Obserwatorzy

wtorek, 6 marca 2018

Witam z rana Wszechświecie....nie jestem szczęśliwa, bo ON.....

No tak.....od kiedy dowiedziałam się co to są lustra... jakoś zmienił mi się świata koncept.

(Szwajcarski psycholog i psychiatra Carl Gustav Jung twierdzi, że każdy człowiek ma taką ciemną stronę osobowości i nazywa ją Cieniem. Cień, czyli cechy, których w sobie nie akceptujemy, które wyparliśmy ze swojego życia, ponieważ kłóciły się one z doskonałym obrazem nas samych. Czyli to co dostrzegasz w innych jest w tobie...)

Nie mówię, że jakoś od razu to dostrzegłam....właściwie ślepa na to byłam pół życia. Proces dostrzegania luster był ...długi, bolesny, opatrzony etykietką: nosz kurtka, naprawdę?

Wiesz sam Wszechświecie, lustro prawdę ci powie...a kto ma ochotę na wiwisekcję?


Bo to tak wygląda....nie lubię tej Pani Gorset, ona jest taka zasznurowana.

A lustro na to: no pacz, a u ciebie takie jakieś odciski po sznurówkach od gorsetu...zdjęłaś do prania?


Szach i mat, lustereczko wygrywa.


Lustra są wszędzie. Nie lubię Pani E. bo jest taka biedna, ciągle ofiara...aha, no tak...a kto był taki biedny i skrzywdzony całe życie? No ja. Nie lubię Pani U, kompletnie nie ma empatii, nie rozumie mnie choć ja się tak staram. Ok. A kto tak potrzebuje uwagi, kto tak bardzo jest w swojej potrzebie, że myli własne uczucia z empatią do innych? No ja....wiele, wiele odcieni...

Na początku było to ogromnie przytłaczające. Lustra, lustra..wszędzie lustra...przeginanie w drugą stronę to też moja specjalność Wszechświecie. Ileś tam powtórzeń musi przelecieć, zanim załapię...

Jak w końcu załapałam, to jeszcze brak zaufania do siebie...bo czy ja widzę to co widzę, czy ja sobie coś znów przekłamuję? No proste to nie jest. Jednak powoli, potykając się na kocich łbach podświadomości, pełznę do przodu...

Zorientowałam się, że ostatnio spotykam kobitki z syndromem: BO ON....i tu różnie: nie nadąża za mną, nie wspiera, nie chce zrozumieć, nie pomaga, nie współodczuwa, nie rozwija się....Ona zawsze wszystko ogarnia w domu i pracy...Ona tak się stara, chce być świadoma, zmienić życie. Czyta dużo, szuka...jeździ na warsztaty, uczy się, poznaje siebie, otwiera na innych, na świat, podwyższa wibracje, podnosi świadomość....a ON?

A byłabym jeszcze zapomniała..ONA CHCE COŚ DAĆ DLA ŚWIATA I LUDZI OD SIEBIE..chce pomóc ludziom, kobietom, budzić się, doceniać, szanować, pracować nad poczuciem ich własnej wartości, pomagać im znaleźć własną siłę i ekspresję. Toczka w toczkę ja.

Choć myślałam, że już ten etap za mną. I znów wypełzło takie machmate paskudztwo, i szepcze do ucha: myślałaś, że przerobiłaś? Takaś oświecona? A tu Wszechświat  coś mówi....i podsuwa: paczaj jaka znów biedna i z pretensjami....

Jednak coś jest inaczej.

Kiedy zaczęłam ogarniać cię Wszechświecie, co nie jest do końca możliwe jak mniemam, ale ogarniać ciebie we mnie jest ciut łatwiej. Więc, kiedy pootwierało się sporo okien, to tak bardzo chciałam się dzielić.

Sam pamiętasz...ŁOŁ...istna ze mnie była fontanna rewelacji, zachwytów, dobrych rad i oświeceń. Chciałam by wszyscy zrozumieli, co ja zrozumiałam. Tyle widziałam, tyle czułam, tyle wiedzy....tyle możliwości. Latałam wysoko z radością dziecka. To było fajne, ale nie dla otoczenia. I kiedy informacje zwrotne od współplemieńców przebiły się do świadomości....przyznajmy się: poczułam złość, smutek....odrzucenie, samotność, wyalienowanie..brak wsparcia, brak szacunku....A tak bardzo chciałam, by On fruwał razem ze mną.

A On powiedział, że jemu jest dobrze, tu gdzie jest i nie czuje potrzeby....

Tak było...aż zrozumiałam, że On może tego nie czuć. Ma prawo. Jego życie. Jego życie splecione z moim, ale jednak jego.

I zaczęłam godzić się na to, rozumieć to, dojrzewać do samodzielności...co jest procesem. Jak wszystko.

Więc skoro podobne przyciąga podobne, to te kobitki z syndromem BO ON...cóż one robią w moim życiu?

Ano są i sprawdzają, czy aby na pewno....bo spocząć na laurach za wcześnie nie można.

Bo zawsze można pomylić potrzebę pomocy innym, ze swoją własną potrzebą....z tym czego potrzebuję a nie chcę, nie umiem, nie uświadamiam...o co boję się poprosić. O wsparcie, o przytulenie, o pomoc.

Takie proste i takie skomplikowane.

Paradoksem jest to, że jak odpuszczasz, kiedy dajesz przestrzeń do oddychania sobie i ONEMU...dostajesz to czego potrzebujesz, zanim nawet poprosisz. Zanim uświadomisz sobie potrzebę.


Tak działa Miłość.


Idę dzisiaj do dentystki....cóż. Proza życia. Ale idę, jak wyjdę, będę się czuła pełna mocy i wiary w siebie. To fajne uczucie.

Pozdrawiam Wszechświecie...twoja lustrzana Prowincjonalna Bibliotekarka.




2 komentarze: