Obserwatorzy

czwartek, 9 stycznia 2020

W mglistą, cichą noc Wszechświecie, część 3

źródło: internet

- Hania, zanieś babci kolację!

Hania podniosła głowę znad książki. Niechętnie i powoli wsunęła pocztówkę jako zakładkę między czytane strony i odłożyła tom na półkę. Od momentu, kiedy książki Małgorzaty Musierowicz wpadły jej w oko w bibliotece, nie mogła się od nich oderwać. Teraz czytała Idę sierpniową i była zachwycona, a jednocześnie odkrywała, jak świat może być inny od jej własnej codzienności. Zazdrościła Idzie fajnych rodziców, życia w wielkim mieście i odwagi...
Tak, chyba odwagi zazdrościła najbardziej...

-Hania, ruszże się. Rzuć te książki wreszcie!

Głos mamy nabrał ostrości, więc Hania zeskoczyła z wersalki i szybko poszła do kuchni. Mama zakładała właśnie swój codzienny, szary płaszcz. Wzięła torebkę i odwróciła się do Hani:
- Zanieś babci kolację, dopilnuj żeby zjadła, muszę iść do ciotki Marty, źle się czuje. Wrócę późno, a twój ojciec znów siedzi wiadomo gdzie. Zamknij dom, biorę klucz.
Zakręciła się i już jej nie było. Ciocia Marta często chorowała, mama czasem wracała późno w nocy, Hania słyszała jej powolne kroki w korytarzu, a potem ciche, szeptane złym szeptem, kłótnie rodziców. Nakrywała wtedy głowę kołdrą i uciekała w sen, czasem, jak miała szczęście, śniła jej się  jeżycjadowa ulica Rosevelta 5.
Wzięła ze stołu tacę z drożdżówką i kubkiem kakao. Ostrożnie przeszła korytarzem, nacisnęła łokciem klamkę i weszła do malutkiego pokoju babci Mili. Babcia tak naprawdę nazywała się Zofia, Hania nie wiedziała, czemu wszyscy mówią Miłka, sama w dzieciństwie zdrobniła to na Mila i tak zostało. Postawiła tacę na stoliku obok łóżka i spojrzała na drzemiącą kobietę.
Babcia lubiła spać na wysokich poduszkach, prawie siedząc. Była malutka, skurczona i sucha jak herbatniczek. Cieniutkie, siwe włosy zawsze splatała w króciutki, chudy warkoczyk, związany czerwoną szmatką.
- Od uroku wnusiu, od uroku, czasem twoja mama tak spojrzy na mnie, że strach się bać- żartowała babcia, nie dając sobie odebrać szmatki. Hania zawsze miała wrażenie, że to nie do końca był żart. Sama bała się ostrego wzroku  mamy.
Dotknęła ciepłej, drobnej ręki babci:
- Babciu Milu, kolacje przyniosłam.
Babcia otworzyła oczy i przez chwilę patrzyła na wnuczkę oszołomiona, ale zaraz w jej oczach pojawił się błysk rozpoznania:
- Moja Haniulka kochana. Kolację mi przyniosłaś? Co tam masz dzisiaj?
- Drożdżówkę mama upiekła i kakao mam.
- A cukru tyle ile lubię?
Hania roześmiała się:
- Poczekaj babciu...
Szybko pobiegła do kuchni, złapała cukierniczkę i wróciła. Starannie odliczyła sześć łyżeczek cukru do kubeczka z kakao, wiedząc, że mama posłodziła tylko jedną, a babcia lubiła bardzo słodko, siedem łyżeczek cukru. To była ich malutka tajemnica, łącząca babcię i wnuczkę w cukrowej konspiracji.
Babcia poprawiła się w łóżku, usiadła powolutku, wzięła tacę na kolana, zaczęła skubać drożdżówkę i popijać kakao mrużąc z lubością oczy. Hania przysiadła w nogach łóżka, podkuliła nogi, oparła brodę na kolanach i siedziała w ciszy.
Babcia po chwili spojrzała na wnuczkę znad kubka i zapytała:
- A co ty siedzisz tak cicho Haniulku? Zawsze buzia ci się nie zamyka, a tu cisza...
- Bo ja babciu myślę. Czytam książkę teraz i tam jest taka Ida. Ona jest bardzo zaradna. Jak nie miała pieniędzy, to zrobiła takie fajne serduszka i sprzedawała. A jak nie miała sukienki, to z firanki sobie zrobiła, mama jej pomogła i siostra starsza. Wiesz babciu, że idę do liceum we wrześniu. Kaśka mówiła, że mama dała jej trochę pieniędzy na nowe ubrania do nowej szkoły. Ja wiem, że tam będą prawie sami znajomi z podstawówki, ale też bym chciała troszkę nowych rzeczy.
- Prosiłaś mamę pewnie...- babcia ze zrozumieniem pokiwała głową. Wiedziała, co usłyszała jej wnuczka od matki.
- Prosiłam, ale mama powiedziała, że moje ubrania są dobre, a pieniądze na drzewach nie rosną.
Zapadła chwila ciszy, babcia Mila siorbnęła kakao i zamyśliła się.
Po chwili powiedziała:
- Haniu, nie mam pieniędzy, ale porozmawiam z  twoją mamą. Tymczasem podejdź do szafy i tam, na dole, jest szuflada. Otwórz.
Hania zeskoczyła z łóżka i podeszła do starej szafy. Kucnęła i pociągnęła za uchwyt, szuflada wysunęła się gładko. Zapach suszonego piołunu zakręcił Hani w nosie aż kichnęła. Babcia zawsze mówiła, że piołun odgania myszy, wolała to niż kulki na mole, których zapachu nie cierpiała.
W szufladzie był spory, szary, lniany worek. Hania wyciągnęła go i podeszła do babci. Położyła worek na kołdrze i otworzyła. W środku było mnóstwo kolorowych motków włóczki. Małych i większych, pozwijanych starannie, we wszystkich kolorach tęczy. Hania aż się uśmiechnęła, uwielbiała kolory, ale w sklepach rzadko udawało się kupić coś wesołego. Z resztą mama nie lubiła, mówiła, że to nie elegancko wyglądać jak papuga. Większość haninych ubrań była więc elegancko szarobura.
Babcia Mila popatrzyła na wnuczkę z uśmiechem:
- To włóczka, która została z dawniejszych moich robótek. Porządna wełenka, nie jakaś tam anilana. Można z niej wyczarować coś wesołego i takiego, czego nie będzie miał nikt.
I ty to zrobisz sama, tak jak ta Ida.
- Babciu, ale ja nie umiem robić na drutach!
- Nauczysz się raz dwa. Zdolna jesteś. Zaczniemy od czegoś prostego. Prawo lewo. Zajrzyj no do szuflady, tam jeszcze druty są.

źródło: internet

Nauka poszła bardzo łatwo, więc Hania postanowiła zrobić szalik. Wesoły i tęczowy, taki, jaki jej się marzył zawsze. Wieczorami siedziała z babcią, wybierała kolory, dopasowywała. Szalik powstawał powoli, ale cieszył oko. Był szalony, zawadiacki, pełen radości. Babcia opowiadała historie z czasów swojego dzieciństwa, a Hania przy otwartym oknie, w zapachu letnich wieczorów, stukała zawzięcie drutami. Tak jej się to podobało, że wcale nie chciała szalika kończyć. Był duży, szeroki i długi, zakończony fantazyjnymi frędzlami.
Mama krzywym okiem patrzyła na powstające wariackie dzieło. Komentowała, że wstyd będzie na ulicę wyjść z córką, bo wszyscy będą się gapić. Ale babcia zawsze jakoś rozładowywała sytuację żartem i mama w końcu odpuściła. Zabrała Hanię na zakupy i kupiła jej nowe buty i spódniczkę. Hania wiedziała, że zawdzięcza to babci Mili.
Skończony szalik, wyprany i równiutko zwinięty, został włożony do szafy w haninym pokoju, gdzie oczekiwał na zimne i chłodne wieczory i swój debiut w świecie.
Zaczął się wrzesień i Hania rozpoczęła naukę w liceum. W zasadzie nic się bardzo nie zmieniło, podstawówka do której chodziła była w drugim skrzydle tego samego budynku. Kilku kolegów znikło, kilku się pojawiło. Nowi nauczyciele stawiali nowe wymagania, ale poza matematyką, Hania lubiła się uczyć. Nie lubiła na siebie ściągać uwagi, więc była uważana za dobrą, spokojną uczennicę.

