Obserwatorzy

piątek, 29 marca 2024

Jakoś będzie Wszechświecie

 

Jo Grundy, cudne te prace bardzo


No cóż, mąż na emeryturze. Już 4 tygodnie.
Jeju...

Wiosna zagląda do okien, za chwilę czeremcha zakwitnie. Jak zakwitnie, przestanę sypać ziarenka do karmnika i ptaszki przejdą na swoje utrzymanie. Mam nadzieję, że gile i reszta bandy wrócą jesienią. Już teraz jest mniej żarłoków, ale jeszcze przylatują, póki jest jedzonko, po co się wysilać :)

Odbyłam pogrzeb niechętnie, zmarła sąsiadka mojej mamy. Mama nie kolegowała się z nią wcale, ale tak trzeba, bo co ludzie powiedzą. No to podstawiliśmy się z samochodem, transport potrzebny. 
Jak zwykle na pogrzebach najweselszą osobą jest leżący w trumnie zmarły, reszta zgromadzonych no cóż...
A ksiądz wylewał ogólną frustrację, że nie chodzą, nie praktykują, a to obowiązek i do nieba prosta droga. Zmarła akurat chodziła, to dobrze.

Odbyłam przedwiosenne obniżenie nastroju bez strat wielkich. Cóż, jak co roku. Pogodziłam się z tą regularnością. Widocznie po coś jest.


Najgorzej z tą emeryturą mężowską.
Zaskoczył mnie problem. 

Od jesieni, tak powoli ogarnialiśmy, że to już, mąż staje się wolnym człowiekiem od lutego.
Styczeń i luty męczące były, bo zanim małżonek ogarnął wszystko, nauczył zastępcę, zdał inne obowiązki, wyciągnął korzonki, sporo było stresu i napięcia jednak. Bo on jest człek-orkiestra, odpowiedzialny i zdolny, dużo ogrania.
Potem jednak wydzwaniali z pracy, pytali, prosili o przyjazd i mełło się jeszcze czas jakiś. Ale się uspokoiło, mąż osiadł w domu jako człek prawdziwie wolny.

I fajnie- pomyślałam. 

Przedwcześnie.
 
Gdzieś mi zaginął masażer taki fajny. Nie korzystałam często, leżał sobie cichutko na stole nieużywanym i nagle znikł. Może gdzieś przełożyłam? Przeszukałam kilka miejsc, nie ma. 
Zapomniałam. Potem garnki w kuchni jakoś pozmieniały miejsce, zniknęły gromadzone słoiczki. Padła sugestia by halogen do pieczenia gdzieś schować, bo taki duży stoi na widoku. Dziwne prośby o wstawienie prania przed wyjściem do pracy, co mnie całkiem skołowało, bo pranie nigdy męża nie interesowało, chyba, że białe koszule były potrzebne.
Wczoraj zniknął stół...
No znalazł się, rozebrany i poklejony, z diagnozą, że kiwał się. No kiwał się od 10 lat.
Drobne rzeczy. Tak będzie lepiej, ustawniej, bardziej ergonomicznie. 

Nie powiem, miło jest mieć pozmywane w kuchni, odkurzony dom, pomyte okna, wywieszone pranie, ale coś zaczęło zgrzytać. 


Uświadomiłam sobie, że tak skupiłam się na mężu i jego procesie emerytalnym, że wcale nie zastanowiłam się, jak wpłynie to na mnie.
I dałam się zaskoczyć :)
Choć właściwie przewidywalne to było. Mąż Bzikowy jest perfekcjonistą, układaczem i zbieraczem. 
Ja uwielbiam małe, kolorowe notesy, z czystymi kartkami, gotowe do zapisania. Mam ich dużo za dużo.
A mąż nie może przejść spokojnie koło pudełek, skrzyneczek, organizerów itp. 
Uważa, że wszystko ma swoje miejsce. Ma być ułożone, schowane, zorganizowane.

No cóż, często o to ułożenie, schowanie i zorganizowanie się kłóciliśmy. 
Nie tak, nie tu i czemu wogóle...
Tylko, że była praca, gdzie mógł sobie wszystko ułożyć po swojemu.
A teraz pracy nie ma.
Jest dom.

A w domu ja. Ćwicząca luz, bałaganiarstwo, szukająca komfortu, spokoju i wolności od głupich, programów sprzątających. Łącznie z tym, żem beznadziejna, bo nieprzydatna, leniwa i niezdyscyplinowana. Ten akurat widzę, bo on często czkawką się odbija. Wraca jak bumerang.
O ile bumerangi wracają naprawdę.



Do tej pory przez prawie 25 lat, miałam wolne dni i noce. Mężowska strażacka praca mi to dawała. Służba trwa dobę, czyli miałam dla siebie dużo wolnego. Kiedyś na to narzekałam, ale dość szybko zorientowałam się, że mi to jednak pasuje.
Potrzebuję tych wieczorów tylko dla siebie, tych dni, kiedy mogę cały dzień łazić w piżamie, zjeść makaron z jajkiem a jak mi kapnie na piżamkę, to wytrzeć tylko i łazić z plamą, zdjąć spodnie razem z majtkami i skarpetkami, i zostawić je na ziemi, pozmywać następnego dnia rano, pójść spać bez prysznica i nie myć zębów, wstać rano z wariacką fryzurą i nic sobie z tego nie robić. Rozmemłać się, popłakać, utulić się, głośno powiedzieć co mnie boli, pokląć, potańczyć, czasem znów popłakać. Różne rzeczy, naprawdę różne, wariackie rzeczy, które powoli odkrywałam, uczyłam się ich, uczyłam się z nich cieszyć. 
Mój czas, moje miejsce w naszym domu...
I ta cisza, spokojna, przytulna, tylko moja.
Brak na to miejsca. 
Znikło.




Mąż nie znosi słowa: jakoś.
Kojarzy mu się z bylejakością, niedoróbką, lenistwem. 
- To świadczy o słabym logistycznym przygotowaniu przedsięwzięcia- grzmi często!
Kontrola podstawą zaufania.

No cóż, ja bardzo lubię słowo: jakoś.
Ono oddaje całą niedorzeczność tego świata, ogarnia wszelkie możliwości, nie zamyka a wręcz uwalnia potencjały. Do celu można dojść wieloma, nawet absurdalnymi drogami. Nawet takimi o których nie wiemy, że istnieją. A nawet takimi, które faktycznie nie istniały dopiero my je stworzyliśmy.
JAKOŚ to cały Wszechświat i jeszcze więcej.

Więc jakoś popłynę z tematem, jakoś tak giętko i elastycznie, albo twardo i mocno, albo trochę tak a trochę tak, albo jeszcze inaczej, zadbam o swoje potrzeby i znajdę kątek dla tej mnie, która potrzebuje wolności, bylejakości, lenistwa i braku higieny ;)
Może nawet nie będzie to trudne, tak może być...



Więc drogi czytający mnie Wszechświecie, wszystko będzie JAKOŚ.
Dojdziemy tam, gdzie mamy dojść, jakoś. 
I to jest najlepsza, wielkanocna wiadomość :)


PS. W sumie ja tu w pracy sobie siedzę, nikogo nie ma, piszę posta, popijam kawkę, oglądam nowe książki a Bzikowy w domku zasuwa, no to są plusy dodatnie jakieś :)



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja jakoś dziwnie spokojna o wszystko, co zapewne jest przejściowe jakoś, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)


36 komentarzy:

  1. To ja jestem bardziej jak Twój mąż, no może nie do końca, bo już tak nie latam z odkurzaczem, na odkurzaczu też nie:)) Jakoś z wiekiem przeszło mi to wiedźmostwo, uspokoiłam się, no;)) tyle o ile, ale ponoć mocno. Toteż jak warknę jak kiedyś, bardziej teraz wzbudzam zdziwienie niż złość.
    Życie mnie tak przetrzepało, że mając w domu zbieracza różnych przydasiów, dupełek wszelakich kolorowych z pokrywkami, buteleczek, pojemniczków, starych skarpetek. No tak Aniu, bo stare skarpetki to się mogą przydać i nawet by Ci do głowy nie przyszło do czego:))
    No to, mając w domu takiego zbieracza, sama będąc minimalistką, po tym życiowym przetrzepaniu, jakoś mi to zwisa, dynda i powiewa. Czasami tylko czymś wkurzona potykając się o kolejny pojemniczek na rzeczy niepotrzebne warknę jak stary pies że zjedzonymi zębami, ale już bez specjalnej zadymy.
    No i widzisz nawet po moim komentarzu, że słowo "jakoś" całkiem przydatne bywa.
    Myślę, że powoli dotrzecie się z mężem w tej trudnej dla niego sytuacji. On chce być wciąż przydatny, chce być w środkowym nurcie życia. Nie w głowie mu ławeczka i fajeczka, i duś, duś gołąbeczki. A Ty chcesz przestrzeni tylko dla siebie z tym swoim błogim rozmemłaniem. Łatwo nie będzie, ale myślę, że się dotrzecie i niekoniecznie - jakoś, tylko całkiem fajnie:))
    Obrazki przepiękne!
    Hanka C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stare skarpetki, nie mam pojęcia do czego mogą się przydać :)
      Z zadziwieniem i ciekawością obserwuję jak nasz związek się zmienia. Teraz, po 42 latach od poznania się w w wieku lat 15, mam spory materiał porównawczy.
      Przyszedł czas na emerytury i zmianę kursu.
      Mówisz, że masz zbieracza? Ubawiłaś mnie, bo jak widać i ja mam. Choć nie miałam fazy na sprzątania i pucowania nigdy. Mój wewnętrzny perfekcjonista czepiał się, ale nigdy nie gonił do sprzątania :)
      Ułożymy się, to pewne, aczkolwiek chwilę to potrwa.
      Jakąś podobną ścieżką wędrujemy :)

      Usuń
    2. Anula, co do skarpetek to też nie wiedziałam dopóki nie zobaczyłam mojego zbieracza jak zawzięcie pucuje nimi swoje buty. Zamarłam, bo w pojemniku na szczotki i pasty są pięknie pocięte szmatki flanelowe, ale co tam szmatki, skarpetki to jest to! :-))
      Zostałam też uświadomiona, że doskonale myje się nimi balkon, poręcze i parapety z ptasiego guana, a potem można je bez żalu wyrzucić. Świetnie się także nimi czyści różne narzędziowe ustrojstwa, poplamioną podłogę w kuchni czy w łazience itp.
      Kreatywność mojego zbieracza w sprawach wszelkich przydasiów i niewyrzucajek przez lata oduczyła mnie dziwienia się pomysłom na ich wykorzystanie :-))
      Hanka C.

      Usuń
  2. Jakoś tak kocham Cię..:)A tak całkiem serio,ja chyba jestem typem samotnika,który nieopatrznie 39lat temu wyszedł za mąż.."Na szczęście"oboje jesteśmy bałaganiarzami i manelarzami.Oboje-dusze artystyczne.A i tak przeszkadzamy sobie często.Myślę tak jak Hania,że się dotrzecie.Nie jakoś,ale choć z grubsza:)Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może być z grubsza :)
      Czasem warto poczekać na pasującą osobę Ewa ;)
      Dusze artystyczne to wcale niełatwy związek. Kreatywność wywodzi się z bałaganu według mnie. Z ciekawości, prób, błędów, z chaosu. Czasem trudno w tym żyć, bo wrażliwość przebodźcowuje. Zawsze się śmiałam i mówiłam o nas, że gdybyśmy żyli w jaskini, ja bym pomalowała ją i ozdobiła, a mąż wynalazłby koło :) Uzupełniamy się. Zapewne wy też w jakimś sensie :)

      Usuń
  3. Jakość nauczyłam się zmieniać na jakoś. I jakoś to zawsze szło. Jak to mówią: niewybieranie też jest wyborem. Przez ćwierć wieku luzik, dni piżamowe, jajka na śniadanie i kolację, mleko na obiad, zmywanie dopiero gdy się kończą naczynia ..... A teraz wręcz przeciwnie, dni podzielone na godziny a w każdej z nich obowiązek i powinność. Buduję zakątek, gołębnik gdzie znowu byle jakoś, wolność i leniuchowanie. Choćby na krótko, chociaż na jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz Gołębnik, jak go dobrze wykorzystasz, będzie ok :)
      Podejrzewam, że po takiej wolności i samodzielności trudno, ale czytam cię już od jakiegoś czasu i wiem, że masz taki kawałek siebie, który pilnuje twoich granic. Mocny on jest :)
      Czasem ci go zazdraszczam ;D
      No i Gołębnika...

      Usuń
    2. Okulałam troszkę i wolność w gołębniku troszkę się odsunęła w rzeczywistości bo w marzeniach i wyobraźni już tam sobie mebluję.
      Zazdraszczać niezawistnie dobrze jest, czasem. Pozdrawiam wiosennie

      Usuń
  4. Wiesz uświadomiłaś mi, że i ja czasem lubię słowo JAKOŚ. Ale tylko czasem. Nie lubię go, gdy ktoś mi mówi JAKOŚ tam się umówimy... To JAKOŚ to dla mnie całkowita dezorganizacja mojego czasu. Ale JAKOŚ zrobię porządek, umyję okna, wyprasuję... O to już mi się podoba:))) Ale żeby tak JAKOŚ pisać posta w pracy, no to już rewelacja...
    Pełnych wiosennej nadziei dni. Zawsze JAKOŚ będzie
    Do następnego napisania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, Jakoś straszne nie jest. Jest pomocne. Takie jakoś lekkie, bez napinki, bez stresu wielkiego.
      A poza tym Jakoś zostawia miejsce na to, że jak nie umyję, nie zrobię, nie ogarnę, to nic się nie stanie, świat jakoś to zniesie i wszystko jakoś popłynie.
      W Wielki Piątek ludzie nie mają głowy do książek, przyszło tylko 3 osoby. Moja koleżanka to już od czwartku na wolnym, bo u niej nie ma Jakoś :)
      Rozkwitły mirabelki :)

      Usuń
    2. Uwielbiam mirabelki
      Pozdrawiam rozkwitającymi tulipanami

      Usuń
  5. Śliczne te obrazki, bardzo pozytywnie na mnie wpływają:-)
    Ja rok przed emeryturą komunikowałam głośno i często, że gdy przyjdzie czas, to telefony przestane odbierać, wiec jakby co, to teraz...
    zastanawiam się właśnie, jak to będzie, gdy oboje z mężem już będziemy na emeryturze, bo cenię sobie wolne dni do popołudnia, a tu nagle cały czas razem, ale z drugiej strony mamy wprawę, bo przecież wakacje i ferie zimowe zawsze razem spędzamy i zgrzytów nie ma.
    Wszystko da się JAKOS poukładać:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszcze muszę 3 lata popracować, więc u nas podobna sytuacja. Na urlopach sobie nie dokuczaliśmy, ale zawsze człek wiedział, że praca czeka. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, ale jakoś sobie poradzę. Nowa lekcja od życia :)
      Powiem tak: korzystaj z wolnych dni :)

      Usuń
  6. I tego się trzymajmy, bo to "jakoś" zawsze znaczy (przynajmniej dla mnie), że ogarniemy otaczającą nas rzeczywistość nawet tą najokrutniejszą.
    Wszystkiego dobrego:)
    M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś znaczy dla mnie to samo również: bez względu na to, co przyjdzie, ogarnę. U nas się mówi: skokiem, bokiem....jakoś :)
      Dobrego :)

      Usuń
  7. Oczywiście, ze jakoś to będzie. Zawsze jest, nawet gdyby czasem miało być kiepsko. Ale człowiek całe zycie sie uczy, dostraja do otoczenia, a ono do niego. Czasem idzie to lepiej, czasem gorzej, ale nigdy nic nie staje w miejscu. Pewnie wiec za jakis czas Twoje jakoś będzie zupełnie inne, niż to obecne. Nie wiadomo, czy lepsze, czy gorsze, ale pewnie inne.
    A póki co nadzieja pączkuje w duszy, bo wiosna, bo słonce, bo ptaki za oknem. Ściska Cię mocno Aniu i uśmiech pogodny zasyłam!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja serdecznie pozdrawiam Ola :)
      Mirabelki kwitną, dziś zakwitł landrynkowy, malutki tulipan, czeremcha za chwilunię, wiosna jak nic :)
      Nic nie stoi w miejscu, ja też, więc zmiany są nieuchronne. Jakoś ogarnę :)

      Usuń
  8. Aniu, taka prawdziwa jesteś w tym co czujesz i piszesz.
    Od pewnego czasu, z mojego pomysłu mieszka z nami Wojtka mama. Z demencją i chorą psychiką. Po 8 latach ciszy, spokoju, nastał czas stałego gadania, narzekania, zaburzeń. I niby wiem, że choroba
    Szczerze nie wiem ile wytrzymam. Więc jakby rozumiem, że zmainy są trudne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojoj...Graszko, pamiętaj tylko, że jeśli robimy coś wbrew sobie, to jest złość i nie tylko. Mam nadzieję, że masz wyjście awaryjne...

      Usuń
  9. Aniu, u mnie jest zupełnie odwrotnie, u mnie nie ma "jakoś to będzie", po tym co przeszłam przez ostanie 11 lat, wiem doskonale, że " za jakoś to będzie" trzeba słono zapłacić. Ład i porządek, samodyscyplina harmonizują nasze życie, wprowadzają spokój, nie kradną czasu..
    Z mężem świetnie się uzupełniacie, tylko tego nie widzicie :) Będzie dobrze! Trzeba jedynie zaakceptować i zaprzyjaźnić się ze sobą na nowo :)
    Pozdrawiam świątecznie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poznajemy się od nowa od czasu mojej terapii, to już 10 lat.
      Płyniemy już inną łódką, niż na początku. Ja jestem inna, on też. Nie całkiem, ale nawet drobna zmiana czyni różnicę.
      No widzisz, ja zaś inne doświadczenia mam. Najlepsze spotykało mnie, gdy odpuszczałam kontrolę. Gdy pozwalam życiu płynąć, nie cisnęłam nadmiernie.
      W zasadzie uzupełniamy się, ja to widzę ;) Nawet jak marudzimy na siebie, że ja bałaganiara niedbała a on perfekcjonista i kontroler, to widzę, że my z jednego puzzla :)
      Więc jakoś się ułoży :)
      Pozdrawiam wiosennie, dziś zakwitł pierwszy, landrynkowy, dziki tulipanek :)

      Usuń
    2. A ja jak odpuściłam , bo zwyczajnie sił już nie miałam , to ON odpłynął, zaniedbał się, odszedł i nigdy już nie wróci. I tyle z mojego odpuszczenia :(

      Usuń
    3. Nie miałaś sił, a reszta, to już była jego decyzja.
      Nie odbieraj mu sprawczości...jakikolwiek wynik był.

      Usuń
    4. Ludzie chorzy są jak dzieci, potrzebują opieki , a nie sprawczości :)

      Usuń
  10. Hym... chyba czas na tzw. emerycką pasję. Uważaj bo mój Tatuś usiłował emeryturę osłodzić motórem i motorówką. ;-D Co do jakosia, mła nie lubi jakosia bo się jej kojarzy z brakiem rozeznania w sytuacji ale lubi coś jakosiopodobnego. Mianowicie mła bardzo się podobie założenie filozofii Laotse vel Laozi - działanie w zgodzie z wszechświatem, surfowanie na fali tak to określam, czyli znalezienie harmonii między światem a własnymi pragnieniami, dostrojenie się poprzez dokładne zrozumienie siebie i zaprzestania kopania się z koniem ( no wiesz, są rzeczy których się nie zmieni, trza wiedzieć które to i nie marnować niepotrzebnie energii na jakąś kopaninę bezsensowną ). To mła wydawa się lepsze od olewczego jakosia, wybierasz opcję najbardziej odpowiadającą Twojej osobowości. Bunioluję na śnięta. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kim ja jestem, co ja chcę - te pytania ogarniam dopiero od 10 lat. Jakoś tak wyszło, że dopiero wtedy depresja tak dała czadu, że poszłam na terapię :)
      I świat stanął na głowie :) W każdym razie nowa jestem w temacie tym, bo znam ludzi, którzy od dzieciństwa temat ogarniali. Więc czasem trudno mi odpowiedzieć na proste pytanie: co lubię. Dlatego próbuję, metodą prób i błędów.
      To nawet fajne jest. No i konia też ogarniam, bo wcześniej kompletnie nie.
      Jeśli chodzi o hobby, to Bzikowy posiada: puzzle, modelarstwo, pożarnictwo, sporty pożarnicze (jest sędzią i trenerem, był nawet na 3 olimpiadach). Choć przyznam, że motór i i motorówka, bardziej fantazyjne :)
      Harmonia moja ma to do siebie, że ona balansuje...
      Chwilowo huśtam się :D

      Usuń
  11. Ja zawsze jakoś zazdrościłam bibliotekarkom komfortu pracy, no i miałam rację :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta konkretna bibliotekarka, ma komfort. Ale nie zawsze :)
      Bo czasem jak widzę po koleżankach w innych bibliotekach, to potrafią sobie same niezłe piekło stworzyć :)
      Ja nie lubię biurokracji, której w bibliotece mnóstwo. Ale jakoś ogarniam. W Wielki Piątek prawie nie ma czytelników poprostu :)

      Usuń
  12. Dobrze wiedzieć, że jak czeremcha zaczyna kwitnąć to kończymy z dokarmianiem ptaków. Ja właśnie tak się zastanawiałam kiedy powiedzieć ptaszynom: koniec, ogarniajcie same. ;)
    A ja mam znowu skrzek w mini stawku! Teraz nadal wszystko w galarecie jakby, ale całe towarzystwo bardzo ruchliwe i powierzchnia staweczku wciąż się rusza. Fajnie to wygląda.
    No i zaczynam szukać psiny do kompletu. Znaczy, do kompletu ze mną.
    Wysłałam ankietę adopcyjną do fundacji goldeniej, bo goldeny śnią mi się po nocy, i za dnia też. Zobaczymy, co będzie.
    Pozdrawiam wiosennie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za opóźnioną odpowiedź, byłam na rehabilitacji cały tydzień. Tam się wyłączam ze wszystkiego. Cały tydzień spędziłam w kosmosie ze Star Tekiem :) Jakby co, to metoda doktora Palucha działa na 150%
      Czeremcha kwitnie ja szalona, karmnik pusty. Pod koniec to tylko sikorki skubały ziarnka, ale tylko słonecznikowe :)
      I ja mam skrzek :) Niedaleko nas jest taki strumyk, zrobiło się zakole ze stojącą wodą i żaby tam, hm...przedłużały gatunek ostro. Lubię wieczorem posłuchać ich śpiewu, zdecydowanie będzie komu śpiewać :)
      Golden ci się marzy :) Cudne psiuki, tylko jedna wada, jedzą wszystko. Syn koleżanki z pracy ma goldenka: mądry, przytulak, same pozytywy. No tylko to jedno, cały czas czujność, żeby nie wciągnął czegoś na spacerze. Nie mniej, to naprawdę kochane mordy :) Szukaj, szukaj...Tylko uważaj z tymi fundacjami, ja się na nich potknęłam ostro.

      Usuń
    2. Moja goldenka mi umarła we wrześniu. Miała 13,5 lat.
      Mądra, inteligentna, rozumiała wszystko, chodziła bez smyczy, odwiedzała ze mną szkoły (prowadziłam zajęcia jak się zająć psem, jak go zrozumieć) - mądrzejsza od niejednego człowieka.

      Miała też typowe goldenie zalety: taplanie się w błocie, pływanie w każdym zbiorniku wodnym, mnóstwo włosów zawsze i wszędzie. No i oczywiście, że żarła na spacerze jak się coś ciekawego trafiło. Ale ona nigdy nie jadła świństw, w rodzaju: zdechła wiewiórka czy kupa. Ona kochała chleb, suchy, mokry, spleśniały. Kiedyś wlazła do odłowni dla dzików bo była tam wysypana kukurydza. :)
      Przekochany pies to był.
      Fundacje trochę poznałam, bo nie pierwszy raz się staram, ale wydaje mi się, że te psy rozchodzą się jak ciepłe bułki i to raczej wśród znajomych. I dobrze, jeśli to są dobre domy to chwała im za to.
      Tylko po co te wszystkie papiery jak i tak wiadomo, że nie dostanę.
      Ale nie martwię się tym, schroniska pełne miłych psiaków, córka już ma jednego więc i ja znajdę swoja połówkę. :)

      Usuń
  13. Jestem sama już sporo lat i nieraz - o czym zdarza mi się pisac na blogu - myślę, że nie potrafiłabym już funkcjonować w związku. Przywykłam do swobody, decydowania o sobie, do braku konieczności kompromisów. Też lubię sobie czasami odpuścić wieczorny prysznic i "pierdyknąć" ubrania na podłogę obok łóżka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry Marta, byłam tydzień na rehabilitacji i dopiero wracam do życia :) Myślę, że są związki w których nie trzeba jakoś specjalnie kompromisów, wszystko jest lżejsze i mniej ograniczające.
      Ale mój związek jednak taki nie jest, choć wiele, wiele razem przeszliśmy, ewolucja następowała i następuje :)
      Im bardziej poznaję siebie, tym mi lżej odpuszczać, znajdować inne płaszczyzny porozumienia. Rozumiem to i nie biję się już z życiem. Bo tak naprawdę, to chodzi o mnie w tym związku, nie o męża.
      Wydaje mi się, że potrafiła byś, pytanie raczej brzmi: czy chcesz ;D

      Usuń
    2. Sama nie wiem, czy chcę. W związku takim, o jakim opowiada pewna moja kolezanka - owszem. Mówi, że czuje się wolna, nikt jej nie próbuje zmieniać i ograniczać.
      Sztuką jest też trafić... i rozpoznać.

      R. to przykład wysoce niechlubny, ale pomimo oczywistych przeciwwskazań, czułam, że mogę w tej relacji być sobą. Pytanie tylko, na ile była to gra z jego strony. Wiesz... ktoś może powiedzieć wszystko, co chcesz usłyszeć. Ale czułam ten luzik i radość ze spędzania razem czasu.

      Usuń
  14. minął miesiąc od postu, zmiany wdrażane? Chata to też mój teren, i ostatnio u siebie obserwuję, rozdrażnienie gdy mi go ktoś narusza na dłużej- nazywam to kręci się pod nogami. Najpierw nie wiedziałam o co chodzi, ale gdy do mnie dotarło, że to zmiana rytmu codziennego to udaje mi się nad tym panować. U sąsiadki to było dobrze widać, gdy mąż strażak wrócił na stałe do domu.Lekko nie miała. całkiem zmienił jej świat. Nawet nad telewizorem panował.

    OdpowiedzUsuń
  15. Idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie idę. idę tam gdzie lubię, nie idę gdzie nie lubię.

    OdpowiedzUsuń