Obserwatorzy

poniedziałek, 9 lipca 2018

Wszechświecie...puk, puk wariaci :-)

Miałam szczęście. Zdecydowanie. Uświadomiłam to sobie Wszechświecie całkiem niedawno. Kupę szczęścia. Dziękuję. I sobie, i Tobie.
Świat tutaj jest taki poplątany, niejasny, pozawiązywany w węzły, że trudno się poruszać bez wypadków.  Rozumiem, że wypadki będą się zdarzać, ale każdy, w tym i ja, pragnie ich jak najmniej. Bo bolesne, czasem unieruchomią w gipsie, czasem w śpiączce spędzi się parę lat. Albo kilkanaście. A kolejki długie w NFZ....
Choć ja już się połapałam, że TY Wszechświecie, serwujesz od razu cały pakiet leczenia natychmiast i to od razu opcję dla Vipów, tylko ofiara wypadku czasem nie chce skorzystać. Woli poleżeć zagipsowana albo na Oiomie. Niech pooddycha za mnie respirator, ja nie daję rady. Depresja była u mnie  takim stanem. Wiem, że oddychałeś wtedy za mnie....Dziękuję.
Kiedy oglądam się, z nową perspektywą przebytej drogi, widzę wszystkie procedury medyczne jakich użyłeś, by mi pomóc. Ile było reanimacji, ile opatrywania ran, ile kroplówek, ile morfiny, gdy bolało. Całe mnóstwo. I wszystko natychmiast. Ale chory, skupiony na urazie i bólu, w strachu jest ślepy. I przerażony. I jedyne co chce, to żeby się to skończyło.
Nie jestem inna. Choć czasem udaje mi się już być świadomą w czasie wypadku. :-) I czasem widzę, że to nie wypadek, tylko Życie...
Kiedy "świat ezoteryczny" pojawił się na mojej drodze, byłam już jako tako ogarnięta po terapii. Indywidualnej i grupowej. Dwuletniej. Nie miałam pojęcia zbytniego w jaki świat wchodzę, ale szłam już w miarę pewnie na swoich nogach. Dorosłej Prowincjonalnej, a nie Małej Prowincjonalnej. Mała siedziała sobie w kąciku mojego serca i malowała, dość już wesołe obrazki, kolorowymi kredkami.
Kiedy mnie popchnąłeś Wszechświecie w kierunku "ezo", byłam w wielkiej konfuzji jak pamiętasz...

Na YT trafiłam filmik, przy nudnych i marudnych pracach stacjonarnych w bibliotece, włączam sobie coś ciekawego do posłuchania i tak trafiłam na Rosę :-) Przypadek? Nie sądzę :-)



Machinalnie wkładałam karty, moja podzielona uwaga pływała, trochę tu, trochę tam...aż nagle zorientowałam się, że słucham, słucham tej kobiety, a łzy mi lecą po policzkach...
Zastopowało mnie. Zaczęłam słuchać uważniej. Słucham , słucham i nie wierzę, że ja tego słucham...
Mój racjonalny umysł zaczął gadać:
- No teraz to już cię całkiem pogięło, co ty oglądasz? Wyłącz kobieto...O czym ona mówi? Uleczyła się z raka? Na pewno...U uzdrowiciela w Brazylii? Taaa...wyszła z ciała? No nieźle ją przekręciło....Ciebie też przekręci jak będziesz jej słuchać...No nie...widziała Chrystusa na korytarzu NASA. Tego już za dużo, to jakaś oszołomka religijna...
I tak gadał ten mój mózg do mnie, a ja nie mogłam oderwać wzroku od oczu i twarzy Rosy. Takiej znajomej, takiej ciepłej...I wszystko wewnątrz mnie wibrowało...I czułam, że wracam do Domu.

Kilka dni zajęło mi ogarnięcie tego. Oczywiście racjonalny mózg dawał mi popalić :-) Ostro. Że zwariowałam. Że oto ziścił się mój najgorszy koszmar. Zwariowałam na amen.
Ale to było silniejsze ode mnie. W końcu postanowiłam pojechać na warsztaty do niej. Przypadkiem były niedaleko, w Warszawie, przypadkiem 4 przystanki od mieszkania mojej siostry, bo ja nie umiem jeździć po Warszawie, gubię się. Tyle tych przypadków :-)
Najgorsze było powiedzieć Mężowi, że chcę jechać, że to troszku kosztuje i że jadę do kobitki, która uzdrawia...no przezornie nie powiedziałam więcej :-) I tak już zmęczył się moją terapią. Bo ona nie tylko moja była....
Jechałam z myślą, że jak mi się nie spodoba, wyjdę. Nie muszę z nikim rozmawiać. Niczym mi to nie zagraża, usiądę i posłucham. Nowe ćwiczenie. Nowa sytuacja. Nowa lekcja.
To dobre dla mnie :-)
I okazało się, że cała moja asekuracja, cała obrona, cała niewiara i przekonanie o dziwaczności...wszystko było niepotrzebne.
Ponieważ Rosa jest normalnym człowiekiem. Przemiłą, zrównoważoną osobą. Ciepłą i rozumiejącą. I jednocześnie kimś więcej. Czymś więcej. Ale myślę, że każdy uczestnik warsztatów odbiera ją inaczej.
Mimo usilnych starań bycia "obiektywną" i "racjonalną", Rosa swoją osobowością i energią rozbiła moje mury obronne. Pomogła mi zobaczyć, że świat nie jest takim, jakim go widzę, że ma warstwy :-) Jak cebula :-)
I ja mam warstwy...i wiele, wiele mogę zrobić dla siebie jeszcze. I nie tylko dla siebie.
I niesamowitość w moim życiu jest faktem, a nie dziwacznością... I, że każdy z nas może to dostrzec. I cieszyć się tym.
A największa nauka z tego, że NIE MA PRZYPADKÓW.
Jeśli słuchasz siebie, jeśli słuchasz serca, jeśli znajdziesz w sobie ODWAGĘ na pójście za tym co porusza twoje serce...jesteś wygrany już na początku drogi. Bo to właściwa droga, Droga Twojej Duszy i idziesz tam, gdzie masz pójść w tym życiu.
Czy się potykam? Oczywiście.
Czy błądzę? Jasne :-)
Czy zawracam? Czasami...
Czy czuję, że droga jest dobra? TAK :-)
A co robi ta kota na zdjęciu? A no pokazuje, że nasza rzeczywistość TU, to nie jest rzeczywistość jedyna...bo TAM, za oknem, w blasku słońca, też jest kot :-)
Miłego wtorku Wszechświecie, twoja nieracjonalna Prowincjonalna Bibliotekarka.




 

14 komentarzy:

  1. Potykam się, błądzę, zawracam......
    Ale brakuje mi też Twoich wizyt i ciepłego słowa
    Pozdrawiam letnimi chwilami, które są niestety ulotne jak motyle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ismeno...grosik za twe myśli :-) O moim poście :-) Trzy zdania. Taka transakcja wiązana :-)

      Usuń
  2. Jedynie słuszna droga to zawierzyć własnemu głębokiemu odczuwaniu i nie dać się zwieść pułapkom rozumu. Rozum powinien być jedynie instrumentem dla przejawiania się ducha, który jest "iskrą Bożą". Problemy pojawiają się, kiedy wchodzimy w relacje międzyludzkie "duch - rozum". Takie zderzenie zawsze powoduje konflikty międzyludzkie albo wewnętrzne. A ponieważ to duch jest wieczny i pochodzi z wyższych niż Ziemia sfer, wolę zawierzyć własnemu duchowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obejrzałam film, niektóre przeżycia tej pani są mi bliskie, ale czerwona lampka zapala mi się zawsze, gdy ktoś mówi, że ma w sobie Boga. Nie jesteśmy istotami boskimi, tylko duchowymi. Nawet Jezus nauczał w modlitwie "Ojcze nasz, któryś jest w niebie", a nie "we mnie". Po osiągnięciu możliwej dla ludzkiego ducha doskonałości możemy stać się jedynie odblaskiem Bożego obrazu. Owszem, siła Boża przepływa przez całe stworzenie, a ludzie w wolnej woli wykorzystują ją na czynienie dobra lub zła. Byłam przez pewien okres zafascynowana ezoteryką, ale stwierdziłam, że nie daje prawdziwego poznania i może prowadzić do duchowej pychy. Pokorna modlitwa, praca nad sobą i wsłuchiwanie się w swój wewnętrzny głos (bo tak podpowiada duchowy pomocnik) pomaga najskuteczniej. Nie miałabym odwagi zawierzyć ani Janowi od Boga, ani Loyoli, ani żadnemu innemu, bo mogłoby się okazać, że wpadam z deszczu pod rynnę. Z kościoła odeszłam, gdy zaczęły razić mnie litanie do "świętych" i "wyświęcanie" ludzi. Ale ezoteryki na dłużej nikomu nie polecam z w/w powodu, no chyba że jako jeden ze stopni prowadzących do poszerzenia świadomości, z zachowaniem maksymalnej czujności.

      Usuń
    2. Generalnie przepuszczam wszystko przez siebie. To wydaje mi się teraz najlepszym wskaźnikiem. Tak jak Ola niżej napisała, zdaję się na swoje czucie. I pozwalam prowadzić. Mnie się lampka zapalała, gdy słyszałam, że Bóg jest poza mną :-) Niedościgniony. Ot widzisz jak różnie odbieramy świat. Boskość, duchowość, wydają mi się być tym samym. I wydaje mi się, że nikt nie może nam nic złego zrobić, chyba, że na to pozwolimy. Świadomie, nieświadomie...musimy pozwolić na krzywdę, bądź uzdrowienie. W tym przejawia się nasza siła, boskość, duchowość. W byciu świadomym siebie. Cały Wszechświat jest przejawieniem Boga, Bóg zawiera nas w sobie, więc też i nim jesteśmy. Każdy z nas. Tak to rozumiem. Okazało się, że rozumiałam to tak już jako nastolatka, zapomniałam o tym tylko w wirze życia. Przypomniały mi o tym Rozmowy z Bogiem Walsha, gdzie ze zdziwieniem doczytałam się swoich własnych przemyśleń z młodości :-)To dopiero było przebudzenie :-) Ech Maksiputku :-) życie jest jednak cudne i ciekawe. A ezoteryka jest fajna pod tym względem, że spotykam ciekawych ludzi i idee. I sprawdzam, na ile jest to moje.

      Usuń

    3. Ja też kiedyś myliłam Boskość i duchowość, duszę z duchem ( nawet były czasy, że utożsamiałam ducha ze zjawą). Uczyłam się pracy z energią, mam "papiery", potrafię diagnozować, ale nie twierdzę, że mam w sobie Boga. Mogę tylko starać się nawiązywać z Nim łączność i czcić Go w swoim sercu.
      Jeśli kogoś kochamy, to nie znaczy, że go w sobie mamy - to mój tok rozumowania. Gdyby to była prawda, że Bóg jest w każdym człowieku, to ten świat byłby inny. Wystarczy, jeśli w ludziach obudzi się duch, to będziemy mieli odblask raju. Ale Bóg nie jest duchem - jest Bogiem, stwórcą wszystkiego, co jest, w tym sfery duchowej, która jest naszym punktem wyjścia wyjścia. Boskości nigdy nie pojmiemy, bo jest to sfera niedostępna dla ludzkich duchów, nie wytrzymalibyśmy panującego tam ciśnienia i musielibyśmy spłonąć, zatracić świadomość siebie.



      Usuń
    4. Tak to jest Maksiputku. Jest nas na tym świecie około 7 miliardów i tyleż jest dróg do Boga :-) To nie moje, wyczytałam w Cywilizacji dusz A. Deyeva. Ale biorę jak swoje :-)

      Usuń
    5. Każda droga jest inna, ale nie każda prowadzi do Boga, niektóre w przeciwnym kierunku. Ale jak ktoś tęskni do Boga, to rzeczywiście powinien iść swoją drogą.

      Usuń
  3. Właśnie obejrzałam zaproponowany przez Ciebie film, rozmowę z Rosą. Odniosłam wrażenie, że to promienna, pełna spokoju wewnętrznego osoba, która potrafi dzielić sie tą promiennością i budzic nadzieję. Tak, ten promień, który z niej bije to nadzieja. A uśmiech ma matczyny, budzący zaufanie i chec przebywania z nią, chęć spotkania kogoś takiego a nawet zostania kimś takim.
    Ja też wierzę, jak ona, że nic w naszym zyciu nie dzieje sie bez powodu.Czasem ból wewnętrzny, zmartwienia, stresy i obsesje zamykają drogę do takiego rozumienia sensu życia i wówczas człowiek czuje sie ogromnie samotny i bezradny. Wrzucony w mroczną topiel bez umiejetności pływania. Kiedy jednak na chwilę znowu pojawia sie ten specyficzny promień, człowiek chwyta sie go niczym ostatniej deski ratunku i raz jeszcze udaje mu sie zaczerpnąc haust świeżego powietrza, znowu żyć.
    Nie jestem osobą wierzącą (w tym tradycyjnym rozumieniu), polegam na swoim czuciu, na wczuwaniu się, na przeczuciu, że jest cos więcej, niz to, co widać. Nie nazywam tego, nie łączę z żadną religią. Po prostu czuję.Czasem wątpię, czasem oddalam się, gruba kotara zasłania mi czucie i rozumienie. Uniemozliwia odczucie szczęśćia. Potem jednak zazwyczaj coś dobrego sie zdarza. Coś małego, niby przypadkowego, ale znowu daje ten drogocenny łyk powietrza.
    Cieszę się, że napisałaś o swoim spotkaniu z Rosą, że pomogłą Ci kiedyś i nadal pomaga. Nic nie dzieje sie bez powodu... Dziękuję i dobrego dnia Ci życzę, Aniu!*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rosa dokładnie taka jest. Naturalna, prawdziwa i ciepła. Byłam na trzech warsztatach, w sierpniu będę na czwartych. Tym razem jechać nawet nie będę musiała, bo jakimś cudnym przypadkiem będą 10 km ode mnie. Ona oprócz pracy energią, pracuje podobnie do moich terapeutek z terapii grupowej, używa też technik pracy z ciałem A. Lowena, trochę bierze z huny,trochę reiki, trochę z Hellingera i innych. I tworzy swój własny program. I dodaje do tego siebie :-) I masz rację, po pierwszym spotkaniu wróciłam do domu z nadzieją. Czasem jak ludziom o niej mówię, to mi zarzucają, że takie rzeczy to sekciarstwo. Bo jeżdżę do jakiejś dziwnej baby, która ryje mi berecik :-) Się tłumaczyłam na początku. Teraz mam to gdzieś. Bo ja wiem jak jest. Reszta nie musi. Tak Ola, czasem kotara spada i odcina nas od Duszy, ale wtedy Wszechświat natychmiast włącza procedurę ratunkową :-) I przejaśnia się niebo. Miałam dzisiaj pisać o czymś kompletnie innym. Kompletnie. A napisałam O Rosie. Nie ma przypadków. Samo się napisało, bo widocznie musiało :-) Spokojnego tygodnia :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. po przeczytaniu postu nie poleciałam, ale po przeczytaniu komentarzy lecę posłuchać Rosy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń