Obserwatorzy

piątek, 12 lutego 2021

Bądź jak Ania Shirley Wszechświecie.


Miasteczko otulone śniegiem hibernuje.

Ludzie pojawiają się rano, zasapani, z policzkami wyszczypanymi przez mróz i wiatr, szybko robią zakupy, odwiedzają bibliotekę, aptekę i gminę. Czasem pocztę. A potem biegną do domu, dokładają do centralnego i przez okna patrzą na biały świat. Taki inny. Taki spokojny. Taki czysty.
Taki surrealistycznie nieadekwatny do tego co w głowach.

W Miasteczku jest kompleks klasztorny. Kiedyś było tam Liceum, podstawówka i internaty. Klimat tego miejsca był magiczny; grube na półtora metra mury, głębokie wnęki okienne z wygodnymi drewnianymi parapetami, łukowe sklepienia, małe przytulne klasy. Ogrzewane piecami kaflowymi. Bywało zimno ale lubiłam te grube mury i zamknięte w nich szepty przeszłości. Czas spędzony w Liceum było dobrym czasem. Jakieś trzydzieści lat temu kościół odebrał swoje, zamknął bramy, przeremontował wszystko i zrobił tam muzeum, jakieś sale konferencyjne oraz dom starców dla księży. No cóż...
Kiedy zrobiliśmy spotkanie klasowe z okazji dziesiętnicy matury, bardzo chcieliśmy wejść do dawnego liceum, obecnie muzeum. Zobaczyć jak to teraz wygląda. Oprowadzała nas lekko nadęta zakonnica. Nadęta, bo zatopieni we wspomnieniach nie mieliśmy ochoty jej słuchać, nie robiły na nas wrażenia złote ornaty, kielichy, stare pisma, tron papieski. Łaziliśmy i mówiliśmy: tutaj była ściana, tutaj była aula i korytarz do podstawówki, tutaj nasza klasa, a tam gabinet dyra.
Byliśmy w swoim świecie, gdzie przeszłość nakładała się na teraźniejszość, splatały się dwie warstwy czasu i w tym momencie obie były tak samo realne. Dla nas, bo dla zakonnicy nie.

Przez te wszystkie lata, kiedy kościół robił tam przeróbki, kiedy zamknął kompleks tylko dla siebie, przechodziłam tamtędy i zasmucało mnie to, czasem byłam zła. Nie chciałam się pogodzić z upływem czasu i zmianami. Liceum przeniesione do nowoczesnego budynku upadło i się nie podniosło. Kiedyś miasteczko tętniło życiem, było sporo młodzieży w internatach i na stancjach, teraz to miasto emerytów. Wszystko się zmienia.
Ale jakieś parę lat temu, przechodząc koło kompleksu spojrzałam w okna dawnej auli.
I nagle tam byłam.
Poczułam  na palcach pluszowość kurtyn na scenie, usłyszałam skrzypienie klepki pod stopami, widziałam, tańczące w świetle padającym przez szyby, drobinki kurzu, a przez okna zobaczyłam wielkie, stare drzewa, których już nie ma. Stałam na środku auli i rozglądałam się, widząc wokół kolorowe postaci uczniów, roześmianych, zagadanych, przemykających obok mnie.
Byłam na chodniku, na ulicy, ale byłam też w auli, odległej o parędziesiąt lat. 

Sekunda, dwie, trzy...to działo się równolegle, ja TU i ja TAM. Nawet nie musiałam się zatrzymywać.
Szłam dalej z ciepłym, miłym uczuciem w sercu i lekkim oszołomieniem.
Więc tak można?

Od tamtego czasu, kiedy patrzę w okna auli widzę ją, czuję, cieszę się. W tym pomieszczeniu jest już zupełnie inaczej. Ale dla mnie wcale nic się nie zmieniło. Aula nadal istnieje. Tak jak całe liceum. 

Zakonnica by się zdziwiła, gdyby wiedziała co widzę...

Był też okropny rok 2001, jedenastego września.
Pamiętam jak nie mogłam odejść od telewizora, który cały czas ukazywał samoloty wbijające się w wieże. Na wszystkich programach były informacje na żywo co się dzieje, relacjonujące, krzyczące. Twarze dziennikarzy oszołomione, przestraszone, zdumione, w oczach niektórych łzy.
Cały dzień kręciłam się miedzy kuchnią a telewizorem. Mąż i synowie też. Siedzieliśmy na kanapie i fotelach zniewoleni strachem, przerażeniem, niewiarą w to, co się dzieje. Chcieliśmy to przerwać ale odchodziliśmy i wracaliśmy do telewizora przyciągani jakby niewidzialnym magnesem.

W mojej głowie kołatały myśli: będzie wojna, jak nic, będzie.
Bałam się o synów i męża. Bałam się o siebie.
Minęło kilka dni, ton wiadomości zaczął się zmieniać, ale opar lęku i przerażenia, że świat się wali pozostał. A w mojej głowie powstała myśl: jeju, trzeba zrobić jakieś zapasy, nie wiadomo co będzie. Racjonalna półkula mózgu kazała postukać się w nieracjonalną: Halo, jest tam kto?
Nie było nikogo, nieracjonalna półkula poszła na zakupy...
Słowo daję, wstydziłam się tego bardzo. Ale kupowałam puszki z długim terminem ważności. Mielonki, fasolkę po bretońsku, kukurydzę, groszek...Coraz w innym sklepie, bo bałam się, że ktoś zauważy jak wariuję. W tajemnicy przed mężem upychałam w piwnicy puszki. Tam gdzie mąż nie zagląda. I jednocześnie się wstydziłam tego co robię, ale czułam tak silny przymus, że prawie przez miesiąc kupowałam po cichutku, jak szpieg jakiś, ukrywając swoją działalność.
Potem powoli doszłam do siebie, a mój wstydliwy sekret wydał się dwa lata później, gdy mąż natrafił na resztki oprowiantowania o których zapomniałam, bo przez ten czas powoli zużyłam większość.
Powiedziałam mu wtedy co się działo, przytulił mnie i powiedział: oj głupia, głupia...

To było prawdziwe. To uczucie, że MUSZĘ.
Teraz wiem, że to była wprawka Wszechświecie. Wyciągnęłam wnioski. I kiedy wiosną wybuchła pandemiczna bomba, a ja poczułam znów ten przymus, już go znałam. I chociaż kupiłam trochę ryżu, papieru i zapasów, zrobiłam to już bez obrzydliwego strachu, napięcia i wstydu.
Bo widziałam wokół ludzi takich jak ja w 2001.
I bardzo im współczułam, bo wiedziałam...
No i nie miałam już telewizora, który by karmił moje lęki.

Więc mimo, że nadal chodziłam chodnikami Miasteczka, miałam wrażenie, że jestem gdzie indziej niż moi pobratymcy. Miałam wrażenie deja vu na okrągło.
To dało mi inną perspektywę na to, co działo się w zeszłym roku, daje inną na ten rok.

Ostatnio czytałam u Graszki
http://graszkowska.blogspot.com/2021/02/rozwazania-o-dzisiejszym-swiecie.html
Smuci się dziewczyna zmianami ma świecie, tym, że ludzie tracą pracę, firmy, utrzymanie. Że nadal wycinane są lasy, nadal brudzimy, nadal niszczymy planetę.
Ja też smucę się tym.
Ale zrozumiałam, że moje własne życie, moje ciche, spokojne wieczory, moje spacery w zamieci, moje małe radości, nadzieje i spełnione marzenia, to wszystko jest cenniejsze niż cokolwiek.
Kiedy jestem szczęśliwa, świat wokół też taki jest.
Czasem mamy wszystko, ale uważamy, że nam się nie należy, że to nie jest prawdziwe życie.
Bo prawdziwe życie to wirus, śmierć, głodujące dzieci, upadające firmy, choroby i nieszczęścia. 

Czujemy się winni z powodu wygodnego fotela, ulubionej filiżanki, ciepłego koca i ognia w kominku.

A życie mija...

Więc jednak pozostanę na razie szurem (?! nie mam pojęcia czemu to takie obraźliwe i skąd to się wzięło) oraz (co rozumiem lepiej) foliarzówą.
Bo mi w tym wygodnie, tak jak w mojej auli sprzed trzydziestu lat.

PS. Dodam jeszcze, bo to jednak się łączy z dzisiejszą opowieścią, że doszłam dlaczego mam problem z uwierzeniem w pandemię. Bo jej nie widzę. Szukam, szukam i jest tylko w komputerze. Podejrzewam, że inni foliarze też tak mają. Skoro ogłoszono takie coś, to powinno być widoczne, oczywiste, namacalne. I nie powinno być w ogóle dyskusyjne. Twardy fakt. A nie widać...
No chyba, że wejdę na wirtualną polskę ;) Ale tam nie wchodzę.


Pozdrawiam Wszechświecie, fanatyczna psychofanka foli aluminiowej, Prowincjonalna Bibliotekarka.










