Prowincjonalna Bibliotekarka w Podróży. Nieoczekiwanie znalazłam się w innej przestrzeni życia i świadomości. Uczę się. Wszystkiego. Ale najbardziej Siebie :-)
Obserwatorzy
poniedziałek, 26 marca 2018
Drogi Wszechświecie....kopnęłam dziecko....
Drastycznie Wszechświecie, drastycznie...ale czyż w dzisiejszym świecie drastyczność nie robi kariery? Powinnam jeszcze napisać, że kopnęłam psa...to już byłoby po bandzie, bo PSA to już naprawdę NIE WOLNO i ŹLE ty hitlerówko jedna.
W sumie dziecko jeszcze by uszło....
Wiesz Wszechświecie, że kocham zwierzaki. Od kiedy pamiętam opiekowałam się porzuconymi psami, kotami....obserwowałam przyrodę, łaziłam po łąkach, gajach, lasach, bagnach...wdrapywałam się na drzewa, kąpałam się w rzece, leżałam na sianie, schowana wysoko na stogu siana, obserwowałam niezrozumiały wtedy dla mnie świat ludzi, bo świat przyrody był zrozumiały całkowicie.
Ludzie stanowili zagadkę.
Dziwni, okrutni, niekonsekwentni, kłamczuchy....Kłamczuchy najbardziej...bo wyczuwałam każdy fałsz, każdą niezgodność ciała z myślą, każde przekłamanie w komunikacji. Widziałam, że to nie gra. Mówią co innego, myślą co innego, a ciało mówi jeszcze co innego.....
W niepojętym świecie przyszło mi żyć. W rodzinie alkoholika, w społeczeństwie straumatyzowanym po wojnach , z poczuciem bycia ofiarą.
I wszyscy wokół wierzyli głęboko, że winni tej sytuacji byli Niemcy, Żydzi, Rosjanie, Alianci, ludzie z sąsiedniej wioski, albo miastowi, ci pieprzeni katolicy, ruscy ( znaczy prawosławni), jehowi, sąsiad Aśko, albo sąsiadka Paulinka, albo prezes GS-u, albo ten kułak, albo ta wredna magistrowa w aptece...wyliczać?
Wiesz wszystko to Wszechświecie.
I wiesz też, że taka mała dziewczynka wymyśliła sobie, że jak przyjedzie CUDOWNY i PRZEPIĘKNY obraz PRZENAJŚWIĘTSZEJ MATKI NASZEJ Z....już nie pamiętam....to na karteluszku napisze: proszę, by tata przestał pić. I ona, MATKA, posłucha, i pomoże.
I cała dygocząca niosłam ten karteluszek, przepychając się przez ciżbę spoconych, oszołomionych ludzi...kompletnie mnie nie widzących. To była jedna z dłuższych i cięższych dróg jaką szłam. I doniosłam. Wrzuciłam do skrzyneczki. I nic się nie zmieniło.
I wszystko się zmieniło.
Bo straciłam nadzieję.
I zrozumiałam, że jednak jestem sama na tym świecie. I nie zasługuję na nic dobrego. A nawet wręcz przeciwnie, co już i tak dawno podejrzewałam.
I to był kluczowy punkt procesu stawania się ofiarą. W tym momencie wzięłam wszystkie programy z zewnątrz i zniknęłam.
No może nie całkiem, najbardziej zniknęłam po trzydziestce, ale powiedzmy: stałam się lekko niewidzialna w niektórych aspektach. I byłam biedna, bo mówiłam coś innego, moje myśli coś innego, moje ciało coś innego...
Długa droga....ciężki warsztat. I trudno było o perspektywę: ciesz się Życiem.
Bo z tej pozycji słabo to widać. I bardzo rezonowało ze mną bicie się w piersi w kościele i mówienie: moja wina. MOJA WINA, BARDZO WIELKA WINA...te słowa mnie bardzo poruszały zawsze. Bo tak czułam. I patrzyłam na powykręcanego na krzyżu Jezusa, i wiedziałam, że to przeze mnie też.
I kopałam dziecko...kopałam tę małą, bezbronną dziewczynkę...
