Rzadziej piszę, taki czas...
Postanowiłam pooglądać moją rutynę, czy naprawdę ona taka monotonna, marudna i męcząca.
Bo tak mi się zdawało od dawna. I uwierała mnie ta codzienność utrapiona.
Powtarzalność i brak, właściwie sama nie wiem czego. Chyba nie wiem, a może wiem...?
Pobudka z suczką o 5 rano, cicho zamykam drzwi sypialni, by nie zakłócić mężowi porannego snu.
Za drzwiami już słychać mojego kocura Funia, z racji wycia porannego czasem nazywanego Ryczołkiem. Ma chłopak głos. Wrzeszczy Funio zatem: otwórzcie bom głodny!! a kotki ( Agata, Milutka i Mała) siedzą cicho i czekają na efekt funiowych porykiwań. Więc otwieram, wpada Funio rycząc: co tak długo?! Za nim spokojnym krokiem wchodzą dziewczyny i pozycjonują się wszyscy w miejscach jedzeniowych. Karmię.
Suczka Fasola spokojnie czeka na fotelu, aż w kuchni koty się uspokoją. Wsypuję płatki owsiane do rondelka, morwę suszoną i mielony len. Zalewam troszkę wodą, by nasiąkło. Mężowi nastawiam owsiankę zwyczajną na mleku. Narzucam stary, ulubiony sweter na koszulę nocną i w tym momencie Fasola zaczyna podskakiwać wokół mnie. Koty też już stoją przy drzwiach.
Wszyscy idziemy na spacer, choć koty trochę nam tylko towarzyszą i rozłażą się do swoich spraw.
Funiek oczywiście rycząc: to pochodzili trochę i papa :)
Jesienią i zimą koty odpuszczają spacerki, głupie nie są.
Do mnie i Fasoli dołącza suczka z Sadu, Dziewczynka. Ona zawsze jest radosna, uśmiecham się na jej widok. I wędrujemy po Sadzie i Projekcie. W Projekcie znów uschły drzewa. Piękny 30-letni dąb, dwie 50-letnie brzozy na których jest gawronie osiedle, lipka z boku i akacja.
Unijna ochrona bioróżnorodności przez anihilację trwa.
Ale oddycham i idę spokojnie, bo cóż tu można zrobić? Bitwa nie do wygrania.
Ostatnio idąc pod gawronimi brzozami kichnęłam, tak solidnie. Gawrony spłoszyły się, zaczęły trzepotać skrzydłami i krzyczeć wszystkie na raz. Zrobił się rwetest, spadło na mnie kilka piór i poleciał deszczyk gawronich kupek.
Miałam szczęście, nic nie spadło na mnie. Ot, życie :)
Lekcja: nie kichać pod gawronimi gniazdami gdy mieszkańcy w domu.
Robimy z suczkami kółko i wracam do domu, gotuję owsianki, włączam laptopa i, z czego jestem dumna bardzo, ćwiczę prawie dwadzieścia minut z panem Wytrążkiem na YT. Zaczęłam na początku maja i tylko raz nie zrobiłam ćwiczeń. W nagrodę mam niebolącą szyję, lżejsze, opuszczone barki i co najważniejsze, brak napięciowych bólów głowy. Brawo ja :)
Rutyna. Powtarzalność. Codzienność. Całkiem niezłe miejsce do życia.
Ryczołek :) |
Ale płynąc przez rutynę i powtarzalność codzienną dostrzegam również inny strumień powtarzalności i rutyny. Robię kółka i kółka, i znów kółka, jak w zaklętym kręgu. Zawsze takie same. Nie jest to dostrzegalne w taki oczywisty sposób, można tego nie zauważyć, co może nawet wygodniejsze jest.
Ale umówiłam się ze sobą parę lat temu, że będę uczciwa, na tyle na ile się da. Jeśli coś zauważę, to będę się temu przyglądać, a nie odwracać wzrok i udawać, że nie ma.
Więc sukienki Wszechświecie.
Ale najpierw wspomnienie:
Jest późna noc. Leżę w łóżku w sypialni, ale nie śpię. Mam 12 lat, jutro szkoła, ale nie mogę zasnąć. Mama uciekła do stodoły, młodsze siostry leżą tak jak ja, w swoich łóżkach. Nie wiem czy śpią, ale raczej nie da się. Bo pijany ojciec szaleje po domu. Od czasu do czasu otwiera drzwi do naszego pokoju, stoi chwilę sapiąc, a potem zamyka je z hukiem. I zaczyna wrzeszczeć, płakać, krzyczeć, rzucać czymś, kopać meble. Nie rozumiem wszystkiego, ale jedno usłyszałam bardzo wyraźnie:
- bezużyteczne dziewczyny, tylko po latarnię się nadają.
Trzy córki, brak syna.
Wspomnienie jak wspomnienie, mam takich dużo. Gdy się skupię to nawet dogrzebię się do tych dobrych. Ale nie z ojcem. Nigdy żadnego dobrego słowa. Nigdy. Wieczne kłótnie o to, że nie wyglądam jak dziewczyna, tylko w spodniach chodzę.
- do kościoła byś chociaż spódnice włożyła, jak kobieta wyglądała, po ludzku!
To słyszałam wtedy, gdy już zaczęłam dojrzewać i sama decydowałam, co wkładam.
A lubiłam spodnie. Kiedy mama kupiła mi za bony w pewexie prawdziwe wranglery, to jakbym latała w chmurach z radości. I potem jeszcze bluza dżinsowa wranglera, nikt w klasie nie miał, wow...
A sukienek zero.
I jakoś sukienki zawsze były problemem. Nie nosiłam, nie umiałam sobie ładnej kupić, źle się w nich czułam. W 2018 zauważyłam problem, zauważyłam rutynę w moich działaniach. Zauważyłam stały nurt powtarzalności. Coś jak stare kacie, tak już wykoślawione, że w końcu przestały być wygodne, ale to znajoma niewygoda.
Napisałam.
Projekt Monster
Wtedy też postanowiłam, że może spróbuję jakoś z sukienkami się pogodzić. Ale nie na siłę.
Podejść było sporo. I wszystkie nieudane. Nawet kupiłam kilka sukienek w szmatesie, na allegro. Niby fajne, ale nie nakładałam, w każdej znalazłam jakieś wady. W końcu pooddawałam je.
Ostatnie podejście zrobiłam rok temu.
Zamówiłam w bonprixie tę sukienkę, która jest na zdjęciu na początku posta.
Moje kolory, mój wzór, luźna, cudna po prostu. Kiedy paczka przyszła uradowana wyciągnęłam sukienkę, włożyłam i spojrzałam w duże lustro.
Jeju...okropnie wyglądasz - powiedziało lustro - fatalna, jeszcze grubsza niż normalnie baba. Nic z tego nie będzie, nie będziesz małą, śliczną kobietką, ten statek już odpłynął.
Taaaa, tyle lat pracy, czytania mądrych książek, warsztatów, przemyśleń, patrzenia w lustro i mówienia: kocham cię Aniu.
I nic. Odpuściłam.
Echo słów ojca, jak zaklęcie rzucone na małą dziewczynkę, ciągle brzmiało w przestrzeni, choć niesłyszalne.
Aż tu nagle w maju tego roku, zobaczyłam znów tę sukienkę w bonprixie. No nadal ładna, nadal fajna, nadal chcę ją mieć. Głos w głowie zaczął mówić:
- ale ile można? weź się opanuj, już ją mierzyłaś, źle, ciągle i ciągle do tego wracasz i ciągle nie wychodzi, wcale nie musisz chodzić w sukienkach, spodnie wygodne, nie właź z powrotem do tej samej wody, tylko rozczarowanie i przykrość cię czeka..
I Głos tak gadał i gadał, a ja kliknęłam i kupiłam znów tę samą sukienkę.
I przyszła paczka, wyciągnęłam sukienkę z wahaniem, włożyłam ją stojąc tyłem do lustra i chwilę stałam tak, bojąc się odwrócić.
Bój się i rób- odwróciłam się i spojrzałam na siebie:
- jak ładnie w niej wyglądasz - powiedziało lustro.
PS. Graszka na swoim kanale na YT: TV Bocian ostatnio poleciła kanał Agnieszki Kozak. Bardzo skorzystałam, nadal się uczę i widzę jak dużo czasu i wysiłku jednak trzeba włożyć, by niektóre rutynowe poglądy w mojej głowie przemeblować. Zwłaszcza, gdy mi je wrzucono do łebka w dzieciństwie. To wszystko jest procesem rozłożonym w czasie.
Ale udaje się, bo kupiłam sobie 7 NOWYCH SUKIENEK w kwiaty i z falbankami, kolorowych jak tęcza i chodzę w nich codziennie.
I nacieszyć się nie mogę :)
PS2. A zaklęcie "bezużyteczności" rozpracuję kiedy indziej, bo to mocna cholera jest :)
Pozdrawiam Wszechświecie twoja sukienkowa i kolorowa Prowincjonalna Bibliotekarka
Dawno nie chodziłam w sukienkach a kiedyś bardzo to lubiłam. Kiedyś miałam gdzie je włożyć. Życie w mieście to co innego, niż to na wsi, gdzie liczy sie wygoda i użytecznosć. Teraz mam ulubione spodnie dresowe albo bawełniane, materiałowe. Do tego podkoszulek i koniec strojenia. Odzwyczaiłam się właściwie od sukienek - poza jedną. Mam taką długą do kostek, mieciutką i cieniutką, bawełnianą sukienkę w brązowe kwiatki. Ubieram ją w największe upały. Nie nosze wtedy pod nią żadnej bielizny. Chodze boso. I czuje się lżejsza, swobodniejsza, a nawet szczuplejsza i młodsza niż na co dzień. Sukienka wprawdzie nie jest już tak luźna jak kiedyś (bo mi sie przytyło), ale nie opina sie nigdzie. Jest a jakoby jej nie było. Jak druga skóra. Jak mgiełka...
OdpowiedzUsuńI jeszcze a propos rutyny, powtarzalności naszej codziennej. Niech to trwa i będzie nam opoką w czasach dziwnych przemian i piętrzących sie zagrozeń.
Szkoda Twojego ogrodu, Aniu. Ech, ten ludzki egocentryzm, to przekonanie o wszechwiedzy tych wszystkich ekspertów i znawców od siedmiu boleści. Ale dziś przeczytałam ciekawą i podnoszacą na duchu wiadomość, że coraz wiecej rolników w Afryce pozwala rosnac drzewom, że nie wycinają ich już, ale przeciwnie, zalesiaja swoje jałowe i pustynne pola. Robia to wbrew zaleceniom owych mądralińskich ekspertów, bo po prostu zauwazyli, że tam, gdzie wiecej drzew, tam przyroda sie odradza, że drzewa maja wpływ na cały ekosystem, że tam i na polach wszystko lepiej im rośnie.Podobno nawet z kosmosu widać już tę odradzajacą sie afrykańską naturę. Cóz. Ludzie muszą zacząć ufać swojej wiedzy. Opierac sie na tym, co podpowiada im sama natura. Brać sprawy w swoje ręce. Musi im sie chcieć.I muszą mieć odwagę aby przestać ulegać decyzjom biurokratów, urzedników i niby znawców. Tylko czy to w naszej coraz bardziej zbiurokratyzowanej z jednej strony a z drugiej rozleniwionej, apatycznej wręcz Europie jest mozliwe?
Wiesz, ten twój opis sukienki :) Jakiś taki intymny bardzo, taki kobiecy, ciut frywolny, cieplutki. To taki kawałek ciebie, który ty masz, a ja miałam zamrożony zaklęciem. I ja bardzo chciałam go mieć znów. I wrócił, na razie nieśmiało, ale idę w sukience, czuję jak mi oplata uda, jak lekko dotyka mojej skóry, jak otula, a kiedy zakręciłam się i falbanki aż zafurkotały, poczułam się jak dziecko, ale też jak frywolna kobietka :) To takie miłe i radosne. Cóż, że odkrywam takie rzeczy mając 56 lat, dobrze, że wogóle :D
UsuńDobra bardzo wiadomość z tą Afryką. To znaczy, że ludzie tam zaczynają myśleć powoli. Uczą się. Ja tak samo jak ty uważam, że to bredzenie klimatyczne to tylko bredzenie w konkretnym celu. Jak zwykle władza i pieniądze. I myślę, że jest nas podobnie myślących dużo. Tylko z mediów się tego nie dowiesz, tak jak w covidozie, oficjalny przekaz idzie. Dlatego nie oglądam i nie słucham nic. Zakładam, że wszystko powoli się ułoży, jakoś. A ja jakoś się z tym ułożę :)
I się rozpłakałam.
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że też wiele słyszałam w dzieciństwie, może dlatego, że uświadomiłam sobie, że nie ja jedna.
A może dlatego, że czasem, też do siebie mówię, tyle starań, a ja stale popełniam ten sam błąd.
Dziękuję Aniu, że napisałaś. Bardzo lubię Ciebie czytać, bardzo :-)
ps. Nasz czas jest ograniczony, dlatego chwilowo zrezygnowałam z oglądania kanałów koleżanek. Codziennie rano, podczas picia kawy włączam, panią Agnieszkę. W jej kanale urzekło mnie też to, że kiedy zadałam jej pytanie w komentarzu, odpowiedziała bardzo treściwie.
Cieszę się, że jesteś
Łzy są dobre :)
UsuńNie ty jedna Graszko, nas takich jest mnóstwo. Dzieci wierzą w to co usłyszą. Dopiero jako dorośli możemy te supły rozwikłać, a to trwa i trzeba chcieć. No i nie dokuczać sobie za powtórki, bo schemat trudno zmodyfikować, powolutku trzeba, ostrożnie, delikatnie. Z wyrozumiałością do siebie, co mi też przychodzi trudno, zwłaszcza kiedy zauważam dziesiąte kółko :)
Masz w moich sukienkach swój udział, bo oglądałam twoje filmy z mierzenia sukienek, ta zielona mi bardzo się podobała :)
Mimo trudnego okresu, jakoś wypełzłam na światło, u chłopaków lepiej, wszystko idzie w w kierunku zdrowia i spokoju.
I ja słucham pani Agnieszki teraz, bo bardzo do mnie trafia :)
I ja cieszę się, że jesteś, życie jest piękne a sukienki cieszą :)
Oj Aniu, cieszę się, że wychodzi na prostą
UsuńA ja w sobotni poranek, wracam do Twojego wpisu.
Odcinki z mierzeniem sukienek, są dla mnie trudne. I robię je mocno dla siebie :-) Oj wzięło mi się na zwierzanie, bo cały ten kanał jest dla mnie. Stale sobie udowadniam, że potrafię, że mogę, w końcu, że ktoś mnie słucha i lubi. I jeszcze wiele innych rzeczy. Tylko, że on nie powinien udowadniać, a ja powinnam to wiedzieć bez udawadniania . Zawiłe to troszkę. Twój wpis spowodował, że podejmę kolejną próbę nauczenia się odpoczywania. Mama, kiedy wracała z pracy była zawsze zła. Zmęczona i zła. I ten strach mi pozostał do teraz.
Doczekałam się wreszcie nowego postu i było warto, taki prezent od Ciebie Aniu dla mnie w Dniu Naszych Imienin.
OdpowiedzUsuńOj, wiem, że ten post jest dla wszystkich Twoich czytaczek i czytaczy, ale tak go sobie wzięłam jak prezent niczego mu nie ujmując, starczy dla wszystkich:)
Wszystkiego Naj z okazji Imienin.
Jeszcze przybijam imieninową piątkę co do sukienek, tylko że ja się już do nich nie przekonam. Próbowałam parokrotnie, niewygodne, nudne, poobcierane miałam zawsze uda nawet wtedy kiedy byłam zwiewna jak trzcina. Musiałam pilnować dołu sukienki żeby mi go wiatr nie zawiał na głowę, co nieraz się zdarzało. Jeśli sukienka albo spódnica była długa, to przy wsiadaniu do autobusu i tramwaju trzeba było chwytać ją w dłoń i uważać żeby ktoś wsiadający za mną nie próbował mnie z niej rozebrać przydeptując mi dół. A poza tym wyglądam w sukienkach czy spódnicach jak kopa siana przykryta materiałem. No i jakoś nie widzę w tym u siebie kobiecego wdzięku:))
Co do rutyny, dopiero co o tym myślałam, że tyle jej w moim życiu, ale chyba ją lubię, bo zdecydowanie bardziej nie lubię niespodzianek i to takich wywracających codzienność do góry nogami.
Tak ładnie przedstawiasz rzeczywistość, że aż się to wszystko widzi niemal jak w realu i z przyjemnością czyta. Pisz Aniu, pisz:)
Hanka C.
Miłego imieninowego dnia Hanno :)
UsuńTo fajne, że traktujesz go jak prezent :) Właściwie on jest też prezentem dla mnie, bo chciało mi się pisać a jakoś nie mogłam. Trochę zawirowań u synów, chore zwierzaki, odebrało mi to ciut spokoju i radości. Na szczęście wsio się układa i wczoraj pyk! post napisał się sam jakoś tak :)
Ja nie porzucam spodni, ja je lubię nadal, wygoda jest bardzo ważna, no i aura u nas zmienna. Cieszy mnie zmiana w myśleniu. Poza tym wiesz, lustro czasem kłamie, kopko siana :)
Ale ogólnie trzeba tak robić, by było miło i wygodnie.
Fajnego dnia, jeszcze raz :D
Dziękuję Aniu.
UsuńA wiesz? Coś jest w tym naszym lubieniu czy nie lubieniu sukienek. Zajrzałam głębiej i tadam! Znalazłam. Moja mama była bardzo kobieca i zawsze w tych sukienkach, i w sandałkach na obcasach. Roztaczała wokół siebie taki kobiecy powab. Spodnie tylko na wycieczkach w góry. A mój ojciec nie miał syna tylko córkę i ja taka chłopczyńska jestem. Uczył mnie wielu rzeczy jak syna. Młotek, obcęgi, śrubokręt itp. znam od dziecka i dobrze wiem do czego służą. Ale też umiem szyć i dziergać na drutach, haftować, mereżkować. Takie dwa w jednym jestem czyli żem taka nie binarna:))) Nie we wszystkim, oj nie we wszystkim. Tylko do sukienek jakoś serca nie mam, chociaż u innych bardzo mi się podobają.
Hanka C.
Wiesz, może coś w tym jest, w tych spodniach. Najstarsza byłam, czułam się odpowiedzialna za ogarnięcie wszystkiego. Może gdzieś tam, podświadomie myślałam, że jak trochę będę bardziej do syna podobna, to ojciec jakoś inaczej na mnie spojrzy? Wogóle spojrzy...Chłopczycą nigdy nie byłam, ale spodnie to podstawowa garderoba. Moja mama też była bardzo kobieca, sukienki, spódniczki, spodnie bardzo rzadko. Zawsze umalowana, włosy zrobione. Ech, Hanka, wsio jest jak cebula, ma warstwy :) Ale super się czuje teraz w sukienkach, na lato idealne, jest zdecydowanie chłodniej i lekkość jakaś w chodzie nawet się pojawiła :)
UsuńChodziłam na zabiegi, niewiele pomogły, za to w hotelu w Świeradowie mieliśmy basen, godzina dziennie i nawet szyja nie boli!
