Obserwatorzy

sobota, 20 marca 2021

Rozmowy z Jaszczurami Wszechświecie

 

Zainspirował mnie post Jotki
Jaszczury z czipami

Musiałam trochę pogłówkować, trochę poczytać co inni mają do powiedzenia, rozejrzeć się wokół. Musiałam też trochę oberwać, bo kiedy napisałam u Jotki, że jednak rzeczywistość nie jest tak prosta jak w telewizji, że są rzeczy niejasne i dziwne, i w dodatku ja je widuję, to zaproponowano mi lekarza i zbadanie dogłębne głowy. 
Kiedyś bym może i na to poszła, ale wtedy byłam gdzie indziej. W jakimś równoległym świecie, gdzie wszystko było jednoliniowe, proste, ograniczone do jednego wątku. Jak górska rzeka, którą zmuszono do płynięcia w betonowym korycie. Nauczono mnie tego. Myślałam, że tak właśnie ma wyglądać moje życie. Nie byłam szczęśliwa, raczej zrezygnowana. 

Tak jak większość z nas teraz...

Spróbowałam od poprzedniej wiosny kilku podejść do sytuacji z kolegąW. Od strachu, paniki, wyparcia, rezygnacji, niezgody, złości, gniewu, obwiniania, do jakiejś takiej szerszej zgody i odpuszczenia. W temacie kolegiW.  Bo w temacie tego, co wokół niego się dzieje, to jeszcze nie doszłam do zgody. 
Rozumiem, że mogę zachorować, chorowałam ostatnio dużo na inne rzeczy. Wirusy były, będą. Tu nie mam problemu. Życie na tej planecie ma swoje prawa. Ale to co dzieje się wokół kolegiW, to zupełnie inna para kaloszy.
I wcale mnie nie dziwią ludzie, którzy uważają, że Reptilianie (znaczy Jaszczury vel Gady) postanowiły z nami zrobić dziwny eksperyment.

Bo to jedno z wytłumaczeń dlaczego wszyscy zwariowaliśmy.  I śmiem twierdzić, że ci, co zwalają winę na Jaszczury, mogą widzieć więcej...

Jak? Proste. Szukają wyjaśnień dla paranoi wokół. Nie akceptują jej. To trudne do pojęcia, bo większość uważa ich za paranoików, HA!
Ale oni przynajmniej szukają, zastanawiają się, kombinują, myślą niestereotypowo. A to naprawdę wymaga odwagi, bo wszak stają naprzeciw całej racjonalnej, naukowej, wyspecjalizowanej mądrości naszego świata. Która, przecież po wielokroć udowodniała, że czasem bardzo nie bywa mądrością ;)
Ale przymknijmy na to oko, tak łatwiej...

Popatrzyłam wokół siebie...

Maż był na pogrzebie pod Wrocławiem. Zmarł emerytowany strażak, 83-letni, pełen wigoru, dobry człek. Nie chorował, zdrów był. Przyjął dwie dawki szczepionki. Po drugiej źle się poczuł, wylądował na oddziale płucnym i szybciutko umarł. Diagnoza: kolegaW.
Smutna okazja, ale mąż stwierdził, że właściwie był to wyjazd miły. Spotkał kolegów i zrozumiał, jak bardzo mu brakuje tych spotkań strażackich, sportów strażackich, ćwiczeń z drużynami. Więc wyjazd był oświecający na wielu płaszczyznach.

Starsza pani, mieszkająca sama, terminalny stan nowotworu. Poczuła się źle, trzeba było ściągnąć płyn z brzucha. Zabrano ją do szpitala, a tam zaszczepiono od kolegiW, przy okazji. Po dwóch dniach pani zmarła. Lekarz tłumaczył, że pacjentka martwiła się, że nie zaszczepiła się w tym roku na grypę, to zamiennie zaszczepiono ją na kolegęW. Rodzina machnęła ręką, po co więcej kłopotów. Terminalny stan raka, ale powód śmierci wpisano: kolegaW.

Kolega mojego męża, ratownik medyczny jeżdżący karetką, siedzi zły jak osa. Mąż go pyta: co się stało? Chłopak chwilę milczy i odpowiada:
- Ku..*, ja pie...*, na żywca to robią! Nie ma żadnych objawów, a lekarz wpisuje c19. No nie wytrzymałem, zapytałem czemu?, a on do mnie: masz z tym problem?

Koleżanka, nauczycielka w zerówce, mówi, że dzieci same bardzo pilnują dezynfekcji rąk. Wręcz obsesyjnie niektóre. To czasem już przypomina zaburzenia obsesyjno-kompulsywne inaczej OCD. 

