Urodziłam się.
Tak jak wszyscy.
Po dziewięciu miesiącach, w małej porodówce, w malutkim miasteczku. Lubię myśleć, że padły na mnie promienie słońca, poranne, sierpniowe. Że sala się rozświetliła. Później w tej sali miałam lekcje religii, bo porodówka stała koło plebanii. Pamiętam doskonale zapach tego miejsca, stare drzewo, smolna łuczyna, jakiś nieokreślony zapach drapiący w gardło. Mama opowiada, że byłam ładna. Nie czerwona jak inne noworodki, nie opuchnięta, ale biało-różowa, z szeroko otwartymi, wielkimi oczyma. Tyle wiem.
Moja mama nie opowiada o tym co czuje, opowiada o tym co się działo.
Kiedy wróciła ze mną do domu, powoli zaczęła zauważać, że nie rozwijam się jak inne dzieci. Leżę placuszkiem, nie próbuję się przewracać, podnosić główki. Byłam pierwsza, więc mama nie miała doświadczenia, ale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Poszła ze mną do lekarza w miasteczku, ten obejrzawszy mnie, powiedział: to dziecko chyba nie przeżyje. Mogę sobie wyobrazić, co poczuła mama. Pojechałyśmy do szpitala w Białymstoku.
Kilka dni leżałyśmy tam razem i mnie badano, ale nic nie mówiono. Nikt nic nie robił. Aż przyjechał mój tata i przywiózł dolary, które wręczył cichutko lekarzowi. Następnego dnia pobrano od mojego taty krew i przetoczono mi ją. Nic więcej. Buteleczka krwi mnie wyleczyła.
Kiedy wróciłam do domu nadrobiłam wszelkie zaległości i byłam całkiem normalnym i żwawym niemowlakiem.
Okazało się, że urodziłam się z niedokrwistością, która po tej jednej transfuzji nigdy nie wróciła.
Ale myślę, że stan bezsiły został ze mną. Za mało tlenu powodowało słabość fizyczną, niemożność ekspresji tak potrzebnej niemowlętom do kontaktu ze środowiskiem i mamą. Ciągle spałam, płacz męczył, ciało nie słuchało, mogę to sobie wyobrazić. Przeszłam przez to samo w czasie depresji.
Czy to wpłynęło na moje całe życie? Zdecydowanie TAK.
Rozgrzebując kilkadziesiąt lat później moją przeszłość, szukając korzeni mechanizmów moich zachowań, dotarłam do tej małej Ani, leżącej bezwładnie w łóżeczku. Bezsilnej.
Powoli zaczęło do mnie docierać, że stan bezsilności był nie tylko fizyczny. Niemożność ruchu spowodowała, że zrozumiałam, przyjęłam jak swoje, że jestem w tym świecie bezbronna i zależna od innych, bez własnej siły. Kiedy zaczęłam chodzić, mama mówiła, że byłam bardzo ostrożna. Długo to trwało. Bałam się upaść. Nie wierzyłam swemu ciału, że da radę. Nie wierzyłam sobie.
Z pewnością było sporo innych czynników wpływających na to przekonanie i utwardzających je na żelazobeton. Ale początek był w porodówce...
Dociera to do mnie teraz, po pięciu latach od decyzji, by sobie pomóc. By zrozumieć, czemu depresja, czemu choroba, czemu wszystko takie okropne i ciężkie. Pięć lat szukania, przeżywania od nowa starych zdarzeń, starych traum, wyciągania na światło ukrytych kawałków mnie. Pięć lat dociekania, co tak naprawdę mnie popchnęło na drogę autodestrukcji?
Odpowiedź dostałam już w grudniu, kiedy leżałam na kanapie nie mogąc się ruszyć, z rwą kulszową i zapaleniem zatok.
BEZSILNOŚĆ.
Absolutna i bezpardonowa. Brak jakiejkolwiek kontroli nad moim życiem. Całkowicie zbuntowane ciało. Ból i strach. Nic nie mogłam kontrolować, nic ogarnąć, nic załatwić. NIC ZROBIĆ.
Mogłam tylko leżeć, płakać i bać się. Co robiłam, aż do momentu, kiedy ból powoli odpuścił, zatoki się uspokoiły i okazało się, że w moim łóżku jest całkiem wygodnie jeśli tylko delikatnie, wsłuchana w ciało, się przesuwam. Mąż mi przyniósł laptopa z netflixem na fajnej podstawce. Poprosiłam o żelki i dostałam mnóstwo.
Herbata była na zawołanie. Dzielnie zniosłam trzy potwornie bolesne wizyty u rehabilitanta. Zaczęłam powoli sama ćwiczyć. Zaczęłam się ruszać. I to wszystko zrobiłam sama. Czasem płacząc, czasem jęcząc, czasem znów popadając w dołek i wychodząc z niego. Ale to ja zrobiłam.
JA. SAMODZIELNIE.
A stało się to, gdy pozwoliłam sobie na bezsilność, płacz, lęk. Gdy w tej bezsilności uwiłam sobie własne gniazdko z żelkami, netflixem, zgodą na opiekę, poddałam się. Całkiem się poddałam.
I mamy wirusa.
I wszystko co z nim związane.
Strach, panika, lęk przed śmiercią i nieznanym, i moja przyjaciółka, Bezsilność.
Witaj znów :)
Wchodząc do pustych sklepów czuję ten strach, ten przymus robienia czegoś, by się uchronić, by uciec, by zabezpieczyć siebie i bliskich. Rezonuje we mnie. Znam to.
Boję się tak samo jak inni. Kupiłam trochę najpotrzebniejszych rzeczy, tak, papier także ;)
I żyję.
Chodzę do zamkniętej biblioteki, nadrabiam papierki. Wychodzę na spacer z suczką i patrzę na gawrony, niebo i krokusy. Oglądam seriale, czytam książki, śmieję się z mężem z memów na FB, jem brzoskwinie z puszki, bo właśnie mam na nie ochotę.
W mojej bezsilności wiję znów własne gniazdko, wygodne, przytulne i ciepłe.
To moja Siła.
I pozwalam Wszechświatowi zaopiekować się mną i moimi ukochanymi, i całą naszą Planetą.
To też moja Siła.
I wiem, że wszystko będzie dobrze. Jakkolwiek będzie.
Alis...
Pozdrawiam z miłością Wszechświecie, twoja i silna, i słaba Prowincjonalna Bibliotekarka.
Taki nastał czas, że ludzie na całym świecie chorują na przestrach.
OdpowiedzUsuńMogę się nie bać o siebie, ale lęk o dzieci czasem paraliżuje mnie skutecznie. Medytuję, pracuję i spaceruję:) Muszę być "zen", by mój lęk nie uderzył w tych których chcę chronić, bo oni potrzebują obecnie mojej siły i wsparcia.
Każdy Blinku radzi sobie jak umie. I ja uważam, że martwienie się szkodzi. Ale ludźmi jesteśmy, zdarza się. Czasem dobrze jest też wypłakać i wysmarkać te lęki. Wyrzucić z ciała, pozwolić im przepłynąć. Medytacja nie wszystko załatwi, bo duch duchem, a ciało swoje i ono nie kłamie. Trzymaj się zdrowo, mieszkanie nad Bugiem ma swoje zalety :)
UsuńDlatego, by dać odpór ponurym myślom zakupiliśmy to i owo w markecie budowlanym i ciągniemy remont dalej, później sprzątanie itd.
OdpowiedzUsuńPrzeżyłam także kilka załamujących chwil, w tym związanych ze zdrowiem i wiem, że każda najgorsza sytuacja kiedyś się kończy, więc gdy trzeci dzień męczy mnie silna migrena powtarzam- jeszcze parę godzin i będzie lepiej, a wtedy...
Może i tym razem trzeba sobie powtarzać pozytywne myśli, zając czymś ręce? Mój mąż kupił dziś wielkie mufiny czekoladowe i powiedział - gdy zabraknie chleba będziemy jeść ciastka!
To jest pomysł :) Ciastka zawsze poprawią nastrój i mają sporo wartości odżywczych.