A opiekowałam się porzuconymi, opuszczonymi, bezbronnymi, skrzywdzonymi zwierzakami...bo tą dziewczynką nie potrafiłam.
A ona potrzebowała...więc chociaż tak. Na partyzanta, żeby przed samą sobą udać, że niby nic, to tylko biedny psiak.... nie ONA. Nie JA.
Już teraz się nie dziwię ilu ludzi staje w obronie skatowanego szczeniaka, a ilu nie zwraca uwagi na płacz dziecka w sąsiednim mieszkaniu...Wcale a wcale. Rozumiem.
Wielkanoc jest wtedy gdy pod jedną pachą masz przytulone szczęśliwe, zaopiekowane swoje wewnętrzne Dziecko, a pod drugą, wtulonego w ciebie, psa adoptowanego ze schronu.
Miłego dnia..Twoja całkiem WIDOCZNA Prowincjonalna Bibliotekarka
sobota, 17 marca 2018
Grypa świadomościowa....
Helou Wszechświecie....jak wiesz, zima znów uderzyła. Jest biało. Jest mróz. Jest niebieskie niebo i słońce. I jest sezon grypowy.
Mnóstwo ludzi choruje w tym roku. Jakoś tak chyba więcej niż w poprzednich latach...U mnie zachorował syn i mąż, dziewczyna syna, sprzątaczka w pracy i cała masa czytelników. W domku cierpiący faceci trochę mi dokuczyli. Może to i stereotyp, ale faktycznie mężczyźni w chorobie są jęczący bardziej. Ale o tym później....
Czytelnicy przychodzą skuleni i szarzy. Biblioteka jest na trasie: lekarz, apteka, biblioteka, sklep, dom i łóżko. Podstawowe potrzeby człowieka. Ostatnio duże wzięcie czytadeł polskich, grypa wpływa na dobór literatury. W oddziale dla dzieci, na który mam nasłuch, ciągle słyszę kaszle, mokre i suche, czasem mocno krtaniowe...Ale koleżanka- współpracowniczka trzyma się dzielnie. Zdrowa.
A ja postanowiłam być zdrowa również. Jakoś tak wygenerowało mi się w środku przekonanie, że nie zachoruję. I nie.
Choć ataki bywają. Wczoraj przyszła mama z synem, oboje bardzo zakręceni w szaliki i kaszlący. Oboje bardzo zadowoleni z choroby. Zdziwiłeś się Wszechświecie? Pewnie nie, bo ty już wszystko widziałeś. A ja bardzo się zdziwiłam, co ja widzę? I czy ja widzę to co widzę? I czemu oni tak nachylają się nad biurkiem? I kaszlą do mnie?
Moja wewnętrzna ochronna siatka lekko popuściła....no jak nic mi tu wirusów nanieśli i jednak będę chora....zajęczała w mnie Nadwątlona Pewność Siebie.Taki zmasowany atak na mnie....
Chwilę to trwało....czułam jak w środku wirus zaczyna przez błonę nosa świdrować do środka moich końcówek nerwowych...puk, puk....nadchodzę!
Zapaliłam kadzidełko, okadziłam bibliotekę palo santo....nie żeby jakoś bardzo wierząc. Uznałam, że skoro w KK ciągle kadzą, to jednak musi w tym coś być. To ja też użyję dla dobrej sprawy, usiadłam i wzięłam kilka oddechów....pachnących...i olśniło!
Kobieto małej wiary. Nie na darmo Mąż czasem się z ciebie podśmiewa: teorii dużo, a praktyka kuleje.
Tosz ja znam takie zachowania, tosz one takie znajome. Tosz przerabiałaś to tysiące razy sama. Tosz lustrzany świat do ciebie znów zajrzał....Lustra, lustra...wszędzie lustra.
Grypa daje prawo...daje prawo do bycia biednym, gdy sobie na to nie pozwalasz, daje prawo do bycia słabym. Usprawiedliwia wszystkie nasze potrzeby, które na co dzień chowamy, bo się ich wstydzimy. Potrzebę bycia zauważonym, potrzebę bycia zaopiekowanym, utulonym, potrzebę kontroli, potrzebę uwolnienia złości i agresji, uwolnienia smutku i żalu....uruchamia to wszystko. Wirus szalęjąc po naszym ciele, pomaga nam ruszyć te wszystkie, obolałe, skamieniałe miejsca, w których zamykamy nasze niechciane emocje i aspekty...I one wychodzą. I je widać.