Mój czytelnik mnie informuje, że miał kolegęW, żona przyniosła z pracy, kwarantanna, policja, te rzeczy. Pytam, czy miał duszności. Nie miał, ale bardzo go noga bolała. Test potwierdził kolegęW.

Inny kolega męża ma kłopot. Jego syn 5-letni musi być na kwarantannie, bo w przedszkolu jakaś pani zachorowała. Trudna sprawa, bo z dzieciakiem nie ma kto zostać. Według sanepidu rodzice nie muszą się kwarantannować. I kicha, nie ma zwolnienia, trzeba brać babcię do pilnowania :)

W naszej przychodni kilka pielęgniarek nie chciało się szczepić. Lekarz, który je zatrudnia, zagroził poważnymi konsekwencjami, ze zwolnieniem włącznie. O pracę u nas ciężko, jedna jest samotną matką. Mobbing mobbingiem, a płacić rachunki trzeba. Zaszczepione.
Choć wiedzą, że jeśli coś się stanie z powodu szczepionki, zostaną same. Nikt im nie pomoże. Na pewno nie ten lekarz, który je zmusił. On ma papier, gdzie one podpisały, że rozumieją i się zgadzają.

U kogoś na blogu przeczytałam, że dla niedowiarków i foliarzy należy życzyć, by zachorowali na kolegęW i to ciężko. Wtedy zrozumieją. 

Bałabym się wysyłać takie życzenia w świat jednak.
Bo mogą jak bumerang wrócić. 
Moje czasem wracały i bolało ;)

Więc jeśli chodzi o Jaszczury. W sumie lepiej, żeby to one nam zrobiły.
W jakiś dziwny sposób kontrolowały nasze umysłu, wywierały presję, straszyły, byśmy wszyscy robili sobie i innym okropne rzeczy.
To jest jednak łatwiejsze do przełknięcia, niż gdybyśmy sobie sami to wszystko zrobili....

A tu bardzo ciekawa relacja, bo jednak nie wszystko wiemy i dobrze, jest ciekawiej...
Tajemnicze zjawisko




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja reptiliolożka, Prowincjonalna Bibliotekarka.

poniedziałek, 8 marca 2021

Kaganek i kaganiec Wszechświecie


Moja czytelniczka, PrawdziwaPolka, wreszcie zaczęła wychodzić z domu.
KolegaWirus tak mocno  ją wylogował z rzeczywistości mojej, że w zeszłym maju wziąwszy trzy tomy Jasienicy, znikła. PrawdziwaPolka jest emerytowaną pielęgniarką, można by powiedzieć, że jako medyczna, wie lepiej. No tak nie do końca...
Pojawiła się niedawno, zamaskowana, zlała się płynem odkażającym i z rękoma w górze, jak chirurg przystępujący do operacji, udała się na poszukiwania między regały, oczywiście dział: historia. Od dawna nie polecam jej nic, bo nie trafiałam zupełnie. Brała książki dwoma palcami, zdenerwowana, mimo zapewnień o kwarantannie książek. W końcu jakoś wybrała sobie trzy, wyjęłam karty, poszła.

Zdziwiłam się widząc ją dwa dni później, ale wrzuciła tylko jedną książkę do pudełka "zwroty" i powiedziała:
- ja ją zwracam, nie zauważyłam, że to jest z "Biblioteczki Wyborczej", nawet jej nie będę otwierała...
Włożyła w wypowiedź sporo złości, okręciła się na pięcie i poszła.
Dlatego nic jej nie polecam, złość powinna trafiać we właściwego adresata, w tym wypadku w nią samą.


Mam KoleżankęJolę (pozdrawiam :) literaturofilkę. Uwielbia czytać, uwielbia rozmawiać o książkach, uwielbia szukać książek. Oddaje się tej pasji namiętnie i z wielkim zapałem. Myślę, że trochę ją zawodzę, bo  jako bibliotekarka powinnam tak samo pasjonować się literaturą. A ja jakoś nie.
Czytam teraz mniej niż kiedyś. Zmieniły się moje gusta czytelnicze. Przestałam zupełnie czytać książki z tzw. wyżej półki, nie chcę już wielkich dramatów pisanych wspaniałym  językiem. Nie dla mnie Myśliwski, Tokarczuk, Lunde. Czytam lekkie, przyjemne rzeczy. Czytam też o poznawaniu siebie, o innych warstwach rzeczywistości, rzeczy, po które nie sięgnęłabym kiedyś. Nawet nie poczułam kiedy to się zmieniło, a przyszło tak naturalnie...

Wraz z tym przyszło też zrozumienie, że każda książka jest ważna. Każda, najgłupszy Harlequin też. Nawet w tych słodkich jak ulepek historiach, są rzeczy potrzebne. Czułe pocałunki, drinki na plażach, książę na białym koniu ratujący z opresji, cudne uczucie spokoju, oddania kontroli, bezpieczeństwa i zaopiekowania. Przez chwilę to mamy w sobie, w sercu...cukierkowa chwila w potoku męczącego, przebodźcowanego życia. Prawdziwa, bo w nas.

