Obserwatorzy

środa, 28 lutego 2018

Dzień dobry z rana Wszechświecie...

Zima, zima, zima....HUHUHA! Jak ja lubię taką porę roku. Biało, zimno, świetliście....Czas odpoczynku i zamyśleń. Choć czasem myśli może nie koniecznie fajne. Ale i tak lubię.
Odleciałam trochę od Ziemi, a może nie odleciałam, może wleciałam bardziej? W Ziemię, w jej warstwy, w jej przestrzenie, których nie dostrzegam na co dzień w spokojnej, powtarzalnej rutynie. Życie jawiło mi się jako linia. Kiedyś myślałam, że mogę tylko iść do przodu. Potem dotarło, że i do tyłu mogę, a nawet potrzebuję. A w ten weekend okazało się, że linia ma chyba odgałęzienia i przeplatają się one z moją główną ścieżką. Zadziwiło mnie to. Ale jednak...tak jest.

Ja rozumiem, że uśmiechasz się Wszechświecie teraz wyrozumiale...bo Ty już to wiesz, od dawna, od samego początku. To i wszystko inne. Ale ja tutaj, zbieram się do raczkowania, chyba, dopiero...
Jak mogłam być w dwóch miejscach na raz? Okazało się to wcale nie trudne. Skąd mi to przyszło do głowy? Ze środka mnie...Mnie, czyli kogo? Jestem większa, niż myślałam.
Okruszki, okruszki....a co jeśli je sama sobie zostawiłam? Bo moje życie jest po prostu projektem do wykonania? Jeśli je zaprojektowałam, w jakimś konkretnym celu?
Wydaje się to oczywiste teraz. Rozmowy z Wszechświatem trwają nieustannie. Otwieram oczy coraz szerzej...a czasem chowam się znów pod pierzynę.
Odwaga i ufność...dwie rzeczy niezbędne do tego projektu. Zrozumiałam, że namiętne poszukiwanie celu, oddala mnie od sedna sprawy. Poczucie sensu życia nie przyjdzie, gdy go szukasz, przyjdzie samo, gdy przestaniesz szukać. Zaufasz fali, która cię niesie.

Tak jak ten moment, gdy idąc ulicą w ciepły, słoneczny dzień...nagle zauważasz, że powietrze gęstnieje, że przestrzeń zawęża się, że jest jakieś napięcie...oczy przesuwają się jakby od niechcenia w bok...choć nie masz pojęcia czemu tam patrzysz...i widzisz malutki skrawek papieru. Wąski, lekko szary...leży tu już długo. Widać, że zmókł i wysechł, stał się lekko twardy i pofalowany...ale tusz tylko leciutko się rozmył...dwa wersy widać wyraźnie. Podchodzisz do tego skrawka leżącego pod płotem, w poczuciu nierealności i z głębokim uczuciem ogarniającym całe ciało: to już było, już to widziałam, to już się stało....już czytałam ten skrawek, już tędy przechodziłam...Ciało jest lekko ciężkie, czujesz się jakbyś była w niewidzialnej bańce oddzielającej cię od świata...
...wszyscy potrzebujemy szumu morza....tylko tyle pamiętasz z napisu na pasku papieru. Jeszcze chwila ciszy i skupienia, i dajesz krok w świat poza. Wracasz do domu, zastanawiając się, co to było???
Kiedy postanawiasz następnego dnia tam wrócić po ten kawałek papieru, nie ma go...wyglądał jakby tam leżał od dawna, a teraz go nie ma...

Pojechałam nad morze...patrząc na fale spodziewałam się odpowiedzi. Nie przyszła, nie taka jak się spodziewałam....patrząc na fale czułam spokój, wszechobecny spokój, zatrzymanie i nieobecność jakiegokolwiek nacisku, pędu...brak jakiejkolwiek potrzeby. Tylko spokój, w tym spokoju roztapiałam się i ja. Nie było mnie. I to było cudne. To był stan umysłu, którego nie ma.
Więc tam tak jest? A może we mnie to jest. We mnie jest stan umysłu, którego nie ma.
Jestem i mnie nie ma.
Projekt się posuwa do przodu.
A magia działa.