I ta mama z synem, kaszlący z jakąś niezdrową satysfakcją, jakoś tak teatralnie przerysowaną postawą chorych ludzi, domagali się mojej uwagi: zobacz nas, mamy prawo być zobaczeni, bo jesteśmy chorzy i biedni....
Co widziałam? Brak miłości....w różnych wydaniach. I poczułam współczucie. Bo widziałam siebie, ciągle chorą na zapalenie zatok, zapalenie uszu, zapalenie pęcherza...i tak w kółko.
I ZOBACZYŁAM ich oboje. I byli mną też.
I ja byłam nimi. Wszyscy jesteśmy połączeni.
Czasem zrozumienie tego prostego faktu jest trudne, choć ma się to w lustrze naprzeciw siebie i czasem coś kaszle do ciebie nawet :-)
Miłego dnia Wszechświecie :-) Twoja zdrowa, okadzona Prowincjonalna Bibliotekarka
Mnóstwo ludzi choruje w tym roku. Jakoś tak chyba więcej niż w poprzednich latach...U mnie zachorował syn i mąż, dziewczyna syna, sprzątaczka w pracy i cała masa czytelników. W domku cierpiący faceci trochę mi dokuczyli. Może to i stereotyp, ale faktycznie mężczyźni w chorobie są jęczący bardziej. Ale o tym później....
Czytelnicy przychodzą skuleni i szarzy. Biblioteka jest na trasie: lekarz, apteka, biblioteka, sklep, dom i łóżko. Podstawowe potrzeby człowieka. Ostatnio duże wzięcie czytadeł polskich, grypa wpływa na dobór literatury. W oddziale dla dzieci, na który mam nasłuch, ciągle słyszę kaszle, mokre i suche, czasem mocno krtaniowe...Ale koleżanka- współpracowniczka trzyma się dzielnie. Zdrowa.
A ja postanowiłam być zdrowa również. Jakoś tak wygenerowało mi się w środku przekonanie, że nie zachoruję. I nie.
Choć ataki bywają. Wczoraj przyszła mama z synem, oboje bardzo zakręceni w szaliki i kaszlący. Oboje bardzo zadowoleni z choroby. Zdziwiłeś się Wszechświecie? Pewnie nie, bo ty już wszystko widziałeś. A ja bardzo się zdziwiłam, co ja widzę? I czy ja widzę to co widzę? I czemu oni tak nachylają się nad biurkiem? I kaszlą do mnie?
Moja wewnętrzna ochronna siatka lekko popuściła....no jak nic mi tu wirusów nanieśli i jednak będę chora....zajęczała w mnie Nadwątlona Pewność Siebie.Taki zmasowany atak na mnie....
Chwilę to trwało....czułam jak w środku wirus zaczyna przez błonę nosa świdrować do środka moich końcówek nerwowych...puk, puk....nadchodzę!
Zapaliłam kadzidełko, okadziłam bibliotekę palo santo....nie żeby jakoś bardzo wierząc. Uznałam, że skoro w KK ciągle kadzą, to jednak musi w tym coś być. To ja też użyję dla dobrej sprawy, usiadłam i wzięłam kilka oddechów....pachnących...i olśniło!
Kobieto małej wiary. Nie na darmo Mąż czasem się z ciebie podśmiewa: teorii dużo, a praktyka kuleje.
Tosz ja znam takie zachowania, tosz one takie znajome. Tosz przerabiałaś to tysiące razy sama. Tosz lustrzany świat do ciebie znów zajrzał....Lustra, lustra...wszędzie lustra.