20 komentarzy:

  1. Aniu czy TY kiedyś myślałaś o napisaniu książki? Ja chętnie bym ją kupiła i przeczytała :-)

    Piękny tekst. Zgadzam się z Tobą, że nasze szczęście jest najważniejsze. A wirus - ja też go nie widziałam, ale byłam dzisiaj u dentysty i pani dentystka właśnie pochowała wujka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co raz ktoś mi mówi, że powinnam napisać książkę :)
      A ja jakoś nie wiem...chyba nie mam odwagi. Zobaczymy. Na razie blog mi wystarcza.
      Aj z tym wirusem. Może on i jest, może nie ma. Zakładamy, że pewnych rzeczy ludzie to już na pewno nie zrobią dla władzy czy kasy, że są jakieś granice. Fajne założenie, tylko przypomnijmy sobie obozy koncentracyjne...Jakoś nikt nie ma problemu z grypą, wiemy, że jest, nikt jej nigdy nie negował, wiemy, że czasem zabija i to też akceptujemy, oczywiste. A tu naprawdę mnóstwo osób ma spore wątpliwości. Zdecydowanie coś jest na rzeczy. Zostawiam te furtki otwarte, zobaczymy co z tego wyjdzie za parę lat :)

      Usuń
    2. Pomyśl o Bambuko - myślę, że wiele kobiet chciałoby taką książkę. Poprosiłabym męża, żeby ją "złożył", bo fachowcy biorą za to ogromną kasę :-)
      Pomyśl. Wiesz Aniu patrząc na statystyki śmiertelność jest większa. Ale masz rację dowiemy się za kilka lat

      Usuń
  2. Witaj zimowym wieczorem Aniu
    Piękne masz wspomnienia o swojej szkole. Moje liceum także mieściło się w starym budynku z grubymi murami. Ale na pewno wybudowanym później niż Twoja szkoła. Na szczęście budynek stoi i może mój bratanek w tym roku wybierze tą szkołę?
    Masz rację, nasze szczęście jest najważniejsze.
    Ruda Ania zawsze była moją ulubioną postacią. Trochę mi jednak do niej daleko. Chociaż...
    Pozdrawiam ciepło
    I pisz, pisz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Rudej ci wcale nie daleko :) Tworzysz na blogu światy tak jak ona. Wiesz, może ktoś inny, patrząc na okna auli czuje coś innego. Może strach i niechęć, bo nie lubił szkoły? Dokuczano mu i czuł się w niej źle? Bywa. Ale dobre rzeczy są nam potrzebne, a teraz bardziej niż kiedykolwiek. Wiec ja piszę i ty pisz :)

      Usuń
    2. Witaj słonecznie Aniu
      Ileż to razy czułam taki strach myśląc o szkole. Także teraz są sytuacje, gdy serce mi zamiera. A moje pisanie, to trochę ucieczka od szarej rzeczywistości. I dzięki Tobie poznałam właśnie Graszkowską :))
      Pozdrawiam powiewem przedwiośnia

      Usuń
    3. Cześć Ismeno :) Graszka jest bardzo ok :)

      Usuń
  3. To chyba jestem odmieńcem, bo nie wpadam w panikę, nie czuję wyrzutów z powodu odrobiny egoizmu, nie wybiegam naprzód w zamartwianiu się, co to będzie. Może dlatego, że mam obok siebie bliskich, którzy motywują mnie pozytywnie, bo ze znajomymi różnie bywa, czasem trzeba naprostować ich drogi, ale nic na siłę, sami pytają, to odpowiadam.
    A rozmowy z wszechświatem faktycznie warte książki, by każdy mógł wracać i na stoliku nocnym trzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteś odmieńcem, tylko szczęśliwą osobą :) To bezcenne mieć blisko siebie ludzi, którzy kochają i rozumieją. I to nie przypadek, tylko twoje wybory :)
      Miła wizja, moja książka na czyimś nocnym stoliku, tak jak czyjeś na moim...zobaczymy :)

      Usuń
  4. Niewiele spraw wpędza mnie w panikę. Owszem, śmierć męża wytrąciła mnie na długo z równowagi, ale to był jedyny człowiek, z którym "byłam naprawdę", był częścią mnie, z którym spędziłam całe swoje dorosłe życie. Wiem, że jest ten wirus a oprócz niego są i bakterie na które nie ma jak na razie żadnego leku, ale to nie spędza mi snu z powiek i nie napełnia strachem. Po prostu jest jak jest, a będzie jak będzie. Jest pewna sprawa, której nie rozumiem - dlaczego ktoś wierzy w Boga a nie wierzy w istnienie wirusów i bakterii? Wirusa i bakterie można wszak zobaczyć w mikroskopie, a Boga jednak nie. Dlaczego niektórzy wypierają ze świadomości to co można w pewnych okolicznościach zobaczyć a wierzą w to, czego sprawdzić nie ma jak i co jest tylko naszą interpretacją tego co nas spotyka?
    Serdeczności ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odejście najbliższej, ukochanej osoby, której ufaliśmy tak bezgranicznie, że pokazaliśmy mu prawdziwego siebie, to sprawa ekstremalna. Ponieważ mam taką osobę, bardzo się tego boję...
      A dlaczego wierzymy w Boga? Proste. Ze strachu. Z potrzeby znalezienia wyjścia z tego strachu. Coś większego od nas, coś co pomaga uwierzyć, że nasze życie jest po coś. I trochę pewnie dlatego, że nie chcemy być odpowiedzialni za to, co robimy z naszym życiem. I miliony innych powodów.
      A bakterie i wirusy i co tam jeszcze, nawet te nie odkryte...Kiedyś nikt o tym nie widział, przed mikroskopami. Lekarza, który kazał myć ręce studentom na swoim oddziale, usunięto ze szpitala. Chodziło o gorączkę połogową. Stał się pariasem nauki. Potem okazało się, że miał rację. Tysiące zakażeń później. Z drugiej strony są historie dzieci talidomitu, bez rąk i nóg. Bo lek przypisywanym mamom był toksyczny dla płodów. Szwecja nadal płaci odszkodowania po szczepionkach na świńską grypę. Są jasne i ciemne strony medycyny. I nie łudzę się, naprawdę jeszcze raczkujemy w tej dziedzinie. Bawimy się jak małpa granatem. Mamy w nasze genomy wbudowane części wirusów z którymi zetknęli się nasi przodkowie, wiedziałaś o tym? Chyba nie do końca rozumiemy jak to wszystko działa. I to, że widzimy, nie oznacza wiedzy. Bo są tzw. cudowne uzdrowienia ;) To fakt, a nie mit. Więc mnie nie dziwi, że ludzie szukają i kombinują. I należy chyba zostawić na to pole, bo czasem tacy foliarze, zrobią coś dobrego, bo porostu nie wiedzą, że się nie da ;)

      Usuń
  5. Na początku tak, trochę zapasów było zrobione typu kluski i sos w papierku, ale teraz to sobie leży i czeka. Nie zepsuje się szybko, a obecnie zmieniamy dietę na zdrowszą - tak jakoś po tym szaleństwie zeszłorocznym zachciało nam się zadbać o siebie i nieco schudnąć. Siedzenie w domu nie służyło niczemu poza oglądaniem i czytaniem...
    Obejrzałam Nostalgię Anioła na Netflix - myślałam, że widziałam ten film i jednak okazuje się, że zapamiętałam go całkiem inaczej...
    PS. Zaczynam czytać "Marylę z Zielonego Wzgórza" - polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maryle już czytałam. A Nostalgię czytałam. Bardzo smutna jakaś mi się zdała. No chudnij Wiewiórko, tylko wiesz, nic na siłę ;)

      Usuń
  6. kto raz poznał smak głodu, ten się nie wstydzi gromadzenia na czarną godzinę. widuję takich i wcale mi nie jest do śmiechu. raczej dumam, co też musieli przeżyć, jakimi wspomnieniami maja nabitą głowę. niech kupują, żeby mogli zasnąć we względnym spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz,ja głodu nie zaznałam. Moja babka i mama owszem. Babka na starość kiełbasę i cukier pod poduszkę chowała. A herbatę słodziła sześcioma łyżeczkami cukru. I ja uważam, że nie trza walczyć, cokolwiek działa Oku...

      Usuń
  7. Moje liceum nadal stoi i nadal mieści się w tym samym, pięknym, starym budynku. Zapewne poniemieckim, bo to w Gdańsku. :)
    Nie robiłam zapasów, ani wiosną zeszłego roku, ani teraz. Ale i tak nie było mnie w domu wtedy, i nie ma mnie teraz.
    Pięknie opisałaś swoje wizje. Bardzo obrazowo. :)
    O ekologii chyba już u ciebie pisałam. Mam inne zdanie, uważam, że człowiek nie jest pępkiem świata tylko jego częścią. Nie zgodzę się również z tym, że jeden mały tzw. szary człowiek nic nie zdziała. Jest właśnie zupełnie odwrotnie. To właśnie jednostki, szalone, zwariowane na jakimś punkcie pchnęły świat do przodu. Chcę być taką wariatką. ;) Powtórzę za Ghandim, bo utkwiły mi w pamięci jego słowa: "najpierw cię ignorują, później się z ciebie śmieją, potem z tobą walczą, a potem wygrywasz".
    Myślę sobie, że każdy powinien dołożyć swoją cegiełkę, chociażby po to, żeby zaznaczyć, że jest problem. Oglądanie się na innych, na tych wielkich niczemu nie służy. Jak to ktoś powiedział: wiele zła ma miejsce tylko dlatego, że dobrzy ludzie nie zrobili nic.
    Moim absolutnym idolem, człowiekiem, którego szczerze kocham i podziwiam jest David Attenborough. Facet, w wieku 90+ nie ustaje w uświadamianiu. Oglądałam być może ten sam film, co Graszkowska o Borneo. Opowiadał jak Borneo się zmieniło od jego pierwszej wizyty w latach 50-tych. Skala zniszczeń jest porażająca, zdjęcia sprzed pięćdziesięciu lat i obecnie są wręcz nieprawdopodobne. On powiedział, że wydaje się niemożliwe, że takie szokujące zmiany zadziały się w ciągu ludzkiego życia, że tak niewiele lat trzeba było, żeby zniszczyć lasy Borneo. Pokazał też, że ludzie są coraz bardziej świadomi i starają się naprawiać to, co zepsuto.
    Z kolei wpędzanie nas w poczucie winy tylko dlatego, że mamy lepiej niż inni to absurdalne. Widziałam kiedyś program o Nepalu, jak to my, źli turyści z zachodu zostawiamy tam tony śmieci. Nepal to dziwny kraj, syf na każdym kroku, w stolicy Kathmandu króluje obrzydliwa blacha falista.
    Idąc ulicą za nepalską rodziną widzisz jak rzucają śmieci na ulicę. Ten kraj jest odwiedzany przez setki tysięcy turystów zostawiających tam (oprócz tych nieszczęsnych śmieci) ogromne pieniądze. I dlaczego ja mam być winna temu, że rząd nepalski nie potrafi wykorzystać tych dochodów i rozwiązać swoich problemów?
    A wirus? Powiem ci Anno, że też go nie widzę. I tak prawdę mówiąc, nie chcę go zobaczyć, ale życie mi utrudnia, drań parszywy.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja oglądałam film o Borneo. Smutny. Ale z drugiej strony ogarnęli się i może coś do nich dotarło.
      Słuchaj Vi ;) ja wiem, że jeden człowiek może górę przenieść jak zechce. Zdarzało mi się być taką sprawczą w moim życiu. Czasem zdarzało się pod tą górą poleżeć też. Obecnie wybieram bitwy do bicia się, choć muszę powiedzieć, że coraz mniej ich. Staję się pacyfistką ;) Co mogę, co nie mogę, o co warto, o co nie warto...
      Zostawiam świat na jego drodze, ale nie daje się już wkręcać.
      A sprzedawczynie nadal zdrowe, żadna nie umarła ;) Więc zdrowy rozsądek mnie nadal trzyma w pionie.

      Usuń
  8. Pamietam Aniu ten dzien gdy w telewizji zobaczylam dwie plonace wieze WTC i bylam tak przerazona ze potem w nocy snila mi sie wojna ktora wybuchla w Polsce. Uciekalismy wszyscy z walacego sie bloku. Ten sen byl tak realistyczny i przygnebiajacy ze jak wyrwalam sie ze snu o drugiej nad ranem tak juz nie zasnelam wiecej. Nasza ciotka ktora mieszka w Nowym Jorku uwaza ze ta pandemia to tez zamach terrorystyczny... Nie wiem co o tym myslec. Moze lepiej nie myslec.
    Duzo zdrowia i usmiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :)
      Kasia, nie ma nic złego w strachu. Strach jest sygnałem, że coś jest nie tak. Byle tylko w nim nie zostać na stałe. Nie ma też, moim zdaniem, nic złego w "nie wiem". A wręcz przeciwnie. "Nie wiem" powoduje, że szukamy odpowiedzi. A jak dostaniemy, to dopytujemy dalej. Niektórzy nie, ale ja wolę dopytywać już teraz. I zawsze do każdej odpowiedzi jest jeszcze kupa pytań, rodzących następne odpowiedzi i pytania. I muszę ci powiedzieć, że to fajne ;)
      Kiedyś wyczytałam w książce: zamień strach na ciekawość. WOW, myślałam, że to niemożliwe. Ale kiedy spróbowałam, okazało się możliwe. Stajesz ze swoim strachem oko w oko i pytasz go: czego się boisz i sobie gadamy, nagle jesteśmy kumplami :)
      Bo z niemyśleniem jest tak: spróbuj nie myśleć o różowym słoniu...:D

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń