Prowincjonalna Bibliotekarka w Podróży. Nieoczekiwanie znalazłam się w innej przestrzeni życia i świadomości. Uczę się. Wszystkiego. Ale najbardziej Siebie :-)
Obserwatorzy
niedziela, 21 października 2018
Witaj Wszechświecie, wspominam :-)
Książki.
Wszędzie książki.
Moje życie od maleńkości to książki.
I o dziwo, wcale nie z domu wyniesiona ta miłość. W sumie nie bardzo wiem skąd, podejrzewam babkę Szurę. Rodzice mi nie czytali. Nie kupowali książek. Nie było ich wiele w domu.
Babka Szura czytała. Mama mojej mamy.
Babka miała tylko cztery klasy zdobyte przed wojną. Miała talent artystyczny, potrafiła pięknie rysować, robiła kwiaty z bibułki, szyła nam lalki-szmacianki. Nie była ciepłą osobą. Raczej emocjonalnie chłodną, ale lalki robiła nam z miłością.
Pamiętam ją siedzącą na krześle przy oknie, z książką na stoliku. Kiedy czytała powtarzała szeptem to co czytała. Dziwiło mnie to, jak można cały czas tak ustami ruszać przy czytaniu? Nie wiedziałam wtedy, że babka tylko 4 klasy szkoły skończyła, taki nawyk małego dziecka przy czytaniu jej został.
Czytała dużo, Kraszewskiego całego, Sienkiewicza, Żeromskiego, wszystkich naszych polskich pisarzy ogarnęła. Nie była taką zwykła babką z ławeczki na ulicy :-)
Moja biblioteka z dzieciństwa była szara. Szara i zakurzona, niedoświetlona i zapchana po uszy. Katalogi stały jak wielkie czołgi z tajemnicą w środku, bo jako małe dziecię nie ogarniałam co to za kartki tam siedzą. Zresztą nigdy nie widziałam, żeby ktoś poza StarąBibliotekarką tam grzebał. Źródłem ciepła był piec kaflowy, zimą wchodziło się do nagrzanego pomieszczenia, pachnącego kurzem, papierem i mysimi sikami. To było jak powrót do domu, miodowe kafle emanowały ciepłem. To nie było zwyczajne ciepło. Każdy kto ma jeszcze piec wie o tym. To ciepło było jak mięciutki, leciutki, kremowy szal. Otulało nienachalnie, delikatnie dostosowując się do ciała. Była w tym magia i miłość. Mam to nadal, ponieważ u mojej mamy został jeden piec. I kuchnia na drzewo.
Każda książka w bibliotece była obłożona w szary papier. Ten porządny szary papier. Szorstko-miękki, trochę twardy kiedy był nowy, potem w miarę stykania się z rękami ludzi miękł, dopasowywał się do książki, stawał się przytulny, jak druga, pluszowa skóra. Każda książka była tajemnicą. Dopiero otwierając ją, można było zajrzeć do tego świata, który zawierała. Książki do mnie mówiły. Otwierałam na dowolnej stronie i zaczynałam czytać, zazwyczaj już w tym momencie płynęłam z historią, której jeszcze nie znałam, ale miałam tę umiejętność, że ją czułam od pierwszej chwili. Czasem te kilka zdań na początku szeptało do mnie:
- jestem dla ciebie, cieszę się, że już mnie znalazłaś, już czas.
Niektóre jednak mówiły:
- nie, nie ten czas, nie ta pora, odłóż mnie, bo cię przerażę, nie zrozumiesz, wróć później, znajdziemy się.
Znajdowałyśmy się. Po latach trafiałam na nie znów i byłam gotowa.
StaraBibliotekarka chyba wcale nie była stara. Choć tak ją pamiętam. Miała krótkie, lekko ondulowane siwe włosy, bladą cerę. Zaciśnięte surowo usta. Nosiła granatowy fartuch i ortopedyczne buty. I kołnierzyk przy fartuchu, który dawał się wymieniać. Kołnierzyki miała ładne, robione na szydełku, koronkowe, z haftem richelieu, jakimiś szczypankami. W całej tej smutnej i surowej osobie, lekko zgrabionej, kołnierzyki były takim okienkiem do tego fragmentu, gdzie schowała marzenia i światło. Nie uśmiechała się do mnie. Nie rozmawiała ze mną. Nie zachęcała mnie do czytania. Za to ja z nabożeństwem patrzyłam na niezrozumiałe, magiczne działania: wypisywanie kart, uzupełnianie katalogu, wielkie arkusze ubytkowe, księgi grubaśne; zastanawiając się jak ona to wszystko ogarnia.
Kiedy StaraBibliotekarka zorientowała się, że dużo czytam, pozwalała mi na grzebanie w książkach z działów już dla doroślejszych czytaczy. Tak właśnie poznałam się z Tomkiem Wilmowskim już w czwartej klasie chyba. Pół roku koło niego chodziłam i wychodziłam :-) Zabierał mnie ze sobą w dalekie, cudowne wyprawy, uwalniał od trudnej rzeczywistości. Zawsze będę mu wdzięczna za wolność :-)
Książki całe moje życie były ze mną. Odbijając jak w lustrze moje marzenia, pragnienia, problemy, strachy. Radziły, uczyły, pozwalały płakać, cieszyć się, złościć.
Dawały wolność, przenosiły do innych światów, poszerzały horyzonty.
Dziewczynka z przyszłości K. Bułyczowa, była kamieniem węgielnym do zrozumienia, że świat nie jest płaski jak kartka papieru. Że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, nie muszą następować jedno po drugim. Spojrzenie w głąb Kosmosu zmieniło mnie, oprócz miłości do science fiction i fantasy, pozwoliło mi, obecnej mi, znaleźć drogę do mojego Serca. I dostrzec świat ukryty przed nami :-)
Kiedy poszłam do liceum, w odległym, innym mieście, trafiłam na kolejną StarąBibliotekarkę2 :-)
Fartuch, ortopedyczne buty, kołnierzyk, brak uśmiechu i dystans. Brak zachęty do czytania.
Książki jednak były moim Życiem, więc...StaraBibliotekarka2 połapała się szybko jaki jej się trafił skarb napędzający statystykę. Zrobiło się przyjaźniej.
Nie wyjechałam już z tego dalekiego miasta. Zostałam. Zakochałam się w liceum, wyszłam za mąż, pojawili się moi synowie. Życie płynęło.
Pracowałam jako siostra PCK, potem w muzeum, potem w Domu Kultury. W małych miasteczkach specjalnego wyboru nie ma. No i rodzinne klany miejscowe obsadzają stanowiska. Trzeba mieć szczęście, albo plecy, albo coś...
Coś chyba miałam, praca w Kulturze na początku była bardzo ok. Byłam pełna pomysłów, pełna energii, pełna entuzjazmu. Chciało się i dawało się :-) Dom, praca, dzieci, studia. Ja Siłaczka :-)
Książki też wtedy dawały odpocząć, wyhamowywały, kiedy przekraczałam siebie, kiedy nie szanowałam własnych granic. Kiedy w pędzie zapominałam o sobie. Kiedy cała byłam POZA sobą.
Po dziesięciu latach pracy w kulturze wypaliłam się. Byłam zmęczona pracą. Była zmęczona ludźmi, byłam zmęczona mną. Brak rytmu, praca w weekendy, święta, bez konkretnych godzin, bez możliwości zaplanowania czegoś na dłużej...Ale nie widziałam możliwości zmiany. Zdawało mi się, że już zostanę w tym grajdołku. Poddałam się i płynęłam na półgwizdka. Ślepa ja...
A tymczasem, za ścianą, w tym samym budynku tylko z drugiej strony, StaraBibliotekarka2 zbierała się na emeryturę. Po czterdziestu latach pracy. Ciężko jej było, choć robiła dobrą minę. Biblioteka była jej schronieniem, jej miejscem spokoju, jej twierdzą. Sytuację rodzinną miała skomplikowaną, nie była towarzyska, raczej chropowata i kaktusowata. Emerytura jest fajna, ale nie dla każdego. Odchodziła jednak i radziła sobie z tym jak mogła.
Wspierałam ją troszkę, na ile pozwoliła, zastanawiając się kto dostanie tę pracę. W małym miasteczku, taka fucha to skarb. Zazdrościłam. Stawiałam na kogoś z krewnych i przyjaciół obecnej władzy. Jak zwykle.
Już nie pamiętam, jeden czy dwa tygodnie przed swoim odejściem, StaraBibliotekarka2 przyszła do mojej dyrektor, która była też dyrektorem biblioteki. Takie połączenia kultury i biblioteki robiły straszną krzywdę finansową i nie tylko, bibliotekom, ale cóż...życie.
Tak sobie siedzimy, coś tam rozmawiamy i nagle:
- Pani Aniu, a pani to nie chce na moje miejsce? Księgozbiór przecież pani zna...
Znacie to uczucie, kiedy wasze życie zmienia bieg? Kiedy całe ciało jest jak rozedrgany kamerton na wysokim C? Kiedy miesza się ze sobą wibracja i dźwięk tak, że nie wiadomo co jest czym?
Usłyszałam dźwięk, kryształowy. Nie do opisania.
I taka oczywistość. No przecież, kto jak nie ja :-)
To nawet było oczywiste dla mojej dyrektorki. I dla burmistrza. Poszło jak po maśle. Dwa tygodnie i byłam ProwincjonalnąBibliotekarką :-)
Usiadłam za biurkiem, cała przejęta, pierwszego dnia.
Spojrzałam na regały, katalogi, książki. Na latające wokół, podświetlone słońcem drobinki pyłu z książek i szarego papieru. Poczułam zapach kurzu i mysich sików :-)
DOM.
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja wdzięczna ProwincjonalnaBibliotekarka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Książkę byś napisała, a nie wpis. Wciągnęło mnie, zawirowało, a tu już koniec.
OdpowiedzUsuńWeź się do roboty, Prowincjonalna Bibliotekarko i napisz swoją książkę, żeby ją postawić na właściwej półce, wpisać we właściwy katalog, we właściwej bibliotece.
W pełni się zgadzam, też chcę ją przeczytać, poznać bliżej babcię Szurę, i wszystkie bibliotekarki...
UsuńJeju dziewczyny, od lat mi ktoś mówi "napisz książkę"...Ten blog jest próbą jakby, sama nie wiem, takim poligonem. Bo jakoś jeszcze nie widzę. Nie widzę tej książki. Brak mi wiary chyba, w siebie ;-) Ale pracujem :-) Ja i Wszechświat :-)
UsuńNo to niech Cię Wszechświat we właściwym kierunku popchnie. Przeczytaj tu:
Usuńhttp://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,152731,24053902,powrot-do-szczescia.html
można mieć taką własną książkę elektroniczną nawet
OdpowiedzUsuńhttps://ridero.eu/pl/
No masz, ja nawet nie widziałam, że takie coś istnieje! Dzięki Alis :-)
UsuńAlis, z nieba mi spadłaś. Dzięki. ;) Miałam zagwozdkę okropną. Teraz już wiem, co mam zrobić.
UsuńNapisała i znikło:( Ale trudno, chodzi o to , że bardzo mi się przyda ta stronka, jak już ukończę to to skrobię;)
Usuńto miłe dziewczyny, że Wam się przyda, bardzo się cieszę :)
Usuń:-))))) Pacz Alis, czyż Wszechświat jest przypadkowy? No raczej NIE :-))))
UsuńMoja kochana prowincjonalna bibliotekarko... też chciałabym być bibliotekarką. Ale jeszcze do niedawna słyszałam, że muszę mieć odpowiednie kierunkowe wykształcenie. Może jednak za jakiś czas coś pomyślę o ponowieniu pytania? Mam niedaleko domu filię biblioteki miejskiej. Od liceum do niej należę i nadal bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńNatchnęłaś mnie do napisania u siebie tym jak to było z czytaniem u mnie. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe kopiowania wpisu.
Super, że odnalazłaś swój DOM.
Ja po magisterce z pedagogiki z plastyką, poszłam na podyplomowe bibliotekarstwo, półtora roku i z głowy :-) Kombinuj Luna. No coś ty, kopiuj, a ja poczytam jak to z Luną było :-)
UsuńWłaściwie DOM mnie odnalazł, bo okropnie nie kumata byłam :-)
Przeczytałam jednych tchem...! Ufff!!
OdpowiedzUsuńAniu, piękne napisane, piękne wspomnienia... :)
Mnie w dzieciństwie nie było komu poczytać - tak jak napisałam w tym "wierszu", ale później będąc już w szkole uwielbiałam czytać, to była moja ucieczka w inny, lepszy świat:)
Każdy ma swój DOM, moim jest ogród, i nie wiem co pocznę, jak się odnajdę w nowym, ograniczonym przestrzenią miejscu ...noale?! jakośtobedzie, musi być!
Wspomnienia czasem pokazują, że Wszechświat ma świetny plan dla każdego. I on się realizuje, nawet jak beneficjent ślepy jak kret :-) Więc ogród, potrzeba twojego Serca, znajdzie cię wszędzie. Bądź uważna, możesz się zdziwić :-)
OdpowiedzUsuńPrzepiękny tekst, Aniu! I jakże bliski mojemu sercu, jako osobie od dziecinstwa kochajacej swiat ksiazek i biblioteki a potem takze w kilku z nich pracującej. Czytam ze wzruszeniem i odnajduje w tym tekście samą siebie.
OdpowiedzUsuńDołączam sie do dziewczyn namawiajacych Cie do napisania czegos większego. Masz wspaniały styl, mądrosć i wrażliwosć, chce sie Ciebie czytac wiecej i wiecej! Myślę, że naprawdę powinnaś sie w pisaniu odnaleźć, mieć w nim następny DOM!:-)***
Lubię pisać, lubię opowiadać. Praca w bibliotece, poza biurokracją, to świetna praca :-) Pewnie bibliotekarki, takie prawdziwe, to podobną drogę do mojej przeszły.
UsuńNo nie jesteś pierwsza, która mi mówi o książce :-) Nawet Emma Popik, którą czytałam dziecięciem będąc, na mojej drodze stanęła z taką radą :-) To dopiero mnie zdziwiło, poniekąd była inspiracją do tego bloga. Jako poligonu. Zobaczymy co przyniesie czas, dzięki za dobre słowo Olu.
Ja ciebie też czytam :-) a co u ciebie, bo magia jest, nie zamierzasz pisać?
Myslę, że do pisania czegos większego trzeba dojrzeć, poczuc tę gotowośc w sobie (co nie znaczy, że od razu nabywa siewiary w jakość tego ,co sie pisze oraz w szanse wydania!:-) Ja piszę już od prawie roku ksiązkę dziejacą si ew realiach II wojny światowej. Mam zamkniętego bloga, na którym publikuje kolejne jej części. Co z tą opowieścia będzie dalej? Nie wiem, na razie samo jej pisanie jest dla mnei wyzwaniem i twórczym wyżyciem się, a to juz bardzo dużo!:-))
UsuńCzyli piszesz ;-) Co do gotowości w sobie, rozumiem, mnie jej brak jeszcze. A ten blog to taki tylko dla siebie samej, czy zapraszasz gości? Bo jak zapraszasz, to ja nieśmiało, ale bardzo, może na maila...Ale jak twój, to Twój. Poczekam na książkę :-)
UsuńZ radością zaproszę Cię na ten blog, Aniu.Tylko że tam strasznie duzo do czytania (już czterdzieści rozdziałów!)a trzeba przeczytac wszystko od początku żeby wiedzieć o co chodzi. Nie wiem czy lubisz takie historie, bo wojna, to wiadomo, duzo ludzkich tragedii i drastycznych scen...
UsuńJesli myślisz, że dałabyś radę przeczytać tego tasiemca, to napisz do mnie na maila (wanderers147@gmail.com), to wyślę Ci zaproszenie na tego bloga!:-)
Aniu, czytałaś „Cień wiatru” Zafona? Tak mi się skojarzył ten wpis z tą książką.
OdpowiedzUsuńNie czytałam Anito, czas przeczytać :-)
UsuńW takim razie polecam bardzo. Zaczęłam czytać drugi raz, ale mi dziecko zabrało. Przeczytam, na pewno. I pomyślę o reszcie...
UsuńAch, te książki:-) Darzę je zmienną miłością. Mam okresy kiedy pasjami połykam jedną za drugą i takie, kiedy nie mogę na nie patrzeć.
OdpowiedzUsuńMasz dryg do pisania Aniu. Przeczytałam wczoraj Twojego posta. Komentuję dzisiaj, bo wczoraj miałam "rekolekcje" z moim doktorkiem od odnóży i przychodnią przyszpitalną, pół dnia i dzisiaj dochodzę do siebie po tym armagedonie.
Ktoś Ci wyżej polecał Zafona. Przeczytałam wiele jego książek, warto. Chociaż, to też zależy od tego, co kto lubi.
Pozdrawiam Cię serdecznie w ten zimny, wietrzny poranek:-)
O! mam nadzieję, że nogi na dobrej,zdrowiejącej drodze. Mam syna po rekonstrukcji więzadła w kolanie, w temacie jestem. On też plącze się co miesiąc po takiej przychodni, to faktycznie armagedon! I ja mam fazy w czytaniu. A Zafona, z jakiegoś powodu, omijałam. Chyba nadszedł czas na spotkanie :-) Ja lubię wiatr i deszcz :-) I huragany :-)
UsuńO matuchno! Aniu! Tylko nie huragany!:-( Dziękuję i według doktorka, moje odnóża są na dobrej drodze ku jeszcze lepszemu:-))) Obawiam się jednak, że w ciemnościach już świecę przez te rentgeny. Hm... może jakaś oszczędność prądu:-)))
UsuńA Zafon ma ogromną wyobraźnię, dość specyficzną i dobrze się go czyta, bo potrafi nieźle budować napięcie i trzymać je do końca.
No, to udanego spotkania z pisarstwem Zafona. A może, to będzie to?
P.S. Aniu, kochana. Współczuję Twojemu synowi. Pomyślałam, a nie napisałam, ale tak się chciałam zachachmęcić w kontekście tego co sama przerabiam. Wybacz:-)*
UsuńOj, spokojnie :-) Syn daje radę. Już lepiej, rehabilitacja upierdliwa, ale na prostej my już. Choroby to dokuczliwy warsztat życiowy. A na radiację pomaga alkohol, naleweczka wieczorem :-)Podobno super działa i chroni komórki.