Grypa daje prawo...daje prawo do bycia biednym, gdy sobie na to nie pozwalasz, daje prawo do bycia słabym. Usprawiedliwia wszystkie nasze potrzeby, które na co dzień chowamy, bo się ich wstydzimy. Potrzebę bycia zauważonym, potrzebę bycia zaopiekowanym, utulonym, potrzebę kontroli, potrzebę uwolnienia złości i agresji, uwolnienia smutku i żalu....uruchamia to wszystko. Wirus szalęjąc po naszym ciele, pomaga nam ruszyć te wszystkie, obolałe, skamieniałe miejsca, w których zamykamy nasze niechciane emocje i aspekty...I one wychodzą. I je widać.
I ta mama z synem, kaszlący z jakąś niezdrową satysfakcją, jakoś tak teatralnie przerysowaną postawą chorych ludzi, domagali się mojej uwagi: zobacz nas, mamy prawo być zobaczeni, bo jesteśmy chorzy i biedni....
Co widziałam? Brak miłości....w różnych wydaniach. I poczułam współczucie. Bo widziałam siebie, ciągle chorą na zapalenie zatok, zapalenie uszu, zapalenie pęcherza...i tak w kółko.
I ZOBACZYŁAM ich oboje. I byli mną też.
I ja byłam nimi. Wszyscy jesteśmy połączeni.
Czasem zrozumienie tego prostego faktu jest trudne, choć ma się to w lustrze naprzeciw siebie i czasem coś kaszle do ciebie nawet :-)
Miłego dnia Wszechświecie :-) Twoja zdrowa, okadzona Prowincjonalna Bibliotekarka
środa, 7 marca 2018
Witam z rana Wszechświecie....nie jestem szczęśliwa, bo ON.....
No tak.....od kiedy dowiedziałam się co to są lustra... jakoś zmienił mi się świata koncept.
(Szwajcarski psycholog i psychiatra Carl Gustav Jung twierdzi, że każdy człowiek ma taką ciemną stronę osobowości i nazywa ją Cieniem. Cień, czyli cechy, których w sobie nie akceptujemy, które wyparliśmy ze swojego życia, ponieważ kłóciły się one z doskonałym obrazem nas samych. Czyli to co dostrzegasz w innych jest w tobie...)
Nie mówię, że jakoś od razu to dostrzegłam....właściwie ślepa na to byłam pół życia. Proces dostrzegania luster był ...długi, bolesny, opatrzony etykietką: nosz kurtka, naprawdę?
Wiesz sam Wszechświecie, lustro prawdę ci powie...a kto ma ochotę na wiwisekcję?
Bo to tak wygląda....nie lubię tej Pani Gorset, ona jest taka zasznurowana.
A lustro na to: no pacz, a u ciebie takie jakieś odciski po sznurówkach od gorsetu...zdjęłaś do prania?
Szach i mat, lustereczko wygrywa.
Lustra są wszędzie. Nie lubię Pani E. bo jest taka biedna, ciągle ofiara...aha, no tak...a kto był taki biedny i skrzywdzony całe życie? No ja. Nie lubię Pani U, kompletnie nie ma empatii, nie rozumie mnie choć ja się tak staram. Ok. A kto tak potrzebuje uwagi, kto tak bardzo jest w swojej potrzebie, że myli własne uczucia z empatią do innych? No ja....wiele, wiele odcieni...
Na początku było to ogromnie przytłaczające. Lustra, lustra..wszędzie lustra...przeginanie w drugą stronę to też moja specjalność Wszechświecie. Ileś tam powtórzeń musi przelecieć, zanim załapię...
Jak w końcu załapałam, to jeszcze brak zaufania do siebie...bo czy ja widzę to co widzę, czy ja sobie coś znów przekłamuję? No proste to nie jest. Jednak powoli, potykając się na kocich łbach podświadomości, pełznę do przodu...
Zorientowałam się, że ostatnio spotykam kobitki z syndromem: BO ON....i tu różnie: nie nadąża za mną, nie wspiera, nie chce zrozumieć, nie pomaga, nie współodczuwa, nie rozwija się....Ona zawsze wszystko ogarnia w domu i pracy...Ona tak się stara, chce być świadoma, zmienić życie. Czyta dużo, szuka...jeździ na warsztaty, uczy się, poznaje siebie, otwiera na innych, na świat, podwyższa wibracje, podnosi świadomość....a ON?
A byłabym jeszcze zapomniała..ONA CHCE COŚ DAĆ DLA ŚWIATA I LUDZI OD SIEBIE..chce pomóc ludziom, kobietom, budzić się, doceniać, szanować, pracować nad poczuciem ich własnej wartości, pomagać im znaleźć własną siłę i ekspresję. Toczka w toczkę ja.
Choć myślałam, że już ten etap za mną. I znów wypełzło takie machmate paskudztwo, i szepcze do ucha: myślałaś, że przerobiłaś? Takaś oświecona? A tu Wszechświat coś mówi....i podsuwa: paczaj jaka znów biedna i z pretensjami....
Jednak coś jest inaczej.
Kiedy zaczęłam ogarniać cię Wszechświecie, co nie jest do końca możliwe jak mniemam, ale ogarniać ciebie we mnie jest ciut łatwiej. Więc, kiedy pootwierało się sporo okien, to tak bardzo chciałam się dzielić.
Sam pamiętasz...ŁOŁ...istna ze mnie była fontanna rewelacji, zachwytów, dobrych rad i oświeceń. Chciałam by wszyscy zrozumieli, co ja zrozumiałam. Tyle widziałam, tyle czułam, tyle wiedzy....tyle możliwości. Latałam wysoko z radością dziecka. To było fajne, ale nie dla otoczenia. I kiedy informacje zwrotne od współplemieńców przebiły się do świadomości....przyznajmy się: poczułam złość, smutek....odrzucenie, samotność, wyalienowanie..brak wsparcia, brak szacunku....A tak bardzo chciałam, by On fruwał razem ze mną.
A On powiedział, że jemu jest dobrze, tu gdzie jest i nie czuje potrzeby....
Tak było...aż zrozumiałam, że On może tego nie czuć. Ma prawo. Jego życie. Jego życie splecione z moim, ale jednak jego.
I zaczęłam godzić się na to, rozumieć to, dojrzewać do samodzielności...co jest procesem. Jak wszystko.
Więc skoro podobne przyciąga podobne, to te kobitki z syndromem BO ON...cóż one robią w moim życiu?
Ano są i sprawdzają, czy aby na pewno....bo spocząć na laurach za wcześnie nie można.
Bo zawsze można pomylić potrzebę pomocy innym, ze swoją własną potrzebą....z tym czego potrzebuję a nie chcę, nie umiem, nie uświadamiam...o co boję się poprosić. O wsparcie, o przytulenie, o pomoc.
Takie proste i takie skomplikowane.
Paradoksem jest to, że jak odpuszczasz, kiedy dajesz przestrzeń do oddychania sobie i ONEMU...dostajesz to czego potrzebujesz, zanim nawet poprosisz. Zanim uświadomisz sobie potrzebę.
Tak działa Miłość.
Idę dzisiaj do dentystki....cóż. Proza życia. Ale idę, jak wyjdę, będę się czuła pełna mocy i wiary w siebie. To fajne uczucie.
Pozdrawiam Wszechświecie...twoja lustrzana Prowincjonalna Bibliotekarka.
(Szwajcarski psycholog i psychiatra Carl Gustav Jung twierdzi, że każdy człowiek ma taką ciemną stronę osobowości i nazywa ją Cieniem. Cień, czyli cechy, których w sobie nie akceptujemy, które wyparliśmy ze swojego życia, ponieważ kłóciły się one z doskonałym obrazem nas samych. Czyli to co dostrzegasz w innych jest w tobie...)
Nie mówię, że jakoś od razu to dostrzegłam....właściwie ślepa na to byłam pół życia. Proces dostrzegania luster był ...długi, bolesny, opatrzony etykietką: nosz kurtka, naprawdę?
Wiesz sam Wszechświecie, lustro prawdę ci powie...a kto ma ochotę na wiwisekcję?
Bo to tak wygląda....nie lubię tej Pani Gorset, ona jest taka zasznurowana.
A lustro na to: no pacz, a u ciebie takie jakieś odciski po sznurówkach od gorsetu...zdjęłaś do prania?
Szach i mat, lustereczko wygrywa.
