Kwitną mirabelki.
Obsypane drobniutkim kwieciem, delikatnie pachnące, co roku zaczynają wariacki okres budzenia się przyrody z hibernacji. Powrotu witalności, radości, pędu do słońca, do nabrzmiewania, dojrzewania, rodzenia. Moja czeremch pod oknem ma już drobne listeczki i zawiązki kwiatów, które wyglądają jak małe piramidki. Kocham zapach czeremchy, czekam niecierpliwie na ten czas, kiedy będę mogła nim oddychać cały dzień i noc.
Bo oddycham, rano wciągam do płuc zapach mokrej ziemi, próchnicy, wilgoci w powietrzu, kocich amorów i tego czegoś nieokreślonego, co jednak mówi: budźcie się, czas siania nadchodzi...
Czy ktoś słyszy?
Czy tylko ja?
Te szepty w starym sadzie: ach... cudownie, ciepło, słońce, jestem głodna, jestem spragniona, chcę się parzyć, chcę rodzić, chcę...CHCĘ!
Moja półdzika suczka w sadzie ma tylko jeden jajnik. W czasie sterylizacji były komplikacje. Weterynarz powiedział, że pewnie jajnik obumrze bez odpowiedniego ukrwienia. Ale nie, działa bez zakłóceń już 11 lat. Co roku, na wiosnę pojawiają się napaleni na sex adoratorzy i przez kilka dni w sadzie dzieją się gorące, namiętne rzeczy. Potem powtórka na jesieni.
Życie płynie wartkim strumieniem.
A co z nami?
Gdzie są ludzie?
A my w oblężeniu.
Uwaga, uwaga nadchodzi...koma trzy...
Siedzimy w piwnicach, każdy w swoim kącie. Kiedy przerażone dziecko płacze wtulone w matkę, odwracamy wzrok, zaciskamy zęby, by nie powiedzieć: ucisz bachora...
Bo ten płacz jest jak papier ścierny na naszych żywych, napiętych do granic nerwach.
Napiętych od naszego własnego strachu.
I słysząc daleki pomruk bombowców, zastanawiamy się, gdzie polecą bomby: spadną na nas?
Może nie, może na sąsiednie bloki, proszę, tylko nie na nas, nie na nas...
Uwaga, uwaga nadchodzi...koma trzy...
Kiedy chorowałam na depresję, chodziłam cała skulona, patrząc pod nogi, nie podnosząc wzroku za bardzo. Czasem, kiedy przychodził strach, chodziłam bardziej wyprostowana, ale oczy cały czas kontrolowały moje otoczenie. Sztywna głowa, biegające oczy. Próba kontroli niewidzialnego niebezpieczeństwa. Bezradna próba, skazana na niepowodzenie. Ale miałam choć namiastkę kontroli, więc byłam w ciągłym napięciu. Oczy bolały bardzo. Głowa bolała, kark bolał, barki bolały. Migrena za migreną. Zapalenie zatok. zapalenie pęcherza, zapalenie uszu. I ucisk, obręcz wokół gardła. I nogi ciężkie jak kamienie. I obręcz wokół żeber. Płytki oddech...
Czasem miałam wrażenie, że mogę żyć bez oddychania...
Oddychaj....
Widzę teraz mnóstwo ludzi, takich jak ja wtedy...
Skulonych, z podniesionymi barkami, sztywnych, z biegającymi oczyma, szurających nogami, niby rozmawiających i śmiejących się, ale śmieją się usta tylko, usta schowane za maseczkami.
W oczach jest bezbrzeżna rozpacz i desperacja.
Uwaga, uwaga nadchodzi...koma trzy...
Proszę, tylko nie na nas...
To jest takie ludzkie. Nasze. Organiczne. W każdym atomie naszego ciała zapisany jest strach naszych przodków. Tych w jaskiniach, kulących się ze strachu przed wilkami, tych w piwnicach, czekających na bomby, naszych rodziców, dziadków, pradziadków w zawieruchach wojen, najazdów, pożogi, zarazy...
Ich strach stał się naszym strachem.
Replikuje się jak wirus, namnaża, przenosi się bezprzewodowo, prosto w nasze DNA.
Przyczepia się do spirali życia i infekuje cały organizm.
