Obserwatorzy

niedziela, 13 lipca 2025

Kto sieje wiatr Wszechświecie?

 



Wiatru nie sieje Fasola, choć czasem puści jakiegoś cichutkiego bączka :)

Rano budzą mnie ptaki w karmniku. 
Staram się dostarczać różnych ziarenek, więc grzebią wybierając jak najsmakowitsze. Stukają dzióbkami, grzebią czasem jak kury, gadają i furkoczą skrzydełkami. Najwięcej jest sikorek i wróbli ale też inne maluchy zaglądają. Choć bywa, że przyleci na przykład grubodziób. Do tej pory grubodzioby przylatywały mniejsze, wielkości gili, ale ostatnio przylatuje chyba pradziadek wszystkich grubodziobów, wielki jak pół gołębia.

To zdjęcie cyknął mąż :)

Gołębie też się pojawiły. Para grzywaczy przylatuje i pasie brzuszki. Potem odbywają sjestę na czeremsze. Są miłe i spolegliwe ale duże, więc cała reszta ptaków czeka, aż gołębie się najedzą.



Dużo przylatuje podlotów sikorek i wróbli, razem z rodzicami.  Są już samodzielne, ale jeszcze czasem mama czy tata podkarmią dzieciaka. Łatwo je rozróżnić, bo młode mają kolory jaśniejsze, wzory rozmyte i w ogóle są takie okrąglutkie, czyściutkie, pulchniutkie i puszyste. Nówki sztuki. Tymczasem rodzice są potargani, smukli jak charty, niedomyci i zaaferowani bardzo. Wcale się nie dziwię, czasem lata za nimi czwórka a nawet piątka dzieciaków. Rodzicielstwo to jest trudna i wyczerpująca praca Wszechświecie.
Młode czują się dobrze w moim karmniku, wiedzą, że tu spokój jest, a koty za oknem są normą. Normą, która im nie grozi niczym, choć czasem postraszy :)
W poniedziałek lało, więc młody podlocik sikorkowy usiadł na karmniku i siedział tam z 15 minut czekając chyba na ustanie ulewy. Ale nie przestało, więc musiał w końcu się zmoczyć...


Na spacerze porannym z suczką zbieram owoce i co mi tam wejdzie w oko, na kompot. W Projekcie posadzili agrest, truskawki, borówki i porzeczki. Pytanie dlaczego najpierw zniszczyli te, które już były w sadzie od lat? Któż ogarnie unijną ochronę bioróżnorodności? W Sadzie nic nie miało certyfikatu odpowiedniego, w Projekcie każda roślinka go ma, podobno....
Więc korzystam z prawnie zaklepanych owoców o które nikt nie dba. Gotuję nam pyszny kompocik i drę się na męża po południu gdy wrócę z pracy, bo nie pije a powinien :) A przecież zdrowo!



I tak spokojnie żyjemy, mniej więcej.

A tymczasem niedawno umarła sąsiadka mojej mamy, Jaśka.
Taka sąsiadka niespecjalnie miła i zaprzyjaźniona. Wiecznie skrzywiona, mało kontaktowa, nietowarzyska. Mama jej nie lubiła za bardzo. Ot pogadały przez płot, ale tylko tak z obowiązku społecznego. Niby się pouśmiechały, niby o pogodzie i warzywach, ale bez przesady...
Mama często w rozmowach z nami ją obgadywała: a, że Jaśka to czy tamto... I tak sobie żyły, aż Jaśka umarła. Każdy umrze, to jest pewne. Jakoś mnie to bardzo nie obeszło, bo i czemu miałoby? 
Ale przyjeżdżam do mamy no i muszę jednak wysłuchać całego dramatu jak to z tą śmiercią Jaśki było. 
I co ja słyszę? 
-Jasia to, Jasia tamto....
Jasia????

Dobra, nagła zmiana frontu, spokojnie. Moja mama nie raz mnie zadziwiła.
Do rutynowych składników odwiedzin należy wizyta na cmentarzu i obchodzenie grobów rodziny. Porządkowanie ewentualne i zniczyk. I co się okazuje? "Jasi"  grób wszedł do programu wycieczki...
Muszę powiedzieć, że zastanawiające. Aczkolwiek znajome. 
Bo przecież w naszym  społeczeństwie źle się o zmarłych nie mówi...
Tak czasem by człek chciał, ale gryzie się w język, bo wszak świętej pamięci...

Ale Wszechświat czasem człeka zamiecie i postawi w sytuacji, gdzie jakby to powiedzieć, własną hipokryzję człek zobaczy, albo raczej własną niemożność i strach, przed byciem prawdziwym. Oczywiście można to pomalować, dodać aureolę i postawić zniczyk. Ta opcja zawsze istnieje.

Ale mnie Star vel Marylka te lekcję dała i postanowiłam jednak uszanować tę dość trudną dla mnie przygodę. 
Dodam tylko, jeśli ktoś jeszcze nie wie, ja tu swoje opinie piszę. Autorskie. I stanowczo nie odpowiadam za to co one budzą w ludziach, bo każdy inny jest, a ja nie wiem jaki ;)

Więc Marylka pojawiła się na moim blogu trochę przed covidozą. Sama, z torbą pełną pochwał, zachwytów, miłych słów. A ja na to jak lep jestem. I to było takie miłe, zawstydzające, ale jednocześnie tak mile łechtało to tu, to tam. I wydawało mi się, że taka dusza podobna do mnie trafiła, jak wiele innych przed nią. Dostałam zaproszenie do zamkniętego bloga z uwagą, że tam tylko najulubieńsi Marylki są (znaczy ja też). Ach jak miło, bo i moi ulubieńcy tam byli. Było fajnie, pomogłyśmy sobie przetrwać pandemiczny idiotyzm wspierając się i podając sobie informacje z różnych źródeł, co pomagało jeszcze bardziej, bo świat zwariował. Jedyną rzeczą, która wtedy zwróciła moją uwagę, było to, że jedna z nas była trochę nie z tej bajki. My nie chciałyśmy zastrzyków, ona była w pełni za nimi.
I zauważyłam, że Marylka strasznie po niej jedzie. Tak niby nic, ale robiła dziurki. Spore. Zastanawiałam się, kiedy ta dziewczyna odejdzie, bo więcej już nie zniesie. I tak długo to znosiła. 
W końcu odeszła, wybuchła z tego powodu awantura, że zdrajczyni. Całe przedstawienie skrzywdzonej i oszukanej Marylki. 
I wtedy coś mnie tknęło. Ale nie za mocno. Bo ja w domu rodzinnym przywykłam do dramatów, cierpienia niewinnego ofiar, wielkich przedstawień bycia nieszczęśliwym. Dla mnie to normalka. 
Jednak w czasie choroby Wspaniałego otworzyły mi się oczy szeroko. 
...nawet lekarze mówią, że takiej miłości jak nasza to nigdy nie widzieli....
To wszystko jest o Marylce. Ta scena należy do jedynej królowej dramatu.
Tu nie ma miejsca na nikogo innego. 
Moje ciało od dawna mnie już informowało o tym, nie mogłam wchodzić na bloga, czułam niechęć, opór przed kliknięciem. Ale nic nie docierało, bo przecież ona w takim trudnym momencie życia, żałoba, sama chora, a niby przyjaciółka...Ach hipokryzjo moja kochana. Zasłoniłaś mi oczy przed prawdą bardzo skutecznie.
W końcu przestałam pisać. Przestałam zaglądać. Gdy czasem zajrzałam kolejny dramat się przetaczał i wyrzucał mnie z bloga, aż w końcu Maryla zauważywszy, że nie komentuję i nie zaglądam, wyrzuciła mnie bez słowa na stałe. Nie karmiłam...byłam zbędna. 
Najpierw pomyślałam, że mogłaby napisać choć do widzenia, ale potem stwierdziłam, że dobrze się stało, bez dramatu :)

Właściwie czemu piszę o tym, można pomyśleć, że szkaluję osobę, która już się nie obroni. Nie, wcale nie, piszę co Ja widziałam. Co czułam, jak odebrałam całą przygodę z Gwiazdą. To tylko moje. 
Znałam ją tylko internetowo i nie aspiruję do nieomylności. 

Kiedy zastanawiałam się, czy powyższe napisać, Oleg Pawliszcze napisał u siebie na FB:
Miej zaufanie do swojej omylności. 

Toteż postanowiłam mieć. 
Widzę co widzę, czuję co czuję, nawet jeśli z dystansu potem wyda mi się to inne, to w tym momencie, tak jest dla mnie i już.
Maryla często siała wiatr, bo lubiła zbierać burze. 
A ja lubię patrzeć na burze z bezpiecznego miejsca.






Pozdrawiam Wszechświecie, twoja omylna  całkiem, Prowincjonalna Bibliotekarka

31 komentarzy:

  1. ptaki dają mnóstwo radości, kiedy tylko zacznie się im przyglądać. tak samo jak spacery w zielone po materiał na kompocik. ładnie wygląda.
    marylków nie brakuje na świecie. wampir energetyczny - pożre wszystko, co mu wrzucisz, a jak przestaniesz podsycać, to szuka innych źródełek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompocik też dobrze smakuje posłodzony miodem. Zadziwił mnie rumianek, daje taki lekko słodki smak i zapach.
      Taki wampir też jest bardzo biedny czasem, to widać jeśli wiesz jak patrzeć. Ja tam też widziałam wielką rozpacz bardzo głęboko pogrzebaną. Ale to nie oznaczało, że stanę się krwiodawcą...
      Każdy musi sam ogarniać swoje życie.

      Usuń
  2. Wspomniałaś ten ohydny czas szaleństwa 19 i także przypomniałaś mi fakt, gdy mądra skądinąd kobieta pouczała, jak to nienaszprycowani zarażają tych drugich [ co to ochronę przecież mieli] i wówczas pozwoliłam sobie napisać w komentarzu, żeby chociaż tutaj, w blogosferze nie robić podziałów i nie podsycać nienawiści, a w zamian wrócić do książki do biologii z klasy 4 SP i przypomnieć sobie o sposobach rozprzestrzeniania tegoż drobnoustrojstwa. Beton zapanował wtedy. I mniemam, że wciąż jeszcze, mimo, że naukowcy już oficjalnie podali, że te preparaty nie były przebadane, wciąż wierzą w ich super działanie... Ale to każdego sprawa... Pozdrawiam, Pola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie chodzi mi o to Pola, żeby sobie nie dokuczać. To był bardzo, bardzo trudny czas dla wszystkich. Ja też nie zachowywałam się zawsze grzecznie, ale lekcje wyniosłam i sporo się nauczyłam. Zdania nie zmieniłam, zmieniłam podejście. Niemniej nie spodziewam się, że nagle wszyscy będą dla siebie tolerancyjni ;)
      To utopia byłaby...

      Usuń
  3. Zamknięte blogi, królestwo Gwiazdy, wyrzucanie za nieskładanie hołdu ... ciekawe światy!
    Kompocik lipcowy, kolorowy i zdrowy a mnie sie trudno zmusić do picia tego litra minimum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę ciekawe :) Bo mimo czasem trudnych emocji, ciekawość czasem mnie pcha w dziwne miejsca. Ale świat jest ciekawy :)
      I wiesz co, ostatnio słuchałam jakiegoś osteopaty, mówił całkiem dorzecznie i on jest za tym, by pić tyle, ile potrzebujesz. Czyli wtedy, gdy czujesz pragnienie. W upały, przy pracy fizycznej zalecał po pracy, wypić trochę nawet jeśli nie ma pragnienia. Ale ogólnie, gdy czujesz pragnienie. Bo wszyscy jesteśmy inni i mamy różne ciała :)

      Usuń
  4. Uff... mam czy kwadranse luzu to czym pryndzej czytam i piszę. Jaśka, która zmieniła się w Jasię. Historia mojej Babci Wiktorii i Ciotki Jadzi, mamy Ciotki Elki. Wroginie zaprzysięgłe, sprawy sądowe usiłowały toczyć o źle postawiony wózek dziecięcy. Ich dzieci udawały przed matkami że nie kontaktują się ze sobą, coby święty spokój mieć i nie karmić obłędu. Nagle buch - śmierć stryja i jedna zostaje wdową. Kto pierwszy leci ze wsparciem i ogarnia sytuację żeby najgorszej wrogini ułatwić czas żałoby, kto natychmiast wykorzystuje umiejętności swoich dzieci żeby tej "wrednej małpie" pomóc? Kiedy druga traci męża sytuacja się powtarza, oczywiście oficjalnie twierdzą że są daleko, jednak jakimś cudem jedna i druga są świetnie poinformowane, ku zdumieniu dzieci, o swoich bardzo intymnych sprawach. Olśniło mła kiedy oglądała "Samych Swoich" - zatrzymać pociąg, Kargule tu są, no wiesz; "Kargul to wróg najgorszy ze wszystkich. Wróg a wróg ale swój, mój, nasz, na własnej krwi wyhodowany." Bliskość emocjonalna to bardzo dziwna rzecz, zdaniem mła rację mają, którzy twierdzą że jednym z najgorszych co człowieka może dotknąć to obojętność i brak empatii. Wobec wrogów mamy jakieś uczucia, czasem nawet wchodzimy w "ich skórę", ich brak w naszym życiu tworzy wyłom. Ciotka Jadzia po śmierci mojej Babci - "Już mi nikt nie został, wszystkie moje przyjaciółki umarły!" Po prawie pół wieku wykłócania się, złośliwości i ciągań po urzędach. Moja Mama i Ciotka Elka zgodnie twierdziły że Ciotka Jadzia po śmierci mojej Babci straciła zainteresowanie życiem. Kochała wnuki i prawnuki ale chciała już tylko odwiedzić strony ze swojego dzieciństwa i zgasnąć.

    Marla - ludzie różnie radzą sobie ze stratą, niektórzy dramatyzują rzeczywistość i przenoszą ten punkt największego bolenia w całkiem inne miejsce. To coś zdziwnego ale wcale nie zdarza się tak rzadko, mła brała w swoim życiu udział w poszukiwaniu szminki dla zmarłej córki somsiadki - dziewczyna nie miała już ust ale mła wysłuchała sporej ilości tyrad na temat jak Bogusia powinna się prezentować, potem doszło jeszcze jak somsiadka powinna się prezentować na pogrzebie. Zajmowała się urodą Bogusi i sobą na tle, pierwsza żałobniczka, te klimaty. Najgorsze przyszło dwa miesiące później, prezentowanie się nie wystarczyło i somsiadka wzięła zbyt dużo tabletek na raz. Rzeczywistości nie dało się już upozować. Odratowali ale po roku od pogrzebu córki somsiadki mieliśmy z kolei pogrzeb somsiadki. Rodzina nie mogla uwierzyć że zmarła z powodu przeziębienia, które przeszło w zapalenie płuc. Śmierć Marli mnie zaskoczyła ale nie zdziwiła, pewnie dlatego że widziałam podobny mechanizm radzenia sobie ze światem i przegraną. Myślę że Marla chorowała ale ondulowała wokół siebie kokonik z własnej wizji rzeczywistości, bo to jej pewne rzeczy ułatwiało. Czasem była z lekka jadowita ale akurat w tym tkwiła spora część jej uroku, no była jakaś. ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jadowitość jako urok :)
      No patrz, pełno takich wrogo/przyjaciół, co za dziwna sprawa.
      Taba, ja wiem, napisałaś, że zabiło ją jej złamane serce. I miałaś absolutną rację, absolutną. Miała złamane serce. Ale złamano je wcześniej, dużo wcześniej, złamano je malutkiej Star. A ona zrobiła co mogła by je opatrzyć. Mechanizmy obronne to dziwna sprawa, chronią, ale potrafią być cholernie toksyczne. Dla otoczenia i dla samego wytwórcy. Ale generalnie myślę, że teraz naprawdę jest szczęśliwa :)
      A ja mam pietra, bo moja kotka Milutka, lat 16, została pogryziona przez jakiegoś kota w doopkę i jedna rana zamieniła się we wrzód z ropą. Jedziem do weta na cito...i mówiłam ci, że nie ma co tworzyć złych scenariuszy, a co ja robię teraz, zgadnij.

      Usuń
    2. I jeszcze mi się przypomniało...
      Gdzieś czytałam, że kiedyś lekarze nazywali zapalenie płuc "przyjacielem starych". Stosunkowo lekka śmierć, słabniesz, słabniesz, tracisz przytomność i umierasz.
      Ale to było wcześniej, teraz to mocno utrudniają...

      Usuń
    3. No, to wygląda na to że bez antybiotyku się nie obędzie. Jak jest rana to nie ma że nie ma, vet niezbędny. Nie twórz czarnych scenariuszy tylko kup ulubioną karmę koty. Jak przyjdziesz od veta to daj znać co z Milutką.
      Co do Star - myślę że sporo w życiu przeszła i musiała sobie poradzić. To ją na pewno kosztowało mnóstwo zdrowia i emocji, znalazła na to remedium i jakoś szło aż do momentu kiedy się wszystko posypało na ostatnim zakręcie. Napisałabym że biedna ale nie napiszę, bo Marla nienawidziła roli "biednej", miała całkiem inną wizję siebie i już. Mła szanuje taką postawę. Tak, jest rodzaj uroczej jadowitości, mła ma przynajmniej taką nadzieje, bo sama jest troszki jadowita. Czasem może nawet więcej niż troszki.

      Usuń
    4. Aniu, bardzo dobrze, ze o tym napisalas. Twoje uczucia, odczucia wcale cie nie zawiodly. Mnie podobna sytuacja ze Star spotkala wiele lat wczesniej, gdzie jeszcze nie byla tak zgorzkniala kobieta. Wycofalam sie, i zostalam podobnie potraktowana przez nia jak i Ty. Dochodzily mnie sluchy od innych blogowiczow o jej zachowaniu, ale to nie byla juz moja bajka, wiec odcielam sie od tego wichrzenia uczuciami.
      Serdecznosci Aniu, rob swoje, pisz bo bardzo dobrze Ci to wychodzi - Buziaki:)

      Dodam jeszcze, ze Tabazza jako jedyna podaje prawidlowo imie Star, ona nie nazywala sie Maryla, a Marla. Pamietam jak mnie skrzyczala w mail, ze nie czytam dokladnie i nawet nie potrafie prawidlowo odcztac jej imienia. I to nie jest zart.
      Ataner, to ja naprawde:)

      Usuń
    5. !!!!! Ataner???? Ludzie kochani :DDD
      A ja już myślałam, żeś poszła do Nieba :)
      Jak miło i fajnie, że się odezwałaś i nadal tułasz się po naszym Psychiatryku :) Wielką nadzieję mam, że życie ci bardzo nie dokucza. W każdym razie ode mnie płyną miłe energie do ciebie :)
      Marla mówisz? Ale, że rodzice dali jej tak na imię? W Polsce?
      Może być i Marla, czasem spotyka się takich ludzi. Narcystycznych, nazwijmy po imieniu. I jakkolwiek wiadomo, że to wynika z bóli traumy dziecinnej, to trzeba ostrożnie z tym, bo są toksyczni dla otoczenia. A jak jeszcze człek podatny, to może oberwać. Taka lekcja mię spotkała :) Jak to się mówi: niech jej ziemia lekką będzie :)
      Nie wrócisz do pisania już?

      Usuń
    6. Aniu, dzieki za dobra energie:) Nie wracam do blogowania, jakos tak sie zlozylo, sporo czasu minelo od mojego bazgrolenia.
      Zawsze jednak chetnie do Ciebie zagladam - serdecznosci przesylam:)
      Ataner

      Usuń
    7. Renatko i ja Ciebie pozdrawiam i czasem, szczerze, może nie za często, wspominam

      Usuń
    8. Pellegrino - bardzo mi milo i rowniez serdecze Cie pozdrawiam:)
      Ataner

      Usuń
  5. Aniu, przeczytałam Twój wpis z uwagą i poruszeniem. Część o karmniku i poranku z ptakami bardzo do mnie przemawia – też mam takie chwile, które niosą ukojenie i porządek wewnętrzny.

    Ale to, co napisałaś dalej – o relacji z Marylą, o rozczarowaniu, chłodzie i poczuciu bycia „niepasującą” – wydało mi się bardzo szczere i potrzebne. Choć nie znam szczegółów i nie oceniam nikogo, to Twoje słowa dotknęły czegoś szerszego – może nawet bardziej uniwersalnego – jak trudno jest być sobą tam, gdzie obowiązuje jakaś niewypowiedziana „linia” albo forma, której nie da się już zmieniać.

    Dobrze, że o tym mówisz. Takie głosy są ważne. I – choć pewnie niełatwe – potrzebne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była trudna i dość przykra lekcja. Ale wiesz, takie najlepiej uczą. Wiem, że mogę odejść, wiem, że mogę wybrać siebie, wiem, że mogę z toksycznego związku się wycofać. Nie mogłam tego zrobić, gdy byłam mała. Teraz mogę. Ale najważniejsze czego mnie nauczyła, to rozpoznania toksyczności, zauważenia przemocy i dewaluacji, biernej agresji. Ponieważ w tym wyrosłam, uważałam to za normę. Bierzemy co rodzice dają...I miałam taki nawyk: coś źle poszło? To moja wina. Kiedy rozum krzyczał, że wcale nie prawda, serce uważało, że prawda...Nawyk dziecka, które krzywdzone, uważało, że mu się należy, bo jest nie takie jak trzeba. Star pokazała mi wsio jak na dłoni i cieszę się, że temat ogarnęłam, nie od razu, ale w końcu :)

      Usuń
  6. Ptaki... Dziś siadłam na ławeczce na tarasie, obok brzoza duża. I na tej brzozie kosy, mazurki, dzięcioł - wszystkie obok siebie, coś tam skubią, dziobią, podfruwają jedne pod drugie - i jakoś potrafią ze sobą razem... i ja 2 metry od nich - wcale im nie przeszkadzałam. I może to śmieszne się wydawać, ale czułam, jak przepływa przeze mnie morze takiego uczucia, którego nie umiem nawet nazwać, tkliwość, miłość, bliskość... No i tak... Kocham ptaki i inne stworzenia, ludzi czasem też nawet;) Tak mi się wydaje, że pamiętam Star. Czy ona mieszkała za granicą? Dawno to było, ale chyba czytałam jej bloga, może nie zawsze był zamknięty... A może na tym zamkniętym bywałam. Ale tej końcowej historii już nie znałam. Też kiedyś bloga pisałam... Czasem mnie kusi, żeby wrócić, ale to już nie ta sama rzeka, i inna ja. Wtedy byłam Sunsette, potem miałam fazę na zmianę nazwy i teraz widzę, że się tu wyświetlam jako Serendipia - ech, co mi to do głowy przyszło, żeby tak kombinować;) Ale zmieniać już nie będę. Tak mi przypomniałaś te czasy "19" i jak mi wtedy pomagały Twoje wpisy i sekcja komentarzy - dzięki temu jakoś wytrwałam w swojej foliarsko - szurskiej prawdzie;) W ogóle to Agnieszka jestem i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, miło ogromnie, żeś się przypomniała :) w covidowym wariactwie wszyscy szukaliśmy pomocy, wsparcia, ludzi myślących podobnie. Z dystansu widzę jak nam wszystkim było ciężko. Ale patrz, jesteśmy i płyniemy dalej :)
      Tak, Star mieszkała w Stanach. Stamtąd robiła burze w polskim blogowisku :)
      Dziękuję za miłe słowa, że pomogłam. Mnie samą sekcja komentarzy podnosiła na duchu: nie jesteś sama, dasz radę, wariactwo minie.
      I doskonale znam to co czujesz przy ptakach...to płynie z ciebie, ptaki to tylko aktywują. Masz to, ja mam; tę czułość, zachwyt, delikatność, tkliwość. To według mnie uratuje świat :)

      Usuń
  7. Witaj letnią sobotą Aniu
    Zaglądam tu regularnie i cieszę się, że znowu jesteś.
    Ptaki lubię obserwować. Czasem wróbelki i sikorki przylatują na mój balkon. A w ogrodzie zazwyczaj panują sroki, które nie lubią, jak ktoś wchodzi do ich królestwa. Czasem cichutko siedzę na huśtawce, a wówczas przylatują też inne ptaki i dokazują na trawniku nieświadome mojej obecności. Uwielbiam te chwile.
    A ludzie siejący wiatr i zbierający burzę? Lubię szum wiatru wśród drzew, a burza tylko za oknem.
    Pozdrawiam śpiewem ptaków za oknem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ismeno :) Mnie się podoba, że one mimo wariactwa w naszym Psychiatryku, żyją swoim życiem i nie kombinują, jak ludzie, pod górkę. Adaptują się do zmian i są po prostu sobą. To takie proste, być sobą. A tak bardzo o tym zapomnieliśmy...

      Usuń
    2. Zapomnieliśmy... Niestety. A czasem po prostu jest to może trudne?
      Już dzisiaj najlepsze życzenia imieninowe. Dużo optymizmu i uśmiechu otoczenia
      Pozdrawiam letnim powiewem wiatru

      Usuń
  8. Ach Aniu, bo my różni jesteśmy i różnie nam się przez to w życiu układa.
    Mój ojciec jak się złościłam zwykł mawiać, że kto wiatr sieje to burze zbiera. Hue, hue, a sam był krewki i wybuchowy, nieraz mi się od niego oberwało i może dlatego nie chciał żebym przejawiała te jego cechy charakteru, których sam u siebie nie lubił. Ale to też była dobra lekcja, która nauczyła mnie rozpoznawać takich ludzi i omijać dla własnego spokoju.
    Lubiłam Mrylkę bardzo, ale kluczyka do jej bloga nie przyjęłam nie miałam odwagi, uważałam się za głupszą i mniej wygadaną, nie znającą się zupełnie na polityce, a Marylka była oblatana w tej dziedzinie i miała silne lobby wokół siebie. Bałam się, że to lobby pożarłoby mnie żywcem:))
    Nie zawsze mam odwagę bronić ostro swoich poglądów, czasami nie warto:)
    P.S. Kocham ptaki, ale nie wszystkie, najbardziej te małe świergotliwe, za to gołębie j mewy mają u mnie przechlapane :))
    Pozdrawiam Aniu
    Hanka C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, u mnie jak tylko próbowałam wyrazić strach, złość, niezgodę mama mówiła: nie histeryzuj. Skutecznie mnie zamknęła na emocje. Dekady mojego życia przeżyłam "nie histeryzując" Skończyło się depresją, myślami samobójczymi, somatyzowaniem, lękiem i czort wie czym jeszcze.
      Patrz, nie umiesz bronić swego zdania, znaczy teraz już pewnie trochę umiesz :) Ale czasem fatycznie, nie warto wchodzić do rzeki, która jest zbyt rwąca. Tylko trzeba się nauczyć, kiedy warto a kiedy nie warto. Trzeba szanować swój system nerwowy :)

      Mi trochę zajęło rozgryzienie Star, miałam podobnie jak ty, taka wygadana, światowa, oblatana, ale ogarnęłam. Jest na YT pani Magdalena Socha, ona mi przez rok otworzyła oczy na narcyzm.
      Bardzo to ciekawe.
      Moje gołębie byś polubiła :) Są miłe, niekłótliwe, ciekawskie i spokojne :)

      Usuń
    2. Aniu dziękuję za odpowiedź.
      Co do ptaszków, to wyobraź sobie, że od dnia kiedy napisałam u Ciebie, że gołębie i mewy mają u mnie przechlapane budzą mnie trele małych ptaszków zamiast wrzasków mew robiących wczesnoporanny ogląd okolicy, krakania wron jakby im kto pióra z tyłków wyrywał i gruchania gołębi, oby dwóch, to już grucha całe stado. Wrrr...
      A od kilku dni same słodkie ptasie trele mnie budzą i towarzyszą przez większość dnia, bo przecież okna otwarte, jest lato:) Wszechświat wysłuchał i podarował mi te świergoty.
      Zajrzę do Pani Sochy na stronę może też coś odnajdę dla siebie.
      Pozdrawiam Cię serdecznie:)
      Hanka C.

      Usuń
  9. Nie mogę nic nie dodać w tak bliskim mi temacie …. :)
    Ptaki dla mnie są uosobieniem wolności
    Podróżują po świecie w sposób wolny, bez paszportu i wiz :)
    Widzą tyle świata po drodze z innej perspektywy, więcej niż nie jeden człowiek
    Chociaż często nie jest łatwa to droga i życie też nie zawsze takie łatwe:)
    Same muszą liczyć na siebie
    W większości przypadków
    I są bardzo obowiązkowe i odpowiedzialne od lat obserwuje bociany które mieszkają w sąsiedztwie i zawsze gdy słyszę nad ranem około 3 czy 4 szum bocianich skrzydeł, to wiem że już rozpoczęły prace:)
    I mi chętniej chce się wstawać, czasem kończą dzień gdy już jest zmierzch , ale na tyle jeszcze widno aby bezpiecznie wrócić do gniazda …
    Dla mnie to antydepresyjne ptaki :) nieskończone w swej mądrości
    W tym roku jakoś o dziwo mniejsza jest populacja młodych, zwykle 2 czy 3 młode czasem 4 u nas tu były, w tym roku po jednym tylko..,,
    Mój ojciec kochał ptaki i często były tematem rozmów domowych może dlatego tak bardzo je lubię oglądać , obserwować i czytać też o nich..,, to wartość dodana w życiu wszystkim którzy je zauważą
    Pozdrawiam Anka
    Jola//Juluanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jola, życze ci zatem jak najwięcej możliwości obserwowania i przebywania z ptakami :)