Lustra są wszędzie. Nie lubię Pani E. bo jest taka biedna, ciągle ofiara...aha, no tak...a kto był taki biedny i skrzywdzony całe życie? No ja. Nie lubię Pani U, kompletnie nie ma empatii, nie rozumie mnie choć ja się tak staram. Ok. A kto tak potrzebuje uwagi, kto tak bardzo jest w swojej potrzebie, że myli własne uczucia z empatią do innych? No ja....wiele, wiele odcieni...
Na początku było to ogromnie przytłaczające. Lustra, lustra..wszędzie lustra...przeginanie w drugą stronę to też moja specjalność Wszechświecie. Ileś tam powtórzeń musi przelecieć, zanim załapię...
Jak w końcu załapałam, to jeszcze brak zaufania do siebie...bo czy ja widzę to co widzę, czy ja sobie coś znów przekłamuję? No proste to nie jest. Jednak powoli, potykając się na kocich łbach podświadomości, pełznę do przodu...
Zorientowałam się, że ostatnio spotykam kobitki z syndromem: BO ON....i tu różnie: nie nadąża za mną, nie wspiera, nie chce zrozumieć, nie pomaga, nie współodczuwa, nie rozwija się....Ona zawsze wszystko ogarnia w domu i pracy...Ona tak się stara, chce być świadoma, zmienić życie. Czyta dużo, szuka...jeździ na warsztaty, uczy się, poznaje siebie, otwiera na innych, na świat, podwyższa wibracje, podnosi świadomość....a ON?
A byłabym jeszcze zapomniała..ONA CHCE COŚ DAĆ DLA ŚWIATA I LUDZI OD SIEBIE..chce pomóc ludziom, kobietom, budzić się, doceniać, szanować, pracować nad poczuciem ich własnej wartości, pomagać im znaleźć własną siłę i ekspresję. Toczka w toczkę ja.
Choć myślałam, że już ten etap za mną. I znów wypełzło takie machmate paskudztwo, i szepcze do ucha: myślałaś, że przerobiłaś? Takaś oświecona? A tu Wszechświat coś mówi....i podsuwa: paczaj jaka znów biedna i z pretensjami....
Jednak coś jest inaczej.
Kiedy zaczęłam ogarniać cię Wszechświecie, co nie jest do końca możliwe jak mniemam, ale ogarniać ciebie we mnie jest ciut łatwiej. Więc, kiedy pootwierało się sporo okien, to tak bardzo chciałam się dzielić.
Sam pamiętasz...ŁOŁ...istna ze mnie była fontanna rewelacji, zachwytów, dobrych rad i oświeceń. Chciałam by wszyscy zrozumieli, co ja zrozumiałam. Tyle widziałam, tyle czułam, tyle wiedzy....tyle możliwości. Latałam wysoko z radością dziecka. To było fajne, ale nie dla otoczenia. I kiedy informacje zwrotne od współplemieńców przebiły się do świadomości....przyznajmy się: poczułam złość, smutek....odrzucenie, samotność, wyalienowanie..brak wsparcia, brak szacunku....A tak bardzo chciałam, by On fruwał razem ze mną.
A On powiedział, że jemu jest dobrze, tu gdzie jest i nie czuje potrzeby....
Tak było...aż zrozumiałam, że On może tego nie czuć. Ma prawo. Jego życie. Jego życie splecione z moim, ale jednak jego.
I zaczęłam godzić się na to, rozumieć to, dojrzewać do samodzielności...co jest procesem. Jak wszystko.
Więc skoro podobne przyciąga podobne, to te kobitki z syndromem BO ON...cóż one robią w moim życiu?
Ano są i sprawdzają, czy aby na pewno....bo spocząć na laurach za wcześnie nie można.
Bo zawsze można pomylić potrzebę pomocy innym, ze swoją własną potrzebą....z tym czego potrzebuję a nie chcę, nie umiem, nie uświadamiam...o co boję się poprosić. O wsparcie, o przytulenie, o pomoc.
Takie proste i takie skomplikowane.
Paradoksem jest to, że jak odpuszczasz, kiedy dajesz przestrzeń do oddychania sobie i ONEMU...dostajesz to czego potrzebujesz, zanim nawet poprosisz. Zanim uświadomisz sobie potrzebę.
Tak działa Miłość.
Idę dzisiaj do dentystki....cóż. Proza życia. Ale idę, jak wyjdę, będę się czuła pełna mocy i wiary w siebie. To fajne uczucie.
Pozdrawiam Wszechświecie...twoja lustrzana Prowincjonalna Bibliotekarka.
czwartek, 1 marca 2018
Dzień dobry z rana Wszechświecie...
Zima, zima, zima....HUHUHA! Jak ja lubię taką porę roku. Biało, zimno, świetliście....Czas odpoczynku i zamyśleń. Choć czasem myśli może nie koniecznie fajne. Ale i tak lubię.
Odleciałam trochę od Ziemi, a może nie odleciałam, może wleciałam bardziej? W Ziemię, w jej warstwy, w jej przestrzenie, których nie dostrzegam na co dzień w spokojnej, powtarzalnej rutynie. Życie jawiło mi się jako linia. Kiedyś myślałam, że mogę tylko iść do przodu. Potem dotarło, że i do tyłu mogę, a nawet potrzebuję. A w ten weekend okazało się, że linia ma chyba odgałęzienia i przeplatają się one z moją główną ścieżką. Zadziwiło mnie to. Ale jednak...tak jest.
Ja rozumiem, że uśmiechasz się Wszechświecie teraz wyrozumiale...bo Ty już to wiesz, od dawna, od samego początku. To i wszystko inne. Ale ja tutaj, zbieram się do raczkowania, chyba, dopiero...
Jak mogłam być w dwóch miejscach na raz? Okazało się to wcale nie trudne. Skąd mi to przyszło do głowy? Ze środka mnie...Mnie, czyli kogo? Jestem większa, niż myślałam.
Okruszki, okruszki....a co jeśli je sama sobie zostawiłam? Bo moje życie jest po prostu projektem do wykonania? Jeśli je zaprojektowałam, w jakimś konkretnym celu?
Wydaje się to oczywiste teraz. Rozmowy z Wszechświatem trwają nieustannie. Otwieram oczy coraz szerzej...a czasem chowam się znów pod pierzynę.
Odwaga i ufność...dwie rzeczy niezbędne do tego projektu. Zrozumiałam, że namiętne poszukiwanie celu, oddala mnie od sedna sprawy. Poczucie sensu życia nie przyjdzie, gdy go szukasz, przyjdzie samo, gdy przestaniesz szukać. Zaufasz fali, która cię niesie.
Tak jak ten moment, gdy idąc ulicą w ciepły, słoneczny dzień...nagle zauważasz, że powietrze gęstnieje, że przestrzeń zawęża się, że jest jakieś napięcie...oczy przesuwają się jakby od niechcenia w bok...choć nie masz pojęcia czemu tam patrzysz...i widzisz malutki skrawek papieru. Wąski, lekko szary...leży tu już długo. Widać, że zmókł i wysechł, stał się lekko twardy i pofalowany...ale tusz tylko leciutko się rozmył...dwa wersy widać wyraźnie. Podchodzisz do tego skrawka leżącego pod płotem, w poczuciu nierealności i z głębokim uczuciem ogarniającym całe ciało: to już było, już to widziałam, to już się stało....już czytałam ten skrawek, już tędy przechodziłam...Ciało jest lekko ciężkie, czujesz się jakbyś była w niewidzialnej bańce oddzielającej cię od świata...
...wszyscy potrzebujemy szumu morza....tylko tyle pamiętasz z napisu na pasku papieru. Jeszcze chwila ciszy i skupienia, i dajesz krok w świat poza. Wracasz do domu, zastanawiając się, co to było???
Kiedy postanawiasz następnego dnia tam wrócić po ten kawałek papieru, nie ma go...wyglądał jakby tam leżał od dawna, a teraz go nie ma...
Pojechałam nad morze...patrząc na fale spodziewałam się odpowiedzi. Nie przyszła, nie taka jak się spodziewałam....patrząc na fale czułam spokój, wszechobecny spokój, zatrzymanie i nieobecność jakiegokolwiek nacisku, pędu...brak jakiejkolwiek potrzeby. Tylko spokój, w tym spokoju roztapiałam się i ja. Nie było mnie. I to było cudne. To był stan umysłu, którego nie ma.