Nie zabija nosiciela, każe mu żyć i oddychać.
I zarażać.
Na to nie pomogą maseczki, kompulsywne mycie rąk, rękawiczki, kombinezony, plastikowe tarcze na twarzy...Na to nie poradzi nic rząd, politycy, lekarze, strażacy.
Na to NIKT nam nic nie poradzi.
Bo wszystko w naszych rękach. Tych rękach szorstkich i popękanych od środków dezynfekcyjnych, które myjemy kompulsywnie jak Lady Makbet, nigdy pewni, czy jednak tam coś nie zostało na skórze. Więc umyję jeszcze raz, a może jeszcze raz...
Oddychaj...
Wzięłam moje Życie w moje ręce. Niosę je delikatnie, czule i ostrożnie. Jest cenne. Wrażliwe.
Mieści się w moich dłoniach. Jest malutkie, akurat pasuje.
Jest jak oddech w moich płucach, jest jak promień słońca przeświecający przez płatek tulipana, jest jak poranna mgła nad łąkami, jak zapach czeremchy w spokoju zapadającego zmierzchu.
I jest jak diament, mocny, twardy, z ostrymi brzegami, tnący równo, precyzyjnie, kształtujący materiał mojego Wszechświata wedle moich potrzeb i pragnień, i marzeń...
Wrażliwość i Siła.
Lęk i Odwaga.
Miłość...
Wszystko JEST.
Oddychaj...
Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja zawsze, z Miłością, oddychająca Prowincjonalna Bibliotekarka.
Oto kazanie Prowincjonalnej Bibliotekarki na Wielki Piątek.
OdpowiedzUsuńDzięki.
Potrzeba nam odwagi zwykłej, odwagi do życia, do bycia sobą i do bycia dla innych.
Patrząc przez płatek tulipana w Twoją stronę, słysząc rżenie naszego ogiera ( wczoraj przyjechał i od razu wziął się do roboty ), oddycham.
Oj tam zaraz kazanie ;) Jakoś tak siadłam i napisałam. Czasem tak mam, więc myślę, że to wypłynęło z Większości. Wszyscy jesteśmy połączeni. Odebrałam, bo to wszystko znam, przeżyłam, dotknęłam, choć inaczej. Odwagę każdy ma, musi się tylko nauczyć używać. W dzisiejszych czasach, nawet wyjście do sklepu to jest odwaga :) Wszystko minie ;)
UsuńOgier mówisz, macie fajnie. Robicie nowe dzieciuczki :) A te dwa co na nie czekaliście już są? Pokaż proszę, trzeba nam takich dobrych rzeczy. I oddychajmy, otak, czasem myślę, że oddycham nie tylko dla siebie w tych czasach. Wszelkiego Dobra Aga :)
Prokrastynacja to moje drugie imię. Zbieram się do zrobienia nowego wpisu od chwili gdy sobie zażyczyłaś. I co? I nic.
UsuńTo daj tylko zdjęcia ;) Tyż będzie fajnie ;) No i imiona:)
UsuńZrobiłam!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuje za ten wpis. Muszę wyprostować ramiona, podnieść głowę, wziąć moje życie w moje ręce... Ale czy jest to takie proste? Może dam radę,
OdpowiedzUsuńDzisiaj życzę Ci aby święta Wielkanocne przyniosły radość,
spokój oraz wzajemną życzliwość.
Poczuj opiekę aniołów.
Otwórz serce i wpuść ptaki nadziei
Ja po raz pierwszy sama w te święta....
Nic nie jest proste na początku, wszystko trzeba przećwiczyć. Najpierw na minutę, potem na dwie, potem się nie chce, nie widzę sensu, potem znów spróbuję. I tak powoli wszystko się układa ;)
UsuńNikt nie jest sam, chyba, że tak wybierze. Z resztą, sama na święta nie znaczy, że samotna. Rozejrzyj się, zbadaj terem, KTOŚ jest ;) Wszystkiego Dobrego Ismeno :)
Witaj
UsuńDziękuję za ciepłe słowo pozostawione na moich stronach. I masz rację, sama nie oznaczało, że samotna.
A ramiona staram się prostować, stopniowo...
