źródło- internet |
Tak bardzo, że siedzę z buzią otwartą i gapię się w przestrzeń, bo procesor zwany "mózgiem" nie radzi sobie z danymi...
Robię porządki na półkach. Mała ta moja biblioteka. Książek coraz więcej. Regały nie z gumy, więc przenoszę, przestawiam, upycham, przeorganizowuję. Teraz zamówiłam nowe regały na korytarz. Trudno. Ale raczej nikt nie kradnie książek. A jak ukradnie, na zdrowie, widocznie musiał...
I tak grzebiąc, i przenosząc, trafiłam na książkę małą, niepozorną i rozklejającą się. Przyciągnęła mój wzrok i rękę już nie pierwszy raz. Znamy się. Jakieś 15 lat temu nawet wzięłam ją do domku poczytać. Ale przeleżała u mnie pół roku i nie mogłam jakoś...Odniosłam.
A teraz znów moja ręka sięgnęła po nią.
Czy ja już pisałam, że nie ma przypadków?
Popatrzyłam i pomyślałam: damy sobie jeszcze jedną szansę.
Mój ty Wszechświecie :-)
To był "ten" moment. Piętnaście lat temu za cholerkę nic bym nie pojęła.
A teraz...
Oddam głos Shirley: "...Życie nie jest czymś co nam się przydarza. To my je stwarzamy. Rzeczywistość nie jest czymś odrębnym od nas. Tworzymy swoją rzeczywistość w każdym momencie. Dla mnie ta prawda oznacza ostateczną wolność i ostateczną odpowiedzialność".
No tak...
Zaczęłam czytać.
Czytam, czytam i punkt po punkcie odhaczam każdy schodek swojej własnej, autorskiej drogi. Wierzyć się nie chce.
Shirley urodziła się w 1934 w Richmond w Ameryce. Inny czas, inne miejsce, inna rodzina. A jednak...
"...Ja lubiłam myśleć, lubiłam koncentrację, lubiłam też się angażować w sprawy pozaosobiste, ponieważ - mówiąc szczerze - byłam przekonana, że jest to właściwa droga do samopoznania. Gdzieś we mnie znajdowały się odpowiedzi na wszystkie pytania, powodujące niepokój na świecie. Co za arogancka myśl! Ale...gdybym mogła dotrzeć do siebie samej, naprawdę dotrzeć - byłoby to również dotarcie do świata...może nawet wszechświata".
"...Jest to zatem rzecz o poszukiwaniu siebie - poszukiwaniu, które pchnęło mnie do długiej podróży, będącej stopniowym objawieniem i nieustannym zadziwieniem. Cały czas starałam się mieć oczy szeroko otwarte, ponieważ czułam się poddana stałemu, choć łagodnemu, wpływowi takich wymiarów czasu i przestrzeni, które dotąd uważałam za dziedzinę science-fiction i okultyzmu.
Ale zdarzyło się to mnie samej. Zdarzyło się nie od razu, ale w czasie, który był w jakiś sposób moim własnym. Myślę, że wszyscy doświadczamy czegoś podobnego, czyniąc postępy w miarę osiągania gotowości. Musiałam być gotowa na przyjęcie tej nauki, bo przyszedł właściwy moment."
Mogłabym to napisać sama. Moje słowa, napisane w latach osiemdziesiątych przez znaną i lubianą aktorkę. Ale w tym czasie moja podróż dopiero się zaczynała. Dopiero stawiałam pierwsze, niepewne kroki w dorosłość, zamierzając porzucić naiwne i skrzywdzone dziecko we mnie. Wierząc, że to dobra droga. Że właśnie bycie na zewnątrz siebie jest odpowiedzią na to, co we mnie bolało.
Zrobiłam to.
Skończyło się bolesnym upadkiem.
Ale teraz wiem, że taki był Plan.
Co nawet Wszechświecie mi pokazywałeś :-)
Każdy zna uczucie dejavu. Uczucie, że już tu byłam, już to się działo, jakaś powtórka. W czasie depresji często miałam to uczucie, właściwie co kilka dni, czasem kilka razy dziennie. Psychologowie jakoś to tam nazywają. Ale nie mają tak do końca racji. Teraz to wiem.
Kiedyś słuchając opowieści ze snów świadomych Jarka Bzomy (każdemu polecam: TOPOGRAF), usłyszałam: dejavu to uświadomiona konieczność.
Przykuło to moją uwagę, ale nie mogłam zrozumieć. Kilka dni plątało mi się w głowie, ale w końcu objawiło się wielkie TAK.
Stan w jakim wtedy byłam był potrzebny. Bez niego nie dotarłabym TU, gdzie teraz jestem.
Dusza moja w tych ciężkich opałach życiowych, kontaktowała się ze mną swoim językiem, językiem odczuć i uczuć. Kiedy miałam dejavu przekaz był taki:
- jesteś na dobrej drodze, jest ciężko, ale wytrwaj, to jest proces, przejdziesz to, bo jest potrzebne. Poczucie swojskości i znajomości tego stanu właśnie to mówiło. Ale z tamtego punktu słabo to było widać. No cóż, udało się i teraz jest jaśniej :-)
Nigdy nie byłam sama, zawsze pod rękę z Wszechświatem :-)
A teraz Shirley, duchowa siostra.
Napisała też o czymś, co mnie kiedyś bardzo przestraszyło.
"...Padłam na łóżko. Nie mogłam zasnąć. Moje nogi wibrowały z dziwną, nieomal magnetyczną energią pochodzącą ze środka. Zmieniłam pozycję. Nie pomogło. Energia stale wibrowała...prawie się przeraziłam, tak niezwykłe było to uczucie. Poczułam te same wibracje w palcach i wokół warg. Odczuwałam to fizycznie, ale jednocześnie mogłam odczuć jakąś emanację energii z mojego umysłu".
WOW. Tak, ja też dwa lata temu wibrowałam. Nocami nie mogłam spać, jakby we mnie rój pszczół buczał wprawiając moje ciało w drobny, ale stały stan wibracji. Trwało to chyba dwa, trzy miesiące i myślałam, że wariuję, w tamtym czasie często tak myślałam. Dopiero Rosa wyjaśniła mi, że wszystko ok. Drżenie i wibracja świadczą o tym, że moja energia się zmienia, czyści, transformuje. Teraz też to się zdarza, ale krótko. Już wiem o co chodzi. Cały czas jestem w przepływie, uczę się :-) Zmieniam się Wszechświecie :-)
A może wracam do Siebie...
Często się spotykam z niezrozumieniem :-)
To akurat się nie zmieniło :-)
Zmieniło się to, że spotykam się też ze zrozumieniem.
Kiedyś uważałam, że ludzie mnie nie lubią, że muszę walczyć o ich akceptację, ale i tak czułam się odrzucana. To moje braki mówiły do mnie: jesteś do niczego, nic ci się nie uda i tak, nikt cię nie polubi takiej, jaka jesteś. Musisz się starać...
Taaa...to nie było przyjemne. Czułam się samotna i opuszczona.
Teraz, czasem nadal tak bywa, kiedy ktoś powie: weź zejdź na ziemię, tu jest życie. Praca, rodzina, smutki, problemy. O czym ty mówisz? To całkiem oderwane od życia.
W takich chwilach przepływa przeze mnie czasami szara smuga dawnego smutku, ona nie wibruje, a raczej wibruje wolno, dlatego jest ciężka....
- odpychana, odrzucona...
Ale nie, już wiem, że nie...
To lęk tej osoby przemawia do mnie. To on przepływa przez moje ciało, rezonując z cieniem moich braków, z cieniem mego własnego lęku, który powoli odchodzi.
Wszyscy się boimy.
Shirley napisała:"...Po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać, że istnieje jeszcze inny rodzaj odrzucenia wartości duchowych; odrzucenia, które u pewnych ludzi wynika z autentycznej potrzeby. Pogodzili się oni ze światem takim, jaki jest. Zaakceptowali cudowność i radość jakie oferuje życie na tej ziemi i tak samo zaakceptowali grozę, cierpienie i agonię. Tacy ludzie odważnie ogarniają wszystko, z wolą i niecierpliwością dojścia do kresu, ale zawsze w przeświadczeniu, że życie jest wszystkim, co istnieje. Cały dodatkowy wymiar, który by mógł - albo nie mógł - okazać się istotny dla ich cierpień i radości, jest tylko dodatkowym balastem, z którym nie mogą, nie chcą się uporać.
I znów, jest to pogląd, który mogłabym doskonale zrozumieć. Jeśli to wystarcza, to dobrze.
A jednak..."
Jestem w strefie "A jednak..."
Bo widzę w każdym z nas potrzebę duchowości, obudzenia się ze snu, tęsknotę za czymś co nieuchwytne, a jednocześnie widzę ten strach...
Jak dziecko, które oparzyło się raz o drzwiczki rozgrzanego pieca. Uważa, że drzwiczki nawet zimne, są przerażające...Nie dotknie, choć dziecięca ciekawość popycha, by sprawdzić. Ale lęk już się wkodował. Powstało przekonanie i bariera w umyśle. Pilnowane przez strach i pamięć bólu.
Jeszcze raz Shirley :-)
" - Hej Bello - rzuciłam - czy znasz etymologię słowa 'disaster" - katastrofa"?
- O Jezu - powiedziała - co jeszcze?
- No dobrze...pochodzi ono od łacińskiego słowa disastrum i greckiego disastrato.
Analizując je: dis oznacza "odrywać albo oddzielać", a astrato znaczy "gwiazdy". Zatem osoba będąca "disastrato" została oddzielona od ciał niebieskich, czyli oderwana od gwiazd.
Doświadcza więc tego, co łacina określa słowem "disastro" - katastrofa."
Mój drogi Wszechświecie :-)
Wszystko jasne.
Skoro ja i Shirley McClaine wędrujemy tą drogą, to nie jesteśmy na niej same. Jesteś Ty i mnóstwo, mnóstwo ludzi. Może być więcej. I będzie.
Może film "Truman Show" z Jimem Careyem był dokumentem a nie fikcją?
Może pokazał nam nasze życie i drogę do wolności?
Może Jezus, Budda, Kryszna, i wielu, wielu innych, którzy nieśli światło między nas, może oni byli istotami z kosmosu? Wysoko rozwiniętymi duchowo?
Może nadal tu są?
Może świat duchowy jest tak samo materialny jak nasz, tylko inaczej?
Może jest na wyciągnięcie ręki?
Może lata po naszym niebie?
Może zagląda do nas w snach?
Może jest w gwiazdach, atomach, trawie, wodzie i świetle?
Może jest to część nas samych?
Pytań jest mnóstwo, odpowiedzi są w nas...
" Żeby sięgnąć po owoc, czasem trzeba stanąć na krawędzi".
Ps. Książka o której piszę to "Na krawędzi" - Shirley McClaine. Wszelkie cytaty z niej pochodzą.
Pozdrawiam kosmicznie Wszechświecie, twoja astronautka w głębokim Kosmosie, Prowincjonalna Bibliotekarka.
Ja póki co w Locie nad kukułczym gniazdem... Skomplikowane to wszystko, a może proste tak naprawdę?
OdpowiedzUsuńLot nad kukułczym...mówi tak naprawdę o tym samym co Shirley :-) O byciu sobą, ponad programami społeczno-religijno-rodzinnymi. O znalezieniu i wyrażeniu siebie. Proste, skomplikowane, dla każdego coś dobrego.
UsuńLecz się, Kocurku, zdrowiej.
Coś tam przeżywasz, skoro tyle chorujesz. Popatrz na to, może będzie lżej na ciele. Miłego weekendu.
Teraz to ja na pewno odchorowuję stres z Mefisiem. TAki strach był, że to nerki... Ale ja to wiem. teraz antybiotyk od laryngologa musi uciszyc moje zatoki i gluty w uchu, Echhh
UsuńTak mi się wydaje Kocurku, że odchorowujesz dłuuugi, niepotrzebny stres. Z naciskiem na: niepotrzebny.
UsuńZdrowiej dziewczyno.
Oj trochę czasu minie nim ten lęk po stracie Ambera przycichnie...
UsuńCzytałam kiedyś jej: "Tańcząc w świetle" i byłam zachwycona i oczarowana tym, że tak współgrała z tym, co wtedy we mnie szukało sensu i drogi. Teraz jestem w strefie przed: "A jednak ..." To mi wystarcza.
OdpowiedzUsuńJa przeczytam, nadszedł czas :-) Ja nie wiem czy ty jesteś PRZED. Bo mi się zdaje, że ty jesteś PO ;-)
UsuńAle to tylko moje wrażenie...
Może i jestem w rozkroku ale dla mnie teraz, u kresu Drogi, bezpieczniej, spokojniej i radośniej być Przed. Bo to nie wymaga wysiłku, uważności ...
UsuńZaakceptowałam cudowność i radość jakie oferuje życie na tej Ziemi i tak samo zaakceptowałam grozę i cierpienie. Z niecierpliwością i bez lęku czekam dojścia do kresu
Ale "Na krawędzi" przeczytam z uwagą, jeśli dostanę w mojej prowincjonalnej bibliotece.
UsuńA ja się tego uczę i poznają i jeszcze nie wiem, gdzie mnie to wszystko zaprowadzi. Ale jest ciekawie. I kres wydaje się być raczej brakiem kresu. Zobaczymy.
UsuńPowinna być, skoro w mojej małej bibliotece moja poprzedniczka kupiła, to pewnie i u ciebie jest ta książka. Chyba, że zubytkowały dziewczyny, jako niechodzącą.
Przecież wiadomo (przynajmniej mnie), że nasz prawdziwy dom to Kosmos. Chyba jednak przeczytam, czyli ściągnę za darmo "Księgę Urantii" z internetu. Wolałabym jej wersję papierową, ale wydać 150 zł to mi jednak za wiele. Nie jest to w ramach szukania drogi, ale raczej mieści się w pytaniu co o ludzkości, dziejach Ziemi myślą inni.Nie muszę w to wierzyć, ani tego akceptować po prostu interesuje mnie zawsze spojrzenie innych.Bo każdy ma jakieś "sito myślowe" o określonych parametrach, które przepuszcza myśli o określonych parametrach.
OdpowiedzUsuńUwielbiałam filmy z Shirley.
Miłego;)
Ja to wiem, ty to wiesz, Shirley wie, ale sporo ludzi "nie czai bazy". Ja sama musiałam sobie to poukładać, choć od dziecka uwielbiałam filmy i książki science- fiction. Co innego uważać, że tak jest, a co innego WIEDZIEĆ :-)
UsuńPolecam, właśnie słucham, alternatywna historia Edenu :-) Bardzo lubię Zalwita, polecam jeszcze jego filmy: Procedury pokładowe.
https://www.youtube.com/watch?v=fEFah_lRpo8
Chorujesz, to masz czas ;-)
Zdrowiej kobietko.
Moja ulubiona aktorka, najbardziej spodobała mi się w filmie Stalowe magnolie:-)
OdpowiedzUsuńDejavu to uświadomiona konieczność? a jak zeszłam do piwnicy i miałam uczucie dejavu to co mam sobie uświadomić?
To zależy od sytuacji i emocji towarzyszących. Dejavu niesie informacje spersonalizowane. Tak jak sny :-) Raczej trzeba je w sporo szerszym kontekście rozpatrywać.
UsuńAle zazwyczaj pierwsze co przyjdzie do głowy, to właśnie to. Chyba, że wypierasz, racjonalizujesz itp.
Poczytaj, fajna książka :-)
Dejavu mam bardzo rzadko, mąż często. Świadomy sen oboje nas fascynuje ale mnie nie na tyle jeszcze żebym coś szukała. Nie jestem gotowa. Powoli.
OdpowiedzUsuńBardzo mądra babeczka z niej, jak czytam. Wiele już tu wcześniej napisałam, nie chcę się powtarzać.
Takie odkrycie, że ktoś przechodził przez to samo co my jest bardzo budujące, człowiek odzyskuje utracony spokój, świadomość, że to nic groźnego, że nie jest sam w tym czego nie pojmuje. to bezcenny skarb.
Nie miałam jeszcze i być może nie będę miała takich energetycznych drgawek, jedynie okropne dreszcze raz w nocy, kilka miesięcy temu.
Chwilowo nic więcej mi do głowy nie przychodzi.
Pozdrawiam majowo i burzowo.
Twój Mąż widzi też aurę, myślę, że jest sensytywny w tym kierunku. Pokaż mu Topografa, jeśli jeszcze na niego nie trafił.
UsuńJa przesłuchałam całą serię dwa razy. Fascynujące.
Luna, kiedyś na zajęciach z vedicart prowadząca pokazała nam ćwiczenie. Medytujesz kilka minut by wyciszyć umysł. Potem bierzesz kartkę papieru i ołówek. Siadasz do stołu. Zamykasz oczy i 10 min, dokładnie 10 bazgrzesz po kartce. Z zamkniętymi oczyma. Bez planu. Po prostu. Po 10 min ( jak zadzwoni alarm) bierzesz drugą kartkę i malujesz już kolorami, farbami najlepiej, bez planu także, ale już normalnie, patrząc. Co ci przyjdzie do głowy, spontanicznie. Wtedy mniej racjonalna, lewa część mózgu pracuje, bo podczas bazgrania z zamkniętymi oczyma, racjonalna się wyłącza w końcu.
I to jest możliwość zobaczenia tego, co intuicja do ciebie mówi. Ja wtedy nie miałam z nią kontaktu. Ale jak wyłączyłam lewą półkulę, zobaczyłam siebie. Namalowałam wtedy, nie mając pojęcia co maluję, które czakry działały. Ich kolory :-) Taki obraz wiele mówi o nas :-) Spróbuj :-)
A wiesz, że spróbuję. To bardzo ciekawe. Ja zawsze planuję rozkład na obrazie, co i jak. nigdy nie idę na żywioł. Podczas pisania powieści więcej swobody daję bohaterom niż pędzlowi czy kredkom.
UsuńA tego pana będziemy słuchać razem. Znów podsuwasz coś ciekawego.
mnie otaczają twarze, których znać nie mogę a znam. wolę o tym nie mówić, bo wychodzę na głupka, z przyklejonym tekstem: "czy my się przypadkiem nie znamy?"
OdpowiedzUsuńWcale nie musisz mówić, poprzyglądać im się możesz, jacy są, po co są, czemu się o nich ocierasz. I zastanowić, i poczytać o podróżach dusz pana Newtona Michaela. W celach poznawczych oczywiście.
Usuńwiesz? chyba wolę nie wiedzieć - żeby zostało w głowie i drapało, niepokoiło i dawało kopa wyobraźni - skąd mogę znać kogoś, kogo znać nie mogę. a nawet, kiedy od wielkiego dzwonu przeprowadzę śledztwo i wiwisekcje świadka zrobię, w krzyżowy ogień pytań pod lampą, to i tak wiem, że to było niemożliwe, a się stało. chociaż wypiera się świadek bardziej niż Piotr, co to świętym został
UsuńZawsze chodzi o nas, nie o nich Oku, zawsze.
UsuńWszyscy jesteśmy STAMTĄD! - tak myślę !Przybywamy, czy też jesteśmy zesłani - tego nie wiem - po to by się obudzić i nieść pokój (spokój) i miłość tak jak Jezus, Budda, czy Kryszna, czy inni...Szkoda, że tylko nieliczni zesłani do tego chaosu się budzą.., ale dobre i to, bo to właśnie oni - oświeceni-wskazują nam właściwą drogę! No bo teraz wszystko jakby z dupy strony jest! - dbamy bardziej o naszego awatara i wygodę życia - obżeranie się i picie,dobre samochody i piękne domy(za wszelką cenę) przyklejanie sztuczny rzęs i tatuowanie brwi,drogie zabiegi kosmetyczne, żeby nie wyglądać staro.. no po prostu wariactwo!
OdpowiedzUsuńA to nie oto chodzi! Chodzi oto by pokonać strachy i lęki życia tu, na tej planecie! Wyzbyć się tego MIEĆ!!! KOCHAĆ PONAD WSZYSTKO I POMIMO WSZYSTKO...
Oczywiście, że wszyscy Stamtąd. I nawet to jeszcze pamiętamy na początku. Potem się zapomina. Może taki jest cel tego doświadczenia tutaj? Zapomnieć o swej prawdziwej istocie i spróbować żyć w tym zapomnieniu. Trudne. Bo we mnie jest tęsknota, która mnie pcha do odkrycia, kim jestem. Czasem patrzę na gwiaździste niebo i tak bardzo ono jest swojskie, znane...no nie wiem...moje.
UsuńFakt, jakoś teraz wszystko zidiociało. Pocieszam się, że to etap. Że jednak wybierzemy Dobro i Miłość, przestaniemy się bać.
Ale wiesz, spotkanie z Shirley mnie podniosło na duchu :-) To się dzieje, częściej niż nam się zdaje...na całej Ziemi. Generalnie, wszystko skończy się dobrze.
Witaj pięknym majem
OdpowiedzUsuńTak powinnam napisać, ale czy rzeczywiście mamy piękny i słoneczny maj? Taki zapewne byśmy chcieli. Ale przecież jest on typowy.
Dlatego w te niektóre szare, deszczowe dni również staram się znaleźć czas aby przeczytać coś ciekawego?
A po książkę, o której piszesz sięgnę, Bardzo bowiem lubię tą aktorkę.
A ostatnio przeczytałam inną książkę o niezwykłej kobiecie, o której piszę u siebie.
A dejavu ? Mam je dość często...
Życzę dużo słońca, spokoju, życzliwości, błogich chwil z ulubioną książką
U nas też maj zimny, srogi i wietrzysty. Widocznie Matka Ziemia potrzebuje takiego maja. Nie lubię upałów, źle się czuję wtedy. Więc taki maj, zielonym rozbuchanym biorę i się cieszę :-)
UsuńLecę do ciebie :-)