Wewnętrzna emigracja trwała krótko. Nie dam rady.
Bym chciała na dłużej, ale nie wychodzi...
Ogniskujemy teraz często. W ciszy wieczorów, w pomrukach zasypiających gawronów, w delikatnym szumie odpoczywających drzew jest spokój. Przez ten rozgardiasz ludzkich emocji na mieście, z ulgą wchodzę w plątaninę zieleni. Oddycham, wypuszczając z siebie nerwowe, drżące energie strachu, złości, niepewności. Co dzień chodzę do pracy. Może właśnie dlatego, że zanurzam się każdego roboczego dnia w to pole ludzkich emocji, tak bardzo wyraźnie czuję spokój przyrody.
Na zasadzie kontrastu.
Bo kontrast teraz jest głęboki, wyraźny, ostry.
Już jakiś czas temu pogodziłam się z tym, że jestem empatką, wrażliwą, odczuwającą mocniej innych ludzi, przyrodę, otoczenie. Dlatego przez większość życia wygaszałam uczucia, zamrażałam je, by nie czuć. Zbyt dużo danych. Broniłam się jak mogłam. Teraz wreszcie rozumiem, uczę się nie ulegać natłokowi z zewnątrz. Dbać o siebie, ale się nie wyłączać.
Przeżywać Życie, takie jakie przychodzi, ale nie pozwolić się zalać tym, co na zewnątrz.
Być w tym, obserwować, rozumieć.
Nie uciekać, pozwolić przepłynąć przeze mnie emocjom. Kiedy trzeba, płakać, kiedy trzeba, tańczyć, kiedy trzeba, powiedzieć: odejdź...
Tu bardzo pomaga stary, inkaski rytuał rekomendowany przez Tresurę Matrixa...
Niepozorna ta książeczka zaczyna się od tego, że na żyzną, pełną życia planetę przylatują koloniści. Zachwyceni bogactwem przyrody budują swoje domy, zakładają osiedla, by mieszkać w tym przepięknym miejscu. Idylla.
100 lat później na planetę przylatuje Jason dinAlt, szuler międzygwiezdny, który w oszustwach wykorzystuje swoje zdolności psi. Czyli empata. Ale to już nie jest ta planeta, co na początku. Koloniści zostali zdziesiątkowani, żyją w zamkniętych, otoczonych murami pod prądem, miastach. Każda roślina wokół miast jest trująca na dziesiątki sposobów, każde zwierzątko, owad, bakteria zabijają ludzi na wiele sposobów. Wszystko co ma zęby, ostrzy te zęby na ludzi...Wojna.
Przejazd z miasta do miasta tylko w opancerzonych wozach, w specjalnych kombinezonach i z bronią. Jason od początku czuje, że coś jest nie tak. Odbiera złość, niepokój, agresję. Chwilę mu zajmuje zrozumienie tego, co naprawdę się dzieje. A kiedy na skutek różnych zdarzeń ląduje bezbronny za murem, orientuje się, że przyroda jest zabójcza tylko wokół zamurowanych miast, im dalej od nich, tym bezpieczniej, spokojniej, łagodniej. Właściwie reszta planety jest nadal żyzna, piękna i łagodna.
I nagle rozumie...
Cała przyroda na planecie jest empatyczna, jest jak odbiornik wysyłanych od ludzi emocji i dostosowuje się. I tak to koloniści własnymi myślami i emocjami, stworzyli sobie wroga...
I cóż ty na to Wszechświecie?
Bo mi dzwoni dzwoneczek i takie jakieś czerwone światełko mruga....
I nagle rozumie...
Cała przyroda na planecie jest empatyczna, jest jak odbiornik wysyłanych od ludzi emocji i dostosowuje się. I tak to koloniści własnymi myślami i emocjami, stworzyli sobie wroga...
I cóż ty na to Wszechświecie?
Bo mi dzwoni dzwoneczek i takie jakieś czerwone światełko mruga....
Bakterie, wirusy, wiatr, ogień, woda...
System obronny naszej planety. Sami go aktywowaliśmy.
Nam się zdaje, że to nasze działania, tak, zgoda, ale każde działanie poprzedza myśli, intencja, emocja. To my poruszamy energię, to my ja pchamy tam, gdzie ona według nas ma płynąć.
Tylko słabo z nawigacją u nas.
Ostatnio przyszła do nas PaniS, nasza sprzątaczka. Opowiedziała mi jak wieczorem jej mąż, spojrzał na nią i powiedział, że ona jakoś dziwnie wygląda i czy dobrze się czuje? PaniS skupiła się na sobie i wyszło jej, że jakoś ją palą uszy i policzki, a ręce i nogi ma lodowate. Ale ogólnie to w porządku. Mąż jednak zaniepokojony, wrzucił te objawy do Googla i wyszło: STRES.
Taaaa.....
I dopiero jak żonie powiedział, że jest w stresie, to ta poczuła, że coś nie tak i wyszła pochodzić wokół domu, by trochę się uspokoić.
Kiedy zaś siedzieliśmy przy ogniu spokojnie, przyplątała się niedaleka sąsiadka, która zjechała z pracy w Belgii i ugrzęzła w Polsce teraz. Zachwyciła się sadem, tulipanami dzikimi, tą naszą cudną gmatwaniną zieleni, która robi co chce sama, tylko trawę mąż kosi...Popłynęły zachwyty, a po chwili dodała: ale ja bym te chaszcze wycięła, tam bym przerzedziła, tu bym zrobiła większe miejsce na grilla, a to drzewo to zasłania...
I po ptakach, zniszczyła by to, co ja zachwyciło...
I tak ogarniam dzisiaj sobotę, wstawiam pranie, gotuję obiad, sprzątam kuchnię i te myśli są ze mną...
Więc dzielę się.
Bo będą inne wirusy, są inne choroby, co raz coś wyskoczy...
Czy już zawsze będziemy się zamykać? Kwarantannować? Bać się i straszyć?
Wynajdywać sobie wrogów?
Bo może się zdarzyć tak, że nasza planeta w Kosmosie, przez jego innych mieszkańców zostanie przemianowana z Ziemi, na Planetę Wiecznej Kwarantanny.
I będziemy tam tematem żartów zwanych sucharami ;)
Ps. Jeszcze jeden smaczek z zaleceń Biblioteki Narodowej. Mam mieć oddzielny pokój na wypadek gdybym wyczaiła wśród czytelników lub pracowników chorego. I mam tego biedaka odłowić i tam wsadzić. I zadzwonić po sanepid czy policję. I mam go tam przetrzymać, aż oni się zjawią. Ja, bibliotekarka, taką mam moc, no niech przy mnie ktoś tylko kichnie ;)
Nadal myślicie, że wszystko z nami w porządku?
Ps2. Uważajcie jak idziecie do biblioteki, wszystkie w kraju dostały te zalecenia, ktoś może je wziąć na poważnie!
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja ninja/panda, sygnalistka wirusa, Prowincjonalna Bibliotekarka ;)
No wiesz, coś nie tak dawno przelatywało relatywnie blisko Ziemi i może siało jakimiś wirusami. Że też w czasach mojej kariery bibliotekarskiej nie było takiej pandemii - zaraz bym wykorzystała sytuację i kilka osób wysłała na badania. W 1971 była grypa Hongkong, ale nawet jej nie zauważyłam włócząc się zimą po Tatrach i łamiąc na nartach kość krzyżową. Dwa miesiące przeleżałam na półce wyciągniętej z szafy.Bo oczywiście nawet do głowy mi nie przyszło zgłosić się zaraz po upadku do lekarza, skoro nawet siniaka nie miałam. A rehabilitacja zajęła mi potem rok.
OdpowiedzUsuńNo i wydało się- nie umiesz zaprojektować ogrodu -zamiast ścieżek, krawężniczków i rabatek zrobiłaś "rośnijta jak chceta"- zupełnie bez pomyślunku;))))) Fajny ten Twój ogród, podoba mi się.
Serdeczności;)
Faktycznie coś przelatywało ;) Oj tam, może siało czymś dobrym? Wiadomo? Kiedyś czytałam, że komety mogą być narzędziem do siania życia w kosmosie.
Usuń2 miesiące na desce???Jeju, nosz normalnie nie wiem jakeś wytrzymała. Ja w łóżku w grudniu ledwie trzy tygodnie dałam radę. Choć fakt, wcześnie trafiłam do rehabilitanta i nic nie miałam złamanego. No miałaś ciężkie przeżycie, stąd pewnie twoja znajomość krętaczy i reszty ;)
Przyznaję, ogrodniczka ze mnie żadna ;D
Sad nie jest mój, tylko gminny. Ja go tylko wynajmuję. Ale jakby to powiedzieć, rozmawiam z nim, a on odpowiada. Jest zadowolony. Ostatnio tylko babuleńka-jabłoń poprosiła o usunięcie jednej gałęzi, bo za ciężko. Więc mój mąż ciachnął. Niech jeszcze babuleńka porodzi te stare papierówki. Ale widzę wyraźnie, jak przyroda zostawiona sobie samej mądrze się rządzi. My bierzemy tyle i potrzebujemy, nie więcej. I jesteśmy wdzięczni po prostu.