Życie toczyło się równo swoimi codziennymi rowkami do momentu, gdy któregoś, wrześniowego ranka Hania weszła do kuchni rano i zastała mamę siedzącą nieruchomo przy stole.
Mama spojrzała nieobecnymi oczyma na córkę i powiedziała:
- Babcia umarła w nocy.

Hania zamarła. Wszystko jakby stanęło w miejscu. Nie mogła nic powiedzieć, nie mogła się ruszyć. Mama patrząc na nią powiedziała:
- Idź do szkoły. Nic tu nie pomożesz. Muszę załatwić mnóstwo rzeczy.
Hania oderwała ciężkie stopy od podłogi. Podeszła do lodówki, wyjęła masło i serek topiony. Wzięła chleb i na stolnicy zrobiła sobie kanapkę. Mama wstała, zrobiła jej i sobie herbatę.
W ciszy, która przykrywała wszystko jak gruba, dusząca kołdra, zjadły śniadanie.
Hani zdawało się, że nie da rady przełknąć kęsów kanapki, jednak zmusiła się do zjedzenia całej.
Potem ubrała się i poszła do szkoły.
W szkole wszystko toczyło się swoim rytmem, tylko Hani zdawało się, że stoi obok. Z oddali oglądała siebie rozmawiającą z koleżankami, śmiejącą się jakby wszystko było dobrze.
Jakby nic się nie zmieniło. Myślała:
- Jakie to dziwne, czy ja jestem Tu, czy Tam z koleżankami. Jakby mnie nie było, ale jestem. Chyba jednak bardziej mnie nie ma...

W tym dziwnym stanie Hania spędziła kilka dni.

Aż w dniu pogrzebu, kiedy ubierała się do kościoła, sięgając po czarną kurtkę z szafy, wyciągnęła przypadkiem szalik.
Szalik wypadł na podłogę i aż zadźwięczał feerią barw.

Podniosła go, poczuła w rękach miękkość wełny.
Nagle pojawiło się wrażenie, że babcia jest obok niej.
Zapach piołunu z szafy, kolory, szarpnięcie w sercu i gardle. Hania rozejrzała się, ale nikogo nie zobaczyła. Jednak poczuła ciepło jakie przepłynęło po jej ramieniu. I nagle popłynęły łzy, najpierw ciche, wielkie krople. Potem Hania osunęła się przy szafie na podłogę i rozszlochała się na dobre.
Oparta o szafę, z szalikiem przytulonym do twarzy, płakała rozpaczliwie, mocno, całym ciałem.
To trwało i trwało, aż w końcu powoli zorientowała się, że jest znów bardziej Tu. Nie czuła się już zawieszona w dziwnym, nieważkim świecie. Czuła ciało, twardą podłogę, szalik pachnący piołunem. Oddech był już lżejszy, choć jeszcze rwał się spazmatycznie, jakby płuca nie mogły się do końca rozluźnić. Ale wiedziała, że jest lepiej, choć była bardzo zmęczona.
Chciała się zwinąć na łóżku z szalikiem i zasnąć.

Jednak musiała iść pożegnać babcię Milę. Wstała powoli, zawinęła sobie szalik na szyi i wzięła kurtkę. Spojrzała w lustro wiszące na drzwiach szafy i zobaczyła dziewczynę w kolorowym szaliku, która była zapłakana, miała spuchnięte powieki, czerwone i mokre policzki a kręcone włosy były w nieładzie. Wyciągnęła dłoń i dotknęła odbicia. Tafla lustra była zimna, ale dziewczyna z lustra też wyciągnęła do niej dłoń. Hania miała wrażenie, że tamta jej współczuje. Widziała w jej/swoich oczach smutek i ciepło.
Niespodziewanie uśmiechnęła się do tej drugiej w lustrze.
-To Ja i Nieja- pomyślała- jesteśmy dwie, nie jestem sama.
I zapadła decyzja w Hani.
Włożyła kurtkę, poprawiła szalik, spojrzała w lustro.
Nieja uśmiechała się do niej, stała wyprostowana z głową dumnie podniesioną do góry, szalik mienił się kolorami tęczy a w jej oczach błyszczało zdecydowanie.
- Babciu Milu pożegnamy się, dam radę...

Ubieranie drzew www.urbanshit.de
cdn.....

37 komentarzy:

  1. O mamuniu, jaki wzruszający fragment. Przypomniał mi babcię i naukę szycia, bo robótek uczyła mnie chrzestna.
    Jak znam życie, będą co niektórzy patrzeć wilkiem na tęczowy szalik na pogrzebie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój post o naszej kreatywności w PRL sporo mi przypomniał i zainspirował :) dziękuję.
      Owszem, Hania musiała stoczyć bitwę najpierw z mamą, a potem z kilkoma ciotkami ;) Ale po raz pierwszy wtedy postawiła się i wygrała!

      Usuń
  2. Odważna ta Hania, ja bym w jej wieku nie odważyła się na taki gest. Gdybym się odważyła, moje życie byłoby inne, taki gest zmienia i hartuje człowieka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Hania tak naprawdę miała dużo odwagi, ale jej nie używała. To był pierwszy raz kiedy to zrobiła. Później było różnie, ale lekcje trwają całe życie.
      Myślę, że odważyłaś się na wiele, wiele rzeczy...
      Kiedy patrzę na twoją rodzinę, chattę i czytam o twoim życiu ;)

      Usuń
  3. Oj ciekawa jestem dalszego ciągu. Znam to. Moja mama też zazwyczaj wybierała takie kolory szarobure. Ale jak na czarno się zaczęło ubierać to już było że żałoba cały czas. Więc jak na kolorowo to pewnie byłaby papuga. Eh. Dlatego ja Młodemu pozwalam, jak sobie chce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest porządna lekcja wyciągnięta z własnego doświadczenia :)
      Pozwólmy dzieciom być takimi, jakimi chcą.
      Muszą własne lekcje odbyć, to jest dla nich najlepsze.

      Usuń
    2. Póki co Minecraft na koszulkach rządzi :D Bywa :D

      Usuń
  4. Kolorowy szalik na pogrzebie...A co by było gdyby wybuchnęła, co nie daj Boże, śmiechem!? Tak przytrafiło się mojej koleżance. Na nic zdało się wyłamywanie palców aź do bólu. Sytuacja ją poprostu przerosła.
    No, to prowadź kolorowy szaliku. To Twój pierwszy życiowy, bolesny zakręt, a za nim?
    Pewnie już trochę inna droga niż ta przed.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szalik Hannie dodał siły. Nieważne co innym w głowach się roiło na jego widok. Każdy z nas ma jakiś szalik, coś co jest wsparciem w trudnych chwilach. Czasem, kiedy nie możemy płakać, śmiejemy się. Nieważne co, ważne, że pomaga i nikomu nic do tego ;)

      Usuń
  5. Mnie wychowywała babcia i dziadek, bo mi się "rodzice nie udali". Wyszłam spod babcinej ręki jako sceptyczka i fatalistka, a do tego z bardzo wysokim poziomem asertywności, którego na szczęście dla mnie nikt nie starał się obniżyć. Gdy pisała p. Musierowicz byłam już bardzo dorosła, była lekturą mojej córki. Ale oczywiście ja czytałam, bo czytałam wszystkie książki swej córki, by móc z nią potem o nich dyskutować. To ponoć klasyczny model matki-wariatki, jak mi ktoś powiedział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko-wariatko :) Asertywność bardzo jest potrzebna. Bez niej człek nie ma pojęcia co jest dobre dla niego. Babcia dała ci do ręki super narzędzie :) Musierowicz jest nadal czytana przez kolejne pokolenia. Bardzo uniwersalna jest.

      Usuń
  6. Bardzo wzruszająca opowieść. Miałam łzy w oczach. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Niejednej z nas w mlodosci brakowalo takiego "szalika", bodzca i odwagi, a ksiazki Musierowicz wiecznie aktualne.

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brakowało, to prawda. Ale myślę obecnie, że wszystko to było u każdego, tylko nie zauważaliśmy własnej odwagi, tych pomocników. Brakowało kontekstu jaki daje doświadczenie. Ale byliśmy wszyscy odważni, przeżyliśmy przecież ;)

      Usuń
  8. Bałam się przeczytać rozdział 3, a tu wcale nie było czego się bać. Życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem strach, stary mój przyjaciel, czasem upierdliwy ;)
      Życie płynie. Czasem straszy, a czasem pokaże nam, czego w sobie nie zauważamy. I do przodu...

      Usuń
  9. No i się troszkę spłakałam..

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam właśnie te 4 wpisy o Hannie i bardzo mi się spodobały- ten mglisty klimat małego miasteczka otulony ciepłym szalikiem wspomnień trafia do mojego serca. Babcia Mila przypomina mi czasy kiedy moja babcia uczyła mnie wielu ciekawych rzeczy. Też miałyśmy swoje małe układy. Na całe szczęście moja Babciunia żyje i ma się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że polubiłaś Hannę i jej Miasteczko :)
      Moja prawdziwa babcia była troszkę inna, ale wiem, że bardzo mnie kochała, choć nie umiała tego wyrazić. Jednak miętówkę od niej zawsze dostawałam, albo 50 gr. Kiedyś to była fajna kwota :)
      Zdrówka dużo twojej Babuni życzę :)

      Usuń
  11. Ten fragment przypomniał mi moje dzieciństwo, również miałam bardzo zasadniczą mamę, która uważała, że dziewczynka powinna wyglądać skromnie, czysto i schludnie, żadnego tam wyróżniania się i dyscyplina przede wszystkim. Skutkowało to takimi kwiatkami, że ja jedna musiałam chodzić do szkoły w fartuszku o obrzydliwym kroju (bo fartuszek, to fartuszek! szkoła to nie rewia mody!) a inne dzieci miały bardziej wyszukane fartuszki, albo mundurki harcerskie. W niemodnych, ale regulaminowych, zakładanych kapciach, podczas kiedy dzieciaki miały kapcie bez pięt. Na komunię wszystkie dziewczęta wystrojona jak księżniczki, a ja w prostej sukience, chociaż szyłyśmy ją u krawcowej i nie było problemu, by dodać chociaż trochę uroku. Ech, mogłabym długo wymieniać. W każdym razie, taka postawa rodzicielki również wywołała u mnie falę kreatywności. Kiedy tylko podrosłam, dorwałam się do szafy mamy i babci i zaczęłam przerabiać wszystkie nie pasujące już na nie ubrania. Wreszcie wyglądałam jak człowiek! Tak, dla dorastającej dziewczyny to są bardzo ważne sprawy. A żeby nie było tylko tak o sobie, to powiem Ci, że masz bardzo obrazowy styl pisania. Nie muszę specjalnie się wysilać, cały tekst od razu widać w głowie w formie obrazków :-) A może tylko u mnie tak wygląda czytanie...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też widzę obrazy w głowie i przekładam je na słowa :)
      To widocznie nasz sposób widzenia świata. Może też i mieszkamy niedaleko, w każdym razie nad Bugiem ;)
      Dzieciństwo nas kształtuje, jak bardzo, dowiedziałam się 5 lat temu dopiero. Ale od tej pory chętniej zaglądam do przeszłości, by wyjaśnić teraźniejszość ;)
      Zaskakujące jak wszystko się układa, ale wiem, że ty to dobrze znasz :)

      Usuń
    2. plantacjapozytywnychmysli@gmail.com - jeśli chcesz, możesz mi napisać w mailu, to na pewno Ci odpowiem, jestem zaintrygowana, ale Bug jest długi i równie dobrze, mogą to być setki kilometrów. Jak wyczytałam, długość Bugu to 772 km (w tym w Polsce 224 km, a odcinek graniczny Gołębie-Niemirów 363 km).

      Usuń
  12. Witaj przedwiośniem za oknem
    Tak.... Pogoda za oknem niezwykła, jak na tę porę roku. W moim ogrodzie kwitną jeszcze kwiaty
    A Twoja dzisiejsza opowieść wzruszyła mnie szczególnie.
    Moja Babcia dziergała na drutach jak mało kto. Chciała mnie tej sztuki nauczyć, a ja jak to początkująca nastolatka nie paliłam się do tego. Dopiero jak odeszła trudno było mnie oderwać od dziergania. Miałam tylko nadzieję, że Babcia tam z góry podziwia moje sweterki, kamizelki....
    Pozdrawiam nadzieją na odrobinę zimy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj coraz dłuższym dniem
      Cieszę się, że się odezwałaś i ciepłe słowo przesłałaś.
      Pozdrawiam końcówką stycznia

      Usuń
  13. Kiedyś zaczytywałam się M.Musierowicz a Idą była moją ulubioną..
    Przepiekna, wzruszająca opowieść.. Bardzo kibicuję Hani.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wzruszające opowiadanie, myślę że każdy z czytelników odnajduje w nim cząstkę siebie. Pamiętam moją naukę robienia na drutach, od razu rzuciłam się na zrobienie swetra, a nauczyła mnie moja ciocia.
    Babcia natomiast szyła ręcznie fartuszki kuchenne z różnych skrawków materiałów i rozdawała w rodzinie. Szyć też się nauczyłam.
    Czekam na ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy z nas ma swoje opowieści z dzieciństwa. Dziakowie są ważni, ukształtowali naszych rodziców. Już mam w głowie zakończenie :)

      Usuń
  15. cedeen... nastąpi to dobrze. wpadnę na pewno
    :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Piękna opowieść i taka smutna jednocześnie. Przypomniało mi się jak musiałam pożegnać się ze swoją babcią. Tyle odwagi było mi potrzeba, a nie wiedziałam gdzie mogę ją znaleźć. Kiedy babcia żyła nie interesowałam się rękodziełem. Smutno mi, że nigdy nie mogłam pokazać jej maskotek, na pewno by jej się spodobały. Tak jak drugiej babci, która też czasem coś uszyje i inspirujemy siebie nawzajem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożegnania są trudne, ale na Ziemi, nieuniknione. Choć uważam, nie są to pożegnania, raczej dozobaczenia.
      Przez głupie religie mamy mętlik w mózgu, więc trzeba poszukać samemu drogi do Tamtej Strony. Ale zapewniam cię, Babcia wie :)

      Usuń
  17. Czasy mojego dzieciństwa bo teraz to abstrakcja i może dlatego tak bardzo wzruszyłam się czytając. W minionej epoce bije po oczach szacunek dzieci do starszych, do rodziców, gdzie to się podziało teraz?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Agatku...jaki szacunek? Jak się zdobywało ten szacunek dzieci? Nic nie jest takie jak się wydaje. Moja znajoma pamięta, że jak mama złapała ją na paleniu papierosa, to ganiała ją po całym podwórzu z rózgą, a znaki na nogach przez tydzień były od tego lania. Kiedy zapytałam ją, co czuje, kiedy to wspomina, odpowiedziała po namyśle, że RESPEKT.
      A ja bym powiedziała, że strach, a pod nim, złość i wiele innych rzeczy. Ale nie szacunek.
      Cóż, świat jest taki, jaki myślisz, że jest. Ale myślenie można zmienić w każdej chwili. Wszystko jest wielowarstwowe...

      Usuń