Kiedy wprowadzono pierwsze zamknięcie, rok temu, po ogarnięciu strachu odkryłam, że czuję ulgę. Trudno było to wyłapać w emocjach i zdarzeniach, ale byłam wtedy na grupie powarsztatowej z neuroświadomości na FB. Rozmawialiśmy tam sobie, wspierając się i dalej pracując z mikroneuro ćwiczeniami. Ludzie zaczęli mówić o dziwnej uldze jaką czują z powodu niechodzenia do pracy, z powodu bycia w domu, robienia tego, na co mają ochotę. Mimo strachu i zamieszania cieszyli się, że mogą spać ile chcą, że mogą malować, czytać, albo leżeć na kanapie i nic nie robić. Ulga ta pomieszana z poczuciem winy, wstydem, lękiem, zdziwieniem i ogólnym bałaganem z zewnątrz, naprawdę była jakby nie na miejscu. Ale BYŁA.
Prowadzący grupę Oleg, sam lekko zdziwiony, powiedział wtedy, by się przyjrzeć, do czego wcześniej zmuszaliśmy siebie. Jakie przekonania nas napędzały. Jakie sobie stawialiśmy poprzeczki, co robiliśmy sami sobie, że teraz, kiedy nas zmuszono do odpuszczenia wszystkiego, nagle czujemy poluzowanie smyczy, na której sami się prowadzaliśmy i pozwalaliśmy się prowadzać innym.


Ciekawe doświadczenie. Ogromnie odkrywcze jak dla mnie. Bo okazało się, że ja spędziłam na kanapie około 5 miesięcy. Z powodu kręgosłupa zimą, a jesienią z powodu operacji. Nigdy nie miałam tyle wolnego. I dodatku mogłam bez poczucia winy, bo na serio byłam chora. Wtedy inaczej nie umiałam.
Wszechświat mi to dał w prezencie, o czym już pisałam.

Zostawiłam sobie z tego okresu sporo, zwłaszcza kanapę, poczucie wolności w wyborach czy umyć talerze, czy obejrzeć Bones. Przyjemny tumiwisizm w wielu sprawach dotyczących pracy, polityki, pandemii, dramatów dziejących się 2000 tyś kilometrów stąd, jak i tych obok. Nie ma to jak kontekst. Leżałam na kanapie, a świat i tak, beze mnie, grał dalej w swoje gry.
Okropne prawda?
Ale jakie wygodne:)

Jednak...
Mam wrażenie, że większość ludzi nie doszła do tego. Owszem, poczuli ową wstydliwą ulgę, ale pomylili się w ocenie skąd ona. Powiązali to z maseczkami, dezynfekcją, dystansem, szczepionkami. Ogólną narracją walki z KolegąW. Wspaniały pretekst by siedzieć w domu, nie oglądać ludzi, bo i tak się ich nie lubiło, pracować zdalnie bez oglądania nielubianego szefa i tej zołzy z sąsiedniego biurka. A w dodatku cała rodzina na kupie. Moja suczka bardzo lubi kiedy siedzimy wszyscy razem, a ona może ogarniać całą sforę. Kontrola podstawą zaufania, czy jakoś tak...
I tak walczymy z niewidocznym, bo widoczne nie miałoby tej siły.

Składam powoli do kupy to nowe doświadczenie. Uważnie patrzę, czego potrzebują moi czytelnicy w bibliotece. W jakie krainy chcą się udać, by uciec z rzeczywistości. Nie wiedzą, że te książkowe krainy, które ich przyciągają, pokazują im ich prawdziwe uczucia, te, które skrzętnie chowają przed sobą i światem.

Dlatego dbam o mój księgozbiór. Tak mogę pomóc.

Bibliotekarze mają moc, z której nie zdają sobie sprawy. Zagubieni w katalogach, w biurokracji, w wyścigu szczurów, bo i to się zdarza w bibliotekach, gubią sedno sprawy. 
Ludzi. 
Zawsze ludzi.
Biblioteka to miejsce, gdzie leczą się Dusze.
I nie my to robimy, robią to książki.
A my jesteśmy pośrednikami.
Pomagamy ludziom i książkom się znaleźć.

Trochę to trwało, nim to zrozumiałam.
Ale teraz bardzo sprawdzam, czy niosę kaganek czy kaganiec oświaty :)
Pomagam, bo każdy wybiera sam...
Więc niech ma w czym wybierać.










Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja Bibliotekarka w niepewnych czasach, Prowincjonalna.