Życie jest proste.
Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie mów fałszywego, kochaj....
Proste prawdy wyznaczające ścieżkę.
Prawa ułatwiające orientację w świecie. Wystarczy się trzymać i masz zapewnione miejsce w niebie. Nic nie musisz, tylko przestrzegaj punktów. Nawet nie pytaj, bo ty nie jesteś od pytania.
Są więksi od ciebie.
Tyś pyłkiem na wietrze, prochem w który się obrócisz.
Przestrzegaj prawa.
Potem sąd nad tobą się odbędzie i dostaniesz przydział.
Kropka.
Pamiętam zimę w 1987 roku. Byłam w studium pielęgniarskim w Warszawie. Podobało mi się. Ale najważniejsze, że byłam w Warszawie, bo mój chłopak z liceum studiował na Politechnice. Rozstanie nie wchodziło w grę. Wybrałam szkołę gdzie przyjmowano bez zbędnych ceregieli. Jednak było dobrze. Zawód mnie interesował, było ciekawie.
Zimą miałam praktyki w szpitalu na Kondratowicza. Daleko. Mieszkałam kątem u niezbyt bliskiej rodziny, w przechodnim pokoju. Dojeżdżałam pociągami podmiejskimi, potem jeszcze autobusem. Prawie dwie godziny w jedną stronę, a zima była sroga, minus30 było prawie co dzień. Wchodziłam do pociągu o 5.10, a na ścianach od środka był szron. Kiedy usiadło się na plastikowe siedzenia, pupa zamarzała po 10 minutach. Ale mimo tego, to był szczęśliwy czas. Żyłam pełnią życia. Byłam szczęśliwa w bańce miłości, mając w perspektywie małżeństwo i bycie z osobą kochaną najbardziej na całym świecie.
Z perspektywy obecnej: byłam w swoim Niebie :-)
Tego konkretnego, zimowego dnia jechałam ze zlodowaciałymi nogami, pupą i nosem, na oddział noworodków. Pierwszy dzień. Byłam podekscytowana, ale pewna, że będzie fajnie.
Małe dzieciaki; a ja już, gdzieś tam po cichutku, zastanawiałam się, jakie będą moje.
Fajnie, że mogę nauczyć się pielęgnacji.
Dojechałam w końcu do szpitala, pobłądziłam trochę szukając naszej szatni, przebrałam się i poszłam na oddział. Wszystko poleciało zwykłym trybem, wprowadzono praktykantki w nasze obowiązki, pokazano co i jak. I wypuszczono na salę. Do roboty. Masowe mycie i przewijanie.
To był duży szpital. I dzikie czasy, kiedy dzieci zabierano od matek, przywożono tylko na karmienie. Maluchy leżały w rządkach w szaro-białym, aseptycznym pokoju z jednym oknem. Zawinięte w kokoniki z szorstkich, żółtawo-brązowych od prania i dezynfekcji, pieluszek tetrowych i flanelowych. Nieważne było, że akurat śpią. Trzeba było dzieciuczka roztrząść, rozwinąć, łapnąć na rękę, wsadzić pod kran, opłukać, potem szybko osuszyć, zapudrować i zapakować w kokonik.
Jak tak się wzięłyśmy do pracy, w sali najpierw zaczęły płakać dzieci, które obudziłyśmy, a potem już wszystkie...Patrzyłyśmy na siebie, bo nie tego się spodziewałyśmy. Ale pielęgniarka kazała działać i nie przejmować się.
Podeszłam do następnego łóżka, gdzie w tym harmiderze o dziwo spokojnie, leżał dzieciuczek z wielkimi, niebiesko-ciemnymi oczyma. Patrzył spokojnie. Buzia była ładna, jasna, nie czerwona jak u innych noworodków. Obejrzałam się, pielęgniarki nie było. Zagadałam do niego, uśmiechnęłam się, też się uśmiechnął i coś zaguglał. Tak chwilę guglaliśmy, a potem podłożyłam rękę pod jego głowę
i pupkę by go podnieść.
I o mały włos nie rzuciłam go z powrotem. Zszokowana miałam na tyle świadomości by go położyć delikatnie.
Ponieważ moje palce podłożone pod jego główkę, zagłębiły się w niej, jak w galaretkę. Tam gdzie spodziewałam się twardej kości malutkiej czaszki, nie było twardości, była przerażająca miękkość.
Stałam nad nim jak zamrożona, a maluch płakał....
Odsunęłam się od niego i poszłam poszukać pielęgniarki.
Znalazłam i zapytałam o co chodzi...
Usłyszałam: ojej, zapomniałam wam powiedzieć.
Wróciła ze mną na salę i wszystko nam wytłumaczyła.
Chłopczyk miał już pół roku. Po porodzie mama go zostawiła w szpitalu. Miał genetyczną chorobę, wrodzoną łamliwość kości, postać letalną (śmiertelną). Cud właściwie, że jeszcze żył. Pierwsze złamania nastąpiły już w macicy. Przy porodzie następne. Kilka przy przewijaniu. Był na lekach przeciwbólowych i uspokajających. Bo nic nie można było zrobić.
Tylko czekać na śmierć.
Noworodki pojawiały się na tej sali na kilka dni, on od pół roku był stałym elementem, bo czekał...
Nie mogłam się przemóc, by go znów dotknąć. Nie miałam odwagi, potwornie bałam się, że zrobię mu krzywdę, a on i tak cierpi. Z nas trzech, jedna tylko, Agata, przemogła się i brała go na ręce. Podchodziła z nim do okna, by zobaczył niebo, rozmawiała z nim, przynosiła mu soczki z domu.
Ale...
Po kilku dniach pielęgniarka powiedziała jej:
- Nie rób tego, to mu nie pomaga...przytulasz go, obdarzasz miłością, ale jesteś tu na chwilę, zaraz stąd pójdziesz, a on będzie chciał WIĘCEJ...
Duże, niebieskie, lekko nieobecne od leków.
Życie płynęło wokół niego, barwne, żywe, radosne...a on czekał.
Nie rozumiem wszystkiego, świat jest nieogarnialny w swej różnorodności.
Ale spotkanie tej Duszy spowodowało, że przestałam uważać, że na wszystko jest paragraf.
Że są proste odpowiedzi na trudne pytania.
Zrozumiałam, że czasem odpowiedzi nie ma.
A czasem odpowiedzi się boimy.
Kiedy mój ukochany, schorowany pies, który nie był psem, tylko częścią mojej Duszy, odchodził na stole u weterynarza, kiedy powoli usypiał w moich ramionach po podaniu leku uśmiercającego, mówiłam mu:
- spokojnie, za chwilę pobiegniesz , będzie po wszystkim, jeszcze chwilka i będziesz wolny.
Jeszcze chwilka kochanie...dziękuję, że ze mną byłeś, ale już jesteś wolny.
Słyszałam to ostatnie szarpnięcie serca i ostatni wydech.
I czułam, że to jest Dobre.
Kocham cię, możesz odejść.
Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja pogrążona w relatywizmie Prowincjonalna Bibliotekarka.
Przeczytałam, weszły emocje bolesne. Największym okrucieństwem wobec tego chłopczyka było odmówienie mu miłości. Twój pies odchodził w Twoich ramionach, otoczony miłością. Ten chłopczyk odchdził odrzucany codziennie przez ludzi. Jak można bylo odmówić mu miłości w takiej sytuacji, skazać z takim okrucieństwem na samotne odchodzenie w bólu i strachu. Straszliwa trauma dla duszy. Nie mogę dalej pisać. Wybacz...
OdpowiedzUsuńTak się działo i dzieje Marytko.
UsuńNie mamy na to wpływu. Ale, mamy wpływ na nas samych, na nasze postrzeganie świata, mamy wybór, by nie zamykać się w utartych wzorcach, mieć oczy szeroko otwarte i serca. I nie bać się, nie bać się tego, co czujemy. To dobre dla nas, choć boli.
Mam nadzieję, że ten konkretny maluch odszedł szybko. Otulony miłością Wszechświata. Bo myślę, że wszyscy tak odchodzimy na Drugą Stronę. Jaką miał Misję przychodząc tutaj, nie wiem.
Wiem, że stając na mojej drodze, zmienił ją.
Przytulam...i przepraszam, ale musiałam to napisać. Czułam, że muszę.
Otarłam łzy. Już jestem. Dziękuję Aniu za ten post* Co prawda bolało mnie jego czytanie, ale dobre lekarstwo bywa gorzkie. Dotarło do mnie cos z czego nie do końca zdawałam sobie sprawę. Dzisiaj zrozumiałam. Usłyszałam dzieści lat temu od kogoś, że należę do ludzi, którzy przepraszają za to, że żyją. Wtedy tego nie zrozumiałam nawet się zdziwiłam i zniesmaczyłam. Dzisiaj zrozumiałam. I wiesz co? Nie tylko nie oddałabym dzisiaj swojego ręcznika, ja bym jeszcze tym ręcznikiem przywaliła w ten durny łeb. Żartuję;-) Po prostu odeszłabym bez wdawania się w jakąkolwiek dyskusję. Każdy ma swoją drogę dochodzenia do prawdy.
UsuńWiem Aniu, post jest o relatywizmie, ale to strasznie długa dyskusja by była:-)
Mój kolejny komentarz i Twoja odpowiedź nałożyły się. Nie przepraszaj Aniu, dobrze się stało. Dziękuję za ten post:-)*
UsuńAle czemu nie trzepnąć w durny łeb? Czasem taki odruch jest dobry, zwłaszcza dla nas samych.
UsuńJa też przepraszałam, że żyję. Tak samo jak ty, nie widziałam. Ale zobaczyłam. I sama, dobrowolnie udałam się na poligon, by, że tak powiem, rozpoznać siebie bojem ;-) Ciekawa sprawa. Bolesna i ekscytująca. Życie.
A o relatywizmie nie ma co dyskutować. On jest. Wszędzie i zawsze. Każdy człek ma swoją prawdę. Zarzucanie komuś relatywizmu, jest według mnie, wypieraniem własnego. Ja mam rację, ty masz rację, nie ma o czym dyskutować :-) Choć ja lubię pogadać.
Cieszę się, że widzisz, to też moja radość, taka sama jak ta, kiedy ja zobaczyłam, co wcale niedawno było. Dużo nas takich jest. Przytulam malutkąM, to dzielny dzieciak!
Przytulam i dla małej A od małej M: Ależ przyłożyłam ręcznikiem w ten durny łeb, ale wirtualnie i już bez złości. Ale nie mów nikomu:-))
UsuńTaaa, chciałoby się, by życie i zasady były czarno-białe, ale gdyby tak było, puste byłyby więzienia, sędziowie bez pracy, wszyscy byliby szczęśliwi, bo i tamta matka nie zostawiłaby dziecka w szpitalu.
OdpowiedzUsuńCi wszyscy z kolei, którzy machają nam przed nosem katechizmem niech powiedzą, ilu ludziom i jak pomogli i nie pytam o pożyczenie sąsiadce 50 zł czy poczęstowanie głodnego dziecka swoim śniadaniem...
Ano tak. Ale wiesz, jakoś nie miałam do tej biednej matki pretensji. Nawet wtedy. Szok jaki wtedy przeżyłam, dał mi szerszą perspektywę, na późniejsze życie.
UsuńCzasem lepiej się zastanowić, niż wydawać wyroki...
Podobne szoki przeżywam od czasu do czasu... nie powiem, że się uodporniłam, ale coraz mniej się dziwię.
UsuńCi, którzy wydają wyroki znają życie chyba z teorii tylko, a w teorii łatwo trzymać się zasad i katechizmu.
Życie to bardzo trudna sztuka, często niezrozumiała.To maleństwo miało za zadanie nauczyć czegoś wiele osób, ale czy to mu się udało? Miłość to nie tylko zezwolenie na ścisłe bycie razem, to też trudne decyzje, to zezwolenie na odejście, ale zawsze takie by odchodzący to końca czuł naszą do niego miłość. To trudne, ale co w końcu jest łatwe w naszym eksperymentalnym ogródku zoologicznym?
OdpowiedzUsuńPrzytulam Cię , moja Ulubiona Bibliotekarko)
P.S.
Rodziłam w takiej rzeźni, ale na Madalińskiego.Niestety jakoś trudno to zapomnieć.
Ano nic nie jest łatwe i oczywiste. Psychiatryk Wszechświata :-)
UsuńMnie ten maluch zmienił. Agatę też. Myślę, że lekcja odbywała się cały czas. Jednak. Można się było na nią zamknąć, chyba...
Tak, danie wolności w miłości, danie przestrzeni innej osobie...trudne. Zwłaszcza dla takich osób jak ja, które nie miały tej miłości w dzieciństwie i tak jej pragnęły, a jak dostały, nie umiały przyjąć i nadal pragnęły...Trudna lekcja.
Jakoś to ogarniam. Podobnie jak wszyscy wokół.
Warunki w jakich przychodziliśmy na świat, nie pomagały. To było okropne jednak. Ja też rodziłam w podobnej rzeźni, dwa razy. Nie są to dobre wspomnienia.
Po ogarniam dom i do Berlina skoczę ;-)
Chwytające za serce są Twoje historie.Myślę,że jesteś bardzo wrażliwą osobą, serdeczną.
OdpowiedzUsuńKiedy pracowałam w DPS też od koleżanek usłyszałam takie zdanie- "Przestań koło niej tak chodzić, ty sobie pójdziesz, a my będziemy wysłuchiwać jej pretensji."Z perspektywy czasu uważam,że miały rację. One pracują tam od wielu lat, rozkładają swoje siły,muszą odrzucać pewne sprawy i stać się twardymi, radzić sobie, podchodzić z dystansem.Co nie znaczy ,że bez troski i serca. Tymczasem ludzie, którzy wpadają tam na "chwilę" mają dużo entuzjazmu.A to niestety na dłuższą metę skutkuje wypaleniem.Mimo to warto dzielić się sercem i wrażliwością.Te wszystkie okruchy dobroci zostają w nas na lata,albo i całe życie.
Pozdrawiam
Dziękuję :-)
UsuńMasz absolutną rację. Życie mnie nauczyło, że we wszystkim powinna być harmonia. W tamtym czasie nie nadawałam się na pielęgniarkę, wypaliłabym się. Na szczęście Wszechświat popchnął mnie w innym kierunku. I tak się wypaliłam, ale to inna historia. Praca w DPS to tak samo jak w szpitalu. Praca z cierpiącymi. Bardzo trudna. Na ile się zdystansować, na ile otworzyć serce. Każdy inaczej, wedle własnych możliwości. Życie te historie napisało. Każdy je ma, ja się dzielę. Bo powinniśmy rozmawiać, to daje szerszy ogląd i łatwiej żyć.
Miłej niedzieli :-)
Tak... JA pamiętam jak wczoraj. Amberka pożegnałyśmy tu w domu, przytulałyśmy i mówiłyśmy mu, że nie będzie go już boleć. Tam u Weta nie byłam w stanie mówić. Tylko tyle, że nie chcę by go bolało. Pamiętam jak zasnął. JAk pocałowałam go w czoło i wyszłam... On wybiegł pewnie ze mną. Niewidzialny
OdpowiedzUsuńNie jesteś w tym sama Wiewiórko. Powolutku i do przodu. Nieustannie trzymam kciuki.
UsuńAle nadchodzi taki moment czasami ze człowiek pęka i płacze. To czekanie na wynik wykańcza ale co mogę im zrobić. Dzisiaj idę do wet... W razie co będziemy się konsultować z innym gdyby tu nie potrafili nic powiedzieć.
UsuńNie pęka, tylko sobie pomaga. Trzeba płakać, zwłaszcza w takich trudnych sytuacjach.Nie napiszę, że będzie dobrze. Może być różnie. Ale dasz radę, to fakt.
UsuńTak, każdy ma taki moment w życiu, który go zmienia na zawsze... Jaka była misja tego dzieciuczka?? Może właśnie spotkanie Ciebie?? Jakie były misje dzieciuczków, które ja spotykałam na oddziale onkologii dziecięcej.. Spędziłam tam wiele miesięcy z moją córeczką.. Tamten czas zmienił na zawsze moje życie.. Nam się udało - wróciłyśmy do domu razem i chociaż minęło już 25 lat to ja zawsze będę pamiętać...
OdpowiedzUsuńTemat wielki, nie da się wszystkiego napisać..
Serdecznie pozdrawiam i bardzo się cieszę, że jakiś czas temu zajrzałam na Twego bloga:)
Spotkałam wielu Mistrzów na drodze, nie każdy był oczywisty. Ale jednak, Aksamitko, zastanawiam się po co? Po co my tak się bawimy?
UsuńByłam na dziecięcej onkologi, na Działdowskiej w Wawie, na praktykach. Miesiąc. To było ciężkie przeżycie. Wiem, co przeszłyście. Bardzo się cieszę, że wam się udało. I tak, to zmienia. Wrzuca na zupełnie inną ścieżkę. Już widzę, że wszystko zadziało się po coś, ale wiem też, że czasem można lżej...Ech, nic nie jest proste.
Nie ma przypadków, jakoś tak się przyciągamy :-)
coś takiego zapomnieć, to sztuka dla bardzo specyficznych umysłów. a życie dostarcza wielu wrażeń, gdzie dwa kolory nie wystarczają do zważenia widzianego.
OdpowiedzUsuńSpotykam ludzi, którzy to potrafią. Jak napisałeś: specyficzne umysły.
UsuńWitaj jeszcze wiosennym porankiem
OdpowiedzUsuńWłaśnie znalazłam chwilę czasu, aby ponownie powędrować po wirtualnym świecie i odpowiedzieć na miłe słowa.
Piękny, wzruszający tekst. Pewne osoby, rzeczy, sytuacje będą w naszym sercu zawsze.
Pogody w sercu i radości płynącej z pięknej, dojrzałej Pani Wiosny
Witaj już prawie letnim dniem
UsuńZnowu nie odpowiedziałam od razu na Twoje miłe słowo. Właśnie jednak wróciłam z mojej pierwszej sentymentalnej podróży w tym roku. Na chwilę zapomniałam o wszystkich swoich problemach i wtopiłam się w atmosferę małego miasteczka.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze.
Pozdrawiam mgiełką nostalgii pachnącą jaśminem
Daję radę Ismeno, choć zazdroszczę ci wycieczki. Ja w prawdzie sentymentalne podróże odbywam w wyobraźni, ale chętnie bym wyjechała w realu. Też aby uciec odrobinę :-)
UsuńI łapnąć dystans...
Pozdrawiam wszystkimi zapachami początku lata
UsuńWitaj letnim porankiem
UsuńJednak czy do takiej Pani Lato tęskniliśmy na początku roku?
Dlatego w takie dni również Tobie życzę trochę chłodniejszych dni i pozdrawiam ciszą poranka czekając na kolejną opowieść
To maleństwo powinno żyć, być zdrowe i mięć dobre dzieciństwo. Świat (czy tam inne dziadostwo) jest bardzo okrutny, a śmieć wcale nie jest sprawiedliwa. Jeśli chcemy się już czegoś tam uczyć, to może jednak nie kosztem istot bezbronnych. Okrutnym jest myśleć, że do swojego rozwoju potrzebujemy czyjegoś cierpienia. Wydaje mi się, że nic na tym świecie nie żyje i nie umiera dla nas. Żyje i umiera dla siebie. Istotnym jest szacunek do życia i śmierci, i nieważne czy to będzie kwiat, zwierzę czy też człowiek.
OdpowiedzUsuńTak. To z tej perspektywy jest to okrutne. Czasem do rozwoju potrzebujemy własnego cierpienia zauważ.
UsuńI tak, szacunek...tylko każdy ma inną definicje szacunku. Zauważ, że szacunek to danie pozwolenia na to, że inni mogą być sobą, a ja sobą. Tylko, czy naprawdę tę przestrzeń dajemy? Czy jednak nie uważamy, że moja prawda najmojsza jest? Trudno znaleźć harmonię, myślę na razie, że jest to nieustanny wybór, a nie aksjomat.
Niesamowita historia.
OdpowiedzUsuńCzemu mnie nie dziwi, że popłakałam się dopiero przy Twoich wspomnieniach o odejściu pieska? I przy wspomnieniu Wiewiórki o Amberku?
Bo utożsamiam się z waszymi emocjami, bo przez to przeszłam. A śmierć dziecka, czy innej bliskiej mi osoby jest jeszcze tylko teoretycznie znana. Ale mam jakieś dziwne skrzywienie, że bardziej do mnie przemawia cierpienie zwierząt niż ludzi (co nie oznacza że jest we mnie na to jakiekolwiek przyzwolenie - nie!). Zawsze tak było. Jeszcze nie dowiedziałam się dla czego. Smutny, porzucone pies bardziej mnie rusza emocjonalnie niż porzucone dziecko. Czasem się tego wstydzę. Ale jednocześnie wiem, że nie zawahałabym się skręcić takiemu psu karku gdyby zaatakowało dziecko, czy nawet dorosłą osobę. Nie rozumiem siebie, wczoraj o tym rozmawiałam.
Nie wiem jeszcze co oznacza dokładnie "relatywizm" zaraz poczytam definicję.
Z innej beczki kochana, czy natknęłaś się na Analizę Transakcyjną i teorię gier? Fascynująca sprawa, dużo wyjaśnia, chociaż jest mega trudna. Psychologia i psychiatria w jednym. Zgłębiam obecnie temat i oczy mi się otwierają bardzo szeroko, bo każdy z nas prowadzi jakąś grę, nieraz całe życie, nieraz tylko chwilowo. Sukcesem jest grę przerwać lub jej nie podjąć. Czekam na kolejną książkę, współczesną wersję, już mnie ciekawi.
Bardzo cię pozdrawiam Bibliotekarko.
Natknęłam się analizę. Nawet widziałam naocznie, jak kobitka używała jej by NIE spotkać się ze swoimi emocjami. Zapewniam cię, można.
OdpowiedzUsuńFajnie to jest wytłumaczone, ale ja nie przywiązuję się do jednej rzeczy. Poczytałam, wzięłam co mi pasowało i poszłam dalej.
Czytałam: Ja jestem OK - ty jesteś OK- T.A Harrisa.
Luna, tu pisałam o dzieciach i psach, bo to i moje bardzo:
https://rozmowyzwszechswiatem.blogspot.com/2018/03/drogi-wszechswieciekopneam-dziecko.html
Oj ileż to razy ja siebie kopalam. Już nie kopie :) teraz się dopieszczam :P
Usuńech życie...
OdpowiedzUsuńja jak to ja wzruszyłam się...
Ano...te emocje ;-)
Usuńmocny tekst
OdpowiedzUsuńprawda wychyla się z każdego zdania, linijki
czytam wracam, dębieję...
odchodzenie....mam na tarasie taki cytat, teraźniejszych czasów (kiedyś to było spieszmy się kochać ,botak szybko odchodzą...) muszę na niego zerknąc to napiszę.
Mocne przeżycie. Duża lekcja Alicjo.
UsuńCierpienie dziecka a nawet tylko brak radości przejmują mnie chyba najbardziej, zawsze wyciskają mi łzy i zawsze skłaniają do pytań o sprawiedliwość, sens i cel życia. I jak dotąd nie znajduję ani sensu ani odpowiedzi. Bo nie wierzą, że cierpienie uszlachetnia i gdzieś tam będzie nagroda za "siedź w kącie, znajdą cię"
OdpowiedzUsuńCóż, chyba każdy z nas, kto trochę się wokół rozgląda, takie pytania zadaje. I każdy dostaje inne odpowiedzi, albo nie dostaje. Nie wiem, ale staram się mieć serce i oczy szeroko otwarte. I wierzę w większy Plan. I wiem, że jest Miłość.
UsuńI ma ona różne przejawy...
Cierpienie tutaj, to sygnał. Nic więcej. Sygnał: wybierz, wybierz coś innego; zajrzyj; posprzątaj; zgódź się..
A może sygnał: kochaj, kochaj siebie...bo nie kochasz.
Różnie Pellegrino.
Witaj
OdpowiedzUsuńJestem u Ciebie z rewizytą:)
Przemijanie, śmierć to trudne tematy, ale życiowe i trzeba o nich mówić, pisać.
Pozdrawiam :) i zapraszam na mojego bloga, trudnych tematów, także nie brakuje.
Aha, moje pseudo na blogu pochodzi z książki Barbary Wood "Córka słońca".
O wszystkim trzeba rozmawiać, mówić co się czuje. Wtedy łatwiej zauważyć, że nie jest się samotnym. I, że wszyscy jesteśmy tacy sami :-)
UsuńKsiążki Barbary mam w bibliotece, są lubiane. Tej nie mam, ale Toltekowie to znany temat.
Książka "Cztery umowy" Don Miguela Ruiza, mocno popchnęła
mnie do przodu. A to właśnie mądrość Tolteków :-)
We mnie zawsze jest opór... Sprzeciw dla tych wszystkich prawd, wytyczonych dróg, przykazań, ocen. Świat mimo ciągłego porządkowania jest wielkim chaosem ... WE mnie zaś jest mój porządek, który dla świata może być chaosem ;) Ps. Myślałam nie tak dawno, że muszę pozwolić komuś odejść, a tak naprawdę, mówiłam sobie, że na czas pożegnania, nigdy nie można się przygotować.
OdpowiedzUsuńAno. Nie. A i tak się to dzieje...
UsuńMoja kioleżanka parcuje na ojomie dziecięcym więc wiem jak to trudna praca i jakie tam sie dzieją dramaty..w pewnym miomencie zakazałam jej opowiadać bo nie byłam w stanie znieśc tych opowieści..ale też wiem od niej ,że widziała jak dzieci uśmiechają się przed odejściem..Nie każdego zatrzymamy, nie każdemu damy rade pomóc...
OdpowiedzUsuńNie odchodzimy sami, to czuję wyraźnie. Zawsze dostajemy pomoc. Ale tak jak twoja koleżanka wiem i rozumiem już, że Życie po prostu JEST. I jeśli szanujemy Życie, szanujmy też Śmierć. Bo jest ona fragmentem Całości. Tak jak robimy wszystko, by Życie zachować, czasem też należy pozwolić na przyjście Śmierci, bądź też pomóc jej przyjść. To koło. I naprawdę my wybieramy. I nie ma złego wyboru.
Usuńnie ma...
UsuńWitaj Anno - byłam już tu kiedyś, ale nie wiem czy coś pisałam. Teraz do napisania komentarza skłonił mnie temat, który wydaje mi się (mogę się mylić) podjęłaś pod wpływem postu na inym blogu, który obie odwiedziłyśmy. Tam odniosłam wrażenie, że "albo jesteś ze mną, albo przeciw mnie" - tzn jeśli myślisz inaczej to spadaj.
OdpowiedzUsuńA życie, jak napisałaś nie jest czarno-białe, świat byłby prościutki gdybyśmy sobie grzecznie żyli wg przykazań i wszystko inne mieli w dupie.
W mojej pamięci na zawsze pozostanie mój tata, przywiązany do łóżka szpitalnego skórzanymi pasami, żeby sobie rurek nie powyciągał. To mnie tak boli nadal,chociaż minęło 9 lat i nie zamierzam się wstydzić, że wtedy życzyłam mu śmierci, szybkiej i bezbolesnej. To potworne przeżycie, zmieniające na zawsze nasze myślenie o życiu i śmierci.
Tak. Ten post powstał po przeczytaniu tamtego. I komentarzy. I też odniosłam wrażenie, że tam nie można było mieć innego zdania ;-) Więc się zastanowiłam.
UsuńI wyszło mi, że nawet szacunek do Życia może przyjąć tak skrajne formy, że stanie się torturą.
Bardzo ci współczuję tego co przeszłaś z tatą. W szpitalach napatrzyłam się na takie sytuacje. I nie masz się czego wstydzić. Moim największym życzeniem, kiedy umierał mój tata, było: jak najlżejsza ścieżka dla niego i dla nas.
Czas płynie. Rany się zabliźniają. Nie trzeba się sobie dokuczać. Ale trzeba mieć oczy i serce otwarte.
Dziękuję, że się odezwałaś. Miłego dnia :-)
Dzień dobry Aniu:-) Przyszłam przywitać się i uścisnąć jeśli tego ptrzebujesz. Tyle tylko mogę zrobić na odległość. A jeżeli odpoczywasz, to dobrego odpoczynku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:-)
Marytko :-) Jestem. Trochę mnie życie zamiotło, ale przytulaki biorę, bo odpoczynek to jeszcze nie. Może we wrześniu taki dłuższy. Ale doceniam pamięć i troskę. Mam nadzieję, że u ciebie dobrze też. Spokojnego weekendu.
Usuńnice article my friend..
OdpowiedzUsuńplease visit my blog too