W tym roku nawet wydzieliła trochę śniegu, skąpo, bo skąpo, ale pobieliła świat. Przykryła cieniutkim białym filtrem wszelkie brudne brązy, szarości i zgniłe zielenie.
Dla przypomnienia, że świat może tak wyglądać: spokojnie, biało i czysto.
Że w mroźnym powietrzu mogą być tylko zamarznięte kryształki lodu.
A nie KolegaWirus.
Muszę przyznać, że mam z KolegąWirusem niejaki problem. Za nic nie mogę się przekonać, że on jest, w sensie taki groźny, bo, że koronawirusy są, to ja wiem od dawna.
No próbowałam, nawet na początku uznałam, że może to i prawda, co się dzieje. Kilka tygodni wiosną bałam się, martwiłam i zastanawiałam się, jak ochronić siebie i rodzinę, aż cyknęło w głowie: zaraz, poczekaj, rozejrzyj się...
No i załapałam, że żadna sprzedawczyni nie choruje w sklepach. Dziewczyny bez maseczek, bez zasłon plastikowych obsługiwały kilkuset klientów dziennie aż do połowy marca i zdrowe. Czasem posmarkają i tyle. To był moment w którym zrozumiałam, że wyrzucenie telewizora 5 lat temu było mądrym bardzo posunięciem. Zrozumiałam też, że należy patrzeć na to co wokół mnie, nie dalej.
Przypomniałam sobie lekcje chorób wewnętrznych w studium pielęgniarskim. Kiedy prowadzący omawiał choroby, człek miał wrażenie, że ma wszystkie objawy. To nie tylko ja, żartowaliśmy z tego z kolegami: bosze jak mówił o bólu brzucha, to mnie mój brzuch zaczął boleć!
Zapytałam niedawno mojego lekarza (prywatnego, bo on się nie zamknął) na wizycie, czy tak miał też. No miał :)
Zrobiłam jakieś kółko, bo w grudniu 2019 o tej porze leżałam na kanapie z netflixem i żelkami, kurując kręgosłup. A teraz znów leżę na kanapie z netflixem i orzeszkami pistacjowymi dla odmiany, bo jestem po operacji. Drugiej już, bo po pierwszej w sierpniu zrobiły się powikłania.
Mój Mąż, na wiadomość o powikłaniach, z lekką rezygnacją powiedział: z tobą to nigdy nie było łatwo....
Faktycznie, zbiegło się to niestety z tzw. drugą falą i paranoją w szpitalach. Mój lekarz rodzinny, jak się zamknął wiosną, tak się nie otworzył do dziś. Ludzie stoją na schodach w deszczu i śniegu, to ci szczęśliwcy, którzy dostali prawo do wejścia do przychodni. Reszta tylko telefon. A ja muszę znów mieć zabieg. Normalnie, w państwowych szpitalach niemożliwe to. Wszystko zawieszone. A mnie boli. Więc podjęłam decyzję: prywatny szpital. W życiu bym się nie spodziewała, że skorzystam z czegoś takiego. Zawsze mi się to wydawało poza zasięgiem finansowym, tylko dla ludzi bogatych. Ale życie codziennie teraz weryfikuje moje poglądy. Nie ma sprawy, pożyczki też dla ludzi.
Znalazłam panią doktor w prywatnej klinice w centrum Warszawy, miłą, kompetentną. Poczekałam trochę i dwa tygodnie temu weszłam do luksusowej przestrzeni ludzi bogatych.
Tu mała dygresja: na tydzień przed operacją, przyszła moja kadrowa i kazała podpisać wniosek o wypłatę jubileuszówki za 30 lat pracy. Spora niespodzianka, bo myślałam, że to za rok.
Obyło się bez pożyczki.
Ostatnio czytałam książkę " Gdy wszystko się zmienia, zmień wszystko" N.D. Walsha.
Choć może "czytałam książkę" jest na wyrost, bo utknęłam na stronie 30 i dalej nie mogłam. Bo tam jest 9 zasad, a druga wydała mi się nie do przejścia: zamień Obawy w Zaciekawienie.
Jak???
Miałam mnóstwo obaw. Cały ten rok mi dokuczył, kręgosłup, zatoki, kleszcz dziabnął i teraz operacja, powikłania i znów operacja, i znów możliwość powikłań...i paranoja na świecie, i znów biblioteki zamknęli, i znów...dużo, co będę pisać. I najgorsze, zrobią mi test na KolegęWirusa, jak będzie dodatni, kłopoty dla Męża i Syna, koleżanki w pracy....To ostatnie to naprawdę mnie denerwowało i stresowało. Nadal nie rozumiem (choć podejrzewam) czemu testuje się zdrowych ludzi i wychodzą im dodatnie wyniki?!
I tak się biłam z tym, kombinowałam, aż upłynęło trochę czasu, a ja się łapię na tym, że zastanawiam się jak taka prywatna, luksusowa klinika działa, jak to wygląda w środku, jak to będzie? No ciekawość nagle mię ogarnęła. Razem ze strachem i obawami, gdzieś pod spodem zauważyłam u siebie ekscytację i ciekawość. Bingo ;)
Wszystko splotło się w łatwiejsze do ogarnięcia emocje, zrobiło mi się ciut lżej. Choć na początku zastanowiłam się: czy ja normalna jestem, że mnie to ciekawi? Że część mnie traktuje to jak przygodę? Wszak chodzi o moje zdrowie, operację, ból, tu trzeba się bać, to jedyna poprawna reakcja...
Ale jednak, nie ma totamto, poczułam, moje.
Ciekawość.
Klinika jak najbardziej luksusowa. Personel spokojny, miły i pomocny. Test wyszedł ujemnie, choć to wkładanie do nosa patyczka jest ekstremalnie nieprzyjemne. Ale wynik był po 15 minutach. W pokoju szafa na prywatne ciuchy i sejf. Pokój dwuosobowy, pościel z miękkiej bawełny, ciepło, czysto. Między łóżkami parawanik dla prywatności. Pielęgniarki pukały zanim weszły, nie zapalały górnego światła, ŻADNA nie nosiła drewniaków. Wszystko się odbyło dobrze, w miarę bezstresowo, a jedzenie było rewelacyjne.
Czyli można. Zapytałam jak im się pracuje w tym roku. Pielęgniarka zeznała, że mają 11 łóżek, które cały czas są zajęte. Powiedziałam, że ja szukałam w normalnym szpitalu terminu, ale tam to może na wiosnę byłoby najszybciej. A pielęgniarka odpowiedziała:
- no tak, bo oni się zamknęli...
ONI.
Czyli można się nie zamknąć.
Sporo się dowiedziałam, zwiedzając luksusową, prywatną klinikę.
Dlatego moje wewnętrzne poczucie, że Kolega Wirus jest bardziej wirtualny niż prawdziwy, bardzo szanuję. I ufam sobie w tym względzie.
Mam czytelniczkę, PrawdziwąPolkę, która zorientowała się, że jednak niekoniecznie ci na których głosowała dotrzymują obietnic wyborczych. Ale powiedziała: no cóż, wybraliśmy i musimy się tego trzymać. Zdecydowanie zapewniała o tym siebie samą, bo ja już wiem, że w każdej chwili i z każdego zobowiązania czy wyboru, mogę się wycofać. I nie czyni to ze mnie głupiej :)
Ona o tym nie wie.
No cóż, któż chce wyjść na głupka?
Więc rozwijamy paranoję kreatywnie, bo to prostsze, niż się wstydzić.
Mistrz Daukszewicz napisał w ostatniej książce:
- To co widzicie i słyszycie, to nie jest to, co się dzieje.
N.D. Walsh zaś napisał:
"...Bądź ze sobą. Skup się na chwili obecnej. Możesz słuchać swojego oddechu albo patrzeć na jakąś rzecz w pomieszczeniu. A potem spokojnie, łagodnie daj sobie pozwolenie, aby - jeśli zechcesz- dokonać wyboru. Przyjmij nową prawdę.
Prawdy się nie odkrywa, prawdę się tworzy".
Straszne co? Taka samodzielność...
PS. Jotko, mój syn po morsowaniu dostał półpaśca. Raczej już do tego nie wróci ;)
PS2. Wiewiórko, oto nowy nabytek, czwarty do kolekcji.
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja luksusowa rekonwalescentka, Prowincjonalna Bibliotekarka.
Rudziel!!!! Jaki cudowny! :D Wygląda jak ten kotek Piorun z bajki :D Pewnie znasz :D
OdpowiedzUsuńOn nie jest taki całkiem rudy, on jest taka kawa z dużym mlekiem. Ale obecnie faktycznie piorun :D Lata po całym domu jak wariat i wszystkich zaczepia. Funio się nazywa.
UsuńCzyli taki Biszkopcik ale z piorunkiem? :D no niech reszta bierze przykład i też biega a nie spać i spać leniwce jedne 😆
UsuńTu mój lekarz rodzinny normalnie przyjmuje, specjaliści także a warunki w szpitalu państwowym miałam takie jak mój mąż gdy leżał w Medicoverze (prywatnym szpitalu) w Warszawie. Zawsze lęk, strach, niepewność zamieniałam i zamieniam w ciekawość -wiem co prawda, że dociekliwi żyją krócej ale na pewno spokojniej. A tak na wszelki wypadek "zaciekaw się" z czego się powikłało, bo nie ma dymu bez ognia.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się dziewczyno i zdrowiej z całej siły.
No cóż Niemcy to Niemcy :) Polsce na razie bliżej do Chin jednak. Powikłanie spowodował pierwszy chirurg. Niewłaściwa opieka pooperacyjna. W normalnym kraju może bym dostała w odszkodowanie, ale w chińskiej Polsce zapomnij. Zdrowieję i trzymam się całkiem nieźle. To było dość pouczające doświadczenie ;)
UsuńCieszę się Aniu, że się odezwałaś, bo domyślałam się, że pewnie coś Cię trapi i stąd to blogowe milczenie. Ojej, to rzeczywiście z Tobą nie jest łatwo (jako rzekł Twój mąż), skoro konieczność operacji dopadła Cie w tak trudnym jak teraz czasie.Miejmy nadzieję, że tym razem wszystko zrobili dobrze i nie będzie kolejnych powikłań.
OdpowiedzUsuńZ ciekawością przeczytałam opis Twego pobytu w prywatnym szpitalu. Czyli istnieją jeszcze jakieś "normalne"szpitalne przybytki. Nie wszędzie oszaleli. Nie wszędzie rządzą ogłupiali od płynących z mass mediów wiadomości ludzie oraz durne przepisy i zwyczajna chęć zysku.
Jak dobrze, że test wypadł Ci negatywnie. Myslę, że malejąca ilosc wykrytych zakażeń maleje głownie z uwagi na to, że ludzie nie chcą sie testować.I wcale sie im nie dziwie, skoro pozytywny wynik (przy nawet dobrym samopoczuciu)łączy sie z koniecznością izolacji i kwarantanny dla całej rodziny i współpracowników. A testy te są przecież tak mało wiarygodne. Ostatnio oglądałam filmik, na którym jakiś austriacki polityk na oczach parlamentu austriackiego zrobił test covidowy świeżo otwartej coca-coli. Oczywiscie cola okazała się zakażona! Wiele było wcześniej tym podobnych testów. I jak tu w cokolwiek wierzyc?
Ściskam cię, Aniu i serdeczny uśmiech spod okrytego mgłą domku pod lasem zasyłam!:-)♥
Olgo! Bo w Coca-coli czai się ZŁO. Nie wiedziałaś? :-)
UsuńTrochę Olu mnie ten 2020 przemaglował, bynajmniej nie covidem ;) Ale zrobiłam kółko, zamykam je i zaczynam nowe. Mąż lekko już zmęczony i ja też. Marzy mi się Kazimierz Dolny, ale jeszcze muszę poczekać, bo goję się. No i paranoja...Ale to nic, poczekamy.
UsuńJa też widziałam filmiki z tymi testami, z tymbarkiem jabłkowo-miętowym. Syn się śmiał, że przed testem nie mogę jeść jabłek i żuć gumy miętowej. Bez sensu są te testy ludzi zdrowych. U mojego męża się zdarzyło, że kolega z żoną chorowali. Oboje mieli objawy grypowe. Zrobiono im testy. Ona miała plus, on miał minus, a chorowali tak samo. No dom wariatów ;) Bardzo dużo słyszę takich historii, zbyt dużo jak na 95% skuteczności testów.
Wiec już się nie zastanawiam za bardzo, spokojnie goję się i cieszę śniegiem, bo u nas też ZIMA. Kocham śnieg.
Miłego wszystkiego WAM :D
Agniecha, ZŁO czai się w tej bez cukru :) Ta z cukrem po dobrej stronie mocy jest ;D
UsuńTo muszę mojemu małemu przekazać że jest po złej stronie mocy 😆😆😆
UsuńWiewiórko, zdecydowanie lepiej pić colę z cukrem. Słodzik jest gorszy od cukru. Niech Młody jednak się przestawi ;)
UsuńWiem, że nic nie wiem. Wiem, że gdy poszukam, znajdę wiedzę wspierającą każdy światopogląd. Wolałoby się znaleźć wiedzę nie ograniczoną światopoglądem.
OdpowiedzUsuńU ginekologa byłam. Mało pań w środku, bo proszą, by przychodzić dokładnie na wyznaczoną godzinę. Co ogólnie jest dobre i na czas bez epidemii. Maseczka na twarzy. I nic, wszystko po staremu.
Da się.
Regeneruj się, moja ostojo zdrowego rozsądku. Pa, pa.
No pewnie, że się da. Tylko to zależy od stopnia paranoi kierownika placówki zdrowotnej ;) Mój prywatny lekarz od wszystkiego cały czas pracuje, a przymusowy rodzinny, zamknięty od wiosny. Ostatnio Syn mu wysyłał zdjęcie wysypki, któraż okazała się półpaścem. Taaaa, leczenie smsami.
UsuńZdrowego rozsądku to i ty masz pod dostatkiem. Grunt Agniecha to spokojnie się rozejrzeć. To wystarcza :)
Coś czułam, bo to Twoje milczenie było za długo. Wracaj do zdrowia i uśmiechaj się do świata który tworzysz :-)
OdpowiedzUsuńWojtek ostatnio różnych dziwnych rzeczy - nawłoć przyszła z Podlasia - ze stwierdzeniem - bo się zamknęli i ci nie pomogą, jak przyjdzie atak.
Trzymaj się
Kot cudny
Już się zbieram do kupy :) Generalnie optymizm bywa częściej niż nie bywa. Ty też tworzysz, lukrujesz i przesączasz optymizm w codzienność. To dobra droga, podróżujmy.
UsuńNie zrozumiałam co z Wojtkiem...
Oj bo i ja tak chaotycznie napisałam - to z tej radości że jesteś. Wojtek boi się wirusa, dlatego stara się zabezpieczyć. Kupił mi nawłoć, żebym piła - bo podobno to dobrze działa na nerki. A on się boi, że jak dostanę ataku, nikt tutaj nam nie pomoże- bo lekarze się pozamykali :-)
UsuńPojęłam:) Faktycznie nawłoć jest dobra na nerki i pęcherz moczowy. Warto popić. Może znajdź jak ja, jakiegoś lekarza prywatnego, który normalnie pracuje. Trochę człek wtedy bezpieczniej się czuje.
UsuńI tak mi miło, że się ucieszyłaś ;) Lukruj kobieto, lukruj :)
Cudowna kobieto, normalnie jakbym siebie sluchala, gdybym umiala tak pieknie ubierac mysli w slowa :) Wracaj do zdrowia jak najpredzej :*
OdpowiedzUsuńWracam ;) Nas takich jest więcej Ela. Poza tym tobie też nieźle idzie ubieranie myśli w słowa! Miłego nowiuśkiemu małżeństwu życzę:D
UsuńPrywatne przchodnie, kliniki, itp. nie zamkną dzialalności, bo nie są dotowane z budżetu państwa, działają dzięki opłatom pacjentów-klientów. No chyba, że są wspomagane przez jakiś "pieniężny garnuszek" i mogą sobie pozwolić na przerwę w działalności. Tak myślę:) Wybiórczo i rzadko oglądam wszelkiej maści programy informacyjne w tv czy w necie. Zarówno te głównego nurtu jak i te w necie nazywające siebie niezależnymi potrafią równie mocno i skutecznie straszyć, i podnosić ciśnienie.
OdpowiedzUsuńKotulek jest wyjątkowej urody i myślę, że przyszedł do Ciebie żeby Cię chronić:) Koty widzą to co niewidzialne naszym oczom, pilnują nas i chronią. Ich mruczenie działa kojąco i leczniczo na naszą psychikę i ciało. Piesy zresztą też tyle, że nie mruczą:) No, ale co ja tam się produkuję, jak Ty o tym dobrze wiesz i bez mojego ględzenia:))
Co do tej całej sytuacji dookoła, to nawet nie chce mi już tego roztrząsać. Narzekać nie lubię. Kłócić się z przestraszonymi ludżmi nie mam ochoty. Strach skutecznie zamyka ludziom oczy, uszy i rozum, pobudzając przy tym do niekontrolowanej i nieprzemyślanej agresji, która niczemu dobremu nie służy.
Staram się żyć tak żeby mnie to jak najmniej dotykało. Staram się zwracać uwagę na to wszystko co daje mi radość, podnosi moje wibracje, neutralizuje niepokój i strach. Wyłapuję z tłumu ludzi myślących podobnie i cieszę się każdą, choćby najmniejszą minutą rozmowy z nimi.
Trzymaj się Aniu i bądż dobrej myśli.
Pozdrawiam serdecznie:)
Widzisz Marytko, z tym kotkiem to ciut dziwna historia :)
UsuńOtóż mieliśmy kota, Blondyna, który był z nami 19 lat. Umarł trzy lata temu. Kochaliśmy go, moi synowie razem z nim się wychowali. Ale zostały nam jeszcze trzy kotki i życie popłynęło. Któregoś dnia, w październiku tego roku, wracałam z sadu, był słoneczny dzień. Spojrzałam w kierunku drzwi do bloku i zobaczyłam, że koło drzwi siedzi kot. Blondyn! Aż stanęłam z zaskoczenia. No siedzi. Zaczęłam iść i kiedy podeszłam bliżej, kot rozmył się w świetle i cieniach rzucanych przez czeremchę. Ot złudzenie, pomyślałam. Cztery dni później, mój mąż znalazł w tym samym miejscu pod blokiem, półżywego kociaka. Dokładnie w tym samym kolorze, jaki miał Blondyn, kawa z dużym mlekiem :) Żeby było ciekawiej, kociak miał rany tam gdzie ja mam po operacji. Wyleczył się idealnie :) Mój mąż powiedział, że nie mamy pojęcia co nasze duchy opiekuńcze kombinują ;)
A klinika faktycznie zarabia. I niech zarabia, choć tak pomagają ludziom. Dobrze, że są wyspy rozsądku ;)
Na razie siedzę w domku, trochę mi ckni się do pracy. Leżę na kanapie obłożona kotami i suczką, oglądam netflixa, ale ludzi mi brakuje :) Miłego tygodnia Marytko ;)
Współczuję Twojemu dziecku. Sama niedawno zachorowałam na półpasiec. To bardzo bolesna i dokuczliwa choroba wirusowa i zdaniem mojego lekarza nie ma nic wspólnego z przemarznięciem czy wystawieniem się na przeciągi. W moim przypadku za zachorowanie odpowiada niski poziom leukocytów i silny stres, którego doświadczyłam w tym czasie.
OdpowiedzUsuńWracajcie szczęśliwie do zdrowia:)
Mało leukocytów, odporność słaba. Ano. Współczuję, bo to piekąco-swędząca sprawa.
UsuńMorsowanie nie jest zwykłym przemarznięciem. Chyba Młody przesadził. Kara była natychmiastowa :) Na szczęście była to dość łagodna forma i po trzech tygodniach prawie zdrów. Najśmieszniejsze było wysyłanie zdjęcia wysypki do naszego lekarza. Bosze, co za czasy ;) Syna pocieszało jedno, jeden wirus aktywny, żaden inny się nie przyplącze. Plus dodatni :D
Oj, półpasiec okropna rzecz, sama nie miałam, ale słyszałam. Jednak to chyba nie z powodu morsowania, może to zbieg okoliczności?
OdpowiedzUsuńJeśli radzisz się rozglądać, to widzę coraz więcej osób chorych w pobliżu, przynajmniej testy mówią, że to covid...
Zabija nas też strach przed jakimkolwiek chorowaniem, bo gdzie dzwonić, kogo prosić?
Odkrywamy stare sposoby na łagodne choroby, maści na bolące plecy.
Najważniejsze, to nie zwariować w tym zwariowanym świecie!
Trzymaj się zdrowej strony mocy!
Takoż i się trzymam :) Syn przecierpiał, nie miał najgorszego. To pewnie zbieg różnych okoliczności, a morsowanie to była wisienka na torcie.
UsuńPamiętam jak cztery lata temu, właśnie przed gwiazdką wszyscy troje w domu zachorowaliśmy na grypę żołądkową. Nikt z nas wtedy nie robił wielkiego halo, bo wiadomo było, że pół miasta choruje, sezon taki. Może, gdyby wtedy zrobiono nam testy, wyszedłby covid ;D Ale mieliśmy większe zmartwienie, jedna łazienka...
Jotko, trzymaj się zdrowo, nie dawaj się. Kto jak nie bibliotekarze i biblioteki uratuje świat?
Czytelnicy też im pomogą.:-DDD
UsuńW bibliotekarkach pokładam większą nadzieję ;)
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze Blinku.
UsuńMąż ostatnio gdzieś usłyszał: wszystko mija, nawet najdłuższa żmija :D
Witaj Aniu
OdpowiedzUsuńTeż zastanawiałam się dlaczego milczysz, nie piszesz....
Życzę zatem nieustająco zdrowia
A co do bibliotek i bibliotekarzy... Bez nich naprawdę byłoby ciężko. Już to odczułam, gdy z dnia na dzień uniemożliwiono mi czytanie książek
Pozdrawiam ciepło i życzę aby dobre myśli zawsze do Ciebie docierały.
Ismeno, dziękuję, za dobre myśli. Zaglądałam, ale nie miałam powera do pisania. Teraz powoli się ogarniam ;)
UsuńA biblioteki się nie dadzą, spokojnie przepłyniemy przez wariactwo, wspierając każdego, kto do nas trafi.
Taką nam nadzieję. A raczej wiarę, że się nie dacie.
UsuńA jak to napisałaś Gwiazdkową Czarownicą jestem. Wszak urodziłam się w najdłuższą noc w roku :)))
Witaj w Nowym Roku Aniu
UsuńDzisiaj chciałabym tylko złożyć Ci życzenia:
Zdrowia, zdrowa i jeszcze uśmiechu przyjaciela niezasłoniętego maseczką
Niech dobre Anioły nadal Ci towarzyszą
Też miałam w grudniu i jeszcze będę miała w styczniu bliskie spotkania z prywatną kliniką, ale o dziwo za darmo. Nie wiedziałam, że tak można. Ale jak za darmo to bez cudów, owszem, nie zamknęli się ale trochę tam dętego wnętrza i ludzkiego pośpiechu.
OdpowiedzUsuńWirusa w koronie nie bałam się od początku, może dlatego że nie boję się śmierci. Nie żebym jakoś szczególnie na nią czekała ale żyłam dobrze, dziecka odchowane, wnuki prawie pełnoletnie. Przyjdzie w odpowiedniej porze i nic jej ani nie przyspieszy ani nie oddali a już najmniej wirus.
I ja uważam, że co ma być, będzie ;) Ostatnio usłyszałam, że przeznaczenie czeka na objeździe, który wybraliśmy, by go właśnie uniknąć. Nic dodać, nic ująć.
UsuńW tych prywatnych klinikach są pule dla NFZ, tylko trzeba było sporo czekać, a ja nie bardzo mogłam i chciałam.
Krysiu, w takim razie zdrowia, zdrowia i zdrowia mocno życzę ;)