Obserwatorzy

sobota, 13 maja 2023

Kubeczki Wszechświata

 



Tulipany przekwitają. 
Zaczynają kwitnąć bzy.
Maj płynie...

Spada czytelnictwo, bo wszystkie kobiety siedzą w ogrodach. Sadzą, pikują, grzebią w ziemi. 
Ja jakoś nie. Mogłabym, czasem nawet taka chęć powstaje, ale nie. Bo ona nie moja, ta chęć, tylko mojej mamy. Ona zawsze miała ogródek, czasem ogród. Kiedyś tak było. Nie dość, że na działce koło domu, to jeszcze dzierżawiło się kawał ziemi i tam sadziło. Robota okropna. Nigdy nie lubiłam pielić. Ani sadzić i zbierać kartofli, ani myć sałaty z piasku i paru innych rzeczy.
Wybrałam lżejsze życie, choć dopiero teraz rozumiem to lepiej...

Kiedyś będąc młodą żoną (za młodą, ale i to dopiero teraz lepiej rozumiem) chciałam być "dobrą" żoną i matką. Starałam się doczytać, dowiedzieć co jest najzdrowsze, najlepsze, właściwe. 
Co trzeba robić, jak trzeba robić, gdzie trzeba robić by wszyscy pod moją opieką i wszyscy śledzący moje poczynania pokiwali z aprobatą głowami: ta to potrafi...
Kiedyś przyjechał do nas jakiś wujek mojego męża, ujrzawszy moją spiżarnię zapchaną zapasami powiedział: dobra gospodyni tu mieszka.
Do dziś pamiętam jak mi się dobrze zrobiło, jaka duma mnie zalała, pochwalona, zauważona, doceniona...
Gospodyni, taaaa....

Jak mnie to męczyło widzę dopiero teraz, wtedy myślałam, że tak ma być i ma być ciężko.
Bez ciężkości by się nie liczyło, pochwała niezasłużona.
Od lat nie robię przetworów, wszystko co trzeba kupuję i dobrze jest. 
Czasem nawet inne kobiety dzielą się, bo mają za dużo i trafia do mnie.
Wtedy też fajnie :)

Wyczytałam gdzieś, że garnki do gotowania najlepsze są emaliowane.
Bo te metalowe to słabej jakości i w czasie gotowania coś tam z jedzeniem się dzieje niedobrego. No to kupowałam emaliowane. Żeby zdrowo było. I zawsze, normalnie zawsze garnek czy miseczka wypadał mi z rąk i obtłukiwał się.  Najczęściej na spodzie, od środka. A w takim garnku już gotować nie można bo nie ma tego kawałeczka emalii, który chroni. Ale niestety pieniążków za bardzo nie było, nie mogłam z powodu małego odprysku kupować co raz nowych garnków. Więc gotowałam w odpryśniętym z poczuciem winy.
Potem kupowałam nowy garnek, on znów spadał i opryskiwała emalia. I tak w kółko, lata całe, właściwie ze dwie dekady.
Bo chciałam, żeby zdrowo było...
Ech...

Od jakiś dziesięciu lat mam garnki ze stali, nie zastanawiam się jakiej, są wygodne. Nie odpryskuje nic. Nie zastanawiam się nad tym jak tam metal z jedzeniem reaguje. Nie mam poczucia winy. Lubię moje garnki, ale spokojnie wyrzucam, gdy przestają mi pasować.
Mójbosze, świat jest pełen ganków.

no ładne były, tylko co z tego....

Lubię kubeczki ładne.
Tak miło wypić kawkę czy herbatkę w czymś ładnym. Kiedyś trudno było znaleźć ładny kubeczek, jak coś się trafiło, to święto, bo ja mam swój gust, a on nie pasował do siermiężności wokół. Kiedy pojawiły się szmatlandy z rzeczami z Anglii, tymi ceramicznymi itd., raj po prostu się otworzył. Polowałam na porcelanę (choć to była glinka, ale mówiło się: porcelana angielska), na talerzyki, kubeczki, figurki. Jak upolowałam kubeczek, niosłam to trofeum do domu, przykazywałam rodzinie nie tykać, bo mój i robiłam sobie te kawki i herbatki.
No jakimś sposobem kubki ciągle ulegały wypadkom. Uszczerbiały się, pękały, odpadały uszka.
Żałowałam każdego, czułam stratę każdego, było mi przykro, myślałam: no i gdzie ja taki ładny kupię?
I piłam  ostrożnie kawę w tym uszczerbionym, kalecząc czasem palce przy zmywaniu, bo żal było wyrzucić...
Znów dekady, bo ja już troszkę lat mam :)

