Obserwatorzy

sobota, 28 października 2023

126 apek Wszechświecie

 

Światło.
Kocham jesień za światło. 
Za miękkie ciepło, aksamitny dotyk słońca, za rozpalenie wszystkich kolorów liści. Klon na podwórzu świeci jak drugie słońce. Oddaje całe światło słoneczne jakie zmagazynował przez lato. Jaśnieje tak mocno, że rano oświetla cały pokój dzienny, nawet, gdy słońce jest przychmurzone. Otula swoim światłem sąsiadów: kasztan, dąb i lipę. Może dlatego chory kasztan w tym roku wydał tak bogaty plon, dąb zmocarniał a w lipie nadal drzemie pamięć miodnego zapachu kwiatów i szumu zapracowanych pszczół. Drzewa łagodnie układają się do snu, a klonowe światło jest jak delikatny, miękki kocyk.
Luli, luli, czas odpocząć...

A w świecie ludzi...
Nikt nie patrzy na klonowe światło. Teraz wszyscy pędzą na groby, szorują, tną, pielą, kupują znicze, kwiaty, kiełbasę. Biedne chryzantemy.
Wyborcza gorączka minęła jakby sen to był. Ten 1 dzień na 1460 dni, kiedy podobno możemy coś powiedzieć, minął jakby go nie było.
Przypomniała mi się piosenka Ałły Pugaczowej:
- Dokąd odjechał cyrk? Przecież był jeszcze wczoraj.
Wiatr nie zdążył nawet zerwać afiszy ze ścian...


Wszyscy wiemy gdzie cyrk się przeniósł i skąd będzie nadawał transmisje. Wiemy nawet jakie one będą. W zasadzie poznasz jeden cyrk, to tak jakbyś znał wszystkie. Cyrki są bardzo podobne do siebie wszędzie. Zastanawia mnie jedno, czemu jeśli chodzi o politykę i religię, każdy ma tyle do powiedzenia, tyle w nas emocji, żaru, chęci działania. A jeśli chodzi o nas, nasze życie, nasze emocje, naszą prawdę o nas samych, cisza.
Na pytanie jak się czujesz tak naprawdę, mało kto ma odwagę coś powiedzieć. 
O onych wypowiadamy się często i odważnie, o sobie, niekoniecznie. 
Nie widzimy samych siebie.
Ech...

Shawn Downey

Tak po prostu łatwiej.

Ostatnio przyszła do mnie starsza czytelniczka. Dużo mam starszych pań, one czytają sporo. Poza tym chcą pogadać trochę. Zazwyczaj mieszkają same, te które mają szczęście to jeszcze z mężami. Dzieci gdzieś w świecie mają swoje życia. Rozumiem, słucham, rozmawiamy. Ale gonię te, które chcą tylko narzekać. Nie u mnie.
Więc przyszła kobiecina i mówi, że telefon jej wysiadł. Nie może się z nim dogadać. Nie znam się na tych nowoczesnych ajfonach, ale coś tam jarzę intuicyjnie. Wzięłam i grzebię. No i znalazłam przyczynę. 
Miała otwartych 126 aplikacji, wszystkie działały i telefon zwariował. 
Zamknęłam wszystkie, poczyściłam co się dało i uzdrowiłam ajfona :)
Wytłumaczyłam kobiecie o co chodzi, załapała, chyba...

Mathew Grabelsky

 A w niedzielę pojechaliśmy do mojej siostry, do Warszawy. Przejażdżka długa ale miła. Pogadałam z siostrą i jej kotami. Wypiliśmy herbatkę i postanowiliśmy zjeść na mieście.
Warszawa, no cóż, parkować nie ma gdzie. Więc zamiast do miłej, hinduskiej knajpki, pojechaliśmy do galerii, bo tam są parkingi. 
Weszliśmy do dużej restauracji z włoskim jedzeniem. Mnóstwo ludzi, zamieszanie, szum. Ale jedzenie było zaskakująco dobre, więc ok. 
I kiedy siedziałam przy stoliku czekając na danie zadzwonił  mój telefon. Patrzę, SynNumerJeden.
Nosz! 
SynNumerJeden dwa miesiące temu przeszedł dużą traumę, bo dziewczyna z nim zerwała po 7 latach związku i mieszkania razem. Zrobiła to w naprawdę okropny sposób, bo rano umówili się, że idą oglądać salę na wesele, ponieważ planowali ślub, a wieczorem oddała mu pierścionek, obwiniła go o wszystko i w ciągu godziny wyprowadziła się do mamy i taty.
Wspierałam go bardzo, cała nasza rodzina też, już jest ciut lepiej.
A teraz on dzwoni, a ja w tej restauracji sobie siedzę, w tym szumie nie pogadamy.
I okropna myśl:
-On potrzebuje wsparcia a ja się obijam po Warszawach i restauracjach, może mu być przykro, że ja się bawię, a u niego tak okropnie.

Odebrałam telefon, powiedziałam, że szum i nie pogadamy, ale syn chciał tylko zapytać, co przywieźć z zielarskiego sklepu, bo zamierzał nas odwiedzić. 

Rozłączyłam się, ale nadal było mi jakoś niefajnie w brzuchu, ścisnęło serce, trochę mdło i zakręciło się w głowie. Lekko, ale jednak.
Kiedyś zwaliłabym to na tłok, szum, zapachy i i zamieszanie.
Kiedyś bym nawet nie wyłapała tej myśli, tylko podążyła za nią i pozwoliła sobie zepsuć cały wyjazd tym uczuciem.
Bo to było poczucie winy.

Takie samo kiedy wracam z kina, a dzwoni moja mama i mówi:
- a gdzie wy byliście, dzwoniłam do was, denerwowałam się.
- w kinie mamo, a potem poszliśmy na kolację do restauracji.
- acha, bo wiesz, ja tu sama siedzę i różne myśli mi przychodzą do głowy, taka głupia jestem, no tak trzeba odpoczywać i bawić się, kiedy człowiek jeszcze może.

Niby nic, zwykła rozmowa, a brzuch boli i jakiś strach ogrania i niedobrze jakoś się robi.
Nigdy nie zapytała jaki film, czy fajny, co jedliście...

Katie O'Hagan

I siedząc w tej restauracji, czekając na makaron, przypomniałam sobie moją czytelniczkę i jej ajfona. 
126 apek otwartych, stale działających. 
A ile ja mam tych apek w sobie, otwartych, działających w tle, bez mojej świadomości ?
Załadowanych mi przez rodziców, nauczycieli, świat? Jak bardzo mnie one spowalniają, jak bardzo ograniczają transfer danych?

Czy one wszystkie mi są potrzebne?

Ingebjorg Stoyva

PS. Pod kasztanem spotkałam mamę z synem małym, mama miała koszyk jak na kartofle i zbierali do niego kasztany. Zapytałam po co im tak dużo? Usłyszałam, że cała szkoła, wszystkie dzieci robią z kasztanów różańce. Jeju, a co się stało z ludzikami i zwierzątkami z kasztanów?
Co za czasy...

PS2. Dodałam poniżej filmik Kasi Miller, który wszystko wyjaśnia, krótko i na temat :) 
       Kocham tę Kobietę :)




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja informatyczka zaplątana, Prowincjonalna Bibliotekarka

piątek, 13 października 2023

Cena Głosu Wszechświecie

 

Mam deja vu. 
Znowu.

Plakaty wyborcze są wszędzie. Wszędzie uśmiechają się do mnie twarze przetworzone przez komputery, by być ładniejszymi, przymilnymi, bardziej godnymi zaufania. Patrzą na mnie, śledzą mnie, uważnie obserwują gdy przechodzę:
- widzisz nas, widzisz?

Nie widzę. Nie znam was. Nie spotkaliśmy się. Nie popatrzyliśmy sobie w oczy. Nie podaliśmy sobie ręki. Nie porozmawialiśmy.
Nie znamy się.
Jedyne co widzę to plastik.

Przez ostatni tydzień czułam się jak w oblężeniu trochę.
Nie dość, że smutek pourlopowy mnie dopadł, to wszędzie gdzie nie weszłam: głosuj, głosuj, głosuj.
Za chwilę z lodówki wyskoczy na mnie jakiś typek wynajęty do głoszenia jedynej poprawnej opcji spędzenia niedzieli 15 października: głosuj!

Przyznam Graszko, że byłaś ostatnią kroplą, która przepełniła dzban do którego wlewałam frustrację.
Choć byłaś mocno delikatna i ostrożna :)
Miałam się nie odzywać, bo wszak rozumiem bezcelowość tego. Każdy ma swój sposób i pogląd na życie i to bardzo dobrze jest. Jeśli to jest ogólnie respektowane, to dobra droga.
Jeśli potrafimy wysłuchać każdego, a zwłaszcza tych co myślą inaczej, brawo, jesteśmy oświeceni :) 
Ale ja mam uczucie deja vu.

Mam wrażenie powrotu do mrocznych, niedawnych lat covidowych.
Bo jak nie głosujesz, to jesteś wrogiem narodu. To twój obowiązek, bo jesteś polakiem, bo jesteś kobietą, bo trzeba pogonić tych a tamtym dać szansę, dać tym bobu za wszystko złe, a tych wybrać, bo cudownie uzdrowią, a jak nie uzdrowią to choć nie będą tak kradli bezczelnie, tylko eleganciej... 

Nagle wszyscy mi mówią, jaki cenny jest mój Głos, jaki ja mam wielki wpływ, jaki to zaszczyt, obowiązek i zarazem przywilej go ODDAĆ.
Obowiązek i przywilej? 
Przymus dobrowolny?
Miesza mi się w głowie.
Zdaje się nie głupia, ale nie ogarniam.


Gdzieś w głębinach dudnią bębny, bębny wojny polsko-polskiej. Znów.
Dudnią i dudnią. Ostrzegają. A może zapraszają?
Tańcz jak zagramy, poddaj się rytmowi, tańcz, tańcz, tańcz...

A ja nie chcę. 

Pamiętam pewną noc. Leżałam bezsennie, ponieważ w głowie się kłębiło. Mieliśmy z mężem trudny okres, czułam się bardzo źle, opuszczona, samotna, niekochana. Mąż leżał obok, wystarczyło obudzić go i mu powiedzieć, to, co przez ostatnie tygodnie czułam. Zebrało się to w moim brzuchu, czułam tę wielką gulę, jak próbuje przepłynąć w górę, do gardła i dalej, ale nie się nie udawało. Wszystko zatrzymywało się w gardle. Jakby tam była tama. To było tak silne zamknięcie, że nie mogłam wogóle wydobyć głosu.
Odpuściłam.
Tę rozmowę odbyliśmy dekadę później, szkoda.
Ale potrzebowałam czasu by zrozumieć skąd blokada, jak powstała. Musiałam nauczyć się słuchać siebie, mojego ciała. Nabrać odwagi, by mówić to co myślę naprawdę, a nie bać się odrzucenia i milczeć.
I udało się. Odzyskałam Głos.
Moją MOC. Moją ODWAGĘ. Moją SPRAWCZOŚĆ w świecie.
I nagle wszyscy chcą bym go oddała, a wtedy oni za mnie będą mówić, działać, walczyć.

Nie trzeba, poradzę sobie, będę mówiła sama za siebie.
I spokojnie przyjmę tego konsekwencje.
Rozśmieszył mnie :)


Myślę, że takich jak ja jest więcej.
Myślę, że mało się odzywają. Z różnych powodów. Ale SĄ.
I to jest bardzo dobrze. Bo czas na zmiany ;)

Andrea Kowch



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja używająca Głosu, Prowincjonalna Bibliotekarka


niedziela, 8 października 2023

Kły i pazury Wszechświecie




Wróciłam z urlopu.
Znów byliśmy w dolnośląskim i nadal nam się podoba. Nadal też zostało sporo do zwiedzania, bo zwiedzamy nieśpiesznie, spokojnie i niemęcząco.
Ale wróciwszy do domu zauważyłam, że jestem poirytowana. Zła jakaś. Zła na górę prania, na niesprzątniętą przed wyjazdem toaletkę, na mole, które znów gdzieś się wykluły w szafkach z mąką, na męża, który tak płynnie przeszedł do trybu codziennego, na siebie, że przestałam czuć się dobrze...
A było tak fajnie.
I zniknęło.
Poczułam się jak, ten, no...no wiecie kto!


Złość. Moja Nie-Przyjaciółka. 
Zakomunikowała mi, że wcale nie chciałam wracać.
Jestem jeszcze zmęczona jednak. Nie ma we mnie zgody na to co się dzieje wokół mnie. I nie ma we mnie zgody na to co we mnie. Chwilowo tak. Złość.
Niełatwa to dla mnie emocja. Nie uruchamia się lekko. Maskuje się, wypływa niby niezauważona strumyczkiem biernej, pasywnej agresji, zawsze starannie przykrytej makijażem słuszności, poprawności, jedynej prawdy, właściwej drogi i wszelkiego ogólnego dobra.
Znam się na tym, mam tradycje rodzinne w tym temacie. Stosowała to mama, babka, pewnie i prababka. Wyszlifowało się jak diament.

Kiedyś, kiedy SynNumerDwa był w czwartej klasie podstawówki, jeden z jego kolegów nagle zaczął mu dokuczać. Pociągnął za sobą innych kolegów i zrobiło się fatalnie. Zaczęli go prześladować, ośmieszać, izolować. Syn poskarżył się nam dość późno, bo już trwało to kilka miesięcy. Mąż rozmawiał z nauczycielem, ale nic to nie dawało, bo nauczyciel był z tych, co nie powinni zostać nauczycielami.  Na wywiadówce ja i mąż chcieliśmy porozmawiać z rodzicami prowodyra. Spotkaliśmy się z nimi w wolnej klasie, przy nauczycielu, ale rozmawiać się nie dało. Jak tylko weszli zaczęli krzyczeć, atakować, nie dawali dojść do słowa, przerywali, ich złość i agresja wcale nie była pasywna. Była jak czerwony sztandar powiewający nad nimi. 
Pamiętam, poczułam się wtedy kompletnie bezradna, totalnie wymiękłam. Napłynęły mi łzy do oczu, zerwałam się i wyszłam, zostawiając biednego męża samego. Jakoś sobie poradził, choć to spotkanie nic nie dało. Syn musiał znosić tę sytuację aż do wakacji. Potem się uspokoiło.
Długo nie mogłam sobie wybaczyć, że nie umiałam walczyć o syna. Że nie wymyśliłam jakiegoś sposobu, by mu pomóc. Lata całe.
Dopiero niedawno syn powiedział, że teraz rozumie, że go to wiele nauczyło, wyniósł spore korzyści. Poradził sobie wtedy, choć to nie było łatwe. I nigdy nie miał do mnie pretensji. 
No i masz...


Moja niezdolność do uruchamiania złości brała się z tresury domowej w dzieciństwie. Rodzice urządzali wielkie, dramatyczne awantury domowe. Krzyk, pretensje, czasem przemoc fizyczna, rzucanie krzesłami, walenie drzwiami, kompletny chaos dla małego dziecka. Napędzane alkoholem emocje urastały do poziomu, który był za wielki do zniesienia dla mnie, małej. Ale gdy tylko próbowałam wyrazić mój strach, moją złość na nich, moje przerażenie w jakikolwiek sposób, zawsze mama twardym głosem mówiła: nie histeryzuj!
Nie histeryzuj.
Gdy to słyszałam, moje ciało odczuwało to jak uderzenie. Musiałam zahamować, zamrozić, wycofać w głąb siebie wszystko co chciało się ze mnie uwolnić. Moje emocje. Moja złość, moja niezgoda, mój strach. Wszystko to zostawało we mnie. Bolało. Bolał brzuch, szczęki, biodra, głowa, ramiona.
Złość połączyła mi się z agresją, "nie histeryzuj" nauczyło chowania emocji, bo są złe. 
Zamroziłam się na dekady mojego życia. 
Pozwalając tylko tym pobocznym, agresywnym strumyczkom wyciekać, inaczej bym chyba umarła. Tyle, że nie wiedziałam, że to robię.
Teraz wiem.
Zasadnicza różnica.


