Obserwatorzy

niedziela, 17 listopada 2024

Smutek nie boli Wszechświecie

 

Umarła Agatka. 

Miesiąc temu wybiegła jak zwykle wieczorem, po kolacji, na dwór. Lubiła spędzać noce na zewnątrz. 
Była dobrym, delikatnym duszkiem Sadu, Projektu i okolicznych chaszczy. Ostrożna, uważna i płochliwa. Nerwusik mój kochany. Pojawiała się i znikała bezszelestnie. Była i już jej nie było. Ze względu na migdałowe, skośne i ciemne oczy nazywałam ją Ufoczkiem. Zawsze czyściutka, bialutka, bardzo dbała o futerko. Miała prześliczny, lemurkowy ogonek. Uwielbiała mizianie po łebku i barkach, ale tylna część Agatki była niedotyklana, dostawałam pazurem i zębem kiedy o tym zapomniałam.
Była też ogromnie gadatliwa-
...miał kurmał nga nga garu gru, gru...
Agatkowe gadanie, towarzyszyło mi 12 lat.
Teraz cisza...
Mimo Funia, którego ryczenie jest donośne bardzo.
Cisza.
Nie przyszła na śniadanie. Wieczorem zaczęliśmy szukać. Sąsiadka powiedziała, że jakiś kot biały leży na poboczu szosy do Warszawy. Znaleźliśmy. Ktoś zdjął ją litościwie z szosy i położył na trawie.
Nawet nie wiedziałam, że tam chodziła.
Płakałam kilka dni na jej wspomnienie, przypominałam sobie jak do nas trafiła z bratem, jak długo chorowała, aż w końcu wyrosła na śliczną, kocią pannę.
Najczęstszym okrzykiem w domu było: AGATA NIE !!!!
Bo Agatka lubiła znaczyć dom moczem. Nie tylko dom, ale i wszystko co pachniało inaczej lubiła obsikać. Trzeba było się pilnować, ćwiczyła w nas uważność :)

Pochowaliśmy ją pod wierzbą, przy starym miejscu ogniskowym.
Dołączyła do innych naszych zwierząt. Przez kilka dni widziałam ją jeszcze obok mnie na spacerze, zbiegającą przede mną po schodach...Ale teraz już rzadko...Odchodzi.
Żegna się.

Nasze stare wideo zawsze Agatkę fascynowało...i ptaszki :)



Tu z Ósemką, znajdą, która teraz mieszka w stolicy.


 
Ostatnie zdjęcie
Do zobaczenia Agatuś Ufoczku

I był Florek.
13 lat temu schronisko miało kłopoty albo naprawdę, albo ściemniało, bo oni różne rzeczy robią by wyadoptować psy. W każdym razie na FB zobaczyłam Florka. Skulony, wystrachany, zwykły piesek, burek jakich wszędzie pełno. Chwycił mnie za serce mocno i zgodziłam się dać mu dom tymczasowy. Ostrzeżono mnie, że jest tak lękowy, że agresywny. Nie dogaduje się z psami, więc wypuszcza się go na pobieganie, gdy reszta skończy, bo inaczej go atakują. Kompletnie niedostosowany. No i nie wiadomo jak z kotami, a w domu 3. Postanowiłam zaryzykować. 
W trakcie transportu pogryzł wolontariuszkę, wniosły go do domu w klatce. Postawiły pod stołem w salonie i zwiały :) Dałam mu półgodziny na uspokojenie, otworzyłam klatkę i kazałam rodzinie udawać, że go tam nie ma. W nocy przeniósł się głęboko pod stół. Stół stoi w narożniku pokoju, więc wokół miał ściany, czuł się tam dobrze. I zaczęliśmy się oswajać, co wcale nie trwało to długo. Siedział pod stołem i obserwował nasze życie. Ja też z nim siedziałam pod stołem, rozmawialiśmy, czytałam mu książki, śpiewałam, czasem zasnęłam na materacu w nocy:) Kilka powolnych dotknięć, szelki, spacer, dobre jedzenie i smakołyki, i nic, nic na siłę. 
Po trzech tygodniach Florek zameldował się na stojącej niedaleko kanapie, podgarnął do siebie poduszeczki i został tam już. 
Stwierdził, że mnie kocha najbardziej. Lubił wszystkich, ale był tylko mój. 


Ale po trzech latach zachorował, nie był młody, nie wiem ile miał lat. Nasz weterynarz, który jest również naszym przyjacielem, pomylił się w diagnozie. Wyglądało jak niestrawność. Ja zbyt długo zwlekałam z wizytą u innej wet, lepszej może. A kiedy w końcu postanowiłam, że do niej pojadę z samego rana, było za późno. Florek umarł w nocy i nie była to lekka śmierć, ani dla niego, ani dla mnie.

Byłam z tym sama w domu.
Płakałam ogromnie, bolało mnie wszystko, obwiniałam się o każdą sekundę jego bólu.

I robiłam to przez 10 lat.

Ta noc tak wryła się w mój system nerwowy, w ciało, w umysł, że wracała we flashbackach gdy tylko czułam niepokój, bezradność, strach. Cokolwiek mnie zaniepokoiło, chorzy rodzice, problemy synów, choroby zwierząt, a czasem nie wiem czemu, Florek z tamtej nocy pojawiał się obok. I wszelkie emocje z tamtej nocy pojawiały się także. Nakładając się na te obecne. 
Nie miałam pojęcia czemu. Cierpiałam. Naprawdę.
Prosiłam go czasem: odejdź piesku...
Ale on wracał, w emocjach, w snach czasem...

To zabierało siły. Dopiero teraz to widzę. Może dlatego mało piszę od zeszłej wiosny? Może dlatego wróciły zawroty głowy, agorafobia, apatia i brak sił? 10 lat to bardzo długo...
Powoli, tak, że nie zauważyłam, cichutko, kropla po kropli wyciekało Życie.

Miesiąc temu chciałam zrobić tablicę marzeń i utknęłam. Nie widziałam nic do przodu. Nic.
Jakby przyszłości nie było. I w mojej głowie usłyszałam dzwon. Wielki i donośny.
Starczy. Florek musi odejść.

Dokładnie te słowa powiedziałam terapeucie, do którego umówiłam się na wizytę.
Florek musi odejść.

Wybrałam faceta tym razem, bo wiem, że samo gadanie to za mało i potrzebowałam solidnego, męskiego wsparcia. Wybrałam specjalistę od traumy, pracującego inaczej. Brainspotting i terapia czaszkowo-krzyżowa. Ciało i umysł razem. 
I jest lepiej, dużo lepiej.

W ostatnią środę  na sesji weszłam znów w tę noc do Florka (na tym polega terapia ale teraz to robię z kimś, kto mnie trzyma i wspiera). Było inaczej, ciało nie drgało walcząc z emocjami, czułam dziwny spokój i dezorientację. 
Na pytanie terapeuty: co czujesz, nie umiałam odpowiedzieć, bo nic nie było...
Nie było bólu, rozpaczy, ciężaru winy, pusto...
Pusta przestrzeń, biała, jasna, pusta, nie rozumiałam...

Powoli, rozejrzyj się, co czujesz?

Wsłuchałam się w ciało, które było dziwne, jak nie moje...
I nagle, delikatny jak muśnięcie skrzydłem motyla, poczułam Smutek.

Nie rozpoznałam go wcześniej, bo Smutek nie boli....

Ulubiony Miś :)


Kochał łóżeczko, odgrzebywał narzutę i jak widać ;)

Był Wielkim Nauczycielem, do zobaczenia Floruniu

Pozdrawiam Wszechświecie, twoja masochistyczna, ale już mniej, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)

37 komentarzy:

  1. wrażliwość, to nie choroba. ale, kiedy myśli nie dają żyć, to już naprawdę trzeba coś zrobić. może kolejne zwierzę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Oku, nie kolejne zwierzę. Zaopiekowałam się sobą, bo to we mnie boli.

      Usuń
  2. Ciężko masz Aniu z taką duszą, ale rozwiązania mogą być dwa, nie oswajać już żadnego nowego lub brać od razu następnego...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jotko, wszyscy my jesteśmy wrażliwi, ale każdy inaczej. Bardzo się cieszę, że mam tyle odwagi, by jednak wybrać trzecie wyjście. Brainspotting to dość nowa technika pracy z traumą, zdziwiona jestem, jak skuteczna w moim wypadku. Mam dwa psy i trzy koty, nie chciałabym pozbawiać się radości z ich obecności, mimo, że odejdą...
      Więc mogę zmienić tylko siebie...

      Usuń
  3. Przytulam, dobre myśli przesyłam Aniu

    OdpowiedzUsuń
  4. Tesknię mocno za wszystkimi zwierzątkami,które znałam..Zupełnie Ci się nie dziwię.Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja cię rozumiem, ale to co śmierć Florka mi zrobiła...Co ja sobie zrobiłam. To wymaga terapii i leczenia, co czynię właśnie, wreszcie dorosłam ;)

      Usuń
  5. Te paskudne chwile pożegnań przesłaniają wszystkie inne chwile. Są ważniejsze niż lata kociego i psiego szczęścia, to nie jest dobre i nie jest dobrym podsumowaniem, właściwym równaniem. W przypadku Florka poczucie winy Cię przygniata, nie wiesz czy zdołałbyś go uratować ale dręczysz się ty że mogłaś i zapominasz że go już uratowałaś, że był z Tobą. Agatka żyła jak chciała, po kociemu i dożyła całkiem ładnego wieku jak na takie wychodzenia i kombinacje. Nie dziwię się poczuciu braku stworzonka, pustka po kimś boli. Normalnie, po jakimś czasie pustka wypełnia się wspomnieniami. Nie wiem dlaczego u Ciebie w przypadku Florka wypełnia się tylko traumą jego odejścia. Ech... Ukochaj w myślach Agatkę i Florka ode mła i spróbuj sobie wybaczyć nieuniknione.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz 200% racji Taba...nie jest to właściwym podsumowaniem za trzy lata miłości, radości i czułości. Floro nie zasłużył i ja nie zasłużyłam. W końcu dotarło. I ten post jest właśnie właściwym pożegnaniem i pisałam go bez bólu. Wybierając zdjęcia przypomniałam sobie, jak w nocy (spał z nami w łóżku) uwielbiał gryźć guziki od pościeli. Budziłam się i słyszałam : chrup, chrup...I rano kawałeczki guziczka kolejnego się zbierało. I wygryzał dziurki we flaneli, wszystkie pościele miałam podziurkowane :)I wiele innych rzeczy mi się przypomniało, wszystkie dobre. Więc pustkę wypełniają wspomnienia, tak jak napisałaś :) Reszta też się układa, bo jak się domyślasz wcale o Florunia nie chodzi. O mnie chodzi. Ten brainspotting łatwy nie jest, ale zadziwiająco działa i facet terapeuta też się sprawdził :)
      Także ok.

      Usuń
  6. Smutek nie boli? Chyba wręcz przeciwnie...Czasem mocniej, czasem mniej, ale jest jak kolec w sercu, który przypomina o sobie, gdy chce...Nauczyć się żyć z tym smutkiem chyba trzeba. Zaakceptować go jako część nas. Tym bardziej, że z czasem dokładają się kolejne smutki. Dzięki temu stare nieco bledną...I chyba tylko tak to jest. Warstwa na warstwie. A między nimi promienie nagłego i czystego, bezwstydnego wręcz szczęścia. Szczęścia, które jest przepysznym kremem. Liżesz go z lubością, oszczędzasz ile się da, by na długo starczyło, ale w końcu zawsze dochodzisz do kolejnej warstwy tortowego ciasta...
    Anuś, przytulam Cię do serca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, przytulaki biorę.
      A z tym smutkiem to ja teraz to widzę inaczej. Kiedyś też myślałam, że smutek boli. Przez 10 lat katowania się wspomnieniami nocy śmierci Florka tak mnie bolało, że czasami się zamrażałam, dysocjowałam by nie czuć. Poczucie winy i bezradność. Dwie najbardziej bolesne rzeczy. Stan dysocjacji i zamrożenia nazywałam smutkiem, ale to nie był smutek. Poprostu coś przebijało zza zasłony. Może rozpacz, stępiona przez mechanizmy obronne?
      Ten prawdziwy smutek, który poczułam, wykopałam spod całej góry żalu, obwiniania się, rozpaczy, lęku, bezradności, beznadziei i czort wie czego jeszcze. I kiedy się pojawił, był dla mnie nową emocją.
      Nie bolał dlatego, że ten prawdziwy smutek wychodzi ze zgody, odpuszczenia, zrozumienia i współczucia.
      Kiedy liżesz to szczęście ze świadomością, że za chwilę się skończy, cóż to za szczęście? I jeszcze oszczędzasz? Uwielbiam krem pistacjowy, ale jak zjem go za dużo, mdli mnie.
      Prawdziwy smutek jest zgodą, że stało się jak się stało i współczuciem, że jest jak jest. I dlatego nie boli, ale jest leczący i potrzebny.

      Usuń
    2. I tak jeszcze pomyślałam Olu dziś rano...
      W depresji czułam, ludzie czują też, Wielki Smutek. Leży on kamieniem na piersi i boli straszliwie. Ale to nie smutek, to beznadzieja, rozpacz, poddanie się, bezsilność, bezbronność, można jeszcze dodać wiele rzeczy. Ale tak naprawdę, pod tym płaszczem z Wielkiego Smutku, który smutkiem nie jest jest, jest ukryta wściekłość, złość, wszystkie niewyrażone "nie", uraza i mnóstwo innych rzeczy, dlatego boli.
      Kiedy posprzątamy to POD, przychodzi najpierw pustka, a potem prawdziwy Smutek. I on nie boli.

      Usuń
    3. Czyli "Witaj smutku"...Dobry, spokojny, ludzki, normalny. Otulający niby mgła, ale nie raniący...

      Usuń
  7. Każde odejście boli czy to człowieka czy przygarnięte zwierzę i trudno tu różnicować co bardziej. Jestem w żałobie i czasem to boli a czasem przeraża. Na szczęście z czasem to blednie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę Krystyno, że nie blednie, tylko się przetwarza. Powinno się przetworzyć w to co Taba napisała: pustkę, a potem wspomnienia.
      Jeśli ból pozostaje, znaczy sprawa jakaś niezałatwiona wisi...

      Usuń
  8. Tak. Smutek nie boli.
    Ale jest.
    Ściskam.🩵

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja ściskam Wiewiórko. To nic, że jest, jest potrzebny...

      Usuń
  9. Moje smutki bolą mnie bardzo. Jest jakby lżej - sporo czasu już upłynęło, ale nie radzę sobie z codziennością jeszcze tak, jak bym tego chciała. Cały czas towarzyszy mi przeświadczenie, że mogłam zrobić więcej.. ;(
    Przytulam mocno ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i masz: zrobić więcej...
      Czyli to nie smutek, tylko trauma. Ból jest karą za niezrobione więcej...Znam się na tym, wszak biczuję się za Florka od 10 lat.
      Warto podejść do tego z innej strony, nie uciekać...

      Usuń
    2. Staram się i niby przyjmuję świadomie wszystko na klatę, ale to nie jest takie proste... Oczywiście są też i lepsze dni, kiedy wszystko płynie, ale w ogólnym rozrachunku to kropla w morzu

      Usuń
    3. No cóż, ból chroni przed prawdą, ale nie uciekniesz, sama wiesz.
      Może jak już się nim zmęczysz, ale wiesz, ja wytrzymałam 10 lat, nie polecam bardzo.

      Usuń
  10. Bardzo współczuję tych strat. Cóż więcej powiedzieć?

    Natomiast co do reszty zagadnień - zastanawia mnie nieraz, czy w moim ciele nie "siedzą" jakieś traumy, bo skąd to moje wieczne zmęczenie? Dziś mam właśnie taki wredny dzień. Zmęczona jestem nie wiem czym. Żyć się nie chce. Mam dystans do tego, ale to intenstywne doznania. Żyć się nie chce, wszystko boli :(

    Pozdrawiam mimo wszystko. Trzymaj się ciepło, Aniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straty są wpisane w życie, nikt tego nie uniknie. Ale czasem połączą się z czymś i wychodzi jak u mnie...
      Marta, każdy ma traumy, mniejsze większe. Każdy. U wszystkich nas zapisują się w ciele i systemie nerwowym. Więc ty się nie zastanawiaj czy masz, tylko zastanów się jakie i gdzie :D
      Polecam bardzo do przeczytania książkę Gabora Mate "Kiedy ciało mówi "nie".

      Usuń
  11. Przyznaję, że rozpłakałam się czytając Twój post. Przypomniałam sobie swój własny ból i rozpacz, kiedy trzeba było uśpić jedynego psa, był śmiertelnie chory. Weterynarz rozłożył ręce i patrzył na mnie ze strachem. Chwyciłam psa na ręce i zawyłam...
    Minęło jyż prawie dwadzieścia lat, a wciąż zdarza się, że jakieś zdarzenie, coś z życia powoduje, że łzy płyną mi z oczu same i z cienia wychodzi tęsknota, nikt nie kochał mnie tak jak ten pies...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Odpuściło wreszcie i mogę coś więcej napisać.
      Współczuję odejścia koteczki. Taka ładna, bardzo kocia, nie wiem jak to inaczej wyrazić.
      Czas jak piasek przysypie to, co dzisiaj jeszcze takie świeże i boli.
      Co do Florka...może miałaś podobnie jak ja, to znaczy, że pies tak bardzo kochał i tyle tego uczucia pokazał, a Ty nie mogłaś mu pomóc, przełamać złego losu. Obwiniałaś się o każdą sekundę bólu Florka tak jak ja o ten cholerny zastrzyk.
      To dobrze, że zajęłaś się sobą, przytulam*

      Usuń
    2. Hania, przytulam z daleka. To wszystko nie jest łatwe.
      Ja poprzedniego psa, Fraglesa, też musiałam uspać. Był przekochany i był ze mną 10 lat, przed Florkiem. Też wyrzutek.
      Jednak nie obwiniałam się, był bardzo chory już. Trzymałam go w ramionach do końca i szeptałam do ucha: jeszcze chwila i pobiegniesz, już zaraz...Tu nie było obwiniania i bólu tak jak u ciebie. Ani tak jak przy Florku. I Smutek, i żałoba przyszły tak naturalnie. A Fragles też się pożegnał na swój sposób.
      Raczej chodzi o coś w nas. W moim wypadku chyba o bezsilność, taką jak w dzieciństwie. Niemożność wpływu ani kontroli. Nie wiem kobietko co u ciebie, ale wiem jaki to ból.
      Zobaczyłam tytuł filmu na YT: Jakiego bólu unikasz za pomocą bólu, który wybierasz.
      Trafiony, zatopiony.
      Smutek i nostalgia, to czuję gdy myślę o Agatce. Boże, jaka ulga...

      Usuń
  12. Aniu, współczuję straty i gratuluję samoświadomości.
    Też pożegnałam kilka zwierzaków i wiem jak to boli. Gdy odeszła Miśka, zdecydowałam, że nie chcę przeżywać kolejnej straty, więc nie przygarnę już żadnego zwierzaka, bo moje wszystkie psy to były znajdy. Niestety u mnie miłość jest bardzo związana z lękiem o tych, których kocham, więc chciałam sobie tego oszczędzić. Ale w ubiegłym roku los zdecydował za mnie, bo pojawił się Szeryf. No i teraz jestem wdzięczna losowi, bo ta psina to ogromne źródło radości. Chciałam pomoc bezpańskiemu, przestraszonemu stworzeniu, a to ja zyskałam więcej. Szeryf za swojego pana wybrał sobie mojego męża i kocha go na zabój. Niestety czuje się w obowiązku bronić pana przed wszystkimi, więc sąsiedzi przestali się z mężem witać, bo Szeryf rzuca się z zębami.
    Trzymaj się ciepło Aniu i pielęgnuj tylko dobre wspomnienia o swoich zwierzakach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wiesz samoświadomość to dość trudna sprawa do ogarnięcia, ale idę...choć czasem poleżę ;)
      Napisałam ten post, bo jestem gotowa, to trochę kropka nad "i".
      Oglądając zdjęcia z Florkiem do postu przypomniałam sobie tyle dobrych, ciepłych i zabawnych chwil :) Zdrowieję.
      Może też chciałam pokazać innym, że można ;)
      Szeryf pilnuje Dobra, które znalazł, ale pewnie gdzieś tam jeszcze w nim tkwi lęk. Więc pilnuje bardziej.
      Mój Fragles w obronie męża rzucił się na agresywnego rottweilera, a był tylko ciut przerośniętym japońskim chinem z króciutką kufą, raczej z pseudo :) I odgonił drania, bo tamten oniemiał :D
      I tak to jest, myślimy, że je ratujemy, ale to raczej one nas...

      Usuń
  13. Chciałam tylko napisać, że przeczytałam. I dalej nie wiem co napisać.

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo mądrą decyzję podjęłaś idąc na terapię. Florek to był tylko taki haczyk rzucony w wodę, który powyciągał na powierzchnię różne rzeczy... pod wodą zamieszkuje to, czego nie chcemy widzieć, bo za bardzo boli. Terapia to moja codzienność. Mam dużo haczyków, ale coraz mniej wyciągają...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to cieszy, co? Coraz mniej...
      I sobie, i Tobie gratuluję Odwagi :)

      Usuń
  15. Przeczytałam wzruszona. Zwierzęta są wspaniałe, dajemy im dom i miłość, ale w końcu nadchodzi czas rozstania... Na to nie można się przygotować i zawsze boli.

    OdpowiedzUsuń