Od jakiegoś czasu (a zauważyłam to nie od razu), mam same ładne kubeczki. Wcale nie ze szmateksu, normalnie kupione. Mam ulubiony, piję kawkę i rumianek w nim, on jakiś taki nietłukący, nie wyszczerbia się, nie wypada z rąk. Kiedy to zauważyłam zajrzałam do mojej szafki z naczyniami.
No ładne kolory, takie jak lubię. Kubeczki ładne, nie za dużo.
Tak zwyczajnie i miło.


A to jest ulubiony kubeczek, do którego dokupiłam sobie miseczkę i talerzyk.
Naczynka są z Bolesławca, kupiłam sobie na jakimś wyjeździe urlopowym.
Używam codziennie tego zestawu i nadal cieszy i mimo, że kiedyś mi nawet wypadł z rąk, nic, żadnej szczerby.


Jeśli się obtłucze, spokojnie wyrzucę i z radością poszukam nowego. 

Potrzebowałam butów sportowych, bo schodziły się moje dotychczasowe. Fajne były, jak kapcie wygodne. Najpierw szukałam takich samych, ecco to dobra firma. Ale już nie było takiego modelu, stary, nie produkują. Potem łaziłam po sklepach, nic. Kompletnie nie moja bajka. Trochę mnie to złościło, trochę męczyło. W końcu po trzech miesiącach odpuściłam. Pochodzę w starych jeszcze, dobre wygodne, choć popękane. I bum! pojechaliśmy do Siedlec na shopping relaksacyjny, weszłam do sklepu a tam można dwie pary kupić, z czego druga za pół ceny. I stały, czekały na mnie, adidasa i salomona buciki, wygodne, we właściwym rozmiarze i kolorach. Chciałam jedne, mam dwie pary. Nie tanio, ale i nie drogo. 
Tak po prostu.

No co się wyprawia Wszechświecie?

Takich przypadków wydarzeń w życiu miałam mnóstwo. Wszechświat uczył mnie, że wcale nie musi być ciężko. Że nie trzeba wymuszać, kontrolować, rościć, śpieszyć się, żądać, kombinować, planować obsesyjnie, chronicznie czuć brak...

Chronicznie i cały czas czuć brak i wiedzieć, że nic nie dostanę, jeśli nie wydrę światu sama.
Bo zabrakło w dzieciństwie i chroniczność się utrwaliła.

Brak dobrej mamy, brak dobrego taty, brak przytuleń, brak gilgotek i uśmiechów, brak bezpieczeństwa.
Nikt nie podeprze, gdy upadnę.
Do dziś nie jestem w stanie upaść do tyłu. Nawet na miękki materac mojego własnego łóżka.
Nikt mnie nie złapie...

Szanuję to we mnie.
To jest część mnie, Mała Ania. Rozmawiamy czasem ze sobą, teraz już rozmowy nie kończą się dramatem. Czasem łzami, ale dobrymi. Mała nauczyła się nie sabotować za bardzo moich radości z kubeczków, garnków, butów i innych moich potrzeb i marzeń.
A kiedy nie dostajemy czegoś, uczymy się odpuścić i czekać spokojnie.
Dostaniemy, a jak nie dostaniemy, to też dobrze.
Niełatwo...
Uczymy się razem.

Czy my musimy mieć wszystkie kubeczki Wszechświata?



PS. A ten talerzyk na samej górze to taki malutki jest, 12 cm średnicy, używam jako podstawki na łyżkę koło kuchenki. Tak mi się podobał, że mimo absurdalnej ceny, kupiłam.
I cieszy mnie już długo. Śliczne te bratki :)



39 komentarzy:

  1. Teraz już możesz mieć wszystkie kubeczki. Bo ich kurczowo się nie trzymasz.
    Ach. Życie. Ja lubię ogród, chociaż on mnie przerasta. Ale to chyba normalne w przypadku ogrodu? Powinien rosnąć.:-)
    I chyba się troszeczkę muszę zastanowić, które z moich potrzeb są moje. Bo moje lęki są głównie nie moje, ale tak mocno we mnie wrosły, że trudno je wyodrębnić.

    A kiedy przeczytałam tytuł, to jakoś mi się wyobraziło, że to o kubeczkach smakowych wszechświata będzie, iże tymi kubeczkami smakowymi są ludzie, albo nawet wszystkie istoty żyjące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pacz, jak rasowy ezoteryk żeś kubeczki obcykała :)
      No puszczam, choć to trudne jest. Ale potem lżej. Tylko puszczać trzeba lekko, nic na siłę :)
      Z tymi potrzebami to i ja tak mam. Ciężko mi rozróżniać, znaleźć co ja chcę. Nigdy siebie o to nie pytałam, t o i umiejętności nie ma. Na macanego Agniecha: pomacam, pasuje, biorę, próbuję ;)

      Usuń
    2. A ja myślałam, że będzie o trzech kubeczkach, o tej oszukańczej grze z bazaru, gdzie mieszają nimi i podstawiony gość wygrywa, a inni nie:-) Też mam kubeczki z graciarni, niektórych używam, a niektóre mam, bo ładne:-) serdeczności.

      Usuń
    3. No popatrz jakie wszyscy mamy różne skojarzenia :) To fajne jest.
      Jakoś mię odeszło łażenie po graciarniach. Kiedyś uwielbiałam polowanie, szukanie, manie znalezisk. Teraz same mnie znajdują :)

      Usuń
  2. Z powyższego wyciągam wniosek, że przez całe zycie czegoś się uczymy - o sobie i o Wszechświecie. Nie zawsze chcemy czy potrafimy przyjac do wiadomości nauki Wszechświata, ale one są. Moje są takie, że lubię pracę na ziemi i z ziemią, choć męczące to jest jak nie wiem. I czasem sobie myslę, że za bardzo meczące, że już nie na moje lata.Ale wystarczy, że zregeneruję się, odpocznę i znowu rzucam sie w wir zajeć. Ale lubie tez poleniuchować z ksiazką, dobrym filmem albo muzyką. Albo po prostu posiedzieć w ogrodzie i nie robic nic a tylko patrzeć. Zapatrzeć się. I wpaśc w stan niemyslenia o niczym a tylko bycia jakimś magicznym, bezcielesnym bezczasie. Wtedy mi chyba najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uważam, że głupie jest powiedzenie, że człek uczy się całe życie i głupi umiera :) Wszyscy coś się nauczymy, a dostrzeżenie, że życie jest większe i bardziej nieogarnialne niż nam się zdawało, świadczy wzroście mądrości i poszerzeniu horyzontów.
      Mądrzejemy :)
      I cały jest ambaras w tym, by rozpoznać co moje, co mi służy i pasuje i harmonijnie z tego korzystać. I ty to masz czarownico Olu :)

      Usuń
  3. A to dopiero:) Czytam, obrazki oglądam i jakbym w swoim życiu i swojej kuchni była:))
    Też nie zaznałam przytulenia w dzieciństwie, wychowywana surowo przez rodziców nie umiejących okazywać uczuć. Dziś myślę, że to nie ich wina, tak ich wychowano.
    Co do grzebania w ziemi - rodzice ciągle mieli jakiś kawałek ogrodu i wiecznie tam siedzieli, kopali, sadzili, pielili.
    Jak ja tego nie lubiłam! No i to obdarowywanie mnie hurtową ilością warzyw i owoców, bo obrodziły i szkoda żeby się zmarnowały, z komentarzem - to na przetwory. Zrób własne, a nie ciągle kupujesz sklepowe.
    Nie robiłam tych przetworów, tak samo jak nie urządzałam hucznych imienin, urodzin ze stołem pełnym żarcia. U mnie było z kawą, winem i na słodko. Najeść można się w domu, a z ludźmi spotykałam się dla nich samych. Co do ludzi po czasie zrozumiałam, że oni woleli u mnie raczej najeść się, przynajmniej w domu nie musieli niczego sobie szykować. Takie zdanie kiedyś usłyszałam od znajomych.
    Ech życie;)
    Też odkryłam, że jak się nie goni króliczka to on sam nas odnajdzie, pod warunkiem, że tego chcemy;)
    Hanka C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz :) Nie chodzi o obwinianie rodziców, czy siebie, bom też rodzic, dla siebie i chłopaków moich. Ale o świadomość, nie lukrowanie i malowanie w tęcze albo ucieczkę z miejsca wypadku, jakim było dzieciństwo. Jestem na etapie wniosków i wprowadzania w życie. To najtrudniejsze, bo jak się sterapeutasz aż do bólu nawet, to i tak nic to nie da, jeśli nie wdrożysz :)
      I przyjemnie jest widzieć, że wdrażałam już jakiś czas, nawet nie zauważając.
      Ogródek to klasyk, moja mam posadziła już wszystko, tak jak w zeszłym roku. I ja to rozumiem, on ją trzyma w pionie. Ale o jej kolanie już nie słucham, są decyzje, są konsekwencje.

      Usuń
  4. Każdemu ciut inaczej wszechświat gada. Ja chciałabym bardzo mieć własny i pod nosem płachetek ziemi, ale rozumiem że nie dla wszystkich to szczęście. A z gonieniem króliczka, przychodzi jak nie gonimy, ale czasem ze wścieklizną. Bo króliczki, takie dzikie i zdrowe to same z siebie niechętnie jednak przychodzą. Ale zdarza się, zdrowy i taki akurat nasz przychodzi, fakt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Króliczek z wścieklizną? No czasem człek marzy o czymś i dostaje i zonk :) Wszechświat w swoim tempie podarki daje, to jak w tym kawale o panu, który chciał wymarzona sexbombę mieć i dostał, jak miał 80 lat :)
      Roma, widziałaś kiedyś dziecko w sklepie, które chce lizaka?
      I tupie, i wrzeszczy, i płacze, i wali się na podłogę...To lepsza analogia niż z króliczkiem. A lepiej poprosić ładnie: mamusiu, kup lizaka i poczekać. Niech w mamusi prośba pracuje :)
      Tylko czasem są mamusie, w których ten program nie działa...

      Usuń
  5. Ja mam nadmiar kubeczków, więc staram się wystawiać. Ale tych kilka uszczerbionych używam, bo lubię i już :)
    Też tak mam z zakupami, że czasami jak szukam butów to nie ma, a jak nagle zajrzę do biedy to są i jeszcze mój rozmiar :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zrobiłam czystkę bezpardonową. Wyrzuciłam wszystkie, które mi nie pasowały, mimo, że nieuszkodzone. I teraz jakoś fajniej :)
      Ale kto jak lubi :)

      Usuń
  6. Przeczytałam, jakbym o sobie czytała. A może dlatego po pod wrażeniem książki jestem. Muszę przetrawić ten ogród. Chyba blisko mi do stwierdzenia Agnieszki.
    Dziękuję Aniu za ten tekst :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziałam film twój, no mocno cię książka wstrząsnęła.
      Tylko zważ, że wszystko przychodzi w swoim czasie, najwłaściwszym. I jest taka opcja, że gdybyś spróbowała ją czytać 30 lat temu, nic byś nie pojęła. Rzuciłabyś w kąt. Tak może zrobić też twoja synowa, bo młoda jeszcze. Ale może nie :)

      Usuń
  7. nie lubię kubków. jak prostak używam szklanki do kawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam jedną szklankę i koszyk do niej- jedna osoba z rodziny lubi w niej pić kawe i herbatę. więc mam dla Niej jedną sztukę. Bardzo ją lubie. Alis niezalogowana

      Usuń
    2. Oku, ja szklanki z koszyczkami pamiętam i czuję do nich sentyment wielki. U mojej babci piło się herbatę w metalowych, emaliowanych kubeczkach. Ja piję w kubku.
      No i żeby zaraz prostak...w sensie jakim?

      Usuń
    3. taki trochę przedpotopowy chłop. filiżanek również nie uznaję - pięknie wyglądają i zawierają prawie nic więcej jak kosmiczną cenę i beznadziejną kruchość. musztardówek chyba już nie ma w obrocie. w domu mam kilka szklanek (z uszami do trzymania) i trochę porozrzucanych po rodzinie żeby nie męczyć się z kubkami. za to szkło uwielbiam. drewno i kamień również.

      Usuń
  8. O tak, ja tez chciałam kiedyś być dobrą gospodynią i perfekcyjną mamą, aż trafiłam w radiu na świetną audycje, której przekaz był taki, że dziecku jest potrzebna mama zrelaksowana i lubiąca siebie, a nie 3-daniowe obiady.
    Przetworów nie robię od lat, bo nie umartwiam się, nie jadamy z mężem tyle, bym musiała zapełniać piwnicę po brzegi słoikami, a jeszcze połowa z tego mi się popsuje!
    Człowiek robił kiedyś różne głupoty, ale dojrzał i nie dzieli już kubeczków na codzienne i od święta...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż właśnie, dojrzał. W sensie owocu, jaki dojrzenia siebie samego. Dlatego cieszy mnie dojrzenie tego procesu jaki się odbył :) I nadal trwa...

      Usuń
  9. Myślę Aniu, że nie wszystko co wydarzyło się w dzieciństwie, w sensie naszych traum, ma wpływ na to jak obecnie żyjemy, jak postrzegamy rzeczywistość. Każdy ma swój odrębny charakter. Moja matka miała obsesję na punkcie sprzątania, goniła nas, z podziałem na poszczególne pomieszczenia, do generalnych porządków w każdą sobotę. W okresie dorastania nienawidziłam tego, bo były inne ciekawsze zajęcia, ale z czasem polubiłam i lubię do dziś, bo uwielbiam ten klimat czystego, uporządkowanego i ładnego mieszkania. Tak mam. To jest MOJA cecha charakteru, a nie wdrukowana. Bardzo źle się czuję w nieładzie i brudzie. Spada moja energia, zaczynam się męczyć i daję nogę z takiego otoczenia.
    Ogród też uwielbiam, choć kiedyś tak jak i ty nie lubiłam tego,bo jako dziecko ciężko w nim pracowałam. Ale takie były czasy, była komuna, była bieda, wielodzietność, każdy miał ogród albo ogródek, żeby przetrwać. Ja kocham zapach ziemi, zapach świeżo skoszonej trawy, lubię się napracować, bo wtedy jestem szczęśliwa, rośnie poziom moich endorfin. Dla mnie jest to dobra praca.
    Każdy jest inny, każdy ma swój odrębny charakter, kwestią jest czy aby na pewno wiemy co lubimy, CO NAS uszczęśliwia!?
    Czy też, nie będę tego robić, bo kiedyś mi kazali i narzucali. Czasem są to zwykłe wymówki i usprawiedliwianie swojego lenistwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, gdybym bardziej leniła się kiedyś, teraz byłoby mi lepiej chyba. Gdybym umiała odpoczywać, gdybym zauważała tę potrzebę, wogóle... Ale było jak było.
      Ja myślę, że wszystko wpływa na to, jak postrzegamy rzeczywistość, zakładając, że ona jest, bo generalnie każdy ma swoją :) Ale ogólnie to wszystko na tej planecie powoduje naszą reakcję (nawet jak myślisz, że się wstrzymasz od reakcji, to też wybór, więc reakcja), więc na nas wpływa. I dodaje się do zbioru doświadczeń.
      A na tej bazie podejmujemy dalsze działania.
      Niektórzy mają tego świadomość inni nie. Ale to działa i tak.
      Moja mama zaprosiła koleżankę na urodziny. Ale ta nie przyszła, bo co sobota sprząta, a co drugą sobotę myje okna. To była ta co druga sobota. Ja czuję się dobrze w czystym i zabałaganionym mieszkaniu. Mój mąż, układacz i sprzątacz, kiedyś mnie pytał: czy mi to nie przeszkadza, że pranie, że zmywanie, że smoki pod łóżkami się lęgną a ja siedzę i czytam. Nie przeszkadzało. Ale jego pytanie wywoływało poczucie winy.
      A teraz już nie, zrobiłam się bardziej asertywna :)
      Gdybym musiała, założyłabym ogród, umiem. Ale głodu nie ma. Jest nawet nadmiar jedzenia. Choć wszyscy czekają na głód i apokalipsę, kolejną :)
      Poza tym jak jest mi dobrze w środku, do dobrze się czuję wszędzie. Bo o środek chodzi....zawsze o środek mnie.

      Usuń
  10. od kubeczków, talerzyków niedaleka droga do mebli kuchennych. Musiały być wielkie, ogromne, najlepiej pod sufit. Ja niska- strasznie mnie to męczyło. i te zapchane wszystkim szafki. w 2013 roku zmieniałam meble na nowe, ale tradycyjne górny rząd szafek i dolny. wymusiłam niższe zawieszenie, niż u wszystkich. i trzymam te przedmioty które mają swoje miejsce. Jeśli coś dokupię wystawiam nieuzywane przez jakiś czas naczynia i norze rzeczy też mają swoje miejsce. świetna metoda. Odgraciłam wtedy kuchnię (chociaż i tak mam sporo wszystkiego. ) już lepie sobie z tym radzę. Ale przymuszanie potwierdzam- bo tak jest/było u wszystkich . Pozdrawiam Alis niezalogowana. PS niebieski kubek z ikea też mam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anna Bzikowa10 maja 2023 07:13

      Mnie blogger lubi i nic mi nie robi :) Pozdrowienia z Podlasia lecą na Kaszuby :) ja nawet odpowiedzieć na komentarz u siebie jako Alis nie mogę. wszystko odrzuca ....

      Usuń
    2. Alis :) Meble, no tak. To samo. Ja niska, wiele lat stawania na palcach, włażenia na taborety chybotliwe. Ale człek dochodzi do rozumu, ostatnio znów powyrzucałam trochę talerzy, kubków i innych durnostojek. I nadal jeszcze uważam, że za mało...ale to nic. Powoli. Pozdrowienia doleciały :D

      Usuń
  11. Usmiechiechalam sie do siebie czytajac, bo tak milo sie robi na duszy, ze sa takie osoby podobne do nas :) I przypomniala mi sie piosenka kabaretu Mumio "przeciez to moj kubeczek z wiewiorka jest"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Munio byli super. Bardzo lubiłam ich absurdalny humor :)
      Ela, nas takich pełno, tylko czajnikujemy :)

      Usuń
  12. Jest mi bliski tekst Oli, ale i jednocześnie Twój. Wszystko jakoś wyśrodkowałam. Nienawidziłam pielenia w ogrodzie rodziców i robienia przetworów. Mam maleńką uprawę, a za to mnóstwo kwiatów swobodnie puszczonych. Przymus powielania wzorców miną wraz z wyjazdem z kraju. Lubię się umęczyć, pokopać, pooddychać skoszona trawą, ale z przetworów tylko ogórki. Tez nie wiem ile we mnie mnie, a ile mamy. Zawsze staram się wybierać siebie. Bardzo lubię Cię czytac, pozdrawiam🙂 M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapach koszonej trawy też lubię, nawdycham się gdy mąż kosi :) Właściwie wszystkie ogrody w okolicy i po drodze są moje, zaglądam przez płoty, wącham bez u jednej sąsiadki, lawendę u drugiej, napawam oczy magnoliami u trzeciej :) Korzystam :)
      Ja i Ola mamy podobne spojrzenie na świat. Inaczej je realizujemy, spoglądamy z innych kątów, ale gramy w to samo :) Tak jak ty, harmonizujemy swoje światy :)

      Usuń
  13. No, cóż poradzić, gdy w brzydkim kubku kawa nie smakuje :) Wiem coś o tym, bo mam tak samo...
    A w ogóle to piękny post...
    dla mnie nostalgiczny bardzo. I emocjonalny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W brzydkim kubku pija moja koleżanka w pracy. I twierdzi, że smakuje :)

      Usuń
  14. Nietrzymanie kurczowe kubeczków to nauki mistrza Laotsi, czysty taoizm znaczy. Mła się zawsze ten system podobał, bo wbrew temu co o nim różne mundre rozprawiają wcale nie promował biernej postawy tylko wybory w zgodzie z samym sobą. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz, przypadkiem wkroczyłam na ścieżkę tao :)
      Niełatwa to dla mnie droga, opór duży, ale jakoś płynę. Jakby mimochodem. Człek jednak całe życie się uczy i głupi nie umiera :)

      Usuń
  15. Kubki są fajne. Ja zawsze miałam dużo różnych. Nie lubiłam kompletów jednakowych kubków. Ja już tam nie mieszkam, ale kubki zostały. Każdy z innej beczki - tak mi się podobało.

    Co do angielskich wyrobów ceramicznych to mają przeurocze wzornictwo. Jak jestem w Anglii to grzebię w ichnich szmateksach i potem wciskam do bagażu podręcznego i wiozę do kraju nad Wisłą.
    W mojej chatce nad jeziorem mam sporo angielskich kubków i talerzyków oraz zwierząt różnej maści i wielkości. Wiele z tych wyrobów to najprawdziwsza porcelana. Przepiękne serie mają.

    Moja mama miała taki wewnętrzny nakaz uprawiania ogródka. Moja babcia, mama mamy lubiła hodować warzywa. I miała świetne plony, byłam zawsze pełna podziwu, bo ogródek niewielki i na kaszubskich piaskach. Pomagałam babci, ale to było fajne, bo lubiłam z nią przebywać. Chodziłyśmy np. na wielką łąkę nad jeziorem i zbierałyśmy krowie placki, na nawóz. Proszę, jakie ekologiczne ogrodnictwo. ;)
    Uwielbiałam marchewki, wyrywałam, płukałam w jeziorze i jadłam. One były pyszne. I groch - rewelacja.
    Babcia umarła i moja mama chyba czuła się zobowiązana kontynuować dzieło babci. Widziałam, że tego nie lubi. Ale trwała na posterunku. Potem umarła mama i ogródek przejęła sąsiadka ku mojej uciesze. Bo ja to nie lubię zupełnie w ziemi grzebać.
    Sąsiadka nagle i niespodziewanie umarła zeszłego lata i mam dylemat. Jak zagospodarować ten kawałek, żeby jakoś to wyglądało.
    Kwiaty może posadzę, albo zioła. Albo zostawię i zobaczymy jak natura sobie poradzi.
    Lubię natomiast sadzić, hodować i przesadzać rośliny doniczkowe.
    Miałam piękne rośliny zawsze, tam gdzie już nie mieszkam. Potem nie miałam żadnych, bo wciąż wyjeżdżam. A teraz zaczynam znowu cieszyć się zielenią, bo córka zawsze do mnie zagląda jak mnie długo nie ma i podlewa.
    Znowu się rozpisałam, ale ty Anno tak ciekawie piszesz, że zawsze coś mi się przypomina. I muszę się tym podzielić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz ile ci się odpaliło wspomnień :)
      Wszystko się zmienia. Kiedyś ogród był przy każdym domu, teraz jest inaczej. Znaczy na Podlasiu to wolniej się zmienia. Małe ogródki warzywne są bardzo popularne. Ale jest sporo osób jak ja, kupujących. Ja nie wykluczam, że na emeryturze, kiedy będę miała czas i chęci, nie założę ogródka :)
      Mam w domu trzy kwiatki, z czego jeden to fiołek, który ma z 10 lat chyba. Ale w pracy mam papirusy, bardzo je lubię, są wielkie, nawet kwitną :) No i paprotkę, bo w bibliotece zawsze musi być paprotka.

      Usuń
    2. Miałam kiedyś papirusa - oryginalna roślina.
      Sprawdziłam tę porcelanę, bo mnie zaintrygowało.
      Porcelain (ang.) to po prostu porcelana
      English bone china (ang.) to też porcelana, wyrabiana w taki sam sposób, z tych samych składników, ale z dodatkiem popiołu z kości (bone ang. kość) i to czyni ją cieńszą niż tradycyjna porcelana, ale trwalszą jednocześnie. Nie szczerbi się i nie odpryskuje.
      Znowu czegoś się nauczyłam. I dzielę się z wami. :))

      Usuń
    3. No patrz, ja też nie sprawdzałam. To dlatego ta porcelana taka inna jest. Czyli mam jeszcze dwa talerze i jedną filiżankę z porcelany. Faktycznie, są trwalsze :)

      Usuń
  16. Witaj majową zielenią Aniu
    Zachwyciła mnie Twoja opowieść. Trochę przeniosłam się w przeszłość.
    Kiedyś robienie przetworów miało jakiś sens. Zwłaszcza, że w sklepach nic nie można było kupić. Ale teraz... No chyba, że ktoś ma własny ogródek. Moja samotna kuzynka, bez ogródka, nadal je robi w kosmicznych ilościach. A potem rozdaje...
    Szklanki pamiętam, ale teraz nic mi w nich nie smakuje. Kiedy mnie pytają kawa, czy herbata, to zawsze na końcu dodaję, że proszę w kubku lub filiżance. Patrzą na mnie jak na....
    Pozdrawiam szumem deszczu za oknem

    OdpowiedzUsuń