Obserwatorzy

czwartek, 12 kwietnia 2018

Oesu Wszechświecie...remont i wojna.


Witaj Wszechświecie z rana, dziś bardzo z rana jakoś. Wstałam , gotuję owsiankę, kawka już zrobiona, koty nakarmione, pies wysikany, a jest 5.15...no w takim tempie to dziś nie wiadomo dokąd zalecę.
Wiosna zdecydowała się przyjść. Kiedy rano wychodzę na schodki czuję ten zapach. Zapach mokrej ziemi, wody, próchnicy, zielonego, poruszającego się, wybuchającego. Czuję wtedy radość, energię, poruszenie. Wiem, że to Życie wraca z drzemki.
W klimacie umiarkowanym, jak nasz, można dobrze zaobserwować wszystkie etapy tego odwiecznego cyklu. Zima przychodzi i komenderuje: spać, wszyscy spać! Odpoczywać. Zaśnieży, zamrozi, czasem tylko lekko przykryje suchymi trawami i zgniłymi liśćmi, ale komenda jest jasna. Hibernować, odpoczywać, uwewnętrznić się. Jest nam to potrzebne. Jest to potrzebne całej przyrodzie. Gdzieś tam mają porę deszczową, gdzieś noc polarną i inne dobranocki...ale zawsze jest czas na odpoczynek, a potem akcję. Mądra ta Ziemia.
Widocznie w tym roku ten zapach, energia, wiosna jakoś mnie mocniej obudziły.
Otóż niespodziewanie dla siebie, odnosząc rachunki do księgowej, poszłam do PanaZ, który to zawiaduje robotnikami do remontów. Lekko zdziwiona patrzyłam na moje nogi niosące mnie do tego pokoju, który omijałam już ze trzy lata. Może więcej, bo remont w bibliotece to koszmar każdej bibliotekarki. A trzeba już było dawno wymienić wykładziny i pomalować. I dokupić regałów, bo ciasno.
Taki kamyk w bucie od kilku lat, aż tu nagle...poszłam. Załatwiłam. Zdziwionej koleżance zaordynowałam sportowe buty na nogi i wyniosłyśmy cały oddział w prawie dwa dni. Będzie z dwie tony książek, jak nie więcej. Cud jakowyś.
I żeby jeszcze mnie pokręciło, zakwasiło, połamało...prawie nic. Ot kilka mięśni zaszurało następnego dnia: jesteśmy tu, weś wariatko trochę spasuj, 50+ już jesteś. I tyle.
Tyle lat unikania, męczenia się, poczucia winy, że trzeba, bo już brzydko, zaniedbanie, zła, zła ja kierowniczka, leniwa...a tu masz. Jak po maśle. Już wylewają posadzkę.

A u znajomej Pantery na blogu wpis o wojnie.  Która zaraz, na pewno, jusz tylko paczyć. Bo politycy to czy tamto, a rakiety tu i tam, a terroryści za każdym płotem z plecakami wypchanymi bombami i z nożami w zębach i ...nie powiem czym, w spodniach.
I tak se pomyślałam Wszechświecie. Ja remontuję. To nawet troszkę jak wojna. Zmieniam, zamiatam, odkurzam, reorganizuję, demoluję, czasem bezlitośnie spiszę na ubytki. Zaczytane.

A mnóstwo ludzi na świecie też chce remontu. Bardzo chce. Nie wiem dlaczego tak czuję, ale chcą by PRZYSZŁO i POZAMIATAŁO. Samo. By tony naszych złych emocji, nieuświadomionych lęków, zaniedbań, autoagresji, obwiniania się, ignorancji, głupoty i co tam jeszcze. By to wszystko zmiótł poduch jądrowy.  W sumie, jak tak się zastanowię, jest i we mnie taka leciutka chęć, by jakiś dramat wyrwał ludzi z letargu. By się obudzili i dostrzegli, że można inaczej.

Ale ja już wiem, że to nie pomoże. Bo zmiana musi przyjść ze środka. Środka każdego z nas. Indywidualnie. A to jest najtrudniejsze na świecie. Dla niektórych zbyt straszne, straszniejsze niż okrucieństwo wojny. Straszniejsze niż obozy koncentracyjne, niż masowe groby, niż cierpienie i strach, niż śmierć nawet.
Zajrzeć do własnego wnętrza, znaleźć cierpiące, smutne, przerażone dziecko, utulić.
Znaleźć wściekłe dziecko, zawistne, złorzeczące, zazdroszczące...utulić.

Najcięższe wyzwanie na świecie. Prawie nie do wykonania. Łatwiej wywoływać wojny, by odwrócić uwagę. By nie widzieć siebie.

Kiedyś czytelniczka zachwycona książką wspomnieniową o Sybirakach powiedziała:  aż człowiek żałuje, że nie żył w takich czasach. Lekko mnie prztykało. Co????
Zastanowiłam się. Siedzieć w ziemiance, z wszami, gotować zupę z kory i patrzeć jak umierają twoje dzieci? No nie...Być bohaterem, być silnym, pójść do szpitala odległego o 100 km by uratować dziecko, dzielnie stawić czoła okupantom, honor, bóg, ojczyzna...tralalala. Można sobie wyobrazić jak wspaniale bym się zachowała i jaka byłabym dumna z siebie. W tych przerażających warunkach.

Bo tu gdzie jestem...tu gdzie jestem, jest może syn alkoholik, jest może rozbita rodzina, jest może niewierny mąż, jest może jakaś choroba, jest może patologiczna matka, jest może kupa lęków z dzieciństwa...jest kupa rzeczy, które pozamiatałam pod dywan. Kurtka, do domu już się nie da wejść...wolę na Sybir.
I tak to się toczy na tej Ziemi. Wybrałam remont :-)
Zamiast wojny. Wiem, że wielu ludzi też. Nie jestem w tym sama. I nie jest to proste. Ale trudne zamienia się w łatwe.



Miłego dnia Wszechświecie, Twoja zakurzona, kichająca Prowincjonalna Bibliotekarka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz