Obserwatorzy

niedziela, 11 sierpnia 2024

Śpiew gawronów Wszechświecie

 


Dwa miesiące temu, wieczorem, wyszłam nakarmić suczkę Podwórzową. Jest to czynność kończąca cały dzień i bez tego suczka Domowa nie zaśnie. Połączone jest to z jej ostatnim spacerkiem i kończy program dzienny. Pieski zdecydowanie lubą niezmienność programów. 
Było już lekko szaro, przyjemnie chłodno, gawrony jak to one, gadały coś tam do siebie, ale tak sennie. Pomrukiwały coś od niechcenia. 
Byłam już koło budy psiej kiedy usłyszałam, że jeden gawron skrzeknął jakoś głośniej, odezwał się drugi równie głośno, trzeci, czwarty...
Z różnych drzew odezwały się różne głosy, coraz więcej i nagle zrobił się hałas. Ale nie zrywały się do lotu, nie było trzepotu skrzydeł, po prostu wszystkie, jakby na zaproszenie pierwszego, zaczęły gadać.
Nic nowego, mieszkając z nimi jako najbliższymi sąsiadami, prawie ich nie słyszę. A kiedy cicho jest za długo, niepokoję się, że coś jest nie tak. Lubię zasypiać słuchając ich pochrapywań, mamrotań i świstów.|

Ale tym razem coś było inaczej. Poczułam ciarki na ciele, jakaś niewidzialna ale realna, fizyczna fala mnie  omyła. Jedna, druga, trzecia, coś przenikało przeze mnie, zakręciło mi się w głowie,  musiałam przytrzymać się budy...
Zaczęłam słuchać, słuch jakby się wyostrzył, a wzrok zamglił. 
Zaczęłam słyszeć gawrony ale inaczej. Słyszałam te starsze, ich chrapliwe, niższe, ostre tony, słyszałam te młodsze, miększe, łagodniejsze, stabilniejsze głosy, słyszałam młodzików i ich krótsze, pewne, mocne krzyki i maluchy piskliwe, ćwierkające, słabsze, ledwie słyszalne ale doskonale wpasowujące się w chór.

Ze zdumieniem, oszołomiona, zdałam sobie sprawę, że to Śpiew.
Słyszałam chór!
Każda frakcja zaczynała z malutkim opóźnieniem, fale dźwięku napływały jak fale przyboju. I czułam je, jedna, druga, trzecia, następna i następna. Słyszałam je wszystkie razem i każdą z osobna, i czułam jak energia Stada omywa mnie raz po raz.

I rozumiałam je: chwaliły Życie, wspólnotę, bycie razem, bycie sobą, pewność bycia na właściwym miejscu i tym kim są. Było im dobrze i chciały to wyrazić. Dobrostan. 
Stałam, trzymając się budy, pozwalając energii gawroniej wibrować we mnie, przenikać, oczyszczać. Słuchałam tej wielkiej Pieśni, którą usłyszałam pierwszy raz, a przecież one ją często śpiewały.

Tylko byłam głucha...


Dawno nie pisałam. Agatek ma rację, im dłużej nie piszesz, tym trudniej wrócić.
Łaziłam od czasu do czasu po znajomych blogach i patrzyłam co u kogo. Nie pisałam. Jakoś nie miałam nic do powiedzenia. Tylko czułam, myślałam ciepło o nas wszystkich, rozrzuconych po świecie, żyjących swoimi życiami, życząc wszystkim gawroniej siły, pewności i ukorzenienia.

Ostatnie trzy miesiące były trudne, bo SynNumerJeden przechodził trudne chwile. Rok temu opuściła go dziewczyna po 7 latach związku. Zrobiła to dość drastycznie: rano umawiali się na oglądanie sali weselnej, a po południu oddała pierścionek, wywaliła mu mnóstwo pretensji i odjechała z rodzicami i walizkami, które miała już spakowane. Syn został w pustym mieszkaniu, zszokowany i zdezorientowany.
Przez pół roku zbierał się do kupy. Ale to nie takie proste. Zaczął widzieć, to czego wcześniej nie widział, może nie chciał widzieć. Różne rzeczy, niełatwe. Powodujące zamęt, wywołujące emocje. Próbował żyć normalnie, ale stara normalność nie pasowała, a nowa nie przychodziła. 
Pojawiła się bezsenność, zmęczenie, lęki i bóle kręgosłupa, żołądka. 
W każdym razie, w końcu zgodził się przyjąć pomoc mój uparciuch. Poszedł na terapię, wziął leki.
Wziął zwolnienie i przyjechał na miesiąc do domu.
Powoli, powoli dochodzi do siebie.
Dziękuję sama sobie, że ja też postanowiłam sobie pomóc lata temu. Ogarnęłam własną depresję, ciężko pracowałam, by zrozumieć siebie, nauczyć się siebie od nowa. Dzięki temu mogłam dać wsparcie Synowi, a co najważniejsze: dać bezpieczną przestrzeń na jego złe samopoczucie, na wszelkie jego emocje. I nie próbować naprawiać. Tylko być obok.
Nie udało by się to dziesięć lat temu. A teraz wyszło zwyczajnie, spokojnie. 
Trochę dorosłam ;)


Teraz Syn wrócił do Lublina, wrócił do pracy, czuje się dużo lepiej, śpi normalnie, ma energię, wróciła radość i apetyt. Nadal chodzi na terapię i zadziwia mnie jak dobrze mu idzie. Dużo rozmawiamy,  ale nie  ingeruję w jego życie. Słucham dużo. Jest ok.

Wychynęłam więc z mojej bańki na zewnątrz, popatrzeć co na świecie. 
A tam Psychiatryk nadal. Igrzyska dzieją się we Francji i zamiast wina i croissantów, mnóstwo penisów. Albo ich brak, albo są w domyśle. Butelki z nakrętkami uporczywymi ratują świat. Nadal trwa wojna, politycy nadal plotą głupoty, ludzie nadal dają się wkręcać, dietetycy namawiają do jedzenia jajek w dużych ilościach, a emeryci nagle mają niedobory B12. Bzdurne historie nadal się opowiadają i nie są to bynajmniej opowieści o Ufo, bo oni są już tu od dawna i czas się z tym pogodzić ;)

Pomacałam rzeczywistość wokół i stwierdziłam, że ogólnie ciekawa jest. W tym temacie też wyrobiłam sobie dystans, cierpliwość, ciekawość i nie denerwuje mnie już. Bawi raczej, interesuje jak to działa ale moja reaktywność spadła do niskiego poziomu. Jaka ulga...
Myślę, że gawrony miały w tym swój udział, ale zbieram też owoce mojej własnej pracy.

Teraz słyszę ich śpiew. Czuję też. Nie robią tego często. Czasem po prostu zwyczajnie gadają, przekomarzają się, marudzą, dyskutują.
A czasem dzieje się magia. 
I słyszę ją, bo już nie jestem głucha.



PS. Postanowiłam pisać częściej, bo to fajne jest :)


Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja gawronia słuchaczka, Prowincjonalna Bibliotekarka