UsuńPamiętam czasy, gdy chodziłam raz w tygodniu po dwie książki. Trwało to kilka lat. Z czasem pani bibliotekarka zostawiała mi nowości. Co to były za czasy. Wszystkie kryminały przeczytałam z biblioteki :) Inne też czytałam, a na przerwach w szkole dyskutowałyśmy, my dziewczyny, o tym co czytamy. Książki zawsze mi towarzyszyły. Syn czyta do dziś wielokrotność średniej, córka mniej, choć wszystkie swoje dziecinne książki znała na pamięć. Czytałam im godzinami, a dziś z przyjemnością ten czas wspominam. Bardzo ciekawa historia :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńAno Życie czasem pisze fajne scenariusze ;-) Biblioteki to magiczne miejsca, nawet jeśli Bibliotekarka przypomina raczej Cerbera niż kucyka Pony ;-) Zaraziłaś swoje Fasolki, bardzom rada! Fajnie, że wpadłaś, ja też pozdrawiam. Teraz też fajne kryminały się piszą i THRILLERY :-&
UsuńCzołgiem Bzikowa. Przyprowadziła mnie tu interpretacja snu Opakowanej. Myślę, że nie ma przypadków, ten wpis jest jak dla mnie. Te szufladki, katalogi i regały zapełnione kuszącymi historiami. Zapach świeżego druku książek czytanych po raz pierwszy i tajemniczy starych tomów. Długo by opowiadać.
OdpowiedzUsuńWitaj Rucianko :-) Widzę, że kolejna bibliofilka i wąchaczka książek. Sny interpretuję amatorsko :-) i spontanicznie :-)
UsuńA przypadków nie ma. Sama o tym nie raz się przekonałam. Nie ma i już. Więc miło, że wpadłaś :-)
ksiązki były w moim życiu zawsze...bajki czytane pod kołdrą gdy kazano isć spać...czytanie w wannie,często gfzieś z latarką bo tato gasił światło aby nam było z siostrą łatweij zasnąc:):)Jeździły ze mną w podróże..były i są zawsze...a Panie bibliotekarki odwiedzam w każdym mieście w którym bywam a mam ostatnio za sobą trochę przeprowadzek..
OdpowiedzUsuńaAwięc ciesze się, że trafiłam tu niby przypadkiem choć przypadków tak naprawdę nie ma:):)
Pozdrawiam wraz z jesiennym deszczem;)
Czytanie pod kołdrą :-) Zaliczone. I jeszcze czytanie w blasku lampy ulicznej, bo mama kazała gasić światło. Magia książek :-) Nie ma przypadków, na własnej skórze się przekonałam. Wszystko w końcu się łączy :-) Witaj Pat Loyal :-)
Usuń:):):
UsuńPat:)
Witaj
OdpowiedzUsuńKocham, uwielbiam....książki. Gdyby nie one, to pewnie mojeżycie byłoby smutniejsze, zwłaszcza teraz w listopadzie. Listopad to dla mnie nie tylko Święto Wszystkich Świętych i Zaduszki, ale to też czas smutnych rocznic. Dlatego teraz moje myśli uciekają w przeszłość. Niestety ten listopadowy nastrój ma na mnie duży wpływ. Trudno mi znowu twardo stanąć na ziemi. Ważna jest pamięć. A na cmentarze mogę chodzić w towarzystwie, nigdy sama.
Ale dam radę…. Życie musi toczyć się dalej, a i listopad może być też piękny. Nie musi być cały czas osnuty mgiełką nostalgii
Dlatego dziękuję, że czasem o mnie pamiętasz i za pomocą ciepłych słów odganiasz smuteczki snujące się dookoła.
Z całego serca życzę Tobie wiele wytrwałości, siły na codzienne szare dni, które niedługo nadejdą.
Może niektóre z nich rozbłysną kolorami tęczy.
Pozdrawiam snującymi się nostalgiami
Każdy inaczej przeżywa, czasem trudne emocje są za trudne. I wtedy dobrze jest potrzymać czyjąś rękę :-) Albo wygadać się na blogu. Ja raczej wybiorę tęczę :-) Fajnego weekendu Ismeno.
UsuńWitam koleżankę po fachu,z radością przeczytałam Twoje wspomnienia, nieco podobne do moich.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Bibliotekarka ;-) Fajnie, że wpadłaś :-) Różne drogi prowadzą do biblioteki. Czasem zaskakujące. Ale prawdziwe powołnie znajdzie nas wszędzie :-)
Usuń