UsuńRemont należy skończyć. I tak wam się ciągnie. Migreny znam, miałam takie dwudniowe z wymiotami. Bardzo współczuję. Fakt, przechodzą, ale dają do wiwatu. Trzymaj się zdrowo, wyłaź z choroby, choć w sumie jak jeden wirus rządzi w organizmie, to drugi nie ma wstępu, w sumie powinni nas wszystkich zarazić katarem i będzie koniec epidemii. Że też jeszcze nikt na to nie wpadł...
Tak naprawdę nie jesteś już słaba- walczysz o siebie, choć nie nazywasz tego walką.Ważne jest to, że w pewnej chwili zawalczyłaś, pokonałaś tę swą niemoc, bezsilność. Wobec tego nowego wirusa wszyscy jesteśmy o tyle bezsilni, że jeszcze nie wszystko o nim wiemy, że nie ma jeszcze leków "celowanych", nie ma szczepionki. Ale każdy z nas wie, że musi przestrzegać higieny w większym niż zawsze stopniu, na jakiś czas zmienić swe upodobania, przystopować
OdpowiedzUsuńz ulubionymi rozrywkami typu kino, spotkania w klubie, imprezy. A tak poza tym- urodziliśmy się, a więc musimy umrzeć- taki jest "porządek rzeczy" i nic tego nie zmieni- żadna szczepionka, żadne leki.A więc żyjmy dopóki się da i to żyjmy tak, by ci co zostaną nie powiedzieli w dniu naszego odejścia- "no, wreszcie".
Przytulam Cię, moja Ulubiona Prowincjonalna Bibliotekarko;)
Większość z nas, jak nie wszyscy, chce coś zrobić. Zabezpieczyć się, nie zachorować, ochronić bliskich. No nie da się. Trzeba słuchać zaleceń, siedzieć w domu i CZEKAĆ. To czekanie jest chyba najgorsze. Każdy sobie radzi jak umie, ja postanowiłam tak, płynąc z prądem.
UsuńKolej rzeczy jest niezmienialna. Zobaczymy jak to wszystko się zakończy. Potem obejrzymy jakie świat wyciągnie wnioski ;) Będzie zabawa :) Trzymaj się zdrowo :)
Gdy bol dotyka bezposrednio nas lub najblizsze osoby trudno jest przypomniec sobie, jakie jestesmy dzielne, odwazne i silne jestesmy.
OdpowiedzUsuńPieknie to wszystko opisalas.
P.S. Po dwoch latach niejedzenia slodyczy kupilam sobie paczke zelkow :)
Kiedy się to dzieje, to trudno, ale wtedy właśnie nasza wewnętrzna siła działa. Kwestia zaufania. Potem, z dystansu można zauważyć własną odwagę :) I to jest fajny moment.
UsuńW kwestii żelków; ja zawsze mówię: mniej bata, więcej marchewki :) U mnie działa. Zdrowia i odwagi życzę bardzo :)
pozytywne myślenie pozwala przetrwać nawet w piekle.
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki. za ludzi.
Pozytywne myślenie nie działa Oku.
UsuńPozytywne myślenie to ucieczka przed strachem, tak samo jak nadzieja. Będzie jak będzie, postanowiłam popłynąć z prądem, nawet jeśli się obiję na kamieniach. Rzeki tak mają. Zobaczymy.
Tak, pozytywne myślenie nie zawsze działa.
UsuńNiedokrwistość, depresja, strach.... Dobrze to znam
Jednak podobnie jak Ty, postanowiła, że będzie jak będzie. Jednak czasem pojawia się ta mój nieodłączny towarzysz - lęk.
Pozdrawiam porannym słońcem i spokojnej niedzieli życzę
Lęk to coś, co raczej jest tu na stałe. Można go potraktować jako sygnał. Odczytać, co wskazuje i może spróbować jakoś inaczej. taka możliwość jest. I ja ci życzę spokojnej niedzieli :)
UsuńU nas masakra z tym papierem toaletowym. Nie ma. Ale chodzę do pracy, tam pakuje sama na stanowisku, więc bez paniki, jak idę do domu łapię pieczywo i kolejnego dnia to samo...
OdpowiedzUsuńTryb przetrwania i przeczekania trzeba włączyć Wiewiórko. Przytulać Młodego i koty i płynąć z prądem. Mój syn mi dorzucił jeszcze do Netflixa, Amazona. Jestem w filmowym raju :)
UsuńZdrowia Wam wszystkim życzę nieustannie :)
Ja mam HboGo obok jeszcze. Ale na razie cisnę ZNation 😆
UsuńJesteś wspaniałym terapeutą dla siebie. A co do wirusa, ważne, żeby zachować spokój - będzie co będzie, strach nie pomaga.
OdpowiedzUsuńA tak się terapeutam już jakiś czas ;)
UsuńSpokój jak spokój, bywa, że go nie ma. Co absolutnie jest naturalne. Czasem popłaczę i się potrzęsę, jakieś czarne scenariusze podrzuci umysł. Ale to stany przejściowe. I nie daję się zwariować. Trzymajcie się z synem zdrowo i nie nerwowo ;)
Tak strach nie nie pomaga. Ale nie jest tak łatwo teraz o spokój
UsuńPozdrawiam nie tylko nadzieją na piękną wiosnę
Ile mądrości nabrałaś przez te lata to się chyba nie da obliczyc. Ciesze się, że mimo wszystko sobie radzisz. Dumna jestem, wiesz? Wirusa się nie bałam dłuższy czas, ale teraz i mnie panika się udziela i gula w żołądku na myśl o jutrzejszej jeździe do pracy komunikacją miejską
OdpowiedzUsuńWiesz, każdy tak ma. Wędrujemy przez życie i każdy się uczy. Dzięki za miłe słowo. A teraz odwróć sytuację i zapytaj siebie: z czego jestem dumna w stosunku do siebie. I spisz to na kartce i czytaj jak zapomnisz ;) I dopisuj, kiedy coś nowego przyjdzie do głowy :) Powieś na lodówce. Najlepsza szczepionka, podnosi odporność, wtedy żaden autobus nie straszny :) Trzymaj się zdrowo Vill, przytulam.
UsuńMam szczęście, moi najmilejsi dorośli i rozsądni więc nie panikuję. Ja raczej mniej niż więcej rozsądna ale mam tzw zdrowy, chłopski rozum i nie ulegam panice. Nie we wszystkim słucham się urzędników, przytulam sąsiadki i poklepujemy się opiekuńczo po pleckach ale tylko pojedynczo, nawet imieniny odwołane. Będzie to co musi być....
OdpowiedzUsuńChłopski rozum teraz w cenie, dodana do niego nutka fatalizmu daje całkiem niezłe spojrzenie na teraźniejszość. Mniej napinające, mniej dokuczliwe dla człeka. Będzie co ma być Krystyno i ja tak uważam, trzymaj się zdrowo :)
UsuńW obecnej sytuacji trzeba zachować spokój, bo wielu ludzi popadło w totalną panikę odnośnie tego wirusu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńwy-stardoll.blogspot.com
Ano tak :)
Usuńnawet nie wiecie...
OdpowiedzUsuńjaką fanką papieru toaletowego jestem!
!!!
jeśli zapchane czymkolwiek rury ode ubikacji przestaną funkcjonować (w domku, w bloku?? w wieżowcu??? kto mieszkańca poratuje?
!!!
był taki czas, że u nas w domu nie rozmawialiśmy o niczym innym. Każda wzmianka zaczynała się ... i znowu o :gównie" ...i : w tym domu to tylko o gównie" Każde rozwiązane sytuacje, były wielkim-małym sukcesem. Jestem za tym! róbcie zapasy papieru toaletowego. Jeśli ktoś ma możliwość niech poratuje innych. Nasze polskie rury i systemy nie są na miarę światową, wieżowców z Chin.
i główny temat postu, w drugim komentarzu
tu mam jeszcze jeden mądry film, pokazują jak w chinach postępują w czasie kwarantanny, Jeżeli się trafi do zagrożonej strefy, Trwa 12 minut. Warto obejrzać do końca. https://www.youtube.com/watch?v=J3U2tfsxxik&feature=share&fbclid=IwAR1bGmNdzd6NYEg-ljUAZ4sMiEFN33U2uMkgnGMdr1lr3szSuUyICWXJeNA
UsuńGówniane problemy są mi znane. Obecnie obsesyjnie oglądam kupi mojej suczki, bo dorwała kość kurczaka na spacerze i zjadła. Było dramatycznie, ale w końcu wyszła z niej. Tylko krew w kupach dość długo się utrzymywała. JA mieszkam w bloku zbudowanym w latach %0-tych. Tu są naprawdę szerokie rury. Nic się nam nie zapycha :)
Usuńw 50-tych latach ...
Usuńto szczęściara jesteś. To dobrze. :)
Usuńjeden raz... Mama opowiedziała o moich narodzinach
OdpowiedzUsuńwspomnienie obudził przypadkowy zapach piwonii, ja tak bardzo kocham te kwiaty....
... o jak ty się urodziłaś to dostałam cały pokój piwonii, wszędzie w sali stały te kwiaty. A pielęgniarka powiedziała że chyba musimy wynieść te kwiaty, bo nie będziecie miały czym oddychać.
byłaś taka maleńka, wszędzie miałaś te plamy, myśleliśmy, że nigdy ci nie zejdą! Dopiero po roczku zniknęły....
po dokładniejszej rozmowie i własnych doświadczeniach zrozumiałam, że chodziło o naczyniaki. nie żadnych moich zdjęć przed pierwszymi urodzinami.... siedemdziesiąty rocznik jestem.
Czasem to, co nam towarzyszy przy urodzeniu, idzie z nami dalej. Tak sobie myślę, że może tak ma być? Mnie towarzyszyła niemoc, tobie strach, może wstyd? Może to właśnie trzeba w tym życiu oswoić? Rozpoznać, zobaczyć, przytulić? Nie wiem. Każdy coś ma.
UsuńCała ta sytuacja z wirusem stawia przed nami wielkie lustro, tylko patrzeć. Ja widzę moje strachy, moje obsesje, moje sposoby radzenia sobie. Nie wszystkie, ale sporo. Nie biję się z tym, oglądam. Czekam, dbam o siebie i najbliższych.
Wszystko się może zdarzyć. Możemy zachorować, możemy umrzeć. Tak może być. Ale nie będę żyła tym teraz, NIE TERAZ Alicjo. Będę tym żyła, kiedy to się stanie. Nie będę marnowała TERAZ z powodu nieznanego JUTRO. Bo kiedy Jutro nadejdzie, mogę żałować TERAZ, bardzo żałować.
Trzymaj się zdrowo, ufaj sobie, nie oglądaj tych filmików. Zrób to, czego sobie zawsze odmawiałaś :) Coś fajnego :)
czuję się taka ojojana... przytulona pogłaskana. Bardzo.
UsuńTak mi się ciepło na serduchu zrobił...
dziękuję
napisz coś...
Usuńalbo daj tekst z szuflady...
poproszę
każdy strach uzewnętrznia nasze słąbości , nasz starch wew. wtedy mozemy dostrzec czego tak bardzo się boimy..utraty pracy? samotnosci? śmierci? każdy nas wtej globalnej sytaucji boi sie czegoś innego...kupujemy na zapas bo boimy sie ze zabraknie? Tyle tych lękow w nas.....Przytulmy życie!!!!
OdpowiedzUsuńA może boimy się życia właśnie? W całej jego potędze? Różnie. Zobaczymy jak to nas zmieni. Jak my potem zmienimy nasz świat. Będzie ciekawie ;)
Usuńtrudne gdy życia się boimy....
UsuńMoże po prostu lubimy się bać. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńCzasem lubimy :) Widziałam i bywałam w bardzo różnych strefach komfortu. W tych zbudowanych ze strachu również. Teraz szukam jednak tych wygodniejszych dla mnie. Pozdrawiam i ja :)
UsuńMoi od dzisiaj w domu, bo pracodawcy kazali im wziąć wolne. Plączą mi się pod nogami. Na dodatek "uszczęśliwiają" mnie niusami w wiadomej sprawie. Słucham jednym uchem, drugim wypuszczam, zębami już zgrzytam, ale jeszcze grzeczna jestem.
OdpowiedzUsuńChyba zacznę monitorowć dostęp do zapasów w lodówce, rodzinnie zgromadzonych, to się poczuwają, że mogą je uszczuplić. Mają jeść jak są głodni, a nie z nudów. Wredna jestem. Zartuję czywiście.
Z niepkojem zauważam znikanie papieru toaletowego, ale jeszcze nic nie mówię, tylko spode łba patrzę. Jak nic zaraz im napomknę o konieczności oszczędzania i foch z obrazą boską juź czyhają.
Nie idę dzisiaj do sklepu, bo...no właśnie bojam się co tam zastanę, a raczej czego nie zastanę.
No i tak sobie siedzę, krzyzówki rozwiązuję, różne myśli po głowie mi chodzą, głupawka śmiechawka mnie dopada. A co jutro? Jutro zobaczę.
Oczywiście żelki mam. Przezornie nabyłam zapas, bo lubię, oj bardzo. Filmy ulubione oglądam i kabarety w necie. Słowem robię co mogę coby do reszty nie zdurnieć. Chociaż odnoszę wrażenie, że już niewiele mi brakuje.
Pozdrawiam:-)
U nas dzisiaj po południu w sklepie wszystko było, oprócz mleka, tego krótkoterminowego. Uchate było :) Ja potrzebuję tego mleka dla grzybków tybetańskich, uchate im nie służy. Robią bardzo dobry kefir, który pijemy już ze dwa lata. Bardzo polecam. Myślę, że chwilę to jeszcze potrwa, ale w miarę rozpraszania się paniki, powoli się uspokoi. Nie da się być długo w takim stanie, to nudzi i męczy, przebodźcowuje. Ludzie się adaptują i uspokajają. Patrz, grypą nikt się nie przejmuje, a zbija ileś tam tysięcy ludzi rocznie.
UsuńJa też świruję trochę, miałam te same myśli o papierze ;) Ale się wstrzymałam. Niech spokojnie mąż i syn w łazience siedzą. Bosz...co za czasy :)
Ale dzisiaj kobieta, za którą nie przepadam i unikam, wzięła kociaka spod sklepu. Ktoś biedaka wyrzucił. Tak mnie to ucieszyło. Nadal będę jej unikać, bo cholernie gadatliwy z niej wampir, ale już inaczej :)Podniosło mnie to na duchu.
Trzymajcie się zdrowo Marytko ;)
Pamiętam jak wszystko było na kartki a w sklepach tylko ocet. Ale jakoś specjalnie nie narzekałam, z trudem ale wszystko co potrzeba jakoś się kupowało, tyle że marnotrawstwa nie było. Daliśmy radę i to przez dość długie lata. Teraz jak widzę puste ulice to uważam to za optymistyczny widok, bo to znaczy, że chociaż nie mamy ogólnokrajowej kwarantanny jak Włosi, tylko nas grzecznie poproszono, żeby się bez potrzeby nie szwendać, to jako społeczeństwo zdajemy egzamin z odpowiedzialności. Sąsiedzi jakoś życzliwiej się witają, pytają czy wszystko w porządku, w sklepach po trzydniowym ataku paniki w zasadzie wszystko jest i nawet kolejki mniejsze niż zwykle. Przeżyjemy to jak każdą grypę. Będzie dobrze :).
OdpowiedzUsuńI ja tak myślę. Przeżyłam już parę takich zawirowań: aids, ebolę, sars, ptasie i świńskie grypy, stan wojenny ;) Większość ludzi siedzi w domach i wychodzi jak musi. To potrwa, ale znów będę planować wyjazd nad morze. Miałam wyjechać do Ustki na cztery dni, właśnie 12 marca. ech...Zdrowia życzę Gosiu, Tobie i wszystkim twoim Bliskim :)
UsuńOj, kolejne podobieństwo między nami. Bo to i urodzone w tym samym roku i obie z koniecznością przetaczania krwi po narodzinach. Chuchro ze mnie było, cichutkie i nieśmiałe. Na pewno sie to przełożyło na późniejsze zachowania i emocje. Ale mimo wszystko siła we mnie, w Tobie jest. Moze własnie przez te przeszłe trudności? Jak w tych wciąż przeginanych przez wiatr leszczynach...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie Aniu!:-)
Ola, jak ja się cieszę, że się odezwałaś :) cichutko było tam u ciebie, myślałam o was. Napisałaś cudny post, o Życiu płynącym. Dziękuję.
UsuńPopatrz, faktycznie sporo podobieństw ;) Jak się dziwnie znajdujemy na tym świecie, cuda panie Dzieju. Jak leszczyny mówisz? Faktycznie, naginamy się, ale i gibkie jesteśmy, i sprężyste w tym ruchu w dół, a potem w górę, do słońca ;)
U nas też wszystko śpiewa, rusza się, żyje. Bug płynie. Dobrze jest. A dezyderatę noszę ze sobą w moim kalendarzu i czytam jak mi smutno i źle, już kilka dobrych lat ;)
Trzymajcie się zdrowo w Hobbitowie :)
Wiesz, Aniu - poczułam, że w ten trudny czas nie powinno sie milczeć, żeby się o nas nie martwiono, że chcę sie odezwać i dać znać co u mnie i przekonać sie, co u innych. Uspokoić się, ożywić znów tę bliskosć, która dodaje sił i koi ducha.
UsuńŻycie, mimo wszystkich zawirowań, trwa i trwać będzie. Wiosna będzie sie bujnić i dawać nam nadzieję i siłę. A nawet jak zdarzy się chłód i niepogoda, to przecież minie i potem znowu zaświeci słońce pozwalając napełnić sie nową mocą leszczynom i wszystkim innym istotom!
Ściskam cię mocno w pierwszy dzień kalendarzowej wiosny i dziekuję za podesłanie linka do pięknej piosenki!:-)*
No to macie trzecią do kompletu z podobnym startem w życie. Przeżyłam chociaż był moment, ze nie chciałam, bo ten świat nie przywwitał mnie z radością i otwartymi ramionami. Miałam ogromną anemię. Mama ratowała mnie jak mogła kapielami w jakichś ziołach czy słomie owsianej, żółtkami od wiejskich kur, mlekiem od gospodarskiej krowy, poza nafaszerowaniem mnie przez lekarza witaminą D i czymś tam jeszcze, i jazdami na naświetlanie jakąś specjalną lampą chyba kwarcową. Mleka w proszku dla niemowląt jeszcze wtedy nie produkowano. Pierwsze kroki postawiłam napedzone strachem i to mi już zostało, niestety:-)
UsuńNo popatrz, jaka synchronia :) Wszystko ma na nas wpływ. Ja, ćwicząc feldenkraisowo, chodzę na czworaka, turlam się na łóżku i ssę kciuka :) Możecie się śmiać :D
UsuńJa się śmieję, ale i tak to robię, bo dziecko we mnie potrzebuje tego. I to jest fajne. Polecam :)
A wiesz, Aniu, że coś w tym jest. Jako niemowlę nie raczkowałam. Od razu stanęłam na nóżki, ale samodzielnych kroków nie chciałam zrobic i już. Mama postraszyła mnie psem. Nie wiedziałam co to pies, strach zrobił to za mnie i puściłam się w te dyrdy do mamy. Ona się cieszyła, ja teraz raczej nie. Sama powiedz czy te pierwsze kroki nie powinny wynikać z zachęty, a nie ze strachu. Pytanie retoryczne, wiem, ze wiesz.
UsuńWcale nie mam zamiaru się z Ciebie śmiać, pewnie raczkowałabym teraz jak Ty, ale ta pozycja włącznie z siadem i jeszcze paroma innymi jest mi kategorycznie zabroniona:-)
Paluszki ssałam namiętnie i mama szyła mi rękawiczki żebym tego nie robiła. Ale co tam, każdy róg kołderki był wyssany aż do granic możliwości materiału:-))
Czytałam sporo o tej metodzie w necie. Są nawet podane ćwiczenia z opisem. Tylko, ze to net, nie wszzystko może być zrozumiałe, coś można wykonać nie tak i myślę, że ta metoda wymaga jednak wprowadzenia fachowca.
Ojeju, no pierwszy raz słyszę o takim sposobie uczenia dziecka pierwszych kroków. Ciekawe, jaka była twoja babcia zatem. Bo mamie to znikąd się nie wzięło. Raczkowanie w wieku 50+ jest trochę zabawne, ale dziwnie fajne. Ssanie kciuka też :) Choć najbardziej lubię rolowanie się na łóżku, tak jak dzieci, bez konkretnego celu, tylko ciesząc się ruchem, w taki zakresie jak mi jest dobrze, bez napinki. Faktycznie lepiej najpierw z fachowcem zacząć.
