Obserwatorzy

piątek, 17 kwietnia 2020

Między nami Wampirami, Wszechświecie.


Wczoraj był trudny dzień...
I mąż, i ja, i syn wnerwiliśmy się. Każde z nas miało swoje powody, ale generalnie wnerwiliśmy się głupotą ludzką w naszych instytucjach pracy.
To jednak naprawdę ciężki warsztat rozwojowy ta cała panikodemia.
Mam takie lusterko z Ikea, z jednej strony normalne, a z drugiej powiększa. Nie korzystam z tej drugiej strony. Każdą zmarszczkę widać, każde przebarwienie na twarzy. Nie umiem takiego wielkiego oka malować.
Kolega Wirus, jak mówi Andrzej Krystaszek z Tresury Matriksa, to takie ogromne lustro powiększające dla nas wszystkich. Można się obejrzeć po kawałku, dokładnie.
Ale podejrzewam, że większość ludzi teraz założyła maseczki na oczy również. Nie dość, że nie oddychają, to w dodatku oślepli.
Ale od początku...

Bardzo fajny serial oglądam: Co robimy w ukryciu na HBO.
Kilka lat temu obejrzałam film, który był inspiracją serialu i po prostu uważam, że jest to komedia wszech czasów. Wiadomo, są gusta różne. Ja uwielbiam absurdalny, czarny humor. Jakaś taka jestem ogólnie absurdalna i bardzo rezonuje ze mną taki przekaz, sarkastyczny, podprawiony czarnym humorem, ale jednak bardzo rzekłabym: człowieczy, naturalny, bez ozdobników. Wampiry są egotyczne, narcystyczne, kompletnie oderwane od rzeczywistości. Cudownie, odświeżająco naturalne.

W ostatnim odcinku sezonu taka sytuacja była.
Guillermo, sługus Nandora the Rellentles, po kryjomu zrobił swemu panu testy DNA. Wyszło, że Nandor, który urodził się w wieku XIII, miał wielu, wielu potomków, ale obecnie ma tylko jedną żyjącą krewną. Krewna owa ma 93 lata i całkowitym zbiegiem okoliczności mieszka niedaleko, Na Manhattanie. Nandor się rozkleił z radości i dumy, postanowił natychmiast swą praprapra...wnuczkę odwiedzić. Oczywiście w nocy, z prezentem. Pisałam, że wampiry są niedojrzałe emocjonalnie?


Razem z Guillermo udał się pod dom wnuczki. Okazało się, że mieszka ona na trzecim pietrze w bloku. Nandor więc podleciał do okna, jak to wampir, zajrzał do środka i zobaczył praprapra...wnuczkę śpiącą w swoim łóżku. Rozkleił się jeszcze bardziej: jaka śliczna kruszynka ;)
Guillermo, znający swego pana, od razu zawołał zduszonym szeptem:
- Panie, nie pukaj...
Nandor rozrzewniony, z pluszowym misiem w ręce, bardzo chciał go wręczyć.
Guillermo znów:
- Panie nie pukaj, nie pukaj...
Cóż, Nador zapukał.
Stoją na dachu budynku i patrzą jak pogotowie zabiera zwłoki praprapra...wnuczki, która zeszła na zawał. I Nandor pyta:
- Guillermo, co ja czuję, kiedy czuję to, co czuję?
A na to sługus:
- To smutek panie...
Nandor chwilę myśli:
- Błe..nie chcę tego czuć. To wszystko twoja wina Guillermo, podżegałeś mnie!


Prawda, że bardzo prawdziwe? I takie ludzkie. I takie w powiększeniu. Soczewka.
To wszystko co teraz się przetacza przez świat, to wynik naszej niedojrzałości emocjonalnej jednak.

Wirus jak wirus, przyszedł, pójdzie. Wróci, znów pójdzie. Tak jak cała rzesza innych wirusów, bakterii, pierwotniaków, grzybów, insektów itp.

Ale to, co my wyprawiamy w związku z nim, to już inna para kaloszy. Całe to szukanie winnych, złość, agresja, donosicielstwo, kompletna dehumanizacja na wszelkich płaszczyznach życia rodzinnego, społecznego, politycznego...

To wszystko twoja wina Kolego Wirusie, podżegałeś nas ty Podżegaczu!


PS. Ostatnia kropla, która przelała dzban to zalecenia Biblioteki Narodowej. Jak otworzymy biblioteki, to mamy książki zwracane kwarantannować dwa tygodnie. Tak jak ludzi. Ktoś się głowami pozamieniał...jak mówią moi nieokrzesani strażacy.

PS2. W celu ratowania zdrowia psychicznego pozwalam sobie udać się na wewnętrzną emigrację.
                                  A potem kupię ozoniarkę do biblioteki, bęcwały!

PS3. Wszystkie użyte zdjęcia są kadrami z serialu: Co robimy w ukryciu, który szczerze polecam wszystkim przebywającym tak jak ja, na emigracji wewnętrznej, która potrwa tyle ile potrwa.



Pozdrawiam Wszechświecie, żywa, oddychająca i wcale nie zen, Prowincjonalna Bibliotekarka.

piątek, 10 kwietnia 2020

Uwaga, uwaga nadchodzi... Wszechświecie.


Kwitną mirabelki.
Obsypane drobniutkim kwieciem, delikatnie pachnące, co roku zaczynają wariacki okres budzenia się przyrody z hibernacji. Powrotu witalności, radości, pędu do słońca, do nabrzmiewania, dojrzewania, rodzenia. Moja czeremch pod oknem ma już drobne listeczki i zawiązki kwiatów, które wyglądają jak małe piramidki. Kocham zapach czeremchy, czekam niecierpliwie na ten czas, kiedy będę mogła nim oddychać cały dzień i noc.
Bo oddycham, rano wciągam do płuc zapach mokrej ziemi, próchnicy, wilgoci w powietrzu, kocich amorów i tego czegoś nieokreślonego, co jednak mówi: budźcie się, czas siania nadchodzi...
Czy ktoś słyszy?
Czy tylko ja?
Te szepty w starym sadzie: ach... cudownie, ciepło, słońce, jestem głodna, jestem spragniona, chcę się parzyć, chcę rodzić, chcę...CHCĘ!
Moja półdzika suczka w sadzie ma tylko jeden jajnik. W czasie sterylizacji były komplikacje. Weterynarz powiedział, że pewnie jajnik obumrze bez odpowiedniego ukrwienia. Ale nie, działa bez zakłóceń już 11 lat. Co roku, na wiosnę pojawiają się napaleni na sex adoratorzy i przez kilka dni w sadzie dzieją się gorące, namiętne rzeczy. Potem powtórka na jesieni.
Życie płynie wartkim strumieniem.


A co z nami?
Gdzie są ludzie?
A my w oblężeniu.
Uwaga, uwaga nadchodzi...koma trzy...
Siedzimy w piwnicach, każdy w swoim kącie. Kiedy przerażone dziecko płacze wtulone w matkę, odwracamy wzrok, zaciskamy zęby, by nie powiedzieć: ucisz bachora...
Bo ten płacz jest jak papier ścierny na naszych żywych, napiętych do granic nerwach.
Napiętych od naszego własnego strachu.
I słysząc daleki pomruk bombowców, zastanawiamy się, gdzie polecą bomby: spadną na nas?
Może nie, może na sąsiednie bloki, proszę, tylko nie na nas, nie na nas...
Uwaga, uwaga nadchodzi...koma trzy...

Kiedy chorowałam na depresję, chodziłam cała skulona, patrząc pod nogi, nie podnosząc wzroku za bardzo. Czasem, kiedy przychodził strach, chodziłam bardziej wyprostowana, ale oczy cały czas kontrolowały moje otoczenie. Sztywna głowa, biegające oczy. Próba kontroli niewidzialnego niebezpieczeństwa. Bezradna próba, skazana na niepowodzenie. Ale miałam choć namiastkę kontroli, więc byłam w ciągłym napięciu. Oczy bolały bardzo. Głowa bolała, kark bolał, barki bolały. Migrena za migreną. Zapalenie zatok. zapalenie pęcherza, zapalenie uszu. I ucisk, obręcz wokół gardła. I nogi ciężkie jak kamienie. I obręcz wokół żeber. Płytki oddech...
Czasem miałam wrażenie, że  mogę żyć bez oddychania...
Oddychaj....

Widzę teraz mnóstwo ludzi, takich jak ja wtedy...
Skulonych, z podniesionymi barkami, sztywnych, z biegającymi oczyma, szurających nogami, niby rozmawiających i śmiejących się, ale śmieją się usta tylko, usta schowane za maseczkami.
W oczach jest bezbrzeżna rozpacz i desperacja.
Uwaga, uwaga nadchodzi...koma trzy...
Proszę, tylko nie na nas...

To jest takie ludzkie. Nasze. Organiczne. W każdym atomie naszego ciała zapisany jest strach naszych przodków. Tych w jaskiniach, kulących się ze strachu przed wilkami, tych w piwnicach, czekających na bomby, naszych rodziców, dziadków, pradziadków w zawieruchach wojen, najazdów, pożogi, zarazy...

Ich strach stał się naszym strachem.
Replikuje się jak wirus, namnaża, przenosi się bezprzewodowo, prosto w nasze DNA.
Przyczepia się do spirali życia i infekuje cały organizm.
Nie zabija nosiciela, każe mu żyć i oddychać.
I zarażać.

Na to nie pomogą maseczki, kompulsywne mycie rąk, rękawiczki, kombinezony, plastikowe tarcze na twarzy...Na to nie poradzi nic rząd, politycy, lekarze, strażacy.
Na to NIKT nam nic nie poradzi.
Bo wszystko w naszych rękach. Tych rękach szorstkich i popękanych od środków dezynfekcyjnych, które myjemy kompulsywnie jak Lady Makbet, nigdy pewni, czy jednak tam coś nie zostało na skórze. Więc umyję jeszcze raz, a może jeszcze raz...

Oddychaj...


Wzięłam moje Życie w moje ręce. Niosę je delikatnie, czule i ostrożnie. Jest cenne. Wrażliwe.
Mieści się w moich dłoniach. Jest malutkie, akurat pasuje.
Jest jak oddech w moich płucach, jest jak promień słońca przeświecający przez płatek tulipana, jest jak poranna mgła nad łąkami, jak zapach czeremchy w spokoju zapadającego zmierzchu.

I jest jak diament, mocny, twardy, z ostrymi brzegami, tnący równo, precyzyjnie, kształtujący materiał mojego Wszechświata wedle moich potrzeb i pragnień, i marzeń...

Wrażliwość i Siła.
Lęk i Odwaga.
Miłość...

Wszystko JEST.
Oddychaj...





Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja zawsze, z Miłością, oddychająca Prowincjonalna Bibliotekarka.



poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Uchodźcy Wszechświata, łączcie się ;)


Zamówiłam sobie krem z żyworódki. Zastanawiałam się chwilę, czy warto zamawiać, ale kurierzy jeżdżą. Dostarczają paczki. Myślę, że teraz jednak mają spadek zamówień, więc im też grozi katastrofa finansowa, zwolnienia itp. Martwią się tym, że pracują i martwią się tym, że pracy mogą nie mieć, bo firma podupadnie. Teraz wszyscy tak mamy, ambiwalencja uczuć.
Więc zamówiłam krem z żyworódki dla mamy i siebie, oraz nowe książki do biblioteki. Po kwarantannie ludzie wrócą do czytania. Będzie fajnie dać im nowości.

Grzebałam trochę w starych wpisach. Lubię tam czasem zajrzeć, zobaczyć co przerabiałam, jak, czy nadal tak myślę, czy bym coś zmieniła. Czasem sama siebie pochwalę, bo fajny post mi wyszedł. Czasem coś dojrzę, czego wcześniej nie widziałam. Ciekawe.
Ale jest jeden wpis, który jest ciągle aktualny w moim życiu.
Jak do niego nie podejdę, tak za każdym razem stwierdzam, że słowa bym nie zmieniła, mimo, że powstał dwa lata temu.
Oesu, remont i wojna...

Świat jest taki, jaki jest, z powodu NAS.
Słyszeliście, że energia podąża za uwagą?
Kiedy marzymy o czymś, kiedy o czymś bardzo myślimy, kiedy się boimy, cieszymy, złościmy, kiedy nasza uwaga koncentruje się na czymś, kiedy zaczynamy iść w tym kierunku, coś robić, mówić, wyobrażać sobie, cała energia Wszechświata zaczyna pracować tak, by nam to dać.
Wszechświat nas kocha i daje nam wszystko.
Kiedy pisałam tamten post, brałam właśnie życie konkretnie w moje ręce, moja uwaga koncentrowała się na mojej sile, chęci zmiany, na radości z tego, że robię coś, co wcześniej wydawało się zbyt ciężkie. Byłam ogromnie z siebie dumna i zadowolona. Zamówiłam u Wszechświata paczkę z potwierdzeniem, że stoję na własnych nogach, kurier dostarczył błyskawicznie.
Moimi własnymi rękoma.


W tamtym czasie na tapecie byli uchodźcy. Niedawno, dwa lata temu. Straszono nas, straszyliśmy się sami. Nie chcieliśmy przyjmować, chcieliśmy przyjmować, kłóciliśmy się zażarcie.
Potem jakoś ucichło, a rozpętała się historia z ociepleniem, plastikiem, patyczkami kosmetycznymi, torebkami foliowymi. I znów się kłóciliśmy. Popieraliśmy Gretę, albo pukaliśmy się w czoło. Szukaliśmy zajadle wrogów, tych, co jedzą mięso, tych, co nie jedzą, tych, co używają plastiku, tych, co nie używają. Tych, co chcą wspomagać Matkę Ziemię i tych, co ją niszczą. Tych, którzy mają otwarte serca i tych ciemnych, którzy są źli. Załapałam schemat...
Zawsze ktoś, zawsze coś, nigdy JA.
Teraz też mamy wrogów, oprócz wirusa w liczbie niepoliczalnej.
Tych, co wychodzą z domów i tych, co nie noszą rękawiczek, tych, co nie słuchają zaleceń, tych, co kupują za dużo, i tych co, głupi, kupują za mało. Tych co wierzą w epidemię i tych, co niekoniecznie.
Schemat znany?
A gdzie w tym wszystkim my?
Gdzie nasza uwaga podąża?


To pytanie zadaję sobie sama. Moje odpowiedzi na teraz znam, wiem, że będą następne i następne...
Co z resztą, zobaczymy.
Ale myślę, że działa efekt setnej małpy. 
Kwestia, jak wybierzemy.
Każda droga będzie dobra, tylko niektóre dłuższe i trudniejsze.


Niedawno zadzwonił ktoś do drzwi naszego mieszkania. Podeszłam i otworzyłam, normalnie. A pan, który dzwonił, na mój widok, kicnął do tyłu jak przestraszony zając i wyciągnął obronnie rękę przed siebie. Zapytał o kogoś, kto mieszka kilka domów dalej, pomylił się.
Spokojnie mu wytłumaczyłam gdzie i zamknęłam drzwi trochę rozbawiona. Ale później się zastanowiłam, bo rozbawienie rozbawieniem, ale i lekko na pana się zdenerwowałam. Pojawiła się złość. Więc zapytałam siebie o co chodzi?
I przypomniałam sobie różne ćwiczenia lowenowskie. I zorientowałam się, że cała planeta teraz ćwiczy warsztaty pracy z ciałem.
Bo ten pan tym odskokiem uruchomił we mnie echo traumy z dzieciństwa. Poczucie bycia niedobrą, wstyd, odrzucenie. Widzę to. Mała Ania natychmiast zareagowała.
Nie obarczam pana winą za to, bo on boi się na własny temat. Moja złość była moja.
Tylko jak wiele osób teraz przechodzi przez podobne lekcje.
I nie ma zielonego pojęcia co się dzieje. I szuka winnych...

Kurkawodna, czasem wpadam w mentorski ton :)

Ale tyle teraz widzę, tyle schematów ludziom się powłączało, tyle energii w powietrzu, bardzo intensywny warsztat. A na pewno nie ogarniam nawet 1/100 tego wszystkiego, co się dzieje.

Więc już przestaję gadać na dzisiaj.
Wrzucam film, na którym Pan Grzegorz Byczek pokazuje ćwiczenie jak zrzucać ciężar, ten okropny, emocjonalny ciężar jaki mamy teraz na barkach. Ma też i inne ćwiczenia, warto skorzystać.

I zauważyć, gdzie nasza uwaga pcha naszą energię ;)


PS. Wszystkie sprzedawczynie w naszych sklepach zmęczone, ale nadal zdrowe. Nawet zaczęły się   uśmiechać. To naprawdę daje do myślenia ;)




Pozdrawiam Wszechświecie, lubiąca czasem być guru, twoja zawsze,  Prowincjonalna Bibliotekarka.