OdpowiedzUsuńRutyna czasami zabija, innym razem przywraca spokój, zależy co nam w danej chwili potrzebne.
Sukienki czasem noszę, w szafie mam kilka, ale raczej czuje się wtedy przebrana...za kogoś innego.
Nie słyszałam podobnych słów w dzieciństwie, a jednak trudno mi było pokochać siebie i uwierzyć zwierciadłom, tak więc czasami nosimy to w sobie, taki rys osobowości.
jotka
Ludzie to skomplikowane konstrukcje są. Ja akurat jestem tym zainteresowana bardzo, więc grzebię.
UsuńOd urodzenia słyszymy różne rzeczy, fajnie, jeśli są wspierające, nie fajnie, gdy podcinają skrzydła. Ale życie płynie. W końcu doroślejemy i możemy coś pokombinować po swojemu. Na ile się da oczywiście, bo jak nie widzisz siebie, to i nie poprawisz nic. Czasem całe życie lecimy na czyichś słowach, bez świadomości tego. Mówiąc: ja tak mam...
No nie zawsze :)
Poruszasz bardzo ważne problemy ludzkie...
OdpowiedzUsuńWzruszające to było bardzo...
Noś te sukienki z dumą, przyjemnością i wielkim zadowoleniem, że wyglądasz w nich pięknie!
Wiesz Pola, nawet chód mi się zmienia w sukienkach :)
UsuńWszyscy borykamy się z różnymi formami braku akceptacji siebie.
Może są na planecie ludzie, którzy nie mają tego problemu, szczęśliwcy, ale nie sądzę, by ich dużo było.
Dlatego bardzo uważam, że trzeba się dzielić swoimi opowieściami, bo to pomaga mi, a i innym też :)
Mądrze to napisałaś, ja co prawda nie mam już problemów z akceptacją swojego wyglądu, ale problem z akceptacją siebie już tak. Posłucham sobie tej pani Kozak, tytuł jej książki do mnie przemówił.
OdpowiedzUsuńSukienka! A pewnie. W lecie miło chodzić w sukience, zwłaszcza przyjemnej w dotyku.
Latem sukienki górą :) Jest w nich zdecydowanie chłodniej i przewiewniej niż w spodniach.
UsuńAkceptacja siebie, złożony problem to jest i należy jak z cebulą, warstwa po warstwie, delikatnie obierać :) Posłuchaj tej pani, dobrze gada :)
A mła kocha szlafroki. To moje ulubione ubabranka. Jak tylko przyłażę do domu to myk w szlalfrok. Tak jak inni wybierają sukienki tak mła wybiera szlafroki, czasem widzę zdumienie w oczach somdzidztwa, kiedy wypadam na dwór za kotami czy jeżem w moim ulubionym ubabranku. Somsiad Maciej nawet zadał mła pytania ile mła posiada takich przyodziewków. Szlafroki muszą być naprawdę cool, natomiast strój wyjściowy... No cóż, Mamelon to określa elegancją na granicy abnegacji. Czy lubię siebie w sukienkach? Akceptuję ale z samozachwytu nie otwieram japy. Czy lubię siebie w spodniach? Takoż samo. Najbardziej lubię siebie w tej wersji szlafrokowej, wydawa mła się ona najbliższa osobowości mła. Hym... w moim wypadku przekręceniem myślenia byłoby wyniesienie tej domowizny na zewnątrz, znaczy mła w szlafroku i paputkach lub letnich klapkach na zakupach w naszym osiedlowym. Chyba jeszcze nie jestem gotowa na bycie Big Lebowską.;-D To pisałam mła, Tabazella znaczy. Blogger jest nadal podły.
OdpowiedzUsuńJak ktoś pisze "mła" to ja wiem, że to ty :)
UsuńSzlafroki powiadasz, w liczbie mnogiej :) To może byś któryś post ozdobiła zdjątkami szlafroczków cool? Jak je rozłożysz do zdjęć to i kotowskie się od razu pojawią na szlafroczkach, może być fajnie :DDD
Ja weekendy sobie robię piżamowe, czasem, zwłaszcza jak mąż na służbie. I mam jeden szlafroczek, różowy, pluszowy i stary. Nie mogę się z nim rozstać. Próbowałam, ale ten najlepszy. Więc póki się nie rozpadnie, zostaje. Zwłaszcza, że i koty go lubią, co zalegnę w nim na kanapie, już na mnie siedzi jakiś kot, międli i ślini się na szlafroczek :)
Od zawsze lubiłam sukienki i spódnice, długie i szerokie, takie co majtają wokół kolan i wokół kostek. I do nich koniecznie bez bielizny nawet wiosną i jesienią. Długie nigdy aż tak nie podwiewało by zgorszyć największego nawet purystę. Tam na dole dobrze, gdy się nie tylko myje ale i wietrzy. A ja czułam się wolna i frywolna!
OdpowiedzUsuńOtóż Krysiu ja z podziwem patrzyłam zawsze na twoje zamaszyste spódnice :) Ogromnie mi się podobały, więc masz swój udział w moich sukienkach. I ową frywolnośc czuję...hm, bez majtków mówisz? Spróbujemy :)
Usuń... Mama uciekła do stodoły... Jak dobrze pamiętam, i nie mogę zapomnieć, i mam tyle żalu w sobie, pretensji, i daleko mi do wybaczenia.
OdpowiedzUsuńPijący rodzic nie powinien mieć dzieci, narażać ich na takie życie, które zostawia trwały ślad w ich psychice, wichruje ją. Czasami śni mi się, że żyje... A ja nie chcę... Maria.
Maryś, nie ty jedna, o ile może to być pocieszeniem.
UsuńWiem jednak jedno, zaniedbane rany, zainfekowane nie goją się. Nie powstaje z nich blizna, a nie wiem czy wiesz, blizna wzmacnia tkankę. Zrost na kości jest silniejszy niż kość. Czasem te bliznowate miejsca bolą echem przeszłego bólu, ale trzymają się mocno i pozwalają na dalsze, lepsze życie.
Oczyszczanie takiej rany boli, co wiem i przeszłam. Ale da się.
Teraz już nie jesteśmy bezradnymi dziećmi, teraz jesteśmy więksi niż to, co nam zrobiono. I możemy być wolni. Jest to w zasięgu.
tak, tak. nawet rutynę warto od czasu do czasu odkurzyć, albo postawić w pionie i niech słucha, czego się od niej wymaga. sukienki są dobre. i absolutnie niezależne od wagi czy wzrostu. szczególnie latem - rezygnacja z nich, to moim zdaniem jakaś forma upośledzenia. noś z gracją i niech złośliwi gadają co chcą.
OdpowiedzUsuńNoszę Oku, noszę i jest mi w nich super dobrze.
UsuńWitaj już sierpniowo Aniu
OdpowiedzUsuńI ja jestem niesukienkowa. Chociaż niektóre moje sukienki rzeczywiście lubiłam. Jedną założyłam tylko raz, inną może cztery razy.... A w sumie sukienek w życiu miałam troszkę więcej niż siedem. Od sukienek wolałam już spódnice, takie szerokie, rozkloszowane. Ale zawsze najważniejsze były spodnie.
Niech spadające gwiazdy spełnią Twoje marzenia.
Spadającą gwiazdę schowaj do kieszeni.
Nigdy nie daj wypaść jej
Jakoś piszesz o sukienkach w czasie przeszłym...
UsuńCzyżby już w twojej szafie ich nie było?
Jakieś jeszcze się tam znajdą. Jedną mam od matury:)))
UsuńAnno, uwielbiam Cię za " rozmnaża nowe ścieżki neuronowe w twoim mózgu jak króliki :)". Dziś zepsuł mi się TV na gwarancji, do sklepu w którym kupiłam z fakturą trzema autobusami, powrót do domu dwoma bo potrzebne numerki z opakowania i Tv z tyłu. Zrobić zdjęcia tym tabliczkom, wypełnić zgłoszenie, dodać te zdjęcia (co i raz mnie cofało), umówić się z serwisantem ... Przedtem bym się stresowała, wkurzała i nawet rozbeczała a od wczoraj tylko sobie mówię: Rozmnażajcie się ścieżki neuronowe, babcia da radę. I dałam!!!
OdpowiedzUsuńKrystyno, no popatrz :) Nigdy nie wiadomo co zadziała :)
UsuńNeuroplastyczność naszego układu nerwowego jest potwierdzona.
I ona działa w każdym wieku. Nowe ruchy, nowe sytuacje, nowe wyzwania, wszystko to mnoży "króliczki". Codzienne wymyśl inny sposób by coś zrobić. Posmaruj chleb lewą ręką i to już wystarczy. Lepsze to niż krzyżówki, bo one tak naprawdę średnio działają, zawsze jest tam jakaś powtarzalność.
Króliczki tuptup :DDD
Sukienki to nie moja bajka. Czasem noszę, ale wyłącznie latem. Mam wstręt do cienkich rajstop. Nigdy nie ubieram, to i sukienek nie noszę.
OdpowiedzUsuńZ rajstopami mam niefajne wspomnienie.
W zamierzchłych czasach, kiedy prowadziłam zajęcia z dorosłymi, a byłam wtedy młoda, dużo chodziłam w krótkich spódniczkach. No i miałam zajęcia z grupą informatyków, a były to czasy kiedy na takich kierunkach byli prawie wyłącznie mężczyźni. Wróciłam do domu, patrzę a tu wielka dziura w rajstopach z tyłu na udzie.
Widziałam siebie oczyma wyobraźni, jak piszę na tablicy a panowie patrzą na tę paskudną dziurę. Od tej pory nigdy nie ubrałam cienkich rajstop do mini. W każdym razie do pracy.
Ja też mam poranną rutynę i źle się czuję jak mi jej zabraknie.
Wstaję, wychodzę z psem, robię wodę z cytryną i miodem, gimnastykuję się, piję kawę. I tak dzień w dzień. Od wielu lat.
Podobno rutyna pomaga utrzymać równowagę w naszym życiu, nadaje mu pewien sens.
Coś w tym jest, bo chociaż jestem osobą, w życiu której jest dużo zmian i lubię te zmiany, to jednak ta poranna powtarzalność jest mi bardzo miła. Może tych zmian za wiele i codzienny rytuał pozwala wejść na prostą?
Zapewne ile ludzi, tyle opinii.
Rutyna myślę, złożona z miłych i dobrych rzeczy jest potrzebna. Daje poczucie pewnej stałości w świecie, gdzie nic stałe nie jest. Po to nam ona, zdaje mi się. Rajstopy, no cóż, ja też ich nie lubię. Ale znalazłam alternatywę i noszę samonośne pończochy. Zazwyczaj grubsze trochę, bo cienkich też nie lubię, są praktycznie jednorazowe.
UsuńNie pomyślałaś, że dziura się zrobiła w drodze do domu? I, że może panowie nie widzieli dziury? Bo może jednak któryś by powiedział, że ją masz? Inna opcja wydarzeń :)
Masz piesa?
A wiesz, mogło tak być. O tym nie pomyślałam, a tyle lat minęło.
OdpowiedzUsuńMam piesa najkochańszego na świecie.
Goldenka, ma 13 lat. Trochę problemów z chodzeniem po schodach, poza tym sobie radzi. Córka ma adopciaka ze schroniska więc często mam dwa psy. No i jest jeszcze kot rasy: kaszubski kot leśny. Przywiozłam go z lasu i jest znami już 10 lat.