UsuńNo popatrz, na moim małym blogu tylko, trzy osoby z podobnym startem i chyba podobnymi osobowościami :) Zdecydowanie jest coś na rzeczy :) Wszechświat działa ;)
Ania, ludzie w terapii (czy procesie) latami się dokopują, grzebią w rodzie i innych zaświatach, by poznać praprzyczynę. A u Ciebie takie bum, mocne! Jedyne co, to nie skupiałabym się na słabości (ona była tylko fizyczna, krótkotrwała, wiadomo że zadziałała niby jako "piętno") ale widzę to jako ogromną siłę, dar przetrwania, który masz w sobie. Pozdrawiam, Mig
OdpowiedzUsuńWidziałam zawsze tę wewnętrzną siłę u ludzi i jej im zazdrościłam. Moja babka to miała, mój tata, znajoma pieśniarka ludowa. Coś takiego żelaznego w samym rdzeniu. Coś w tych ludziach nie do złamania. Coś na czym cali byli osadzeni.Nigdy nie podejrzewałam, że ja też to mam. Teraz wiem, że widziałam, bo było moje. Jedno czego jeszcze potrzebuję, to odnalezienie lekkości. Przetrwanie to jedno, radość to drugie. Wtedy jest komplet :)
UsuńFeldenkrais pomaga w tym. Sama jestem zdziwiona jak mnie to otwiera...
I ja pozdrawiam bardzo, trzymaj się zdrowo ;)
od dłuższego czasu luzujesz gorset, nadejdzie i lekkość :)
Usuńmy sztywniary trochę sobie poczekamy na radość i spontan, ale już jesteśmy świadome, więc prawie prawie witamy się z gąską, nie?
właśnie jestem po lekcji Feldka online i idę się przejść, by zbalansować hemisfery - ciekawa jestem bardzo, jakie u Ciebie efekty i jakie objawy, nowe odruchy (poza nową pozycją wyszukiwania kluczy w torebce haha) Mig
Witamy się z gąską :DDD
UsuńWiesz, masz rację. Jak już ogarniasz temat i widzisz co trzyma, można odwiązać. Nie macać po omacku.
Jeśli chodzi o feldka, to takich spektakularnych zmian już nie zauważyłam. Ale...ruch stał się przyjemny. Chodzę lżej, lubię chodzić. Kiedy siedzę za długo, czuję POTRZEBĘ wstania i poruszania się. Kiedyś mogłam siedzieć jak placek, cały dzień.
Czasem spontanicznie potańczę, czasem zrobię jakieś inne ruchy idąc po kawę, tak znienacka :) Ostatnio szłam tyłem do łazienki :D
Czuję taką potrzebę. W pracy mam coraz mniej zaległości. Jakoś tak przestrzeń mi się sama organizuje, czy co? Bo to bez wielkiego wysiłku przychodzi, a wcześniej napisanie zarządzenia wganiało mnie w panikę, bo biurokracji nie lubię. Jestem też spokojniejsza, to fakt. Choć to nie oznacza braku stresu, ale jednak, spokój przychodzi szybciej. A w głowie sporo innych myśli. Więc działa :)
A jak z tobą?
Na razie zauważam, jak mi coś uwiera - źle stoję przy zlewie, w złej pozycji odkurzam, torba z ciężkimi zakupami na jednym ramieniu.Może to dobre preludium do zaobserwowania, co w życiu mi przeszkadza, co zbędne, co można zmienić a czego się pozbyć, jak naturalnie stawiać swoje granice i z lekkością mówić NIE. mIG
UsuńO! Właśnie. Też zaczęłam to widzieć, zmieniać pozycje, szukać innych sposobów. W ogóle to zauważam. Przedtem po prostu wytrzymywałam, aż już nie mogłam. Idziem w dobrym kierunku ;)
UsuńBędzie dobrze. Po prostu i już :) ściskam :)
OdpowiedzUsuńAno będzie ;) Fajnie, że napisałaś, bo znikłaś jakoś. A tu taki fajny post u ciebie. I ja ściskam miło :)
Usuń