Pozdrawiam nieśmiałymi promykami słońca
Znam te objawy jak zły szeląg. Znowu wciskam głowę w ramiona, płytko oddycham, nie patrzę mijanym ludziom w twarz kiedy wychodzę po zakupy, zaciskam dłonie w pięści, aż do bólu, do odciśniecia się paznokci we wnętrzu dłoni. To mnie otrzeźwia. Nie chcę, nie chcę powrotu! Wyprostuj się, opuść ramiona, oddychaj, rozlużnij ręce. Zobacz wiosna wraca, tyle słońca, tyle błękitnego nieba, tyle ptaków i ich krzątaniny, świergotu, i listki już zielenieją na drzewach. Już dobrze, już lepiej, uśmiechnij się, właśnie tak:)
OdpowiedzUsuńDzwoni telefon, kolejny z dawką smutku i strachu. Śmieję się, pocieszam i słyszę:jak dobrze, że jeteś, tyle w tobie spokoju i to twoje poczucie humoru. A ja czuję, ze jeszcze chwila i nie wytrzymam, że się rozpłaczę do słuchawki, ale wiem, że nie mogę bo po drugiej stronie jest człowiek z jego strachem i niepewnością, czekający na moje wsparcie, bo wiem jak to jest, kiedy nie ma wokół nikogo kyo mógłby je dać.
Wiem też, że to zamknięcie przeminie, odejdzie, a wraz z nim odejdzie ta bezsilność, niemoc, lęk i uczucie uwięzienia i przyjdzie czas na radość, oddech się pogłębi, wyprostują plecy i dłonie.
Dziękuję Aniu, za ten piękny post!:)
Każde Twoje słowo to jak odbicie tego co czuję w duszy, czuję i odbieram jak Ty. I wiem, że wielu ludzi tak czuje:)
Wiem, że znasz, wiem, że widzisz. Ale to dobra wiadomość Marytko. To, że widzimy, to znaczy, że obserwujemy. Nie siedzimy w piwnicy. Stoimy z boku. Więc dobrze jest. Mimo wszystko.
UsuńI ja staram się ludzi podnosić na duchu. W tym zamieszaniu traci się kierunek. Nie rozumie emocji własnych. Paradoksalnie myślę, że moja depresja mnie na to przygotowała. Przez ostatnie 5 lat uczyłam się. Teraz sprawdzian mam. Ty chyba też, co?
Tylko jedno, jedno jest najważniejsze: dbanie o siebie, dbanie o przepływ swoich emocji, o ich uwalnianie. Bo inaczej nikomu nie pomożemy. Najpierw ja, potem świat. BHP ;)
Tak ja czułam, że piszę z Większości, bo usiadłam i w jakiejś pomroce dziwnej napisałam. Wszyscy jesteśmy połączeni.
Wszelkiego Dobra Marytko, dbaj o siebie, dbaj o swoje Światło.
Tak, Aniu. Skurczeni, zastraszeni ludzie. Ogólnoświatowa depresja. A wszystko co moze dać moc i nadzieję nadal jest. Wiosna, dobro, miłość, siła odrodzenia. Trzeba sie z tym spleśc w jedno, nie dać wepchnac się lękowi i zgrozie, nie zainfekować nieufnością, złością, obojętnoscią. Ocalic w sobie to, co jest i będzie nami. Tak właśnie teraz myslę, tak czuję. Chcę zachować to samopoczucie jak najdłużej. Czasem jest trudno, czasem człowiek balansuje niczym nad przepaścią, ale potem to mija i znowu pojawia sie pewna i jasna droga.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło z wiosennego Hobbitowa-Jaworowa!:-)
Tak czasem jest, że w czasie kryzysu uzyskujemy Jasność. Kierunek, pęd, zrozumienie. Czytam twoje posty, czerpię z nich uziemnienie. Bardzo jesteś związana z Ziemią Olu. Czujesz ją. Dzięki tobie czują ją ci, którzy do ciebie przychodzą, czarownico ;) Niech płynie :)
UsuńCzasem jest trudno, czasem bardzo nawet tak jak teraz. Ale wszystko mija. Będzie inaczej, ale będzie. Rodzą się dzieci i Kukliki u Agniechy, jest dobrze. Wszelkiego Dobra w Hobbitowie życzę :)
Najpiękniejszy tekst, jaki dziś przeczytałam, dziękuję. Choćbyś weszła w moje wnętrze. Nie jest mi łatwo, spotkałam szczęście, a teraz muszę od tego szczęścia być daleko, a jest tak blisko. Powtarzam sobie: Trzymaj się Aga! Dasz radę! Naprawdę dziękuję, bo ten tekst dodał mi siły. Wdech i wydech, skupiam się na pięknie wkoło i jakoś dam radę. :))) Dziękuję. <3
OdpowiedzUsuńPodpisuję się łapkami! 🐾🐾
UsuńOczywiście, że dasz radę, wszyscy damy. Szczęście poczeka, poza tym macie internet, skypa...Moje pokolenie czekało na listy, pocztą przesyłane ;) Ale jak się już spotkało, WOW ;) Rozstania są potrzebne. Sama dokładasz cegiełki do Dobra. Twoje posty są magiczne. Działaj. Tak bardzo wszystkim w piwnicach brakuje słońca. I czułości. Chyba najbardziej czułości. Więc dzielmy się. Wszystkiego dobrego Aga, całej twojej zwariowanej Rodzince, dobrze, że jesteście ;)
UsuńDzisiaj wpłynął 9 sezon Dr Martina 🧡💚💛💙💜🖤🖤🤍💗
OdpowiedzUsuńOglądam :)
Przegapiłam, dziękuję. Wczoraj z Mążem cztery odcinki obejrzeliśmy. Dziś on ma służbę, ale mam zakaz oglądania bez niego ;) Poczekam. Trzymaj się Wiewiórko, dbaj o siebie, rób co lubisz, sen wariata niedługo się skończy. Wszelkiego Dobra, wszystkim WAM :)
UsuńSkoro już o oddychaniu mowa-90% populacji ludzkiej nie potrafi prawidłowo oddychać, bo nikt tego nie uczy.A dziś wyczytałam, że dokonano "epokowego odkrycia"- im czystsze powietrze, którym oddychamy- tym mniej groźny dla nas wirus, bo mamy zdrowsze płuca. Epokowe, no nie?
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to jest z oddechem i depresją- ja chyba nawet nie bardzo wiem co to jest depresja u mnie- wiem tylko jak wygląda moja wściekłość i współczuję wszystkim, których kiedyś ona dotknęła.
I ten wirus nie budzi we mnie strachu (już nie muszę z wiadomego względu bać o oskrzela mego męża czynne w zaledwie 30%) ale zwykłą złość, że jest i ma się świetnie, a mądry człowiek ma prawdziwy problem jak wygrać z takim parszywym wirusem.
Anuś, podziwiam Cię za Twoja walkę ze swymi lekami, bo wiem, że to nie jest łatwa sprawa.
A póki co - nie przestawaj chodzenia z kijkami, poprawia oddychanie a takie napowietrzenie i natlenianie z pewnością podnosi odporność.
Zdrowych i spokojnych Świąt Anusiu!
Faktycznie epokowe. No po prostu...
UsuńKijkuję zawzięcie. Robię coraz większe przebiegi. Bierzemy suczkę, która obecnie z Fasoli stała się Alibi i jedziemy nad Bug. I chodzę, oddycham. W pracy mam remament, dużo siedzę, muszę koniecznie ruszać kręgosłup, bo rehabilitant teraz mnie nie przyjmie. Ale jest na razie ok.
W depresji się oddycha bardzo płytko, tylko górną częścią płuc. Niedotlenienie jest. Złość to całkiem niezły sposób na uwolnienie emocji. Gniew dodaje czasem energii. Twój sposób, jak widać skuteczny :) Ania, ja zaraz pójdę do tych wpisów, bo ja je czytałam, ale nie pamiętam szczegółów. Przeczytam jeszcze raz. Ale już teraz mogę ci powiedzieć, coś było na rzeczy. Twoje opisy są podobne do opisów Parku, w książkach Bruca Moena i Roberta Monroe. Więc sięgnęłaś głębiej, niż ci się zdawało :)
Mi pomogła pani od regressingu, tobie książka. Świat jest ciekawy. Więc załóżmy, że to prawda, jakie to daje możliwości, WOW ;)
Świetny tekst. Przeczytałam i poczułam się lepiej.