      Usuń
  10. Dziękuję,
    Czasem mi gdy widzę szybujące wysoko na niebie bociany, które poddają się prądom powietrznym i zataczają okręgi
    Tylko niekiedy poruszając skrzydłami
    Myślę wtedy że są szczęśliwe i robią to tylko dla przyjemności życia …
    Nie wiem czy tak jest naprawdę:)
    ale takie nadaje znaczenie tym lotom :)
    Pozdrawiam
    Jola/Julianna

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja znowu z opóźnieniem piszę. Czytałam wcześniej i miałam wielką chęć zaraz napisać, ale na chęci się skończyło.
    Lubię ptaki. Słuchać i patrzeć.
    Brytyjczycy mają takie narodowe hobby, które nazywają Birdwatching - czyli obserwowanie ptaków.
    Parę lat temu spacerowałam gdzieś po angielskich bezdrożach i natrafiłam na drewnianą budkę zbudowaną na końcu długiego pomostu na jeziorze. Tak mnie zaciekawiła, że podeszłam bliżej. Była otwarta, weszłam do środka i przez dobrą chwilę zastanawiałam się co to jest. Wewnątrz była szybka, na całą długość jednej ściany i ławeczka. Szybka wąska i dopiero jak usiadłam na ławce i spojrzałam przez szybkę i zrozumiałam, że to miejsce, z którego, nie będąc zauważonym, można obserwować ptaki na jeziorze i pobliskich drzewach. Co więcej w tej budce była książeczka z rysunkami ptaków i ich nazwami.
    Bardzo to było miłe. Anglicy kochają swoją przyrodę. Zawsze jak tam jestem to podziwiam angielskie drzewa. Są niesamowite - ponieważ są stare. Bardzo stare. Czasem mam wrażenie, że w Polsce tak stare drzewa jak na brytyjskich cmentarzach lub w parkach można zobaczyć tylko w Puszczy Białowieskiej.
    Wracając do ptaków, mój syn kupił lornetkę zrobioną w NRD i zawsze przywozi ze sobą jak przyjeżdża na "nasze" Kaszuby. Stara ale jara - działa doskonale. ;)
    Co do Internetu i internetowych znajomych to ja się nacięłam parę razy. i zrozumiałam, że żyjemy wyobrażeniami i wyobrażamy sobie, że to, że tamto. A tak w ogóle nie jest. Jest czasem zupełnie odwrotnie albo przynajmniej inaczej.
    U mnie na Kaszubach pada i pada i pada. Jeden dzień ładny a potem znowu pada. Lipiec jest do bani. Jezioro zaliczyłam tylko trzy razy.
    Ale nie ma tego złego - posprzątałam i poczytałam. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) Obejrzałam niedawno na YT film: Birdwatchers, ale o Polakach. Mam polubioną też na YT Ptasią strefę. Pan prowadzący jest kopalnią informacji. Nie staram się zapamiętać informacji ani rozpoznawać głosów, bo znikłaby przyjemność. Ten pan to lubi, ja po prostu cieszę się na luzie.
      Fakt, Anglicy kochają przyrodę. Nie wiem czy wszyscy, ale starsze pokolenie chyba tak. Znałam kiedyś starszego Anglika, Edwarda, który kupił u nas dom z działką. Przychodził do biblioteki na komputer i opowiadał mnóstwo historii. Powiedział mi, że jest poganinem i marzyły mu się nagie harce wśród drzew :) U nas na cmentarzach wycina się drzewa. Śmiecą i korzenie wykrzywiają pomniki. ech...
      Miesiąc temu byłam na Kaszubach, koło Stężycy. Mąż będzie tam w sierpniu sędzią głównym Ogólnopolskiej Olimpiady sportów pożarniczych. Miał miał tam jakieś spotkanie organizacyjne więc pojechaliśmy. Było fajnie. Mieszkaliśmy w Willi Zamkowisko w Gołubiu. Daleko od ciebie?

      Usuń
  12. Stężyca i Gołubie niedaleko ode mnie, pewnie 15 może 20km.
    Nie byłam w Stężycy, córki kolega ma domek, mówiła, że fajnie.
    Kaszuby ładne są, dużo jezior. Jednak obserwuję znikające lasy.
    Co chwilę coś wycięte. Bardzo to niepokojące.
    Zajrzę na te ptasie kanały. 🐦

    OdpowiedzUsuń