Obserwatorzy

sobota, 12 października 2019

Ależ się potknęłam Wszechświecie.


Dziś wieje wiatr...
Słońce świeci i grzeje, koce na dworze schną szybko. Moja kotka Agatka znaczy w domu wszystko, co według niej znaczone być powinno, bo narusza jej terytorium. Tym razem Mąż nieopatrznie położył na łóżko, gdzie Agata narazie sypia, skrzynkę zakupową z samochodu. No cóż, znamy Agatkę, nasz błąd.
Nie pierwszy, nie ostatni.

Bo ja Wszechświecie strasznie potknęłam się o wielgachny kamień.
Piszę w przenośni, kamień jest niematerialny, ale bardzo solidny. Fakt jego istnienia na mojej drodze, długo dobijał się do mojej świadomości. Dekady mego życia właściwie.
Działy się różne rzeczy przykre, bolesne, smutne, złe...
Ale nie widziałam. To nie był czas, by zobaczyć. To był czas, by doświadczać.
Cóż, oporny ze mnie uczeń, ale jaki materiał, takie narzędzie.
Rozumiem Wszechświecie.

Więc od początku...

Kiedyś idąc po deszczu ścieżką, na podwórku mojej ciotki, znalazłam ślepe jeszcze kocię. Chodziłam może do piątej klasy podstawówki, byłam przerażona tym biednym szczurkiem. Bałam się go wziąć na ręce, ale jakoś przemogłam się, wzięłam i pobiegłam do mamy. Mama nie była zachwycona, ale wzięła pudełko, wyścieliła watą, postawiła na piecu. Wykarmiła to maleństwo krowim mlekiem, przeżyło. Kotka dostała imię Murka i była z nami pół roku może, bo zjadła trutkę na szczury u któregoś sąsiada i umarła. Nie poszłam tego dnia do szkoły, tak płakałam.

To był początek całej galerii zwierząt jakie znajdywałam, przynosiłam do domu, opiekowałam się. Przerwa nastąpiła kiedy poszłam do licem,  potem małżeństwo, dzieci...
Ale kiedy dzieciaki podrosły, zaczęłam myśleć o jakimś fajnym psie, kocie, dla chłopaków, bo to dobrze, gdy dzieci wychowują się ze zwierzakami.
I tak zaczął się pochód znajd i podrzutków. Niektóre zostawały z nami, niektóre spotykał przedwczesny koniec. Niektórym znajdywałam inne domy.
Zawsze czułam, że tak trzeba. Że nie można zwierzęcia zostawić w potrzebie. Że moim obowiązkiem jest się zająć. Bo kto? Rozglądałam się wokół i nikt nie odczuwał tak jak ja.

Ludzie żyli swoim życiem egoistycznym i mijali chorego kociaka, nawet na niego nie patrząc.
A ja widziałam. I nie mogłam przejść obok. Czułam jego opuszczenie, czułam jego ból i smutek, czułam jego przerażenie.
W pewnym momencie w domu było 5 kotów i trzy psy.
Moja rodzina miała dość, ale ja nie...


Więc przyszła bolesna i trudna lekcja jakieś 8 lat temu...

Na posesji u sąsiadów, matki z synem alkoholikiem, był wilczur, Barry.  Jakoś tam funkcjonował, ale któregoś dnia podeszłam bliżej. Stan psa był fatalny, prawie nie miał sierści, chudy i w jakichś ropiejących ranach, wyglądał przerażająco. Poszłam do znajomej wet, pokazałam zdjęcia psa, ona dała leki i ja, co dzień przez dwa miesiące o 4-5 rano, nosiłam mu jedzenie, dawałam leki, wszystko to po kryjomu, bo wiedziałam, że z tymi ludźmi się nie dogadam. Stan Barrego się polepszył, rany przyschły, sierść odrosła trochę, nabrał wagi, ale ja byłam zmęczona. Przybita tym obowiązkiem, wstawaniem rano, dezaprobatą cichą rodziny...Czułam się samotna, niezrozumiana i odrzucona.

Postanowiłam poszukać pomocy. Wcale nie poszło łatwo, wszelkie stowarzyszenia odmawiały pomocy mówiąc o przeładowaniu, braku pieniędzy itp. Aż wreszcie, na rozpaczliwego maila odpowiedziała niespodziewanie Wielka Fundacja, druga wielkością po Vivie.
O jak się ucieszyłam, ale to był duży błąd.
Choć obecnie wiem, że lekcja :)

WolontariuszkaG utworzyła na FB wydarzenie, dramatycznie opisując sytuację, nawołując o pomoc. Poprosiła mnie, bym ją trochę w tym wsparła, bo oni wezmą psa, ale nie mają pieniędzy i trzeba zbierać. Zgodziłam się. Wrzucałam zdjęcia, prosiłam, pisałam emocjonalnie, tak by ludzie wpłacali. Manipulowałam, bo wydawało mi się, że tak trzeba. Choć Mąż mi mówił, widząc co się ze mną dzieje, że źle robię. Fakt, czułam się z tym okropnie.
WolontariuszkaG też się udzielała, często dzwoniła do mnie zapytać jak tam Barry, ale jakoś tak dziwnie rozmowy zawsze szybko przekierowywały się na nią samą. Jak to ciężko być takim pracownikiem fundacji, jak dużo tych zwierząt cierpiących jest, jacy ludzie są podli, okrutni i obrzydliwi.
Często padało sformułowanie: i powiedz mi Ania, czemu ludzie muszą żreć to gów..., które narobili inni.
Mocne, co Wszechświecie?

Spinałam się strasznie widząc jej numer telefonu na wyświetlaczu.
Rzuciłabym to w diabły, ale był Barry...
W końcu powiedziała, że już mają 6 tysięcy i można Barrego zawieść do przychodni, która współpracuje z ich Fundacją. Nie pokazała żadnych dokumentów. Wierzyłam jej. Poszłam do sąsiadów, jakoś się z nimi dogadałam, oddali mi psa, podpisali zrzeczenie. Zawieźliśmy go z Mężem aż za Warszawę, oczywiście na swój koszt, każdy grosz na leczenie Barrego potrzebny.
Ale pieniądze nadal trzeba było zbierać, więc WolontariuszkaG nadal była w moim życiu.
A ja jej pomagałam. W końcu po dwóch tygodniach powiedziała, że ma hotelik dla Barrego, tylko daleko. Pod Poznaniem. Oczywiście zawiozłam. Hotel profesjonalny, fajny, zarobkowy w sposób oczywisty.
No i na hotel trzeba zbierać. I tak się działo, żadnych faktur, zdjęć nie można było się doprosić.
I cisnęłaby mnie jak cytrynę, a ja bym się dawała, aż w jednej z rozmów telefonicznych (nigdy w realu się nie spotkałyśmy) WolontariuszkaG, plując jadem na jakąś znajomą, powiedziała o innym psie: bo on miał fatalną sierść, nie tak puchatą jak nasz Barry.
A ja nadal żebrałam na wydarzeniu o kasę, bo ona mówiła mi, że Barry bardzo wolno zdrowieje, że potrzebne odżywki, specjalne leki, behawiorysta...
Połapała się co powiedziała, zapadła cisza...
Rozłączyłam się.

Oszołomiona ogarniałam ogrom mej głupoty i naiwności.
Łzy mi ciekły po policzkach, czułam się potwornie.
Oszukana, zdradzona, beznadziejnie głupia, kretynka jakaś.

Poczłapałam do komputera. Opuściłam wydarzenie na FB, zablokowałam Wielką Fundację i WolontariuszkęG. Ona nigdy do mnie już nie zadzwoniła.
Nigdy też już nie sprawdzałam jak tam Barry, nie wiem jak jego losy się potoczyły.
Bałam się. Bolało.


Nadal boli, ale już dużo mniej.

Czemu wypłynęło to wspomnienie dzisiaj?

Moja mama czuje się nie najlepiej. Rok już mieszka sama. Koty żyją własnym życiem, a mama jest samotna. Ma suczkę sześcioletnią, ale Niunia mieszka na podwórku. Próby zainstalowania jej w domku spełzły na niczym. Zasikała cały dom, jest bardzo żywa, ma jakieś psie adhd chyba. Ma dwie budy do wyboru i tak, ma łańcuch. Bo kopie w ogródku warzywnym. Mama codziennie z nią chodzi na spacery, zimą i jesienią Niunia lata luzem po podwórzu. Jest wesołym, zadbanym psem.
Ale łańcuch jest.
Więc mama powiedziała, że może jakiś piesek by się zdał do domu. Jako towarzysz.
I dla mamy, i dla Niuni.

Więc ja radośnie zadzwoniłam do schroniska, bo przecież: adoptuj, nie kupuj!
I tam młody, dziewczęcy głos zapytał o kilka rzeczy, a ja szczerze odpowiedziałam.
Tak, posesja ogrodzona. Tak, piesek do domu.
Tak, jest inny pies. Tak, mieszka na podwórzu i tak, ma łańcuch.
Dziewczęcy głos nabrał w tym momencie żelaznych nut.
I oznajmił: zanim wydamy psa, musi się odbyć wizyta przedadopcyjna. I pochodzimy po sąsiadach, poprosimy o opinie, bo wie pani, nie wydajemy na łańcuch.
Sąsiedzi mojej mamy są różni, lekko mówiąc, to wioska. Moja mama jest raczej samotniczką, żyje na uboczu. Nie lubi być w centrum uwagi.
Przełknęłam ślinę i powiedziałam: wie pani co, moja mama mogłaby nie przeżyć waszego wywiadu środowiskowego. Dziękuję.

Tak to. Żeby nie było, nie mam pretensji do dziewczęcego głosu.
Wiem jak to wszystko wygląda na wsiach, w miastach i w ogóle, na świecie.

Jednak...
Sama nie wiem, wydaje mi się, że przegięcia w obie strony są.
Często widzę jak na FB miłośnicy zwierząt obrzucają błotem niemiłośników zwierząt.
Żeby tylko błotem, gorzej bywa.
Kiedyś też uważałam, że bycie miłośnikiem zwierząt, pomaganie im, czyni ze mnie kogoś wartościowego. Lepszego, bardziej godnego uwagi, miłości, akceptacji. Kogoś, kto zasłużył.
Cóż, Wielkie Mity upadają z hukiem ;)
Bolało.

Cienka jest linia między byciem prawdziwie współczującym a byciem katem dla innych i dla siebie.
Bardzo cienka, czasem niewidzialna.
I czasem walcząc z jakimś wrogiem, niepostrzeżenie, stajemy się tacy sami jak on.

Bo są rzeczy oczywiste...TU


PS. Poszukamy pieska poza systemem. Wiem, że on tak gdzieś jest, dokładnie taki, jaki jest potrzebny mojej mamie Wszechświecie.
       A moja mama jemu...





Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zakocona i zapsiona Prowincjonalna Bibliotekarka.

46 komentarzy:

  1. Taaaa...
    I pewnie na tym mogłabym poprzestać bo wszystko zwiera :)
    Byłam i ja w schronisku po piesia. :) Odrzucili bo wieś, bo będzie wychodziło na dwór, nieważne, że ogrodzony teren a może przeskoczyć przez klasyczną siatkę :) nauczy się fruwać i przeleci, na bank :) Przed nami była para,która przeszła adopcję opowiadając jak to rzadko jest w domu, ale piesio będzie w domu :) Piesio dostanie matę zapachową a obok maty ustawią swoje zdjęcia :)
    :)
    :)
    :)
    Dzisiaj jest piękna pogoda :) Od wczoraj mam malutkiego piesia 3 tygodniowego, który szukał domu :) Będę obserwować czy urosną mu skrzydła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz jaka synchronizacja :)
      Wariactwo na tej Ziemi. Czasem trudno się połapać w tym wszystkim, co my tu wyczyniamy. Jakoś trzeba po swojemu sobie układać.
      To masz bobaska w domu. Jesteś mamą karmiącą :) Napisz posta, strasznie chciałabym zapoznać się z nowym członkiem Agatkowego stadka. W dodatku czekamy na skrzydełka!
      Ps. A z tymi zdjęciami koło maty to sarkazm, mam nadzieję...

      Usuń
    2. Nie, poważnie i pani ze schroniska jeszcze była zachwycona tym pomysłem :)

      Usuń
    3. Jakby lekko mnie przytkało...
      No cóż, to się dzieje i potwierdza moją teorię, że mamy tu Psychiatryk Wszechświata.
      Hoduj dziabąga i się ciesz, to najlepsze co możemy zrobić :)

      Usuń
  2. Takie doświadczenia mogą zachwiać wiarę w wiele rzeczy na tym świecie.
    Takie doświadczenia hartują ducha, ale cena jest olbrzymia.
    Przypomniałaś mi podobne doświadczenie, które mogło mnie nauczyć nieufności, ale nie nauczyło...może i lepiej.
    Życie nie jest czarno białe, a dla niektórych aktywistów bywa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak hartowała się stal ;)
      Owszem, trudna to była lekcja. Wolontariuszka żerowała na mnie długo. Pochlebstwami i manipulacją oraz innymi metodami. Ale ja się dawałam. Takie lustro mi postawiła przede mną. Wtedy tego nie widziałam, ale teraz wiem.
      Wtedy wydawało mi się, że straciłam ufność w ludzi, ale ja jej wcześniej już nie miałam, ufności w siebie też. Ogarniam to dopiero teraz.
      Tak to wygląda, każdy z kimś walczy. Teraz z niepokojem patrzę na lekcję z Gretą Thunberg...to lekcja planetarna. W Grecie jest sporo złości i uruchamia ją w ludziach.
      Zobaczymy, na razie nie wygląda to dobrze.

      Usuń
  3. Ja też kotki mam z olx albo od weta z hoteliku bo karmią różne bidy. Z fundacji w Łodzi mam 3 koty z kociej mamy ale tam nikt nic nie chciał tylko umowę adopcyjna mam na nie. Z fundacji raz jak chciałam trikokorke to mi odpisali że wysyłają ankietę i wybierają spośród chętnych w momencie kiedy ja byłam gotowa w każdej chwili po kotka pojechać... To się nie dało bo wypełnić ankietę i czekać może cię wybiorą.
    A może od Przemka z Orzechowic spod Przemyśla? Przemek ma w schronisku tam piękne psy i naprawdę jest w czym wybrać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiewiórko, każdy chce jak najlepiej, a przynajmniej większość...
      Ale w tym wszystkim można się strasznie zapędzić. Stracić poczucie realności. Ta lekcja nauczyła mnie dużo. Teraz staram się ogarniać szerszy plan. Fundacje i inni pomagacze robią dobrą robotę. Są potrzebni bardzo. Ale czasem...jak my wszyscy, odwalają manianę, szkodząc bardziej niż pomagają. Lekcje.
      Tak jak ci napisałam, uruchomiłam parę kontaktów i czekamy. Przemka blog poczytywałam, znam Orzeszki i życzę im wszystkiego najlepszego. Wiem, że i on miał i chyba ma kłopoty...

      Usuń
    2. O kłopotach obecnie nie wiem nic, ale przez to że Przemek z bloggera zniknął to na FB jest totalny chaos i nie wyszystko się wyświetla. Ale jak popatrzyłam po tablicach to póki co wiem, że zbiórki mają no i mnóstwo piesków i kotków do adopcji...

      Usuń
  4. Piesek dla mamy znajdzie się. Zamówienie złożone, to teraz tylko czekać i mieć oczy i uszy otwarte. Ten piesek może przyjść pod dom, stanąć na drodze albo ktoś go zwyczajnie przyniesie, albo dowiecie się, że gdzieś u kogoś oszczeniła się suczka itp. Zresztą sama przecież wiesz, co mam Ci pisać:-)
    Ktoś wrednie wykorzystał Twoją dobroć i empatię, a to zawsze boli. Rzecz w tym, że to ta osoba zrobiła źle, nie Ty. Ty nie masz żadnych powodów do robienia sobie wyrzutów. Ale to też już wiesz.
    Myślę, że wiele z nas przeszło w życiu przez próbę bycia wykorzystanym albo było wykorzystane, czasem kilkakrotnie. Takie zdarzenie u wielu z nas pozostawiło ślad w postaci nieufności, wyczulenia na pewne charakterystyczne zachowania, manipulacje. Im więcej przezylismy w życiu takich sytuacji tym trudniej nam zaufać innym. Może dlatego z wiekiem coraz trudniej jest poznawać nowych ludzi, a co dopiero zawierać przyjaźnie.
    Młodość jest piękna bo ufna i chętnie wpuszcza innych do swojego życia. Nie mając doswiadczeń starszych ludzi ma szanse na nawiązanie przyjaźni, szersze bycie pomiędzy ludźmi, nie obwarowane nieufnością.
    No popatrz do jakich to przemyśleń doprowadził mnie Twój post Aniu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, już wiem co i czemu się działo. Wiem nawet czemu przyciągnęłam tę wolontariuszkę ;) Nie rozgrzeszam małpy, ale dała mi lekcję ciężką. Ciekawe, czy poradziła sobie ze swoimi problemami? Ale sprawdzać nie mam ochoty.
      Tak młodość ufa, ale wiesz, zależy, co kto w koszyczku z dzieciństwa niesie. Ale ogólnie tak, jak tak parę razy trafisz na oszustów, to hartujesz się. I dobrze. Byle nie przechylić wahadła w drugą stronę za bardzo. I tak się bujamy.
      Ja wiem, że piesek jest. Poczekamy. Szczeniorka mama nie chce. Nie ma siły ani chęci na sikanie, gryzienie, wychowywanie. Chce dorosłego psiuczka, suczkę-pieszka, nieważne, ale już po szaleństwach młodości. Towarzysza codzienności, kogoś kto potowarzyszy przy śniadaniu, pośpi w nocy obok, posapie, pośmieje się, pozaczepia i po prostu będzie. Czekamy.

      Usuń
  5. Co do tych oszustów ze zbiórek to powiem tak, że nie wiem jak tak można. Sama mam zbiórkę na Mefisia bo Wet w ratach, ale to bardziej z braku wyjścia - nazbierało się tego minusa na chorowaniu. Nie wiem, nie potrafię sobie wyobrazić jak np. można usiąść i założyć zbiórkę i w niej kłamać na temat zwierzaka. Nie wiem, jak taka osoba może spokojnie spać mając na sumieniu takie oszukiwanie ludzi i wciąganie ich w to.
    Wiem też, że trzeba uważać, bo słyszałam, że fundację (nie wiem jakie ale ogólnie ) potrafią np nie usuwać zbiórek zwierzęcia, które już np przegrało walkę po to, żeby mieć środki na leczenie innych mniej dramatycznych przypadków. Nie mi to oceniać, ale też mi się to kłóci. Niby chcą pomóc ale jednocześnie...

    Ja wolę pomagać osobom, które ufam. Które wiem, że naprawdę tej pomocy potrzebują. I wiem, że jak ja - nie napisałyby zbiórki itp gdyby naprawdę nie potrzebowały tej pomocy.
    Bo ja wiem, że są osoby, co się unoszą honorem, biorą kredyt itd , ale wierzyłam zawsze w dobro ludzi i widząc, że moja Wet o ogromnym sercu, która też bardzo przeżywała ratowanie Ambera, powiedziała że w ratach w takich jakie mi się uda, żeby płacić to postanowiłam że spróbuję że zbiórka i bardzo duzo przy ratowaniu Amberka miałam wsparcia. I nie żałuję ani tego, co musiałam spłacić ani tego że się nie udało. Ważne, że zrobiłam wszystko....

    Więc nie wiem jak można oszukiwać na nieszczęściu, którego nie ma .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Wiewiórko, wiem jak ciężko walczyłaś o Ambera, wiem jak trudno ci z Mefisiem. Masz pod opieką sporą gromadę. Ale masz serce i zasady. I tego się trzymasz. Bardzo to cenię.
      Ale sama wiesz, ludzie są różni, potrafią tak sobie poukładać w głowach, że robią źle, a uważają, że cel uświęca środki.
      Tak nie ma, ale dla niektórych tak jest. I nic nie zrobimy. Po prostu musimy uważać. I nie dać się wykorzystać.
      Nic nie poradzimy na innych ludzi, możemy tylko sami dbać o siebie, o czystość naszych intencji i działań.
      I od tego świat stanie się lepszy. Bo są takie Wiewiórki jak ty :)

      Usuń
  6. Przez nasz dom też przewinęło się sporo zwierząt. Nieraz te porzucone napotkane na ulicy zwyczajnie przychodziły za nami do naszego domu... może wyczuwają ludzi o miękkich sercach... czasem denerwowała mnie ludzka obojętność, to że ktoś musi się tym zająć, bo jak to tak, zostawić... i zwykle trafia na nas. Mimo to dostrzegam zmiany w ludziach: w tej wiosce, w której się wychowywałam, ludzie są coraz bardziej świadomi. Pamiętam posesje, gdzie przed laty psy były na łańcuchach, teraz mieszkają w domach. Więc jest lepiej. Znam też adopcje z drugiej strony i nie dziwię się wolontariusze od wywiadu, prawdę mówiąc, bo różne rzeczy się zdarzają. Wiem też, że wielu ludzi pomaga nie z potrzeby serca, ale z chęci karmienia własnego ego - i pomóc ta polega głównie na zrzuceniu odpowiedzialnosci na kogoś innego - nie przeszli obojętnie wobec cierpienia, poinformowali, zadzwonili, no a teraz niech ta fundacja czy ktoś tam ogarnia pomoc, bo oni już swoje zrobili... różne są motywacje. Moja jest taka, że nie mogłabym zasnąć spokojnie że świadomością że zignorowałam jakąś cierpiącą istotę. Nie czuję się przez to lepsza, bardziej dziwię się, że nie dla wszystkich to jest normą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ktoś zakłada fundację i pisze w misji, że pomaga zwierzętom, wcale a wcale nie powinien się dziwić, że ludzie dzwonią, zgłaszają i liczą na to, że fundacja się zajmie. Bo fundacja ma taki cel. Zająć się.
      Potrzeby nasze często nam się mylą. Widzę teraz jak wiele osób, ja także, zajmuje się biednymi zwierzakami zastępczo. Czują się biedni, niezrozumiani, niezaopiekowani. Złoszczą się na innych ludzi, ulewają bierną agresję, nazwą kogoś bez serca ( i to jest najdelikatniej jak mogę napisać). A potem przytulają biednego, zasmarkanego kociaczka i z całego serca pomagają mu. Robiłam, to wiem. Tylko wiesz, może być tak, że nie kochając i nie akceptując samych siebie, tak na partyzanta, nieświadomie starają się zaopiekować sobą i myli się to im za kotem czy psem. Bardzo trudno to u siebie zauważyć. Bo trzeba zajrzeć za zasłonę własnej hipokryzji i dojrzeć własne wewnętrzne dziecko. I dlatego tak wiele osób pomagających zwierzakom mówi: dlaczego jest tak ciężko pomagać?
      Dlatego, że pomaganie nie płynie z serca, tylko jednak z ego i nieświadomych potrzeb. I dla wyjaśnienia. Ja lubię ego. Ne oceniam go jako zła. Zdrowa miłość do siebie da zdrową miłość do ludzi i zwierząt.
      I pomaganie będzie lżejsze. Nie wiem czy zrozumiałaś. To trudne. Ale warto spojrzeć z tej strony. Wtedy zmienia się wszystko.

      Usuń
    2. Problem w tym, że fundacja zwykle = wolontariat. Wolontariusze mają swoje życie, pracę, rodziny, z czegoś muszą żyć, nie mogą zajmować się pomaganiem na cały etat, często też zajmują się zwierzętami na własny koszt i nie są w stanie rzucać wszystkiego i biec pomagać za każdym razem, gdy ktoś zadzwoni, a ludzie zgłaszający potrafią być bardzo roszczeniowi, bez odrobiny dobrej woli ze swojej strony - coś w stylu "Ja zadzwoniłem/łam, więcej palcem nie kiwnę, wy macie teraz rzucać wszystko i biegiem przyjeżdżać teraz i natychmiast bo tu zwierze cierpi". Zwierzęta potrafią wypełnić jakąś tam pustkę, ludzie są różni, ich motywacje też. Pomaganie daje satysfakcję, niektórym może pozwala myśleć o sobie lepiej. Myślę, że ego odgrywa sporą rolę w życiu człowieka, nawet, a może szczególnie, w momentach, kiedy wydaje mu się, że robi coś zupełnie bezinteresownie. Ale czy niemożność pozostania biernym to kwestia ego? Chyba trudno to jednoznacznie określić.

      Usuń
    3. Ja akurat rozumiem to wszystko. Wolontariusze kontra ludzie.
      I jakoś trudno mi tu kogoś winić, tylko widzę niedogadanie. Tak jak pisowców z niepisowcami ;)
      A można by usiąść porozmawiać, zamiast się kłócić.
      Kiedy patrzyłam na biedne zwierzę, tak jak napisałam czułam jego cierpienie, strach, ból, smutek. Tylko nie rozumiałam, że to moje uczucia. One generują się WE MNIE. Nie wiem tak naprawdę co czuje zwierzak, nikt nie wie. Projektowałam na nie, moje własne emocje.
      Pies na łańcuchu pokazywał mi mój wewnętrzny świat. Kiedy pomogłam psu, kotu, to tak jakbym pomagała sobie trochę. Przynajmniej jedna istota nie cierpi, a potem następna, następna...Bo ta która naprawdę cierpiała, nie ratowała się.
      I w tym momencie, jeśli piszesz o "niemożności" pozostania z boku, tak, jednoznacznie stwierdzam, to ego. Biedne, smutne, cierpiące ego, jego jakiś kawałeczek. Najczęściej wewnętrzne dziecko.
      I to najpierw nim trzeba się zająć, pomóc sobie. Zrozumieć siebie. I wtedy wszystko się zmieni. Ból życia będzie mniejszy. Nadal będzie człek pomagał, ale będzie to pomoc na innych wibracjach. Będzie większe zrozumienie i zgoda. Tak ja to widzę. WolontariuszkaG sporo mi pokazała. To była trudna lekcja, ale to odkryłam dopiero po terapii i kilku warsztatach, i kupie pracy z samą sobą :)

      Usuń
  7. Wszędzie są ludzie i ludziska. Idealizm miesza sie z fanatyzmem. Uczciwosć z wyrachowaniem. Egoizm z altruizmem. Kłamstwo z prawdą. Ale trudno wszystkich przejrzeć od razu, zrozumieć intencje. Spodziewać sie wciaz ciosu, kulić się, żeby nie bolało i nie robić nic. Działamy tak, jak czujemy.Bo jesteśmy tacy a nie inni. Wierni sobie. Swojemu sumieniu.
    My, idealisci,zazwyczaj patrzymy sercem i zdaje się nam, że inni też tak patrzą. Ufamy, bo nieufność jest dla nas bolesna, bo to wbrew nam, bo wolimy widzieć świat bardziej rózowy niż w istocie jest. I zdaje się nam, że świat odpłaci sie tym samym. Że doceni, pomoże, wesprze. Czasem niestety zdarza się ktoś wylewa nam kubeł zimnej wody na głowę. Podcina skrzydła. Na szczęście, one potem odrastają, nawet mocniejsze. Tylko leci sie już nieco ostrożniej,rozważniej, bo gdzież tam w głowie jest wspomnienie bólu upadku.Taka lekcja.
    I ja, jak reszta komentujacych tu osób, wierzę, że bez pośrednictwa fundacji czy schronisk znajdzie się dla Twojej Mamy piesek w sam raz. Piesek, który czeka na nią. I dadzą sobie wzajemnie to, czego im potrzeba, a co trudno nieraz znaleźć w stosunkach międzyludzkich. Ufnosć, miłosć, wierność, ciepło, serdeczność, poczucie bezpieczeństwa i sensu. Trzymam kciuki by tak było i proszę Wszechświat by pomógł w tym choć odrobinkę!:-)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekcja. A nawet kilka przykrych, bolesnych, na własne życzenie. Bo kolorowałam za mocno siebie i świat ;)A Wszechświat jest bardzo uczciwy, pokaże ci to, co jest prawdą.
      Moją własną, choć bardzo niechcianą i niewidzianą, i wypartą. Dobrze jest te lekcje odrobić, bo jak nie, będą powtórki.
      I wtedy pytamy: dlaczego mnie to ciągle spotyka? Wszyscy się na mnie uwzięli.
      A to wcale nie tak.
      Ano lecimy Olu już pewniej, ostrożniej i mądrzej. I z większym szacunkiem do praw Kosmosu i siebie samych. Po to to wszystko, jak sądzę.
      A piesek już jest blisko, czuję :)
      Pokażę jak tylko się pojawi!

      Usuń
  8. Noże warto temu pieskowi na łańcuchu zrobić zagrodę. Nie niszczyłby warzywniaka i miał namiastkę wolności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieto :) wierz mi, ma wolność i zabawy, i spacery. Wsio ok.

      Usuń
    2. A te maciupeńkie króliczki, których zdjęcia wrzucałaś? Po co?

      Usuń
    3. Króliki hoduję na mięso. Mięso jem ja. Nie sprzedaję. Są trzymane w zamknięciu z powodu chorób przenoszonych przez komary i zabijających całe stada królików i zająców.
      Pies w naszej kulturze nie jest zwierzęciem hodowanym do konsumpcji. To nasz towarzysz więc nie bardzo rozumiem Twoje porównanie.

      Usuń
    4. Nie musisz rozumieć, ja rozumiem swoje pytanie. Hoduj, jedz, zamykaj. Twoja sprawa to jest Blinku.

      Usuń
    5. oj słabo mi kroliki do zjedzenia.....

      Usuń
    6. Piesek na łańcuchu horror... Hodowanie i mordowanie króliczków dopuszczalne w naszej kulturze, głupa ja głupia, człek całe życie się uczy ...Jak to się ma do do takiego zwykłego odczuwania? Jak ukręcę łeb króliczkowi i go zjem jestem wrażliwszym człowiekiem? Bo gdy widzę pieska na łańcuchu serce mi się kraje..Głupieję... Znam, znam miłośników zwierząt, którzy potrafili pieska szkłem nakarmić... A kolejna bieda swym widokiem ból im tak ogromy sprawiała, tacy wrażliwi... Nie rozumiem... I chyba nie chcę ...

      Usuń
  9. Nie mam ani nie miałam pieska czy kotka ale nie czuję się samolubna czy egoistyczna A może i czuję się taka ale to mi nie przeszkadza żyć z poczuciem że jestem dobrym i wartościowym człowiekiem. I nie oceniam tych, którzy mają po kilka czy kilkanaście zwierząt, jeśli ktoś ma taką potrzebę i ogarnia to psychicznie i finansowo. Ja ledwo ogarniam siebie i nie mam ani potrzeby, ani ochoty mieć na codzień towarzystwa.
    Samolubna i egoistyczna ale dobra i sympatyczna Starka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Różnie na świecie się plecie.
      Dobra i sympatyczna samolubnie Starko, egoizm dobrze pojęty zdrów jest bardzo. Należy go kultywować.
      Wolontariuszka owa, dała mi w sumie prezent, choć może nie wyglądało. Ale teraz egoistycznie umiem powiedzieć: spadajcie. Poszukam sama :)
      I egoistycznie ograniczyłam liczbę własnych zwierząt. Nie wszystkie się uratuje. I nie jest to moim obowiązkiem.
      Moim obowiązkiem jest żyć. Zdrowo i spokojnie :)
      Uczę się, bo nie umiałam.
      Miłego, ciepłego, babioletniego dnia :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Dobrze piszesz:) Ja czuję się samolubna i egoistyczna posiadając psa i kota, bo przecież nikt ich nie pytał, czy chcą żyć obok mnie. Z góry zakładamy, że zwierzętom z nami dobrze, bo miska pełna i ktoś tam pogłaszcze. Ja jestem pełna wątpliwości :(

      Usuń
    4. Gdyby miały wybór, wybrały by wolność i życie zgodnie z naturą. Musiały się dostosować, bo my weszliśmy w ich świat. Ale gdyby dać im szansę...niejedna paniusia z pieskiem by się zdziwiła, jak szybko ulubieniec by zdziczał. O kotach nie mówię, one odeszły by w mgnieniu oka ;) Wszystko wiałoby na wolność.

      Usuń
  10. Bardzo ciężko znaleźć własną równowagę w tej kwestii. Zwłaszcza wtedy, kiedy wokół bombardują nas wręcz biednymi istotkami szukającymi domu i grają przy tym na naszych emocjach. Trzeba mieć w sobie dużą dawkę dystansu, aby postąpić właściwie. Uczyłam się tego bardzo długo. Czy mi się udało? Nie wiem czy do końca. Kiedyś sama obserwowałam te wszystkie ogłoszenia i tak mi żal było. Byłam chętna udostępniać dalej. Czasem na fb męża widzę konta jego znajomych, w których najwięcej jest tych zwierzaków do oddania. Kiedyś zwracałam uwagę, dziś omijam od razu, w ogóle nie patrzę. Jeśli miałabym opublikować jakiś post, to tylko jeden. Sterylizujcie zwierzaki! Nie pozwalajcie na niekontrolowany rozród. Tego nieszczęścia jest za dużo. Nie grajcie na ludzkich emocjach. I tyle. Całe szczęście nie mam fb.
    Sama mam same znajdy, ale nikomu nie pozwolę grać na moich emocjach. Każdy wybór był świadomy i już jakiś czas temu powiedziałam dość. Za każdym razem wiedziałam, że gdzieś jeszcze coś na mnie czeka, że to jeszcze nie wszystko. I tak było. teraz moja dusza mówi dość. Gdy patrzyłam Rudej (kotka) w oczy, wiedziałam, że ona jest na właściwym miejscu. Tak samo było z Diegiem. Wiedziałam, że my na siebie czekaliśmy, choć nie jest łatwo i czasem mam dość, ale to moja lekcja. Kiedy weszłam do schroniska wiele lat temu, żeby popatrzeć, tylko jedno spojrzenie i też wiedziałam, że bez Małej stamtąd nie wyjadę. Pokazałam palcem na jednego psiaka i tylko ten. Kocham ją dziś jak najbliższą rodzinę. Ona kocha mnie i poza mną świata nie widzi. Czekałyśmy na siebie.
    Masz rację Aniu, jeśli więc czujesz, że ten psiak gdzieś jest, to on jest... I myślę, że jak go zobaczycie, to będziecie wiedziały, że to ten.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauka dystansu trudna jest. Nadal w procesie jestem ;)
      Poczyściłam tablice na FB z różnych rzeczy. Taki trochę poligon sobie tam zrobiłam, ciekawe jest czasem spojrzeć z dystansu na siebie. A jak czasem coś mi przypomną sprzed 5 lat, to wtedy widzę Drogę, jakby ktoś mi młotkiem walnął. To ciekawe jest. Wszystkie moje zwierzaki trafiły do mnie po coś. Każde mnie czegoś nauczyło. Każde było mną trochę.
      Ja edukuję w pracy. Jakby przypadkiem. Bez naciskania, choć czasem mnie cholera weźmie jednak. Bo jak weszłam na Olx poszukać pieszka, to ilość szczeniąt mnie przeraziła.
      Ale co zrobisz, ludzie...
      Czekamy aż Wszechświat wszystkie sznureczki powiąże i zrealizuje zamówienie :)

      Usuń
  11. nasze psy muszą być w kojcu, do posmakowały by wszystko chodzace po podwórku. Pieska sąsiada również, który jest mniejszy i ma podwórkową wolność dokuczając już wszystkim. żadne prosby nie pomagają. Wszystko jest komentowane irocznicznym zdaniem. no na wsi mieszkamy, pies się musi wylatać....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja oszustwo długo pamiętam, tylko nie rozumiem o co chodziło z tą puchatą sierscią? Nie łapię peunty.Podpowiesz?

      Usuń
    2. Bo Barry był prawie łysy, a skóra była sucha i pękała, rany się tworzyły. I trzeba było kąpiele jakieś robić w specjalnym lekarstwie, i odżywki z mikroelementami i witaminami, i tran. A ona cały czas twierdziła, że Barry to bardzo trudny, zaniedbany przypadek i baaaardzo wolno dochodzi do siebie. Więc zdjęć nie wrzucała nowych, wymawiając się tym, że prowadzi dużo takich akcji i nie wyrabia się. Tylko takie biedne, z pół łysym Barrym. Że niby już lepiej, ale wolno zdrowieje. A tu w ferworze palnęła: puchaty ;) czyli piesio dobrze reagował na leczenie i już odrósł. Tylko ona ciągnęła pieniądze...mam nadzieję, że na inne psiaki, a nie dla siebie. Choć tyle może ...

      Usuń
    3. dziękuję, to fakt palnęła. Złodziejka niestety...

      Usuń
  12. Witaj
    Nie mam niestety kontaktu ze schroniskami dla zwierząt. Trudno mi zatem zabierać głos w tej sprawie, jednak opisana przez Ciebie sytuacja zdziwiła mnie. Nie miałam pojęcia, że tak to się odbywa.
    Pozdrawiam końcówką dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ismeno, wszędzie niestety zdarzają się nadużycia i przekręty. Wolontariusze i wszelkiej maści "pomagacze" to też ludzie, ze swoimi nieuświadomionymi problemami.
      I potem wykwitają takie wykwity ;)
      Bo są przecież uczciwi i ogarnięci, może jest ich więcej? Mam nadzieję.

      Usuń
    2. Tak, trzeba mieć taką nadzieję. Inaczej byłoby ciężko
      Pozdrawiam jeszcze październikowo

      Usuń
  13. Potykać się jest rzeczą ludzką..A jaki człowiek mądry potem:))) A tak się zdarza jeśli człowiek wrażliwy.. Serdecznie Cię pozdrawiam 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długie te lekcje, trudne i męczące :) Powtarzam czasem cały semestr...ale owszem, jak ogarnę temat, jest radość!
      Wrażliwość, ano, dawniej myślałam, że to słabość, teraz już nie.
      I ja serdecznie i słonecznie, bo nadal na Podlasiu słońce i błękitne niebo :)

      Usuń
  14. Los zwierząt na polskiej wsi nadal jest w opłakanym stanie. A i nie tylko na wsi... Ciągle słyszę o nieludzkim traktowaniu psa czy kota. Tak mnie to męczy że często uciekam od tego myślami bo gdy zaczynam o tym myśleć to czuję się słabo. A pies daje tak wiele niewiele biorąc. pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak traktujemy zwierzaki, jak traktujemy siebie.
      Zdecydowanie uważam, że wszyscy ludzie muszą się nauczyć kochać i akceptować siebie najpierw. Wtedy magicznie nabierzemy empatii, wtedy magicznie zmienimy wszystko. To długa i mozolna droga. Ale możliwa do pokonania :) Powoli z cierpliwością i szacunkiem do siebie, najpierw...

      Usuń