Obserwatorzy

niedziela, 19 września 2021

TaDruga Wszechświecie...

 



I znów senna niedziela. 

Żyję bez planu, wszelkie plany, które wyprodukuje moja głowa, sabotuję od razu w momencie pojawienia myśli. Albo dwie myśli dalej. Jest we mnie TaDruga, to ona, nie ja. Ja jestem ta porządna, ogarnięta, wiem co mam robić, wiem jakie mam obowiązki, wiem, co dobre i co złe. 
TaDruga, to wichrzycielka, złośnica, marzycielka, czarownica, krytykantka, leniuch, cudna, wolna istota.

Kto pisze? Razem piszemy. Ona zagląda mi przez ramię i mówi: czekaj, napisz tak...
Czasem zabiera mi klawiaturę i pisze sama, czasem ja jej zabieram, bo pisze głupoty.

Ja jej mówię: czekaj, to musi mieć jakiś sens.
Ona mówi: ale sens jest we wszystkim...
Ja się upieram: ale jakiś porządek musi być.
A ona ripostuje: kobieto, chaos też jest jakimś porządkiem...
Schizofrenia :)


I ma rację... TaDruga.

Ostatnio poszłam na sesję rady miejskiej. Nie żebym chciała, musiałam zdać sprawozdanie. Teraz już mnie to tak nie stresuje jak parę lat temu. Nudzi raczej, robię występ i uciekam. Ale tym razem musiałam poczekać, aż burmistrz opowie co ma do opowiedzenia. I to było ciekawe jednak.

Nasza gmina ciągnie trzy ekologiczne projekty z Unii. Jeden to właśnie wycięcie naszego starego sadu i drzew wokół, zrobienie tam ścieżek rowerowych, siłowni, placu zabaw dla dzieci, założenie trawników, a na klombach posadzenie certyfikowanych roślin w ramach ochrony bioróżnorodności przyrodniczej. Dowiedziałam się, że wykonawca ma to gdzieś, dorwał chyba lepszą ofertę, lecą odsetki, trawnik jest nie do odebrania i trzeba będzie dochodzić w sądzie...Takżetak.

Drugi projekt unijny to wieża widokowa, którą za pół miliona wystawiono nad Bugiem. To też jest projekt ochronno-przyrodniczy. Z tej wieży ludzie i turyści mają oglądać nadbużańską przyrodę i ją kochać, i szanować. Ludziom się nie podoba, że wieża jest w najniższym punkcie Miasteczka i, że tak naprawdę nic nie widać, tylko Bug i jego brzegi. Burmistrz zgrabnie zripostował, że wieża jest do obserwacji PRZYRODY, a nie horyzontu. I faktycznie kilka drzew zasłania trochę, ale się je wytnie i będzie można lepiej tę przyrodę oglądać.

Trzeci projekt to ochrona siedlisk dzikiej zwierzyny i ptactwa. Zrobiono szeroką, wygodną kładkę na tzw. Wyspę. To kawałek ziemi, który starorzecze Bugu oddzieliło od brzegu. Na Wyspie są sarny, zające, lisy, mnóstwo różnego rodzaju ptaków i nie wiem co jeszcze. Kiedyś na niej wypasano krowy, teraz od wielu lat już nie, więc zdziczała. I tę dzikość będą mogli zobaczyć turyści wędrując wyłożonymi kostką ścieżkami. I oczywiście, co jest nadrzędne, ochroni się te miejsca lęgowe i siedliska. 
Wszystko jasne? 
Ktoś coś nie rozumie?
Chyba wszyscy zrozumieli, bo nawet nasz etatowy przeciwnik burmistrza, pogratulował mu doskonałych pomysłów.

Ta logika ekologiczna lekko mnie wbiła w krzesło. Ale TaDruga we mnie śmiała się tak dziko słuchając tego wszystkiego, że i  ja w końcu zaczęłam chichotać, dziko, w duszy...


Dziś na tyle Wszechświecie, bo my Obie idziemy porządkować szafę.
Zgodziłyśmy się, że to nadrzędna potrzeba jest. 
Bo idzie ZIMA.







Pozdrawiam Wszechświecie, twoja schizofreniczna, a kto wie czy nie posiadająca osobowość mnogą, Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 11 września 2021

Odpoczęłam Wszechświecie

 


Wreszcie ucichło...
Pół dnia drze się za oknem wodzirej na imprezie masowej zwanej Dniem Sąsiada. Oczywiście przez mikrofon, oczywiście za głośno. Uporczywe, dudniące pokrzykiwanie skrobie po mózgu i irytuje wyciągając na wierzch emocje, które niekoniecznie mam ochotę oglądać, mimo, że są...
Cisza jest miękka, gładka, otulająca. Słychać świerszcze. Pochrapywanie śpiącej suczki, stukanie klawiszy, cykanie zegara na ścianie.
Przez uchylone okno słyszę czasem spadające żołędzie: stuk, stuk...Toczą się po nowo położonych kostkowych chodnikach w miejscu mojego sadu.
Nadal nie ma we mnie zgody na tę zmianę...
Nadal czuję w sercu ciężar. Nadal złość czasem przesłoni oczy czerwienią, bo ona nadal łatwiejsza jest niż żal i rozpacz. 
Ale życie płynie. Więc płynę i ja. 


Po lipcowych upałach wyjechaliśmy z Miasteczka w szeroki świat. Miasteczko jest fajne, ale duszne, gdy się w nim siedzi dłużej. A ponieważ zjechały do nas hordy turystów, postanowiliśmy zasilić inne hordy w dolnośląskim. Letnie wędrówki ludów. 
I znów udało się zarezerwować pokój w Ślężańskim Młynie, tanio i z rewelacyjnymi śniadaniami.
Kiedy zobaczyłam przez okno samochodu Ślężę, poczułam ciepło w sercu.
Spojrzałam na męża, uśmiechał się...


Dolnośląskie jest tak ciekawe, że cały czas mamy co oglądać mimo trzeciego już pobytu. Tym razem zwiedzaliśmy miejsca popularne, rozrywkowe i zatłoczone. Chyba w ramach odczarowywania i czyszczenia programu "pandemia". Jak miło było widzieć długaśne kolejki ludzi do kas biletowych, bez maseczek, z jasnymi oczyma, śmiejących się. Mnóstwo dzieci rozrabiających, czasem marudzących, ale będących po prostu dziećmi. Tłumy chętnych do zobaczenia Afrykanarium we wrocławskim Zoo. Ogromnie mi się tam podobało. Mogłabym przy tych akwariach siedzieć godzinami. 



Kopalnia Złota, Japońskie ogrody, Świątynia Wang, Świątynie Pokoju, huta kolorowego szkła i cudne, po raz drugi, Arboretum w Wojsławicach na koniec. 
Pyszne jedzenie, spokojne picie kawy, łakocie i wieczorne sesje karciane w remika.
I sny, ale o tym kiedy indziej.







Wcale, wcale nie przeszkadzały mi tłumy, tak jak kiedyś. Jak widać, wszystko się zmienia. Potrzebowałam pobyć z ludźmi, popatrzeć na nich, pocieszyć się ich obecnością. Zobaczyć inne twarze niż na co dzień i poczuć jak płynie energia od nich do mnie, ode mnie do nich.
I wszystko było dobrze. 
Nikt nie interesował się czy my szczypnięci, maski gdzieniegdzie tylko trzeba włożyć, a i tak tylko na niby, bo wszyscy pod nosem nosili. Rozjeżdża się rzeczywistość medialna i rzeczywistość przy skórze, dobrze było sobie o tym przypomnieć. 
I zobaczyć, że ten rów między rzeczywistościami coraz szerszy.
Ludzie wracają do siebie. 
Układają sobie życie znów we własny sposób.
Jedyny jaki ma sens.


 Na koniec trochę zdjęć z Podlasia siostry Joanki, bo piękne, ma ona oko...









Pozdrawiam Wszechświecie,  Twoja wypoczęta turystka, Prowincjonalna Bibliotekarka.

niedziela, 8 sierpnia 2021

Całkiem zmyślone historie Wszechświecie

 

Dziś niedziela.
Leniwa jak leniwe kluski. 
Nic się nie chce.

Na dworze ulewy przeplatają się ze słońcem. Wszystko nasiąkło, wody pod dostatkiem. Zieleń jest żywa, szmaragdowa, mięsista. Przyroda korzysta z wody, słońca i ciepła w sposób szalony, rozpasany i całkowicie nieodpowiedzialny. Nie zastanawia się, co będzie jutro, dziś jest dziś. 
Drzewa nie siorbią pomalutku, ostrożnie racjonując i oszczędzając wodę. Biorą ile potrzebują.
Tak samo trawy, zioła, zboża. Tak samo zwierzęta. 
Widziałam nad strumykiem o poranku wiewiórkę. Zgrabnie pochylała się nad wodą, balansując puszystym ogonem i chłeptała wodę małym, różowym języczkiem. Pierwszy raz widziałam wiewiórkę pijącą wodę, stanęłam cichutko zachwycona.
Zieleń, strumyk, światło słońca i ruda wiewiórka, obraz jak z bajki.
Czy wiewiórka piła mniej, pamiętając zeszły rok, kiedy strumień prawie wysechł?
Czy po prostu piła tyle ile potrzebowała, by ugasić pragnienie?
Mądra czy głupia?


Skończyłam oglądać na Netflixsie serial "Ufo: odtajnione dokumenty". Spodziewałam się kolejnego głupiego, pseudonaukowego bełkotu pod publiczkę, ale SynNumerDwa powiedział: matka, obejrzyj, to coś innego.
I miał rację. Choć jest tam więcej pytań niż odpowiedzi, temat potraktowano zadziwiająco rzetelnie. Nawet wyjaśniono skąd się wzięło wyśmiewanie ludzi, którzy mieli kontakt, widzieli i mówili o tym. Podły mechanizm, ale skuteczny. Działa w każdej sytuacji. Teraz też i nie chodzi tylko o ufo.
Zawstydzanie, ośmieszanie, poniżanie, zastraszanie, szantaż...
A wszystko dla dobra narodu, bo ktoś uznał, że zwykli, maluczcy nie uniosą takiej wiedzy.
No i zarobić na technologii się chciało, tej co spadła z nieba...
Nic nowego, prawda Wszechświecie?
Podejrzewam, że  właśnie w tej chwili sporo osób przestaje czytać, papa :)

Skończyłam też czytać książkę Arkadija i Borysa Strugackich : Fale tłumią wiatr.
Dziwna sprawa z tą książką. Pamiętam, że pierwszy raz trafiła w moje ręce w podstawówce. Uwielbiałam science fiction już wtedy. Czytałam dużo, ale z tą nie potrafiłam sobie poradzić. Wydała mi się nuda i marudna. Zrezygnowałam po kilku kartkach i już. Powinnam zapomnieć, nie zainteresowała mnie. Ale jakoś pojawiała mi się w pamięci. Całkiem bez dania racji.
Ot tak znienacka. Fale tłumią wiatr...
Ostatnie tygodnie jakoś namolniej wpadała mi w oko w bibliotece. No stoi na półce. Oczy przyciąga. 
W końcu się poddałam. Zobaczmy, jak czterdzieści lat później wygląda sprawa z nudną książką.
No cóż, wsiąkłam. Wszystko przychodzi w odpowiednim czasie.


Otóż: Ludzie już od dawna podróżują po kosmosie, są częścią wspólnoty galaktycznej. Maksym Krammerer jest kierownikiem Wydziału Wydarzeń Nadzwyczajnych (WN) Komisji Kontroli (Komkonu). To wydział, który zajmuje się przewidywaniem i wyszukiwaniem różnych zagrożeń dla Ziemi oraz tworzeniem symulacji i wariantów jak mogą one się rozwinąć i jak można im przeciwdziałać. Jego pracownik Tojwo Głumow, kiedyś był Progresorem. Progresor to taki człowiek, który wyszukuje planety z cywilizacjami pierwotnym, ale z określonym już potencjałem do rozwoju. I za pomocą różnych narzędzi społeczno-psychologiczno- medycznych wpływa na  dzikie społeczeństwo, przesterowując je w kierunku najlepszego rozwoju. Tylko Tojwo po trzech latach rezygnuje, bo traci wiarę w sens tej pracy. I ląduje u Maksyma...
A Maksym orientuje się, że nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Zdaje się, że za Ziemię wziął się jakiś Progresor. Tylko, no cóż, mocno bardziej rozwinięty od Ziemian kosmita z supercywilizacji i nieuchwytny...jak cień, roboczo nazwany Wędrowcem. Maksym bardziej to czuje, niż ma dowody. Wszyscy wokół uśmiechają się półgębkiem, że Maksymowi ciut jakby dekielek urwało...

Jednak symulacja wypluta przez komputer mówi:
"...- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części na podstawie nieznanych nam parametrów, przy czym mniejsza część w przyśpieszonym tempie i na zawsze prześcignie większą;
- ludzkość zostanie podzielona na dwie nierówne części na podstawie nieznanych nam parametrów, przy czym mniejsza część w przyśpieszonym tempie i na zawsze prześcignie większą, a dokona tego wola oraz sztuka cywilizacji zdecydowanie nam obcej."

Kiedy Maksym mówi o tym Tojwo, ten, jako były Progresor, uświadamia sobie jakie to niesie szersze skutki dla Ziemi.
"...Nikt nie twierdzi, że Wędrowcy chcą Ziemianom wyrządzić krzywdę. To rzeczywiście bardzo mało prawdopodobne. Boimy się czegoś innego, czegoś zupełnie innego! Boimy się, że zaczną tu tworzyć dobro, tak jak ONI je rozumieją!"
"Byłem Progresorem wszystkiego trzy lata, czyniłem dobro, tylko dobro i nic oprócz dobra, i o Boże- jakże mnie nienawidzili ci ludzie! i mieli absolutną rację. Dlatego, że przyszli bogowie nie pytając ich o pozwolenie. Nikt ich nie wzywał, a oni wdarli się i zaczęli czynić dobro. To dobro, które jest zawsze dobrem."
"Oni przyszli bez pytania, to po pierwsze. Oni przyszli potajemnie, to drugie. A więc zakładają, że wiedzą lepiej od nas, czego nam trzeba- po pierwsze, i z góry są przekonani, że albo ich nie zrozumiemy, albo ich cele będą dla nas nie do przyjęcia. Nie wiem jak ty, ale ja tego nie chcę.
Nie chcę!"

Mogłabym zakończyć na tym, wszystko zostało napisane już dawno. 
Wiele jest Całkiem Zmyślonych Historii na tym świecie.
Wiele wątków się toczy, wiele czeka na swój czas.
Tylko ta wiewiórka, głupia czy nie....?


PS. Drogi Wszechświecie jeszcze jedna myśl naszła, bo docierają do mnie pomruki burzy na świecie. Są tacy, co chcą przymusu w pewnych kwestiach. Tylko widzisz, jak raz przymus zostanie wprowadzony, to ni jak go potem wyhamować. I ci, co teraz go chcą, potem mogą go nie chcieć. Przy może czwartej, bądź fafnastej dawce, a może już przy trzeciej? A może przy kolejnej "pandemii", gdzie jedynym lekarstwem będzie obcięcie małego palca? Tak sobie zmyślam :)
Tylko kiedy stwierdzimy, że palca jednak nie oddamy, okaże się, że nie możemy już protestować. 
I tasak pójdzie w ruch...może znieczulą?
Ale to przecież Całkiem Zmyślona Historia....
Ups..




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja Prowincjonalna Bibliotekarka, bardzo przywiązana do swojego małego palca, a właściwie dwóch małych palców, a może i nawet czterech :)

sobota, 31 lipca 2021

Wszechświecie i Szuflandio ma...

 

Upał.
Męczący upał.

Poruszam się wolno. Powietrze zgęstniało. Czuję jak owija się wokół mnie, dotyka skóry wilgotnym, ciepłym liźnięciem. Przykre uczucie. Wpycha się do płuc, zalepia oskrzela, poddusza komórki łaknące tlenu. Wchodzę w tryb oszczędzania energii, wygaszam ekran, usypiam aplikacje, zapadam w letarg...
Przetrwanie...
Czyż nie to jest najważniejsze?
Nie wiem...

"Szuflado ma, kocham i uwielbiam cię, chociaż takiego dna  nie ma nigdzie na świecie!
Ciasnoty twej nie boimy się skutków. Miejsca, że hej! dla wszystkich krasnoludków!"