Cóż Wszechświecie, socjalizacja ma ogromny wpływ na to jak żyjemy. Jakich dokonujemy wyborów i jak odbieramy ich konsekwencje. I z czym ostatecznie odchodzimy z tego świata.

Długo nie widziałam tego problemu. Rozgrzebałam to w końcu po warsztatach z Rosą, kiedy oświeciło mnie: ukrywam złość.
Samo głośne, publiczne wypowiedzenie słowa: ZŁOŚĆ, było uwalniające. Jakby jakaś tama we mnie puściła i coś rozlało się wokół mnie. Coś żywego, wibrującego, ciepłego. Zadźwięczało, zarezonowało. 
Wtedy zaczął się długotrwały, nadal się dziejący, proces poznawania złości, odklejania jej od agresji, bo to wcale nie to samo. 
Nauka jej wyczuwania, zrozumienie jak ją manifestuje moje ciało, jak mogę jej używać, co chce mi powiedzieć, przed czym ostrzec, jak ochronić, jakie granice wyznaczyć.

Zrozumiałam, że to moje kły i pazury.

Miałam je cały czas, ale udawałam, że ich nie mam. 
A na tej planecie trzeba je mieć i używać.
Zdobyć pokarm, ochronić siebie i młode, pokazać innym gdzie przebiega moja granica. 


Znajoma opisała na swoim blogu sytuację z agresywnym, niezrównoważonym, pijanym człowiekiem.
Opisała to publicznie, więc mogę się odnieść, tak myślę ;)
Ona jest sołtysem, a człek ów jest wrzodem na zadku całej wsi. Najmuje on chatkę obok obok niej a wynajmujący nie może się go pozbyć, mimo wyroku sądowego już. Agresywny, straszny typ.
No i przyjechał wynajmujący z papierami, żądając opuszczenia domu, wybuchła awantura i tenże człek, straszny najemca,  przybiegł do mojej znajomej pod dom. Bo wszak ona jest sołtysem i też bierze udział w tym dramacie.
Otworzyła drzwi i wyszła do niego. Oberwała pięścią.
Córki, dobrze, że już dorosłe, musiały ją zasłonić swoimi ciałami i zadzwoniły po policję.
Ona zamroziła się, nie była zdolna do żadnej reakcji.
I tak zastanawiałam się, czemu ona to zrobiła? Mogła zadzwonić po policję, nie wychodzić z domu, bo bycie sołtysem nie zobowiązuje jej do fizycznego nadstawiania karku. Naraziła siebie i córki.
 
Jednak wiem gdzie są korzenie tej decyzji, ona od kiedy czytam jej bloga twierdzi, że nie czuje złości do nikogo.
A ja od początku czuję tę fałszywie dźwięczącą nutę w jej pieśni...

Nie ma oświecenia bez oswojenia zwierzęcia w sobie. 
Nie ma jasności bez ciemności.
Nie ma Anioła bez Diabła.

I nie ma borowika bez szatana :D




PS. Podeprę się jeszcze Aleksandrem Lowenem, który prosto wyjaśnia trudne rzeczy :)
"Jeśli w sytuacji utraty nie czujemy gniewu, to nie możemy również doświadczyć prawdziwego żalu i nie dojdzie do prawidłowej żałoby. 
W naturze ludzkiej leży protest przeciwko cierpieniu, a nie masochistyczne tłumienie tego uczucia. Wydaje się więc dziwne, że w naszej kulturze zasługuje na podziw człowiek, który potrafi po stoicku znieść utratę, nie okazując emocji. Jakąż to cnotą jest tłumienie uczuć? Takie zachowanie zdradza, że ego danej osoby dominuje nad ciałem i nadzoruje je, a to z kolei oznacza, że osoba ta jest pozbawiona pewnego ważnego aspektu człowieczeństwa."
~ Aleksander Lowen „Depresja i ciało”
A filmy poniższe polecam bardzo :)



 




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja tańcząca ze Złością, Prowincjonalna Bibliotekarka