Mam takie zdjęcie Wszechświecie.
Zdjęcie zrobił mi mój brat cioteczny w szatni szkoły podstawowej. Szatnia była ciemna, zapach dymu z pieca mieszał się z zapachem przepoconych kurtek. Kiedy piszę ciemna, to mam na myśli ciemna, nie pamiętam jej jasnej. Może tam nie było oświetlenia? To był kawałek korytarza, przejściowy, wieszaki stały pod ścianami, był piec...i było ciemno.
Teraz kiedy to piszę, uświadamiam sobie : "ciemno", muszę zapytać siostry jak to pamiętają, bo już od jakiegoś czasu wiem, że każdy pamięta inaczej.
Więc mam to zdjęcie.
To była pewnie czwarta klasa. Zdjęcie nie jest w dobrej jakości, Cioteczny wtedy uczył się dopiero. Miał aparat i strasznie jarał się nową pasją. Dorwał mnie w tej szatni i namawiał, aż niechętnie stanęłam i pozowałam. Epizod zadawałoby się, kilka chwil z mojego dzieciństwa.
Wywołał zdjęcie, dał mi, trafiło do albumów i zapomniałam. Odkopałam je trzy lata temu, gdy zaczęłam chodzić na terapię i dostrzegłam, że mam MałąBibliotekarkę w środku. Zdjęcia z różnych okresów dzieciństwa stały się wehikułami czasu, w mgnieniu oka przenoszącymi mnie w przeszłość.
To akurat do Ciemnej Szatni.
Stoję lekko pochylona w bok, spięta. Mam na sobie fartuszek z poliestru, kołnierzyk w grochy, pamiętam, że niebieskie, bo zdjęcie jest czarno-białe. I kucyk z kokardą na czubku głowy. Część włosów rozpuszczona. I mam grzywkę tylko z jednej strony.
Bo ją se poprzedniego dnia, bawiąc się nożyczkami, ucięłam. Przy skórze.
Mama sporo się nagadała, próbując coś z tym zrobić. Poskracała mi włosy na bokach, przycięła pozostałą grzywkę. I machnęła ręką: zrobiłaś, to masz.
I musiałam pójść do szkoły. Szłam jak zamrożona, zamieniona w kamień. A w szatni dorwał mnie Cioteczny. Jemu nie przeszkadzało, on chciał tylko robić zdjęcie nowym aparatem.
Na zdjęciu się uśmiecham. Lekko wykrzywione usta we właściwy sposób. Prawa dłoń opuszczona swobodnie. Lewa...
Mam taki nawyk, kiedy jestem zdenerwowana, w stresie, dłubię skórki wokół paznokci. Do krwi. Do bólu.
To właśnie się dzieje z lewą ręką.
Pamiętam ogromny wstyd, ogromny sprzeciw we mnie przed tym zdjęciem. Ale nie umiem tego powiedzieć. Nie potrafię odwrócić się i odejść. Krzyczę w środku "NIE", ale stoję i czekam, aż on mi błyśnie po oczach lampą. Tylko lewa ręka....
Nie pamiętam nic więcej. To musiał być dla mnie potworny dzień.
W ogóle poza kilkoma przebłyskami, nic nie pamiętam z sześciu lat szkoły. Pod koniec szóstej klasy zaczęłam pisać pamiętnik, więc mam niebiesko na białym :-) A z siódmej sporo już pamiętam.
Eh...Wszechświecie.
Biedna MałaBibliotekarka.
Kiedy patrzyłam na tę małą dziewczynkę z krzywą grzywką, otworzyły się jakieś drzwi we mnie i poczułam, co czułam wtedy...Kłąb emocji uderzył z siłą huraganu. W małym dziecku tornado. Nie wiem jak to się pomieściło we mnie wtedy...
Teraz wiem, że się nie pomieściło. Nie dawałam rady.
Rozpaczliwie szukając ulgi i ratunku, odcinałam.
Już nie włosy. Uczucia.
Odcinałam wszystko co bolało, straszyło, przerastało, co zapierało dech w piersi i groziło uduszeniem.
Potwornie silna MałaBibliotekarka.
Kiedy ją pierwszy raz spotkałam, myślałam, że to biedna, malutka dziewczynka, bezsilna i przerażona. I taka była. Potrzebowała utulenia, pokołysania, miłości i bezpieczeństwa.
Ale schodząc głębiej i głębiej, poznając ją lepiej, zaczęłam dostrzegać, że coś mi umyka.
Coś w Jej/Moich oczach miga, coś się chowa, coś nie chce być zobaczone.
W weekend były warsztaty z Rosą.
Blisko mnie. Tuż za krzakami :-)
W przepięknym miejscu, odgrodzonym od rzeczywistości zielenią, łąkami, laskami i polami. W cudnym, drewnianym domu nad stawem. Byłam szczęśliwa. Choć wiedziałam, że nie jadę na wakacje, tylko na spotkanie z samą sobą. Ale mam już tę pewność, że udźwignę. Mnie samą :-)
Więc cokolwiek Rosa we mnie otworzy, popatrzymy na to razem Wszechświecie.
Takie ćwiczenie: weźcie maskę, całą białą. Weźcie farby i mazaki. Usiądźcie i pomalujcie maskę. Na zewnątrz namalujcie bądź napiszcie to, co jak myślicie, pokazujecie ludziom. A od wewnątrz namalujcie, bądź napiszcie to, co chowacie przed ludźmi i sobą może....
Proste, trudne.
Kocham kolor, nie jest to dla mnie trudne. Można mówić kolorem. Siadłam na podłodze i straciłam poczucie czasu. Byłam cała kolorem, maską, pędzlem, mazakiem.
Byłam dzieckiem, byłam MałąBibliotekarką, byłam Całością, byłam Sobą.
I powstała maska.
I kiedy Rosa klaśnięciem przerwała ten stan...wynurzyłam się jakby z dna oceanu. Z ciszy, z bycia, z istnienia.
Popatrzyłam na maskę z zewnątrz. Zdziwienie. Była piękna :-) To moja maska dla ludzi?
A Rosa, śmiejąc się, patrząc na nas zdumionych, oglądających swoje maski, mówi: Malowaliście Prawdę. Cokolwiek byście nie próbowali, malowaliście i tak Prawdę o was. Nic się nie da ukryć.
A w środku...Co ja próbuję schować Wszechświecie?
I tam nic nowego, to samo co inni. Smutek, bezradność, kruchość, wrażliwość, strach...
I ZŁOŚĆ.....
Siedzieliśmy w kółku, każdy miał coś powiedzieć o swojej masce. Ciężko :-)
Emocje napływały mrowiąc pod skórą, przepływając ciepłem po ciele, zawilgacając oczy łzami.
Ukrywam ZŁOŚĆ- kiedy padło to słowo z moich ust, cisza aż zadźwięczała. Tak jakby kamyk wpadł do wody i czuć było jak rozchodzą się kręgi...
Kiedy mówicie o czymś, to odchodzi, przestaje istnieć...
Mówi Rosa.
Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja Zamaskowana Prowincjonalna Bibliotekarka ;-)