Więc tam tak jest? A może we mnie to jest. We mnie jest stan umysłu, którego nie ma.
Jestem i mnie nie ma.
Projekt się posuwa do przodu.
A magia działa.
Odleciałam trochę od Ziemi, a może nie odleciałam, może wleciałam bardziej? W Ziemię, w jej warstwy, w jej przestrzenie, których nie dostrzegam na co dzień w spokojnej, powtarzalnej rutynie. Życie jawiło mi się jako linia. Kiedyś myślałam, że mogę tylko iść do przodu. Potem dotarło, że i do tyłu mogę, a nawet potrzebuję. A w ten weekend okazało się, że linia ma chyba odgałęzienia i przeplatają się one z moją główną ścieżką. Zadziwiło mnie to. Ale jednak...tak jest.
Ja rozumiem, że uśmiechasz się Wszechświecie teraz wyrozumiale...bo Ty już to wiesz, od dawna, od samego początku. To i wszystko inne. Ale ja tutaj, zbieram się do raczkowania, chyba, dopiero...
Jak mogłam być w dwóch miejscach na raz? Okazało się to wcale nie trudne. Skąd mi to przyszło do głowy? Ze środka mnie...Mnie, czyli kogo? Jestem większa, niż myślałam.
Okruszki, okruszki....a co jeśli je sama sobie zostawiłam? Bo moje życie jest po prostu projektem do wykonania? Jeśli je zaprojektowałam, w jakimś konkretnym celu?
Wydaje się to oczywiste teraz. Rozmowy z Wszechświatem trwają nieustannie. Otwieram oczy coraz szerzej...a czasem chowam się znów pod pierzynę.
Odwaga i ufność...dwie rzeczy niezbędne do tego projektu. Zrozumiałam, że namiętne poszukiwanie celu, oddala mnie od sedna sprawy. Poczucie sensu życia nie przyjdzie, gdy go szukasz, przyjdzie samo, gdy przestaniesz szukać. Zaufasz fali, która cię niesie.
Tak jak ten moment, gdy idąc ulicą w ciepły, słoneczny dzień...nagle zauważasz, że powietrze gęstnieje, że przestrzeń zawęża się, że jest jakieś napięcie...oczy przesuwają się jakby od niechcenia w bok...choć nie masz pojęcia czemu tam patrzysz...i widzisz malutki skrawek papieru. Wąski, lekko szary...leży tu już długo. Widać, że zmókł i wysechł, stał się lekko twardy i pofalowany...ale tusz tylko leciutko się rozmył...dwa wersy widać wyraźnie. Podchodzisz do tego skrawka leżącego pod płotem, w poczuciu nierealności i z głębokim uczuciem ogarniającym całe ciało: to już było, już to widziałam, to już się stało....już czytałam ten skrawek, już tędy przechodziłam...Ciało jest lekko ciężkie, czujesz się jakbyś była w niewidzialnej bańce oddzielającej cię od świata...
...wszyscy potrzebujemy szumu morza....tylko tyle pamiętasz z napisu na pasku papieru. Jeszcze chwila ciszy i skupienia, i dajesz krok w świat poza. Wracasz do domu, zastanawiając się, co to było???
Kiedy postanawiasz następnego dnia tam wrócić po ten kawałek papieru, nie ma go...wyglądał jakby tam leżał od dawna, a teraz go nie ma...
Pojechałam nad morze...patrząc na fale spodziewałam się odpowiedzi. Nie przyszła, nie taka jak się spodziewałam....patrząc na fale czułam spokój, wszechobecny spokój, zatrzymanie i nieobecność jakiegokolwiek nacisku, pędu...brak jakiejkolwiek potrzeby. Tylko spokój, w tym spokoju roztapiałam się i ja. Nie było mnie. I to było cudne. To był stan umysłu, którego nie ma.
Więc tam tak jest? A może we mnie to jest. We mnie jest stan umysłu, którego nie ma.
Jestem i mnie nie ma.
Projekt się posuwa do przodu.
A magia działa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)