"Gdy wszystko dla ciebie za małe, za krótkie, swój rozmiar zmień i zostań krasnoludkiem!
Bo gdy się mało do podziału ma, zmniejsza się ludzi i muzyczka gra!"


"Małe jest piękne, każdy z nas to wie. Ale w szufladzie nastroje są duszne.
Gdy serce pęknie, to dlatego, że małe jest często jakże małoduszne!"


Duszne.
Mało.
MałoDuszne...


Nie masz wrażenia Wszechświecie, że wszystko już było?
Wszystko zostało napisane, zobaczone i przeżyte? Tylko czy zrozumiane?
No nic...

"A ty Profesor: siedź i knuj!"





PS. W ten link twoja decyzja wchodzisz na własną odpowiedzialność.
 Jest bardzo dużo niezbadanych skutków ubocznych tego kliknięcia. Nie musisz, możesz nie.
 Wolna wola :)
PS.2. Tekst na niebiesko: piosenka ze ścieżki dźwiękowej filmu Kingsajz. Każdy chyba słyszał, ale czy ktoś dokładnie posłuchał? Wykonanie oryginalne:Majka Jeżowska & Anna Jurksztowicz & Mieczysław Szcześniak, kompozytor: Krzesimir Dębski. Rok: 1987





Pozdrawiam Wszechświecie, Twoja  zawsze, zmęczona, Prowincjonalna Bibliotekarka.


sobota, 10 lipca 2021

Taniec Różowych Słoni Wszechświecie.

 


Lato rozlewa się po okolicy.
Kiedy wychodzę rano z suczką trochę rozpaczliwie staram się poczuć ten poranny chłód na skórze. Zebrać go jak najwięcej w komórkach mojego ciała, zmagazynować na popołudniowe, kleiste i przypominające brodzenie w ciepłym żelu, godziny. 
Koty całe dnie przesypiają. Wychodzą dopiero późnym wieczorem.
I mnie kusi życie Dziecięcia Nocy.
Mrok, chłód rosy na policzkach i stopach, sen Miasteczka słyszalny w ciszy jak delikatny plusk rzeki płynącej spokojnie. Otwarte niebo z widokiem na Plejady. Godziny wytchnienia...
Ale nieuchronnie muszę, jak nurek, zanurzać się w codzienność.
Coraz większe ciśnienie, opuszczam się coraz niżej...
I coraz dłuższa droga powrotna. Nie ma co igrać z chorobą kesonową....

https://mydigitalsauce.com/

Wczoraj przyszła czytelniczka PaniE, która dość rzadko przychodzi. Ale systematycznie. 
Pogadanki w bibliotece koncentrują się teraz raczej na alfach, omegach i lambadach, bo to jest na tapecie medialnej. Ale tym razem usłyszałam historię inną.

Otóż w styczniu PaniE kładła się spać. To był dla niej trudny czas po śmierci mamy. Miała kłopoty ze snem, wiec kładła się późno. Mąż już spokojnie pochrapywał od dawna, a PaniE, zapaliwszy malutką lampkę, siedziała na łóżku bezmyślnie patrząc w mrok za oknem. Była godzina pierwsza. Dom PaniE jest ostatni na ulicy. Okno wychodzi na pola i łąki. Środek nocy.
PaniE widziała ciemność.
I nagle, w tej ciemności na wysokości oczu PaniE, lekko z lewej, pojawiły się dwa jarzące punkty, wielkości małego jabłka. W pierwszej chwili kobieta pomyślała, że to oczy zwierzaka, ale skonstatowała, że punkty świecą własnym, wewnętrznym światłem. Jasnym, białym. Z lekką otoczką żółci i pomarańczu.
Siedziała jak zaczarowana. Patrzyła na zjawisko próbując dociec: cóż za licho? Światełka znikły, pojawiły się, znów znikły, przesunęły się. Jedno znikło. Potem zapaliło się znów. 
PaniE czuła niepokój, zaciekawienie i niedowierzanie. Światła  jeszcze trochę poświeciły i znikły. PaniE podeszła do okna i starała się dojrzeć coś w ciemności. Ale nic już nie było. Jednak na wszelki wypadek zsunęła roletę. I długo nie mogła zasnąć.
PaniE wie, że ze mną można pogadać na takie tematy. Bo nie z każdym można.


Tymczasem w lutym moja mama z przerażoną miną powiedziała mi: Ania, coś dziwnego było w ogródku...
Obudziły ją o trzeciej w nocy odgłosy z ogródka. Jakby coś biegało, tupało. Jakieś koty warczały i ganiały się po ogródku. Za oknem ciemność, ale mama próbowała coś dojrzeć, bo myślała, że nasze koty biją się z cudzymi. Przed oknem rośnie wielki świerk i zasłania nasz dom od ulicy.
I mama wpatrując się w ciemność, i nasłuchując tego dziwnego warczenia zobaczyła nagle, jak spod świerku wystrzeliły promienie światła, jakby laserowego. Kolor biały. Ułożone jak wachlarz, w równych odstępach. Rozleciały się jak strzałki i znikły. Jakiś kot wrzasnął głośno i zapadła cisza. Kompletna cisza. 
Mama przerażona natychmiast opuściła roletę i wskoczyła do łóżka. 
Cisza trwała do rana, mama zasypiała i budziła się, ale już nie wyglądała. 
Rano wszystkie cztery koty przyszły na śniadanie całe i zdrowe.
Powiedziała mi: czasem lepiej nie wiedzieć...


I jeszcze jedna historia z życia. 
Moja ciotka mieszka na wsi podlaskiej. I ta wieś podlaska mocno w niej siedzi. Jesienią remontowali dach stodoły i wynajęli fachowca. Fachowiec starej daty, po sześćdziesiątce, przyjechał troszkę chory. Zasmarkany i trochę kaszlał. Ale wlazł na dach i przez dwa dni zrobił co należało i to dobrze. Ciotka go karmiła przez ten czas, z wujkiem po robocie sobie troszkę Kopnięcia łosia popili dla zdrowotności.
I fachowiec pojechał. Kilka dni później dowiedzieli się, że człek wylądował w szpitalu i umarł na jedyną, słuszną chorobę. No cóż, przestraszyli się trochę. Jeszcze bardziej się przestraszyli, gdy kilka dni później sami poczuli się źle. Gardło zaczęło boleć, katar się pojawił i gorączki trochę.
Udali się więc do przychodni w Bielsku Podlaskim, która o dziwo, przyjmowała cieleśnie, a nie wirtualnie. I tam usłyszeli: no chyba grypa, ale dobrze byłoby zrobić testy, bo trudno odróżnić.
Na to moja ciotka:
- żadnych testów! Pani nam da antybiotyk i leczymy grypę!
 Jak zrobię test i wyjdzie pozytywny, to ja na pewno umrę! 

Dostali antybiotyk. Wyzdrowieli dość szybko. Ament.
Ciotka mi zaimponowała znajomością własnych lęków...WOW!


Ostatnio czytałam o halucynacjach.
Halucynacje (omamy) (łac.: (h)al(l)ucinatio = majaczenie lub (h)al(l)ucinari = bredzić, majaczyć, śnić) – spostrzeżenia zmysłowe pojawiające się bez wystąpienia zewnętrznego bodźca. 
Znaczy: WIDZIMY CZEGO NIE MA.
Proste.

Ale jest też halucynacja odwrotna.
I to dopiero odkrycie, choć wszyscy znamy to z autopsji, tylko nie mamy o tym pojęcia, że to robimy.
Otóż: NIE WIDZIMY TEGO CO JEST...

Tu link dla zainteresowanych: halucynacja odwrotna

 I takie pytanie mi wyszło:
- skoro widzimy to czego nie ma i nie widzimy tego co jest, TO CO MY WIDZIMY?

Na koniec śliczna piosenka Klinczu.
Piosenka z mojej młodości.
Choć wydaje się nie na temat, jest jednak bardzo na temat Wszechświecie...




PS. Oddam jeszcze, że chyba, może, sama nie wiem, aferka u Jaskółki? spowodowała, że odwiedza mnie sporo więcej ludzi. Nagle wzrosły mi statystyki i tych nowych postów, i starych.
Tak sporo, po 200 odwiedzin dziennie nawet.
Jak na mnie to zawrót głowy :) Witajcie, nawet jeśli tylko przechodzicie :) Nawet jeśli jesteście mruczkami, co nie chcą gadać :)
Dzięki Jaskółko, to ogromnie fajne :)






Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, z miłością, różowa i halucynogenna Prowincjonalna Bibliotekarka.

wtorek, 22 czerwca 2021

Kupa w biosferze Wszechświecie, kupa...

 


Biosfera
: (ekologia lasu, podstawowe pojęcia z zakresu ekologii), biosfera jest cienką warstwa na powierzchni Ziemi, w której występuje życie, obejmująca dolną warstwę atmosfery do wysokości około 10 km (troposfera), wszystkie wody do głębokości ponad 11 km (hydrosfera), łącznie z gorącymi źródłami o temperaturze > 100°C, oraz zewnętrzną warstwę skorupy ziemskiej (litosfera), do głębokości kilku kilometrów. Większość organizmów żywych oraz największe natężenie procesów życiowych koncentruje się jednak w cienkiej warstwie grubości rzędu 100 m, na powierzchni lądu, w glebie, wodzie rzek i jezior oraz w powierzchniowej warstwie wód oceanu. Biosfera stanowi globalny ekosystem, w którym w zamkniętych obiegach krążą pierwiastki. 
Warunki utrzymania stabilności biosfery nie są znane i stanowią przedmiot intensywnych badań.
źródło: encyklopedia leśna.

Tylko 100 metrów i warunki utrzymania stabilności nieznane, nadal...
Zastanawiające...

W pracy moja koleżanka nie daje się przekonać, by nie zaglądać do na portale informacyjne. Ciągle i ciągle grzebie w tym śmietniku i co raz przychodzi do mnie z obłędem w oczach, bo wyczytała jakieś hiobowe wieści, tak jak dzisiaj: 
- Ania na chwilkę weszłam, patrz co piszą, że w Rosji szczepienia obowiązkowe!
Spojrzałam na nią przyznam ze złością już, bo ileż można wiosłować w tym szambie? Pytanie retoryczne, można dłuuugo. Poszłam zobaczyć ten artykuł, choć chyba tego artykułem nazwać nie można. Czytam, że Putin się zastanawia nad przymusem szczepień ze względu na jakiś potworny wariant Delta. Zastanawia się...
A trzy zdania dalej, w tym samym "artykule", informacja, że szczepionki są mało skuteczne na ten przerażający wariant, objawiający się katarem, kaszlem i temperaturą. 
Co ja czytam? Popukałam się w trzecie oko, może nie działa? Bo ja zrozumiałam zupełnie coś innego niż koleżanka. 
Jednak poczułam; czytając ten bezsensowny zlepek domniemań, gdzie nawet nikt nie wysilił się na ukrycie tego, że pisze bzdury; poczułam lęk, a potem Złość.
Powiedziałam koleżance, że mam dość i niech do mnie z takim czymś już nie przychodzi. Mówię jej to już fafnasty raz, no cóż...do skutku trzeba.


Idąc do domu postanowiłam pójść na skróty. Koło Domu  Ludowego, z którego powodu wycięto i zdewastowano nasz sad. Resztki zieloności dają radę, ale nie ma wokół nas ogrodzenia, bo je rozwalono. I natknęłam się na TO...

To białe to chusteczki, służące do czynności higienicznych po wydaleniu kupy. Jacyś higieniści tu byli, niedaleko, parę metrów od naszego bloku, zrobili kupy i...

W miejscu, gdzie od lat stawałam w świetle słońca przefiltrowanym przez listki dzikiej jabłoni. Oddychałam tym światłem, czułam dobro, spokój, równowagę. Czułam, że ta fala rozpływa się po całym Miasteczku, leczy, uzdrawia, otula mnie i wszystkich. Kiedy zamknę oczy widzę nadal ścieżkę otuloną blaskiem, drzewa, których już nie ma, nasz kamienny krąg ogniskowy, moją ławeczkę do rozmów z Wszechświatem, dzikie tulipany, czerwoną różę w bukszpanie i bluszczu... 

I znów poczułam złość, wściekłość, bezradność...
Ścisnęło mnie za gardło, zaczęła boleć głowa. Poczułam, że się duszę, że niebo napiera na mnie jak szklany, niski sufit, że nie mam miejsca, nie mam przestrzeni. Nie mam tlenu...
Szybko poszłam do domu. W domu zrobiłam kilka ćwiczeń z rąbaniem drzewa, z zrzucaniem z pleców, wrzasnęłam kilka niecenzuralnych słów i wreszcie popłynęły łzy. Zapłakana położyłam się z suczką na łóżku i zasnęłam. Obudziłam się spokojniejsza. Emocje...

W moim rodzinnym domu nie było miejsca na emocje dzieci. Mama rozwiązywała sprawę jednym zdaniem: nie histeryzuj. Trzeba było udawać, że nic się nie dzieje. Rodzice mogli szarpać się, bić, wrzeszczeć, płakać, dzieci miały być cicho. Nauczyłam się tego tak wcześnie, że dopiero parę lat temu ogarnęłam, że mam jakieś emocje. Że mogę je czuć i w dodatku okazywać światu. I mieć w głębokim poważaniu co świat, czyli mama, o tym myśli.

W dodatku okazało się, że są drogowskazami, mogę im zaufać, co było dziwnym, bolesnym procesem. Z niedowierzaniem odkryłam, że mój lęk, złość, niepewność, smutek, mogą mi podpowiadać, że coś jest dla mnie niedobre. Że mogą mnie uczyć innego podejścia do życia, do zaopiekowania się sobą, zadbania o własne dobro. To robili moi rodzice, uwalniali emocje, dbali o siebie w ten dziwny sposób. Są inne sposoby, teraz już wiem.

Będąc nastolatką w pamiętniku pisałam: 
- nie mogę znieść tego gówna, czuję się cała brudna...

Kupa, wszędzie kupa.
Moja mama była i nadal jest mistrzynią w tworzeniu świata dla siebie. Wybiera z rzeczywistości to co jej pasuje, a reszty po prostu nie widzi. Kiedy coś jej nie pasuje, tak potrafi zmanipulować fakty i informacje, że zostaję z otwartą buzią, bo takiego zwrotu akcji w życiu bym nie wymyśliła..
Mogłaby pisać "artykuły" do wirtualnej.
Ale już dotarło do mnie: prawdy się nie odkrywa, prawdę się tworzy.
Dlatego każdy ma inną. 

Skutkiem życia w takiej a nie innej rodzinie jest to, że nienawidzę manipulacji i przymusu. 
Mimo, że przez pół życia używałam tych narzędzi, bo jak kto się nauczy, tak śpi i mruczy...
Myślałam, że inaczej nie można, nie uda się nic bez tego. Nikt mnie nie zauważa, muszę sama zdobyć to, czego potrzebuję. Nikt mi nic nie da dobrowolnie.
Byłam mistrzynią, uczyła mnie przecież mistrzyni.
I nadszedł dzień, kiedy mogę za to podziękować mamie. Bo mnie nauczyła jak stosować manipulację, przymus, wyparcie...i parę innych rzeczy.
A sobie mogę podziękować za to, że zauważyłam, że to robię, rozbroiłam ten granat i widzę, gdy ktoś próbuje mi wcisnąć kupę jako deserek. Nie ze mną te numery Bruner...

Mój lęk mówi do mnie, moja złość mówi do mnie, mój smutek do mnie mówi.
Słucham uważnie... 



To ja i moja siostra. Zadowolona wracam z biblioteki z torbą pełną książek.
Bałam się wtedy, że nie zdążę, bo kopaliśmy ziemniaki do późna na polu. Ale się udało.
Kiedyś książki były moim życiem. Alternatywne światy, w których uczyłam się czuć.
Płakać, śmiać się, bać się, poddawać, odpuszczać, walczyć, bronić siebie...
Dziś już nie potrzebuję do tego książek, mam tę MOC.

Zajmujemy na tej planecie tylko cieniutką warstwę biosfery, cieniusieńką. 
Jesteśmy całkowicie zależni do rzeczy, których nawet nie ogarniamy rozumem. 
Czasem kupa, to tylko kupa, pożywka dla bakterii, owadów, grzybów i pleśni...
I tyle.
A czasem nie...

 




Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, tańcząca wśród kup, Prowincjonalna Bibliotekarka.

sobota, 5 czerwca 2021

Odpadki zmieszane Wszechświecie

 

Taka sytuacja...

W lutym dostaliśmy nowe umowy na wywóz śmieci. Blok jest gminny, my wynajmujemy. Teren wokół nie należy do nas, Mąż zajmował się zielenią, bo lubi, a gminie było na rękę. Ale teraz po wycięciu sadu nie zostało dużo zieleni, a Mężowi przeszła ochota. W bloku mieszka cztery rodziny. Trzy wdowy i ja, mężatka. Wdowy mają dorosłych synów, ale to "gniazdowniki" jak mówi mój Mąż. Czyli raczej konsumenci życia podanego na tacy przez mamy. Obu stronom to zapewne pasuje, bo coś by zmieniły inaczej, a nie zmieniają.
Nowe umowy przewidywały zniżkę za kompostownik.

A wykopiecie sobie jakiś dół - powiedział burmistrz, bo mu pasowało, żeby wszyscy nowe umowy podpisali, pewnie im więcej kompostowników tym bardziej gmina eko i tym łatwiej dostać jakieś pieniądze unijne.
Dół jak dół. W marcu ziemia na kamień zamarznięta była, więc ustaliliśmy, że póki co, to jest taka stara, nieużywana wygódka. Dół w niej wielki, na razie tam nasze eko i bio posypmy. 
I sypiemy, sypiemy, aż dotarło do mnie, że ja tam widuję kości z kurczaków, plastik, nawet zawiązane torby plastikowe z tym bio, bo komuś się nie chciało wysypać. Poczytałam o kompostowniku i dotarło do mnie, że o to też trzeba dbać. To nie może być dół w ziemi. Teren jest nieogrodzony. W takim dole będą siedzieć wszystkie psy z Miasteczka i inne zwierzęta. Smród będzie, bo to jednak 4 mieszkania. I nikt się nie bierze do ogarniania tego, wszyscy czekają aż mój Mąż, jako jedyny facet w bloku, sprawę załatwi. To jest dobry człowiek ponad miarę wszelką, złota rączka, zawsze pomaga. Ale stwierdziłam, że dość.

Już się wypowiedziałam na temat segregowania, że jest to bezsensowne w obecnym kształcie.
I nie będzie mój Mąż tym razem bujał się z kompostownikiem dla wdów i gniazdowników. Może to prospołeczne, eko, bio i wygodne dla gminy, ale wycięty sad sporo nam odjął dobrej woli w stosunku do społecznych działań.
Ponieważ ja bardziej piekielna jestem niż Mąż, poszłam do gminy by zmienić umowę na droższą, czyli wrócić do odpadów zmieszanych tylko i już. Kto bogatemu zabroni? Ustaliśmy z Mężem, że będziemy sobie segregować metal, papier i plastik dalej. Ale chcemy mieć w tym wolność i już.  Przecież nie mamy ogródka, po co nam kompost?
I ze zdumieniem ogromnym dowiedziałam się, że nie ma opcji śmieci zmieszanych. W ogóle.  Były i znikły. Teraz rzeczone bio/eko i tak trzeba do oddzielnego wiadra odkładać. I zbierać dwa tygodnie, bo co taki czas jest odbierane. Ożesz!
I mam głębokie przekonanie, że coś jest bardzo, bardzo nie tak z nami wszystkimi.
Że nas to nie dziwi.

Bo we wszystkich instytucjach gminnych, z gminą włącznie, opcja zmieszana jest. Pani w gminie wrzuca sobie pojemniczek po jogurcie, skórkę banana, puszeczkę po paprykarzu i  chusteczkę po smarkach do jednego kosza pod biurkiem. A w domku własnym nie może...Takżetak...

Zachorowaliśmy Wszechświecie. Rzecz zwykła. Ale nie w dzisiejszym świecie.
Kiedy Mąż zaczął narzekać na zatoki i ból głowy zmartwiłam się. Bardziej się zmartwiłam, gdy dostał gorączki, dreszczy, słabości, bólu mięśni i kości, nadwrażliwości skóry i ogólnie padł. W tym samym czasie odwiedził nas SynNumerDwa i też się pochorował.
Spanikowana trochę pomyślałam nawet, że może by do przychodni zadzwonić, podnieślibyśmy te marne wyniki grypy w tym roku. Ale głos w głowie powiedział: AKURAT....

Nasz lekarz zamknięty od zeszłej wiosny. Z gorączką nie wejdziesz. Chociaż on się zaszczepił jako jeden z pierwszych i mobbingiem z szantażem zmusił swoje pracownice do szczepienia. Pielęgniarki nie chciały, wiem od fryzjerki, która nas strzyże, sto procent wiarygodności ma kobieta. Ale teraz takie czasy, że tego typu działanie jak mobbing i szantaż są działaniami prospołecznymi.
Dla naszego dobra wspólnego.
No jakoś mu nie ufam temu lekarzowi już.
Więc uruchomiłam głowę...

Nie dzieje się nic, co wcześniej się nie działo. Chorowaliśmy stadnie już wiele razy na wirusówki. Jedna z najpamiętniejszych to grypa żołądkowa, obaj synowie i mąż jednocześnie ją przechodzili, a łazienka jedna. Poza tym mam opracowane metody na takie rzeczy więc do dzieła. I już. Chłopaki się ogarnęli w 5 dni, a teraz ja przechodzę. Łóżko, woda, trochę suplementów, lipa i moja własna odporność. Działa.

Mając trochę czasu, bo chorowanie moje padło na  długi weekend i oszczędziło mój urlop, połaziłam po różnych blogach, trochę na chybił trafił. Zajrzałam na wp i onet, z powodu gorączki chyba, bo normalnie już od miesięcy nie zaglądam.
I cóż ja widzę? Mój bosze, odnalazłam zaginiony kubeł z mieszanymi odpadkami. Wszystko tam jest co obecnie ważne: strach, mobbing, manipulacja, szczepionki, więcej strachu, duuużo ekspertów, jeszcze więcej propagandy i hooplala: zaszczep się, a będziesz wiecznie zdrów, młody i podróżujący.
I jeszcze uratujesz dziadka i babcię, znów, bo przecież na początku zamknęliśmy ich w domach dla ich dobra. I tak w kółko. 

Poprawiłam moją czapeczkę z foli na głowie i popiłam lipy. 
Cóż, zaliczamy kolejne poziomy wariactwa.
W końcu mamy Psychiatryk Wszechświata na planecie, to zobowiązuje.

Kiedy moja przyszła synowa powiedziała mi, że nie znajdzie pracy jako położna jeśli się nie zaszczepi, nie wierzyłam jej. Okazało się to prawdą. Na każdym spotkaniu o pracę jest pytana o szczepienie. Rodo, konstytucja, tajemnica medyczna, dane wrażliwe, zwykłe prawa człowieka do dysponowania swoim ciałem, nie ma. Młoda, zdrowa, nie chorująca dziewczyna musiała się zaszczepić, by dostać pierwszą pracę w życiu. Chorowała po tym prawie tydzień, gorączka, wymioty, potworne osłabienie. Mając 50 kg, schudła 4 kg. To nie są zwykłe objawy poszczepienne, to poważny NOP. Choć w kuble z odpadami mieszanymi tego nie widać. To przecież prospołeczne, patriotyczne, humanitarne, odpowiedzialne. W podobne trąby dmą ludzie, którzy sami mieli NOPy, ot na przykład takie krwawienie z dróg rodnych, mimo braku miesiączek już od dawna. Taki drobiazg po szczepieniu, nic takiego...

Kiedy mój Mąż usłyszał jak źle Synowa zniosła szczepienie powiedział do mnie:
- No Gienia, same my sobie tych wnuków nie  narobimy...
Czarny humor z ulubionego filmu. Ta synowa chce mieć dzieci, SynNumerJeden i jego dziewczyna nie chcą. Ale oni się nie szczepią.

Nikt z moich znajomych, którzy się zaszczepili nie przeczytał ulotek. NIKT. 
Nawet znajomy weterynarz, który powiedział, że czuje się jak więzień i chce pojechać do Grecji...dlatego się zaszczepił. 
Mogłabym powiedzieć to, co do tej pory: to decyzja każdego z osobna. Jesteśmy dorośli. Konsekwencje i tak każdy poniesie sam. Teraz, w przyszłości. Nie da się odszczepić. Będzie jak będzie.

Ale zaczynamy szczepić DZIECI!!!!!
Eksperymentalnymi, nie przebadanymi preparatami. O których największe sławy wirusologii, genetyki, epidemiologi świata, nie jacyś tam doradcy pana premiera w Polsce, wypowiadają się, że coś tu ostro nie gra. 
A my jak ślepi.

DZIECI, nasza przyszłość, najbardziej wrażliwi i bezbronni na planecie.
W naszych rękach...


 PS. Mimo starań by zachować spokój, nie wyszło. Nie przy dzieciach. To się dzieje już od dawna, firmy farmaceutyczne zaliczyły sporo wpadek lekowych i szczepiennych. Chyba wszyscy wiedzą, że testowano w krajach ubogich, na dorosłych i dzieciach różne rzeczy, wykorzystując to, że nikt za nimi się nie ujmie. Ale ogrom tego co się teraz dzieje, przerasta moje oczekiwania....Nigdy nie byłam antyszczepionkowa i nie jestem. Chodzi tylko o te preparaty, które na siłę wtłacza się nam teraz, przy chorobie, która jest procentowo tak jak grypa zabójcza. I to są fakty, dane z Ministerstwa Zdrowia, polskiego.
Poniżej link do Grzegorza Płaczka, który opracowuje dane z Ministerstwa na bardziej przystępne dla normalnych ludzi.

https://www.youtube.com/watch?v=TOc50wN4zHc&t=1s

Dla osób, które nie boją się dysonansu poznawczego wrzucam parę linków. 

Tu rozmowa Ewy Kopacz, która nie zakupiła szczepionki na świńską grypę, dziękibogu , 2009, pamięć nasza krótka, miałam dejavu oglądając...

https://www.cda.pl/video/609236069?fbclid=IwAR3F0_N9oXv2M4yr4E229o_HK7-t478WDSaKOkgtCn9RZcQsp45Qb2fxtfI

Poniżej Fragment posiedzenia teksańskiej Komisji Senackiej do Spraw Państwa (The Texas Senate Committee on State Affairs) z dn. 6 maja 2021 r. 


https://www.bitchute.com/video/fD6V8QhJEkVx/?fbclid=IwAR0EZXWefwREDlGbBsDhTQyV9zqoqeNTkrkf7Jvsi2McpeG8R-3L9VURYPc

Poniżej link do filmu Vaxxed, do jego pierwszej części, dalsze części 3 części są tam też. 
Powinien każdy zobaczyć.

https://www.youtube.com/watch?v=S0fKfTs9OPo



Pozdrawiam Wszechświecie, twoja zawsze, ale tym razem przerażona, Prowincjonalna Bibliotekarka.