Obserwatorzy

niedziela, 5 stycznia 2025

Ćwiczenia z utraty Wszechświecie


Dziewczynka
Rok 2024 przećwiczył mnie z utraty...
Straciłam wiele miłych, puchatych i pachnących, wieloletnich iluzji: że kochałam, że nie kochałam...
Że coś było moje, a przecież nie było. Albo myślałam, że nie moje, a było moje cały czas...
Odeszła Agatka i myślałam, że koniec, bo dość, ale nie.

Odeszła Dziewczynka....

Kiedy sprowadziliśmy się 25 lat temu do bloku, do nowego mieszkania, do Starego Sadu, do zieloności poza Sadem czułam, że to moje miejsce.  Pokochałam je jak swoje, choć moje nie było. Wtopiłam się w cienie Sadu, stawałam się zapachem jabłek i ziół, iskrzyłam poranną rosą, szeptałam sekrety z dzikimi tulipanami, biegałam z wiewiórkami z gałęzi na gałąź, razem z jeżami szukałam pędraków, latałam z gawronami wysoko.

Teraz wiem, że Sad był mi potrzebny do zdrowienia, potrzebowałam schronienia, by wylizać i wygoić rany, uspokoić serce, oczyścić umysł. I Wszechświat mi to podarował, tak poprostu.

Za Sadem była targowica, całkiem spora, zaniedbana. Na jej najdalszym kawałku gmina od lat składowała gruz, który poprzerastał zielonością, tworząc groty, jaskinie i podziemne tunele.
I tam któregoś dnia, 18 lat temu, jakiś patałach wyrzucił dwie małe, rude suczki. Matkę i córkę.
Były bardzo płochliwe, nie dawały do siebie podejść, kiedy przechodziłam tamtędy widziałam tylko rude uszy, błyszczące ślepka i czarne noski wystające z trawy. Jakoś sobie radziły, dokarmiały je dwie panie, które mieszkały niedaleko. Ale natura to natura, odbyły się gody i pojawiły się szczenięta. To były dobre matki, szczenięta z wiosennych i jesiennych miotów rosły jak na drożdżach i powstało tam całkiem spore stado. Szczeniaki nie bały się ludzi, dzieci z Miasteczka przychodziły bawić się z nimi, w poniedziałki odbywały się targi, więc sporo szczeniąt wzięli ludzie, bo były śliczne. Ale było wiadomo, że to nie potrwa długo,  choć Mordor gminny dwa lata udawał, że nie widzi problemu. 
Ja też dokarmiałam to stadko, nosiłam szczeniaczkom mleko z żółtkiem, by wspomóc mamy w wychowaniu pędraków. I wtedy poznałam Dziewczynkę.

Dziewczynka druga od prawej :)


Dziewczynka z mamą i bratem, biegnie pierwsza.

Była bardzo nieufna. Od maleńkości. Kiedy wszystkie maluchy radośnie przybiegały by je pogłaskać, ona jedna trzymała dystans. Machała ogonkiem z daleka. Gdy podrosła śledziła mnie gdy wracałam do domu przez Sad, ale nie było mowy o dotykaniu. Znikała jak leśny duszek w zakamarkach Sadu, który znała doskonale.

I kiedy już była prawie dorosła Mordor gminny postanowił zrobić porządek. Przyjechał hycel i wyłapał prawie całe stadko. Prawie, bo Dziewczynka i jej młodszy Brat nie dali się.  Nie nabrali się na żadne kiełbasy w klatkach-łapkach, nie dali do siebie podejść. Hycel próbował kilka dni, w końcu odjechał. Losy rodziny Dziewczynki nie są mi znane, ale hycel był przestępcą, wiadomo było, że zabija psy albo wyrzuca w innych gminach gdzie ma umowy, by złapać jeszcze raz i znów zarobić. Gmina o tym wiedziała.

W każdym razie została Dziewczynka i Brat.
Brat był dużym, nieporadnym strachulcem, z wyglądu podobnym do wilka. Był oswojony, dawał się głaskać, więc Mąż znalazł mu dom u kolegi strażaka, gdzie Brat jeszcze spokojnie dożywa starości.
Dziewczynka została, przeniosła się do Sadu i zniknęła ludziom z oczu. Ufała tylko mi i dwu innym paniom. Wiedziałam, że za chwilę będą szczenięta więc zaczęłam ją oswajać, by dała się złapać na sterylizację. Szło opornie, pojawiły się jednak szczenięta, aż 8!
Szczęśliwie jakoś ludzie je wzięli do domów a mi udało się złapać Dziewczynkę i wysterylizować. Potem dłuuugo mi to pamiętała i nie podchodziła do mnie. Ale jakoś znów się dogadałyśmy. 
I tak zaczęła się nasza wspólna droga.


Maż zrobił budę, postawiliśmy ją w chaszczach śnieguliczkowych przy naszym ognisku. Dziewczynka w ciepłe miesiące wolała chłód i cień śnieguliczki, jesienią uwielbiała kupy liści do spania ale zimą przenosiła się do ciepłej rezydencji. Buda, pełna miska, pomoc w razie choroby i wolność, to miała od nas.



Znała zwyczaje mieszkańców bloku lepiej od nas samych. Towarzyszyła nam w spacerach, odprowadzała dzieci do autobusu, odprowadzała mnie do pracy. Po sterylce, z powodu powikłań, został jej jeden jajnik, więc miała pseudo-cieczki. Dwa razy do roku w Sadzie rozgrywały się gorące sceny, ale i tu umiała się schować z kawalerami tak, by nie wchodzić ludziom w oczy.



Przysparzało to Dziewczynce sporo kolegów, którzy ją odwiedzali też z czystej przyjaźni przez cały rok. Miała super charakter, niekonfliktowa, przyjacielska, łagodna, ale gdy było trzeba, umiała postawić granice. Niektórych kolegów odwiedzała w ich domach, pobawiła się z nimi i wracała do siebie. Opatrzyła się ludziom więc przestali na nią zwracać uwagę, traktowali jak coś stałego i niegroźnego. Przynajmniej część ludzi, bo zawsze znajdą się tacy, co im wszystko przeszkadza.

Latem chodziła do Bugu się kąpać, wracała mokra, pachnąc wodą z mułem i ziołami w których się suszyła. Zimą uwielbiała śnieg, tarzała się w nim z lubością, czyszcząc grube furto, aż stawało się mięciutkie i błyszczące. 



Nigdy nikogo nie zaatakowała, nigdy nikogo nie zaczepiała, kiedy czuła się niekomfortowo, znikała.

Po latach pozwoliła mi się głaskać najpierw jedną ręką, potem dwoma. Kilka ostatnich lat pozwalała już głaskać brzuszek. Nigdy na nią nie naciskałam w tej materii, chciałam by była wolna i czuła się bezpieczna. Zaufała mi. 
Ostatni wolny pies. Przynajmniej znany mi...
Miałam zaszczyt być objęta jej przyjaźnią.


Pomagała mi na wiele sposobów, najczęściej była przy mnie gdy nieświatło, łzy, strach i smutek ze mnie wychodziły. Chowałam się wtedy w Sadzie a ona była obok. Czasem trącała mnie mokrym, zimnym nosem i patrząc w oczy mówiła; jestem tu, słucham, nie jesteś samotna...
Czasem robiła coś co mnie rozśmieszało, czasem jej radość była tak zaraźliwa, że nie dało się smucić.
Kiedy unia i Mordor gminny rozjechały Sad dla niej też to było szokiem. Znikła na kilka dni, ale wróciła. I zaadaptowała się. Oswoiła Projekt, znalazła w nim luki, które przegapiła unijna "ochrona", dostosowała się. I pomogła mi się przystosować, choć u mnie tak łatwo nie szło :) 


Niestety ten jeden zostawiony jajnik i produkowane przez niego hormony spowodowały raka sutków. Dwie operacje przedłużyły jej życie o jakieś 4 lata. Ale rak wrócił i 13 grudnia miła, zasmucona pani weterynarz pomogła Dziewczynce opuścić ten świat, zanim stał się on dla niej bólem.

16 lat dobrego życia to dużo. Odejście bez bólu, bezcenne.
Tyle dostała ode mnie na pożegnanie. 

Tęsknię.


Za jednym tylko nie będę tęsknić. Za niepokojem i martwieniem się o bezpieczeństwo Dziewczynki. 
Bo była wolna, ale mieszkała w środku Miasteczka. Biegała gdzie chciała i choć była uważna i ostrożna, rozpracowała samochody i nigdy nie miała wypadku, to wszędzie ludzie...
A ludzie to największe niebezpieczeństwo. 
Bo się boją, bo nie rozumieją, bo są zwyczajnie głupi lub okrutni.
Było kilka nieprzyjemności wcale nie sprowokowanych przez Dziewczynkę. Ona sobie gdzieś szła, albo spała na trawniku, zajmowała się swoimi sprawami. Ale czasem trafiają się osoby, które się boją. 
I te osoby są najgorsze. 
Z własnego doświadczenia wiem, że najgorsze, najgłupsze, najobrzydliwsze i najokrutniejsze rzeczy zrobiłam powodowana strachem. Takim strachem z przeszłości, który dotarł ze mną aż do teraz...
Nie jest dla mnie wytłumaczeniem: boję się psów, bo mnie jeden w dzieciństwie ugryzł.
Dorośnij człeku...
 
Boisz się, to się bój i omijaj je, albo się bój i coś z tym zrób i nie odmawiaj im praw do życia w spokoju. Jeśli chodzi o psy, nie wiem dlaczego, ale siedzimy jeszcze w mrokach średniowiecza na ich temat. Nawet osoby mające psy nie ogarniają ich potrzeb, o czym świadczył deptak w Ustce w ponad  30stopniowym upale. Mnóstwo psich biedaków na rozpalonym asfalcie przypiekało sobie łapki i roztapiało się pod futerkiem. A pan i pani w leciutkich ubiorach, w kapeluszach i klapeczkach z lodami w dłoniach. Ech...no i i same rasowce w dodatku, zero kundelków.

Więc pomyślawszy jakie tu życzenia na Nowy Rok wysłać do Wszechświata, wyszło mi tak:
 

"Nie wolno się bać, strach zabija duszę.

Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie.

Stawię mu czoło.

Niech przejdzie po mnie i przeze mnie.

A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę.

Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic.

Jestem tylko ja."

Frank Herbert "Diuna"
   

Dla tych co nie załapali, strach nic nam nie zrobi, bo to my go tworzymy. Nasze dziecko :)


Więc pozdrawiam Drogi Wszechświecie, twoja tańcząca ze strachami,  Prowincjonalna Bibliotekarka

12 komentarzy:

  1. Ech... jakie piękne i wolne było to psie życie. No i jakie długie. Spełnione niemal po całości. Udało się Dziewczynce.
    P.S. Projekt jest paskudny, możesz ode mła przekazać gminnym jak by putali czy się podobie. Znam lepsze sposoby na wykorzystanie unijnej kasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udało się jej zaiste :) I mi też :)
      Jeśli chodzi o Mordor to one są zadowolone bardzo z tego co zrobiły i refleksji tu żadnej Taba nie będzie. Porządek, beton, równe linie. Na szczęście zrobili i nie dbają :D
      Ale roślinność sobie radzi i wtyka się gdzie tylko może. Krzaczy się i rozrasta.
      Wtem nadzieja :)

      Usuń
  2. Załapawszy, życzę Ci życia bez strachu, a przynajmniej zawładnięcia nim dla wewnętrznego spokoju i pokonania demonów.
    Dobrego roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrego Roku Jotko wzajemnie :)
      Chodzi o taki strach, który jest sygnałem intuicji. Ten jest dobry. Tego potrzebuję. Nie potrzebuję tego, który wynika z dramatów przeszłości. Ten powoli oswajam.
      O ileż nam byłoby łatwiej na planecie, gdyby wszyscy podjęli się tego trudu...

      Usuń
  3. mala muerte.
    słyszałem, że sen, to mała śmierć. o strachu dotychczas nie.
    dobre życie, to coś. nie każdemu się udaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strach zabiera radość Oku, mroczy wszystko co dobre, zakłada klapki na oczy, zatrzymuje nas i betonuje.
      Zostajemy w przeszłości i czasem w niej umieramy. Ze strachu.

      Usuń
  4. Czy dobrze zrozumiałam, że sadu już nie ma? Tego miejsca, gdzie rosły tulipany i szafirki? Dupa blada, że tak powiem.
    Mam nadzieję, że masz gdzieś blisko jakiś kawałek natury, bo nie wyobrażam sobie Ciebie bez kontaktu z czymś, co sobie rośnie jak chce.
    Po raz kolejny sobie uświadamiam, jaką jestem szczęściarą, bo mam ogród i las bardzo blisko.
    Hm. Tak sobie myślę że zawsze możesz przytulić się do wspomnień. Ja tak robię i od razu mi cieplej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano dobrze zrozumiałaś, Sadu prawie nie ma. Mordor gminny projekt unijny wdrożył: ochrony bioróżnorodności szeroko pojętej.
      Sad był stary i duży. Założony w latach 60-tych. Zaniedbany, to prawda, ale rządził się swoimi prawami, że wytworzył przez te dekady własny, unikalny ekosytem. Można było zrobić z niego perełkę. Ale unijna ochrona i gminne myślenie uznało, że ochroni go przez anihilację. Wszystko wycięli. Zostawili tylko mały kawałek najbliżej bloku mojego i trochę drzew. Reszta wyrwana, wycięta, zepchnięta spychaczami. Nasadzili kupnych roślinek, nastawiali durnostojek i zadowoleni.
      Ech...ale spoko, mam wokół jeszcze kawałki zieleni, a poza tym wcale nie dbają o to wszystko, więc zieleń się rozrasta :)
      No i mam Bug, błonia nad rzeką, lasy wokół. Podlasie, rozumiesz. I mam wspomnienia. A Dziewczynkę nielegalnie pochowaliśmy pod wierzbą, tam gdzie lubiła leżeć rano. To Projekt, ale mam to w nosie, Agatkę też tam pochowaliśmy, to było ich miejsce, niczyje inne. Na pewno nie Mordoru :)

      Usuń
  5. Ojej, jaka smutna opowieść. Ale to piękne co dla niej zrobiłaś....
    ściskam, Pola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostałam od niej więcej niż dałam. Czasem myślę, że wszelkie nasze zwierzaki to anioły, które przychodzą nam pomóc...

      Usuń