OdpowiedzUsuńJa nawet nie mam siły bać się, bo tak jestem wkurzona na to, co nam co chwilę funduje rząd i maliniak.Poza tym, ciągle kombinujemy, jak najbezpieczniej sprzedawać w naszym sklepie, który jest maleńki. Oprócz wkurzenia, czuję się ogromnie zmęczona ta sytuacją. I nie wirusem i nie izolacją, a brakiem normalności.
Spokojnych, uśmiechniętych i oczywiście zdrowych Świąt:)
UsuńCieszę się, że lepiej się poczułaś. Po chorobie musisz bardzo teraz dbać o siebie. Zmęczenie jest naturalne, po chorobie i tych wszystkich emocjach. Trzeba sobie dać czas, duuużo czasu na odpoczynek. Słuchaj ciała, każe poleżeć, leż. Ono teraz wie lepiej niż głowa. Na maliniaka i spółkę nie mamy wpływu. Nie ma co się z koniem kopać, zdrowie ważniejsze. Poradzicie sobie, jakoś będzie, zawsze było. I normalność, jak puzzla, ułożymy sobie znów. Pogłaszcz Bezę, przytul się do męża, będzie dobrze.
UsuńWszystkiego Dobrego Wam życzę :) I kup kijki do chodzenia. Cuda czynią z kręgosłupem lędźwiowym, wypróbowałam :)
Dzięki:)
UsuńP.S.
OdpowiedzUsuńZajrzałam nieco wstecz u Ciebie i mam prośbę - przeczytaj na moim drugim blogu 3 pozycje: z 7.2.2015 "Dom dusz", z 11.4.2015 "Miedzy nami duszyczkami". Nie miałam hipnozy regresyjnej, to samo jakoś do mnie przyszło, jakby samo się napisało po przeczytaniu książki p. doktor Stawowskiej, o której też piszę, chyba przed "duszyczkami".
Przetrzymamy wirusa tylko może się obudzimy zdrowi ale w nowej niedemokratycznej rzeczywistości, skurczeni i potulni.
OdpowiedzUsuńKrysiu, tylko wtedy, gdy na to się zgodzimy. Na to kurczenie. Bo jakoś nie widzę ciebie pokurczonej, o nie ;)
UsuńI ja nie mam zamiaru się kurczyć. Wiosna ludów będzie znów. Czuję, że będzie gorąco i ciekawie :) Wszystkiego Dobrego :)
Podoba mi się, a my (ludzie) w oblężeniu. Bardzo dobrze ujęte. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńAno, kto siedzi w piwnicy, słońca nie widzi. Ale to nie znaczy, że go nie ma. Słonce świeci nadal. Wszystkiego Dobrego Krysiu ;)
UsuńGdy zwiedzałam centrum kaszubskie w Szymbarku, przewodnik zaproponował pobyt w schronie podziemnym. Całkowita ciemność i symulacja nalotu bombowego ze wszystkimi atrakcjami.
OdpowiedzUsuńTrwało to podobno bardzo krótko, a ja myślałam, że wieczność i wzmógł się mój podziw dla tych, którzy przeżyli mnóstwo takich nalotów.
Media sprawiają, że czasem, wychodząc na spacer czuję się jak w czasie okupacji, wypatruję patroli, bo nigdy nie wiadomo na jaki się trafi.
Zwykli obywatele dostają mandaty za wszystko, z drugiej strony epidemiolog w wypowiedzi dla telewizji podkreśla istotę dbania o kondycje i odporność organizmu...
Masz rację, potrzebna jest nam odwaga dbania o siebie w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem i bez szkody dla innych.
Miej się zdrowo, trzymaj pozytywnej strony mocy!
Może mi jest trochę łatwiej, bo nie mamy telewizora, nie słucham radia, a w internecie wybieram co chcę oglądać i słuchać. Nie daję sobie z mózgu robić sieczki. Kiedy przychodzi lęk, a przychodzi, bo zanurzona tak jak wszyscy jestem w tej obecnej rzeczywistości, staram się go oswoić. Zrozumieć, czemu jest i sprawdzić, co mogę w obecnej chwili. Zazwyczaj mam sporo opcji ;) Nie jest źle. Biblioteka i codzienna, nudna, bo nudna, ale praca, pomagają jednak. Taki safe house ;) Biblioteki to w ogóle dobre miejsca na przeczekanie apokalipsy. Oglądałaś film Pojutrze? Bardzo polecam ;)
UsuńBędzie dobrze Jotko, pozytywna strona mocy wygra.
Wszystkiego dobrego :)
Oglądałam:-)
UsuńPretty.
OdpowiedzUsuńAnia, Twoje wpisy (ten i ‘wszyscy umrzemy’) są całkowicie optymistyczne, a przecież o śmierci. Myślałam, że skoro w ostatnich latach oko mi się trochę otworzyło i Wszechświat zaczął uświadamiać, boleśnie i przymusowo , przecież teraz nie pęknę i nie popadnę w popłoch. Wiedziałam, że trauma mnie przeorała, ale dała coś w zamian – pewność, że po śmierci moje życie potoczy się dalej, tylko w innej formie i świadomości. Od tego czasu problem strachu przed śmiercią przestał istnieć. Nie wyparłam go, stał się neutralny, żeby nie powiedzieć lekki i przyjemny, coś na zasadzie pełnej akceptacji, głębokiej zgody we mnie. Nagrodą jest wielka ulga. Tak pewnie mają osoby, które doświadczyły przełomu, albo innego „ przeskoku rozwojowego” w postaci traumy właśnie, choroby, bliskości śmierci itp. Jesteśmy jakby ponad, albo obok – sama wieszczysz tu cudnie, jakbyś zajrzała za zasłonkę i wiedziała, co po drugiej stronie hahaha Nie jestem wyjątkiem. Tak sobie więc popylałam lżejsza o strach z zaświatów, pewniara ;P że jakby co, to przyjrzę się z pozycji obserwatora, tymczasem pojawiło się wahadełko i powiedziało „sprawdzam”. I wylazły atawistyczne strachy, że jednak dziecko, że jeszcze nie teraz, że może mąkę i papier jednak nabyć trzeba, bo wszyscy... Masz rację, strach nas kurczy. Na szczęście szybko wróciłam do pionu; kolejny raz dotarło do mnie, jaką siłą jest panika i jaką moc ma strach w manipulowaniu nami. Ten teatr jest dla nas, ale to tylko kulisy, kolejna potiomkinowska wiocha, a my zamiast przyjąć lekcję i wyciągnąć wnioski, znów się dajemy nabrać. Nabierałam się tyle razy, aż dostałam po łbie i pańci dekiel przeskoczył na dobry tor. Do teraz obrywam, ale już szybciej łapię o co chodzi i świadomość wraca, bo jak sama wiesz, ciężko się samej okłamywać i nie da się odzobaczyć tego, co za zasłonką.
OdpowiedzUsuńSpokojnych i wesołych!! Mig
Świetnie napisałaś, faktycznie, teraz i ja mam "sprawdzam" ;) Tak jak wszyscy, mam sporo do stracenia, więcej niż mi się zdawało. I choć pewność we mnie jest, to na razie bym jeszcze nie chciała. Chciałabym pobyć jeszcze tutaj, z mężem, synami, siostrami i z tym Światem. Był czas, kiedy wysłałam nieme, nieświadome pytanie do Wszechświata: czy mnie tu coś jeszcze trzyma?
UsuńMam odpowiedź, jakby młotkiem w głowę. No trzyma. Człowiecze doświadczenie jest ciekawe. Trudne. Magiczne.
Więc biorę udział w przedstawieniu. Zaangażowałam się:)
Ale jest taka malutka część mnie, która patrzy na to wszystko inaczej. Stoi jakby obok. Obserwuje z innej perspektywy. I jak mija bałagan w sercu i głowie, wtedy słyszę głos tej części, która przypomina: to ma inne warstwy, zobacz.
I masz rację, nie da się odzobaczyć :) Bywałam w różnych światach chyba, moja świadomość wędrowała w czasie depresji i teraz też się to zdarza. Byłam nawet za Zasłoną, choć dopiero teraz to widzę. Wiele tam jest cudnych miejsc, ale są i okropne. Ale i tak, to my wybieramy dokąd idziemy. Zawsze my, nikt inny.
Spokojnej niedzieli :)
I jeszcze dodam, bo mi się pomyślało przy prasowaniu obrusa ;) My wszyscy wiemy, co jest za Zasłoną, bo my stamtąd przyszliśmy. Dla każdego jest dostępna ta wiedza, tylko trzeba po prostu chcieć dojrzeć. Tak po prostu. To jest trudne, bo na Ziemi się zapomina, ma to swoje uzasadnienie, inaczej nie nauczylibyśmy się nic. Ale Zasłona jest cieniutka, można zajrzeć.
UsuńWczoraj spotkałam moją przyjaciółkę Beatę. Ona ma synka, lat 6. Zapytał ją: mama, a co jest za Kosmosem? Beata odpowiedziała, że nie wie. A on powiedział, że wie: za Kosmosem jest Drugi świat Żywych. I tym optymistycznym akcentem kończę i idę przygotowywać mini-śniadanie wielkanocne :)
świat Żywych, właśnie tak :)
Usuńjasne, że wszyscy wiemy i każdą odpowiedź mamy w sobie, każdą przyczynę choroby, wystarczy pogrzebać.
znajoma mi parę razy robiła regresję i przed jedną sesją jej córki (lat 5 i 9) koniecznie chciały mnie zobaczyć przez kamerkę. Zobaczyły i mówią, a tę ciocię to znamy. My zdziwione... na co mała: widziałyśmy się w niebie. że tak się wstrzelę z tematem w dzisiejszy świąteczny dzień :) Mig
Porobiło się jakoś parszywie. Jak jeżdżę do pracy to ciągle spięta jestem, że policja mnie złapie, że nie uwierzą, że do pracy, że mandat. Plus te całe wybory. Porobiło się parszywie. Jakbym mogła to bym z domu nie wychodziła, ale muszę i boję się każdego następnego dnia, pomimo, że każdy następny przybliża nasz do końca tego co się tak parszywe porobiło...
OdpowiedzUsuńVill nerwusko :) Bardzo dobrze cię rozumiem. Znam ten stan, 3/4 życia tak miałam, nadal bywa. Nie jesteś w tym sama, wszyscy, którzy jeżdżą z tobą, też mają podobnie zapewne. Popatrz, nie boisz się wirusa, tylko innych ludzi. Może to jest główny problem? Taki ogólniejszy? Bardziej prawdziwy? Może to jest źródło twoich wcześniejszych kłopotów z nerwicą? Tak może być.
UsuńSama złapałam się na tym, że bałam się wychodzić do pracy w poniedziałek po weekendzie. Ale zapytałam siebie: czego się boję tak naprawdę? No i widzisz, ludzi bardziej, zestarchani ludzie zrobią krzywdę szybciej niż inni. Więc stwierdziłam, że ok, przecież to znam z dzieciństwa. Ale wtedy byłam bezbronna, a teraz jestem dorosła i od dawna sobie radzę całkiem dobrze. Tak jak TY ;) Nie daj się, bądź odważna, sprytna i mądra!
W mojej rodzinie nerwica lękowa jest pokoleń - w każdym pokoleniu ktoś dziedziczy, czasami myślę, co musiało się kiedyś stać, że tak trwale zapisało się to w genach :-)
OdpowiedzUsuńW zasadzie nie ma potrzeby wiedzieć co się stało. Ważne co się robi z tym dzisiaj. Co innego nieść to dalej i przekazywać, co innego wziąć i pójść na terapię. Zadać sobie trud uzdrowienia. To, co nam potrzebne do tego, jest nam dane. Wystarczy sięgnąć do dzieciństwa i zobaczyć. Inne sposoby, ustawienia i regresja itp. to taka wisienka na torcie. Dodatek, a nie zamiast terapii. Bo czasem można zamiast uzdrowienia, wkręcić się tak w ucieczkę od siebie, że można się już nie odnaleźć, myśląc, że się odnalazło. I wtedy tylko jednorożce pierdzące tęczą się widzi ;)
UsuńChyba też podobne spojrzenie znalazłam w "Potędze teraźniejszości", czyli brak potrzeby sięgania wstecz, roztrząsania co było i jak to na nas wpłynęło.
UsuńZnaczy tak. Oczywiście. Tylko piszę o sięganiu wstecz, czyli w przeszłe pokolenia i wcielenia. Tam niekoniecznie trzeba zaglądać. Nie jest to niezbędne, według mnie.
UsuńNiezbędne jest jednak spojrzeć w obecną, że tak się wyrażę, przeszłość. Moją, twoją własną. Bez tego, nic się nie zrozumie. My ciągle skaczemy po liniach czasowych. Nie sądzę, by komuś udało się pozostać w teraźniejszości na dłużej. Ja teraźniejszość traktuję jako latarnię morską. Gdzie bym nie była, latarnia wskazuje kierunek domu. Ale podróżować lubię ;)
Świetnie to napisałaś.. Ludzie.. Idę na spacer leśną ścieżką, naprzeciw idzie para i omijają mnie wielkim łukiem.. I tak się dzieje co chwilę, ludzie reagują na siebie dziwnie - nie wszyscy- ale chyba większość.. Ja spokojnie czekam, nie mam w sobie lęku..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - marigold/jola
Takie warsztaty pracy z ciałem się odbywają. Szkoda tylko, że nie ma prowadzącego, który by co nieco rozjaśnił temat. Ja myślę i obserwuję to już powoli, że ludzie doszli do swoich ścian w tym baniu się i panice. I niektórzy już zaczęli te ściany oglądać, zamiast w nie walić raz po raz ;) Głowa od tego boli... Ja pozdrawiam Jolu Aksamitko :)
UsuńAniu czy podasz mi jakiegoś maila do siebie :-)
OdpowiedzUsuńNa FB ;)
UsuńJedni panikują tak bardzo, inni kompletnie olewają, jeszcze inni się złoszczą i przenoszą tę złość na innych. A teraz potrzebny jest spokój, siła, cierpliwość. Tak oddychajmy i wsłuchajmy się w siebie. Wyciągnijmy z tego wszystkiego jakieś lekcje. Znajdźmy w sobie nadzieję. Przecież nie jest tak źle, jesteśmy silni. Możemy zapanować nad tym lękiem.
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę kochana :*
Każdy na swój sposób uczy się. Do tej pory lęk można było wyprzeć, udawać, że go nie ma. Ale tym razem lekcja jest mocna. Zbyt mocna, by udawać, że strachu nie ma. Wyznaję obecnie zasadę, jak uciekasz, to cię gonią ;) Więc chciał nie chciał, odwracam się i patrzę w oczy temu, co mnie goni. Najwyżej mnie zje ;) Nie wiem czy można zapanować nad lękiem, wiem, że można go przeżyć, oswoić, sprawić, by stał się bardziej przyjacielski. Wykorzystać go. Uczę się mniej siłowych rozwiązań.
UsuńKotołak cudny jest. Jest taka seria książek o Ksinie- kotołaku ;) Bardzo fajna, polecam :)
Tak przeżycie lęku też jest dobrym sposobem, chociaż ja chyba właściwie zapanowałam. Nie boję się, po prostu czekam na to co będzie.
UsuńDziękuję :) A książka już jakiś czas za mną chodzi :) Musze w końcu dorwać :)
Interesujący wpis. Jednak ja mam siostrę w szpitalu, tam pracuje jako opiekun medyczny. Dla mnie to troska i zmartwienie o nią, ponieważ mimo, że mają w szpitalach mnóstwo tych środków dezynfekujących to trudno żeby z całą pewnością zmyć z siebie wszystko. Kto wie czym jeszcze przechodzi ten wirus. Kto wie kogo jeszcze sobie upodoba. Bo może jest zmodyfikowany żeby atakować konkretne DNA.
OdpowiedzUsuńRozumiem, ale wariantów czym on może być, jest tyle, że można zwariować. Wariantów czym on nie jest, też.
UsuńJa tylko zachęcam do skupienia się na własnych emocjach, na otuleniu siebie kokonem, na daniu sobie luzu, w tym odpuszczeniu prób zrozumienia i kontroli. Tak po prostu. Martwisz się, to normalne. Czy twoje martwienie się w czymkolwiek pomaga siostrze? Czy może tobie?
Ja się aż tak bardzo nie boję koronawirusa ale rozumiem obawy mojej przedmówczyni.
OdpowiedzUsuńJa też rozumiem. Różne są schowanka na strach. Zamartwianie się jest takim miejscem. Równie skutecznym jak nie zamartwianie się :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń