sczytaliśmy to, co w nas było podobnego. Ja u niego, on u mnie, zobaczyliśmy siebie.

Matka i Lekarz.
Ano. Cała ja :-)
Opiekunka i uzdrowicielka.
Odpowiedzialna, kochająca i dbająca.
Przygarniająca do serca tak samo zbolałych jak ja ludzi i zwierzęta.
To Światło.

A rewers?
Kontrola, manipulowanie, niepozwalanie innym na własne zdanie, nadopiekuńczość, brak emapti w stosunku do siebie, obarczanie innych odpowiedzialnością za moje emocje.
To Ciemność.
(Dziękuję Pellegrino, że podzieliłaś się sobą pod poprzednim postem. Rozjaśniłaś mi temat, coś czego nie umiałam nazwać, umykało.)

Wyszło na to, że ćwiczenie u Rosy zadziałało idealnie. Tylko z tamtego punktu, jeszcze nie umiałam ogarnąć tematu. Tak, informacje jakie sczytałam i to, co sczytał mój partner były prawdziwe. Skąd sczytaliśmy? Z aury, pola jakie otacza każdego człowieka. Myślę, że każdy z nas robi to co dzień. Dotykamy innych ludzi mentalnie, komunikacja trwa cały czas. Nie zawsze świadomie.
Ale wszyscy jesteśmy połączeni. Wszyscy jesteśmy energią.

I ta energia jest mną także.
Wszechświat wyświetla mi mnie, na wielkim telewizorze Życia.
Widzę to, co znam, co jest moje, nawet kiedy tego nie rozumiem. Ale kamertony położone jeden obok drugiego zsynchronizują się.
Tak i Wszechświat synchronizuje się do mnie.

Na tej bazie, od jakiegoś już czasu, kiedy nie rozumiem co u mnie się dzieje, rozglądam się :-)
Kto do mnie przychodzi, o czym mówią czytelnicy, jak zachowują się ludzie na ulicy, w sklepie. Czasem słucham o czym mówią, jaka energia krąży. Kłócą się, są podenerwowani? Czy spokojni i małomówni? Którzy konkretnie czytelnicy przychodzą? Jakie historie mi opowiadają?

Tak jak ta historia o romansie, z poprzedniego posta. TU
Akurat wtedy, gdy ja zastanawiam się nad kontrolą, nasza sprzątaczka opowiada o kobitce, która nieszczęśliwa z kontrolującym mężem, znajduje kochanka :-) A kochanek jest dokładnie taki jak mąż, tylko wrażenie sprawia inne. Ale jego środek rezonuje, z tym co ona w sobie ma. I co przyciąga. Nieuświadomionego.
Proste?

Tak Wszechświat pomaga :-) To na zewnątrz, to też MY.

I tak się plecie na tym placu zabaw na Ziemi...
Gramy swoje role dla innych też.  Jesteśmy aktorami planu głównego, drugoplanowymi i statystami :-)
Wszystko na raz...
Więc czasem dobrze usiąść w kinie, w ciemności.
Wyświetlić sobie wielgachny ekran. I obejrzeć ten film z pozycji Wszechświata.

Czyli widza :-)

I zobaczyć, czy aby konwencji nie trzeba by było zmienić :-)

Ale i tak, WSZYSCY zasługujemy na.....TADAM!

źródło: internet




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja wielka aktorka dramatyczna, Prowincjonalna Bibliotekarka :-)



czwartek, 30 sierpnia 2018

Wszechświecie...upiór w masce ;-)



Mam takie zdjęcie Wszechświecie.
Zdjęcie zrobił mi mój brat cioteczny w szatni szkoły podstawowej. Szatnia była ciemna, zapach dymu z pieca mieszał się z zapachem przepoconych kurtek. Kiedy piszę ciemna, to mam na myśli ciemna, nie pamiętam jej jasnej. Może tam nie było oświetlenia? To był kawałek korytarza, przejściowy, wieszaki stały pod ścianami, był piec...i było ciemno.
Teraz kiedy to piszę, uświadamiam sobie : "ciemno", muszę zapytać siostry jak to pamiętają, bo już od jakiegoś czasu wiem, że każdy pamięta inaczej.
Więc mam to zdjęcie.
To była pewnie czwarta klasa. Zdjęcie nie jest w dobrej jakości, Cioteczny wtedy uczył się dopiero. Miał aparat i strasznie jarał się nową pasją. Dorwał mnie w tej szatni i namawiał, aż niechętnie stanęłam i pozowałam. Epizod zadawałoby się, kilka chwil z mojego dzieciństwa.
Wywołał zdjęcie, dał mi, trafiło do albumów i zapomniałam. Odkopałam je trzy lata temu, gdy zaczęłam chodzić na terapię i dostrzegłam, że mam MałąBibliotekarkę w środku. Zdjęcia z różnych okresów dzieciństwa stały się wehikułami czasu, w  mgnieniu oka przenoszącymi mnie w przeszłość.
To akurat do Ciemnej Szatni.

Stoję lekko pochylona w bok, spięta. Mam na sobie fartuszek z poliestru, kołnierzyk w grochy, pamiętam, że niebieskie, bo zdjęcie jest czarno-białe. I kucyk z kokardą na czubku głowy. Część włosów rozpuszczona. I mam grzywkę tylko z jednej strony.
Bo ją se poprzedniego dnia, bawiąc się nożyczkami, ucięłam. Przy skórze.
Mama sporo się nagadała, próbując coś z tym zrobić. Poskracała mi włosy na bokach, przycięła pozostałą grzywkę. I machnęła ręką: zrobiłaś, to masz.

I musiałam pójść do szkoły. Szłam jak zamrożona, zamieniona w kamień. A w szatni dorwał mnie Cioteczny. Jemu nie przeszkadzało, on chciał tylko robić zdjęcie nowym aparatem.

Na zdjęciu się uśmiecham. Lekko wykrzywione usta we właściwy sposób. Prawa dłoń opuszczona swobodnie. Lewa...
Mam taki nawyk, kiedy jestem zdenerwowana, w stresie, dłubię skórki wokół paznokci. Do krwi. Do bólu.
To właśnie się dzieje z lewą ręką.
Pamiętam ogromny wstyd, ogromny sprzeciw we mnie przed tym zdjęciem. Ale nie umiem tego powiedzieć. Nie potrafię odwrócić się i odejść. Krzyczę w środku "NIE", ale stoję i czekam, aż on mi błyśnie po oczach lampą. Tylko lewa ręka....
Nie pamiętam nic więcej. To musiał być dla mnie potworny dzień.
W ogóle poza kilkoma przebłyskami, nic nie pamiętam z sześciu lat szkoły. Pod koniec szóstej klasy zaczęłam pisać pamiętnik, więc mam niebiesko na białym :-) A z siódmej sporo już pamiętam.

Eh...Wszechświecie.
Biedna MałaBibliotekarka.
Kiedy patrzyłam na tę małą dziewczynkę z krzywą grzywką, otworzyły się jakieś drzwi we mnie i poczułam, co czułam wtedy...Kłąb emocji uderzył z siłą huraganu. W małym dziecku tornado. Nie wiem jak to się pomieściło we mnie wtedy...
Teraz wiem, że się nie pomieściło. Nie dawałam rady.
Rozpaczliwie szukając ulgi i ratunku, odcinałam.
Już nie włosy. Uczucia.
Odcinałam wszystko co bolało, straszyło, przerastało, co zapierało dech w piersi i groziło uduszeniem.
Potwornie silna MałaBibliotekarka.
Kiedy ją pierwszy raz spotkałam, myślałam, że to biedna, malutka dziewczynka, bezsilna i przerażona. I taka była. Potrzebowała utulenia, pokołysania, miłości i bezpieczeństwa.
Ale schodząc głębiej i głębiej, poznając ją lepiej, zaczęłam dostrzegać, że coś mi umyka.
Coś w Jej/Moich oczach miga, coś się chowa, coś nie chce być zobaczone.

W weekend były warsztaty z Rosą.
Blisko mnie. Tuż za krzakami :-)
W przepięknym miejscu, odgrodzonym od rzeczywistości zielenią, łąkami, laskami i polami. W cudnym, drewnianym domu nad stawem. Byłam szczęśliwa. Choć wiedziałam, że nie jadę na wakacje, tylko na spotkanie z samą sobą. Ale mam już tę pewność, że udźwignę. Mnie samą :-)
Więc cokolwiek Rosa we mnie otworzy, popatrzymy na to razem Wszechświecie.

Takie ćwiczenie: weźcie maskę, całą białą. Weźcie farby i mazaki. Usiądźcie i pomalujcie maskę. Na zewnątrz namalujcie bądź napiszcie to, co jak myślicie, pokazujecie ludziom. A od wewnątrz namalujcie, bądź napiszcie to, co chowacie przed ludźmi i sobą może....

Proste, trudne.
Kocham kolor, nie jest to dla mnie trudne. Można mówić kolorem. Siadłam na podłodze i straciłam poczucie czasu. Byłam cała kolorem, maską, pędzlem, mazakiem.
Byłam dzieckiem, byłam MałąBibliotekarką, byłam Całością, byłam Sobą.
I powstała maska.
I kiedy Rosa klaśnięciem przerwała ten stan...wynurzyłam się jakby z dna oceanu. Z ciszy, z bycia, z istnienia.
Popatrzyłam na maskę z zewnątrz. Zdziwienie. Była piękna :-) To moja maska dla ludzi?
A Rosa, śmiejąc się, patrząc na nas zdumionych, oglądających swoje maski, mówi: Malowaliście Prawdę. Cokolwiek byście nie próbowali, malowaliście i tak Prawdę o was. Nic się nie da ukryć.
A w środku...Co ja próbuję schować Wszechświecie?
I tam nic nowego, to samo co inni. Smutek, bezradność, kruchość, wrażliwość, strach...
I ZŁOŚĆ.....

Siedzieliśmy w kółku, każdy miał coś powiedzieć o swojej masce. Ciężko :-)
Emocje napływały mrowiąc pod skórą, przepływając ciepłem po ciele, zawilgacając oczy łzami.

Ukrywam ZŁOŚĆ- kiedy padło to słowo z moich ust, cisza aż zadźwięczała. Tak jakby kamyk wpadł do wody i czuć było jak rozchodzą się kręgi...

Kiedy mówicie o czymś, to odchodzi, przestaje istnieć...
Mówi Rosa.


Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja Zamaskowana Prowincjonalna Bibliotekarka ;-)













wtorek, 10 lipca 2018

Wszechświecie...puk, puk wariaci :-)

Miałam szczęście. Zdecydowanie. Uświadomiłam to sobie Wszechświecie całkiem niedawno. Kupę szczęścia. Dziękuję. I sobie, i Tobie.
Świat tutaj jest taki poplątany, niejasny, pozawiązywany w węzły, że trudno się poruszać bez wypadków.  Rozumiem, że wypadki będą się zdarzać, ale każdy, w tym i ja, pragnie ich jak najmniej. Bo bolesne, czasem unieruchomią w gipsie, czasem w śpiączce spędzi się parę lat. Albo kilkanaście. A kolejki długie w NFZ....
Choć ja już się połapałam, że TY Wszechświecie, serwujesz od razu cały pakiet leczenia natychmiast i to od razu opcję dla Vipów, tylko ofiara wypadku czasem nie chce skorzystać. Woli poleżeć zagipsowana albo na Oiomie. Niech pooddycha za mnie respirator, ja nie daję rady. Depresja była u mnie  takim stanem. Wiem, że oddychałeś wtedy za mnie....Dziękuję.
Kiedy oglądam się, z nową perspektywą przebytej drogi, widzę wszystkie procedury medyczne jakich użyłeś, by mi pomóc. Ile było reanimacji, ile opatrywania ran, ile kroplówek, ile morfiny, gdy bolało. Całe mnóstwo. I wszystko natychmiast. Ale chory, skupiony na urazie i bólu, w strachu jest ślepy. I przerażony. I jedyne co chce, to żeby się to skończyło.
Nie jestem inna. Choć czasem udaje mi się już być świadomą w czasie wypadku. :-) I czasem widzę, że to nie wypadek, tylko Życie...
Kiedy "świat ezoteryczny" pojawił się na mojej drodze, byłam już jako tako ogarnięta po terapii. Indywidualnej i grupowej. Dwuletniej. Nie miałam pojęcia zbytniego w jaki świat wchodzę, ale szłam już w miarę pewnie na swoich nogach. Dorosłej Prowincjonalnej, a nie Małej Prowincjonalnej. Mała siedziała sobie w kąciku mojego serca i malowała, dość już wesołe obrazki, kolorowymi kredkami.
Kiedy mnie popchnąłeś Wszechświecie w kierunku "ezo", byłam w wielkiej konfuzji jak pamiętasz...

Na YT trafiłam filmik, przy nudnych i marudnych pracach stacjonarnych w bibliotece, włączam sobie coś ciekawego do posłuchania i tak trafiłam na Rosę :-) Przypadek? Nie sądzę :-)



Machinalnie wkładałam karty, moja podzielona uwaga pływała, trochę tu, trochę tam...aż nagle zorientowałam się, że słucham, słucham tej kobiety, a łzy mi lecą po policzkach...
Zastopowało mnie. Zaczęłam słuchać uważniej. Słucham , słucham i nie wierzę, że ja tego słucham...
Mój racjonalny umysł zaczął gadać:
- No teraz to już cię całkiem pogięło, co ty oglądasz? Wyłącz kobieto...O czym ona mówi? Uleczyła się z raka? Na pewno...U uzdrowiciela w Brazylii? Taaa...wyszła z ciała? No nieźle ją przekręciło....Ciebie też przekręci jak będziesz jej słuchać...No nie...widziała Chrystusa na korytarzu NASA. Tego już za dużo, to jakaś oszołomka religijna...
I tak gadał ten mój mózg do mnie, a ja nie mogłam oderwać wzroku od oczu i twarzy Rosy. Takiej znajomej, takiej ciepłej...I wszystko wewnątrz mnie wibrowało...I czułam, że wracam do Domu.

Kilka dni zajęło mi ogarnięcie tego. Oczywiście racjonalny mózg dawał mi popalić :-) Ostro. Że zwariowałam. Że oto ziścił się mój najgorszy koszmar. Zwariowałam na amen.
Ale to było silniejsze ode mnie. W końcu postanowiłam pojechać na warsztaty do niej. Przypadkiem były niedaleko, w Warszawie, przypadkiem 4 przystanki od mieszkania mojej siostry, bo ja nie umiem jeździć po Warszawie, gubię się. Tyle tych przypadków :-)
Najgorsze było powiedzieć Mężowi, że chcę jechać, że to troszku kosztuje i że jadę do kobitki, która uzdrawia...no przezornie nie powiedziałam więcej :-) I tak już zmęczył się moją terapią. Bo ona nie tylko moja była....
Jechałam z myślą, że jak mi się nie spodoba, wyjdę. Nie muszę z nikim rozmawiać. Niczym mi to nie zagraża, usiądę i posłucham. Nowe ćwiczenie. Nowa sytuacja. Nowa lekcja.
To dobre dla mnie :-)
I okazało się, że cała moja asekuracja, cała obrona, cała niewiara i przekonanie o dziwaczności...wszystko było niepotrzebne.
Ponieważ Rosa jest normalnym człowiekiem. Przemiłą, zrównoważoną osobą. Ciepłą i rozumiejącą. I jednocześnie kimś więcej. Czymś więcej. Ale myślę, że każdy uczestnik warsztatów odbiera ją inaczej.
Mimo usilnych starań bycia "obiektywną" i "racjonalną", Rosa swoją osobowością i energią rozbiła moje mury obronne. Pomogła mi zobaczyć, że świat nie jest takim, jakim go widzę, że ma warstwy :-) Jak cebula :-)
I ja mam warstwy...i wiele, wiele mogę zrobić dla siebie jeszcze. I nie tylko dla siebie.
I niesamowitość w moim życiu jest faktem, a nie dziwacznością... I, że każdy z nas może to dostrzec. I cieszyć się tym.
A największa nauka z tego, że NIE MA PRZYPADKÓW.
Jeśli słuchasz siebie, jeśli słuchasz serca, jeśli znajdziesz w sobie ODWAGĘ na pójście za tym co porusza twoje serce...jesteś wygrany już na początku drogi. Bo to właściwa droga, Droga Twojej Duszy i idziesz tam, gdzie masz pójść w tym życiu.
Czy się potykam? Oczywiście.
Czy błądzę? Jasne :-)
Czy zawracam? Czasami...
Czy czuję, że droga jest dobra? TAK :-)
A co robi ta kota na zdjęciu? A no pokazuje, że nasza rzeczywistość TU, to nie jest rzeczywistość jedyna...bo TAM, za oknem, w blasku słońca, też jest kot :-)
Miłego wtorku Wszechświecie, twoja nieracjonalna Prowincjonalna Bibliotekarka.