Miłej i spokojnej niedzieli Ania :)
i mnie zachwycił zakątek... tulipany szafirki mlecze za chwilę dmuchawce latawce wiatr. Nie odważyłam się nigdy w moich chaszczach nasadzić cebulek tulipanów, one muszą być na slicznej równiótkiej grządce. dopiro kilka lat temu kupiłam porządnę paczki krokusów, szafirków przebiśnigów miałam malenkie placyki. Ale mam podobną rabatkę- tylko malenka jest :D
OdpowiedzUsuńno muszę jeszcze raz. Wczoraj opowiadała mi dziewczyna, że znajomy chciał jej dać w zeszłym roku wiadro cebulek tulipanów - nie wzięła! One chyba trafiły do Ciebie. Takie skojarzenie miałam. Kiedyś tam były grządki? Skąd takie ilości? Zachwycam się....
UsuńTu pisałam o ogrodzie Pani Ani.
Usuńhttps://rozmowyzwszechswiatem.blogspot.com/2018/04/dzikie-tulipany-pani-ani.html
Od lat sad rządzi się sam. To duży teren, nikt nim się nie zajmuje. Mój mąż tylko kosi trawę w części i pilnuje, by nasze miejsce ogniskowe nie zarosło. Zbiera suche gałęzie, czasem, kiedy jakieś drzewko wypadnie, ścina i mamy na ognisko. Kiedyś te tulipany i szafirki, i cała reszta rosły na grządkach. Od 10 lat wędrują gdzie chcą i jak chcą. Rozmnożyły się same. Jest ich oraz więcej. Zadziwia mnie jak daleko i w jakich gęstych chaszczach je znajduję ;)Krokusy też są, co roku. Narcyzy, przylaszczki. Wszystko to, zostawione w spokoju rośnie i żyje. Może dlatego też, że czasem stanę, po patrzę na to piękno i czuję wdzięczność. Rozmawiam z sadem, dzielę się tą wdzięcznością...Magia Alis ;)
niewątpliwie...
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńPopatrzyłam na fotki Twojego kawałka ziemi i najpierw się ciepło uśmiechałam, a potem w myśli nazwałam to, co mnie tak ujęło.Twój sad - ogród jest wolny! I mógłby wystąpić w reklamie pod takim hasłem. To dlatego tak dobrze się w nim czujesz. I dlatego mnie tak zachwycił. Widać, jak na dłoni, że bliżej Ci do tej natury i wolności, niż zwariowanego świata pełnego ludzkiego strachu, i emocji z tym związanych.
Olśniło mnie ostatnio, że może dzieci mniej chorują z banalnie prostej przyczyny. Nie nakręcają się w stresie i nie tworzą w swoich głowach ciągłego stanu zagrożenia. A to, jak wiadomo, tylko sprzyja chorobie.
Świat w kwarantannie? No cóż, jeśli ktoś wysoko postawiony tak postanowi... Ale my, póki co, nadal mamy wolny wybór i wielki wpływ na to, jak to postrzegamy, i w co uwierzymy. Ile tego strachu sobie namnożymy.
Życzę spokojnej niedzieli:)
Tak, mój sad jest wolny. Nie wiem jak długo mu się uda, wszak gmina nim zarządza, ale póki co mają inne zmartwienia. Zarzucam czasem na niego tkaninę zapomnienia. Mówię mu, by się pod nią skrył, na razie się udaje :) Wolność to jednak stan umysłu, duszy, taki wewnętrzny świat. Są ludzie, którzy potrafią się czuć wolni w każdych warunkach. Mają odwagę podjąć to wyzwanie i zobaczyć co ich do tej pory trzymało w ich własnych więzieniach. Uczę się tego. Bo to nie przychodzi samo. To wybór, jak wszystko inne.
UsuńTak, dzieci przepuszczają przez siebie wszystko, przeżywają i idą dalej. Potem jakoś zapominamy, że taka opcja jest. Ale jest. Trzeba ją tylko odkopać :)
U nas też popadało sporo. Zieleń wybuchła wręcz. Jest cudnie. Tęsknię tylko za wyjazdami w Polskę, ale i to w końcu przyjdzie.
Miłego, spokojnego dnia :)
Bardzo mi bliskie to wszystko, co tu, w liście napisałaś. I sposób odczuwania, i stosunek do obecnej sytuacji, i do przyrody. A już myślałam, że tylko ja taką "chaszczolubną" dziwaczką się ostałam :). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMarto, nas jest całkiem sporo :) Takich krzakolubnych, wolnych duchów. Rozejrzyj się, na pewno w twojej przestrzeni też ktoś jest. Bo my się przyciągamy ;) I zapewniam cię, jesteśmy teraz bardzo potrzebni. Harmonizujemy ten bałagan. Dodajemy ociupinkę naszej energii do wspólnego pola wszystkich, to ma znaczenie. Poczytaj o efekcie setnej małpy ;)
UsuńMiłego, słonecznego dnia :)
P.S. Nie w liście, a w poście oczywiście.
OdpowiedzUsuńJak Ty z ogrodem miałam podobnie z mieszkaniem. Odwiedziła mnie kiedyś dawno kuzynka z mężem, a on : tu bym dał szafkę, tam pawlacz, a tu najlepiej boazeria, nie trzeba malować...
OdpowiedzUsuńNiektórzy najlepiej innym by wszystko poukładali po swojemu.
Ja nie mam miejsca na książki, a co dopiero na pokój odosobnienia...
Ja też nie mam miejsca na takie wydumki. A już na pewno nie mam prawa nikogo tam zamknąć. Nie mam prawa nikogo tam wepchnąć. Na jakiej postawie mogę komu ograniczyć wolność? Na jakiej postawie mogę wydać opinię, że ktoś jest chory? Bo kichnął? Zakaszlał? Bo mu oczy zbyt świecą? Chory to jest cały nasz kraj, zgłoszę to do sanepidu, chory na głowę...
UsuńNiektórzy to najpierw u siebie porządek w głowach powinni zrobić ;) Tyle lat walki o wolność, demokrację, swobodę..a teraz oddajemy to bez walki, sami sobie zakładamy kagańce i przywiązujemy się budy. Ech...
Osobny pokoik dla podejrzanych o chorobę? To szaleństwo nie ma granic. Uśmiałabym sie, gdyby nie było to tak naprawdę tragiczną farsą. Nie wiem dokad pędzi ten swiat.I chyba coraz mniej chcę wiedzieć. Najchętniej wiec odcinam sie pdobnie jak Ty w moich zielonych, serdecznych zakątkach ogrodu pełnych spiewu ptaków albo w dźwiekach muzyki, w pięknych słowach piesni, które przenikaja mnie dreszczem wzruszenia jakbym w jakiej mszy uczestniczyła...
OdpowiedzUsuńAch ten ludzki umysł, wszystko chce kontrolować, nałozyć pęta i ująć w sztywne reguły. A wszystko to ze strachu. A im mniej wie tym bardziej się boi. A jak już zdobędzie trochę wiedzy to myśli, że wie już wszystko i ma być tak jak on chce, nie zostawiając niczego życiu, które i tak pójdzie wlasnym torem.
OdpowiedzUsuńRozmawiałam kiedyś z mamą o zazdrości i zaufaniu. Powiedziała mi wtedy coś, co zrozumiałam dopiero po latach życia i doświadczeń, że najmocniej trzymają luźne wodze. Kiedy nakładamy na życie kiełzna, wpinamy je w uprząż i trzymamy wodze w napiętych, struchlałych dłoniach, życie będzie nam się wyrywać jak spłoszony, pędzący na oślep koń, byle się wyzwolić.
Czasem lepiej tak jak dzikim ogrodom, pozwolić trudnym sprawom płynąć własnym nurtem, przyglądając się tylko i tak jak Wy, podcinać obciążające soki życia, uschnięte gałęzie, czasem coś dosadzić.
Kiedy uczyłam się prowadzić bryczkę, ojciec dał mi parę wskazówek: żeby nie straszyć koni batem, nie napinać wodzy, ale pilnować orczyków i podgonić konia, który leniwie ciagnie, bo ma być sprawiedliwie. A przy wjeździe w bramę nakierować konie i poluźnić wodze. Konie same wjadą prościutko, nie zawadzając o bramę, co jak nic skutkowałoby paskudną wywrotką,
Czasem myślę, że z całą tą sytuacją jest jak z powożeniem bryczką i dzikim ogrodem, im więcej strachu i kontroli tym gorzej.
Najlepiej trzymają luźne wodze - dobre :)
UsuńMamy obecnie trochę taki paranoidalny stan, ale wszystko kiedyś minie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zdrowia życzę :)
OdpowiedzUsuńTak coś mi świta, jakbym i ja tę ksiązkę czytała, albo chociaż zaczęła. Jakoś nie przepadam za SF. Ale dziś odpaliłam czwarty sezon 12 małp i jakoś tak jak wracam myślą do fabuły, to jakieś to się wydaje hmm..
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń