To nie jest nowy post, to stary post z poprzedniej wiosny, ale w obecnej sytuacji, nadal jest aktualny dla mnie. Tego się trzymam.
Wiosna zdecydowała się przyjść. Kiedy rano wychodzę na schodki czuję ten zapach. Zapach mokrej ziemi, wody, próchnicy, zielonego, poruszającego się, wybuchającego. Czuję wtedy radość, energię, poruszenie. Wiem, że to Życie wraca z drzemki.
W klimacie umiarkowanym, jak nasz, można dobrze zaobserwować wszystkie etapy tego odwiecznego cyklu. Zima przychodzi i komenderuje: spać, wszyscy spać! Odpoczywać. Zaśnieży, zamrozi, czasem tylko lekko przykryje suchymi trawami i zgniłymi liśćmi, ale komenda jest jasna. Hibernować, odpoczywać, uwewnętrznić się. Jest nam to potrzebne. Jest to potrzebne całej przyrodzie. Gdzieś tam mają porę deszczową, gdzieś noc polarną i inne dobranocki...ale zawsze jest czas na odpoczynek, a potem akcję. Mądra ta Ziemia.
Widocznie w tym roku ten zapach, energia, wiosna jakoś mnie mocniej obudziły.
Otóż niespodziewanie dla siebie, odnosząc rachunki do księgowej, poszłam do PanaZ, który to zawiaduje robotnikami do remontów. Lekko zdziwiona patrzyłam na moje nogi niosące mnie do tego pokoju, który omijałam już ze trzy lata. Może więcej, bo remont w bibliotece to koszmar każdej bibliotekarki. A trzeba już było dawno wymienić wykładziny i pomalować. I dokupić regałów, bo ciasno.
Taki kamyk w bucie od kilku lat, aż tu nagle...poszłam. Załatwiłam. Zdziwionej koleżance zaordynowałam sportowe buty na nogi i wyniosłyśmy cały oddział w prawie dwa dni. Będzie z dwie tony książek, jak nie więcej. Cud jakowyś.
I żeby jeszcze mnie pokręciło, zakwasiło, połamało...prawie nic. Ot kilka mięśni zaszurało następnego dnia: jesteśmy tu, weś wariatko trochę spasuj, 50+ już jesteś. I tyle.
Tyle lat unikania, męczenia się, poczucia winy, że trzeba, bo już brzydko, zaniedbanie, zła, zła ja kierowniczka, leniwa...a tu masz. Jak po maśle. Już wylewają posadzkę.
A u znajomej Pantery na blogu wpis o wojnie. Która zaraz, na pewno, jusz tylko paczyć. Bo politycy to czy tamto, a rakiety tu i tam, a terroryści za każdym płotem z plecakami wypchanymi bombami i z nożami w zębach i ...nie powiem czym, w spodniach.
I tak se pomyślałam Wszechświecie. Ja remontuję. To nawet troszkę jak wojna. Zmieniam, zamiatam, odkurzam, reorganizuję, demoluję, czasem bezlitośnie spiszę na ubytki. Zaczytane.
A mnóstwo ludzi na świecie też chce remontu. Bardzo chce. Nie wiem dlaczego tak czuję, ale chcą by PRZYSZŁO i POZAMIATAŁO. Samo. By tony naszych złych emocji, nieuświadomionych lęków, zaniedbań, autoagresji, obwiniania się, ignorancji, głupoty i co tam jeszcze. By to wszystko zmiótł poduch jądrowy. W sumie, jak tak się zastanowię, jest i we mnie taka leciutka chęć, by jakiś dramat wyrwał ludzi z letargu. By się obudzili i dostrzegli, że można inaczej.
Ale ja już wiem, że to nie pomoże. Bo zmiana musi przyjść ze środka. Środka każdego z nas. Indywidualnie. A to jest najtrudniejsze na świecie. Dla niektórych zbyt straszne, straszniejsze niż okrucieństwo wojny. Straszniejsze niż obozy koncentracyjne, niż masowe groby, niż cierpienie i strach, niż śmierć nawet.
Zajrzeć do własnego wnętrza, znaleźć cierpiące, smutne, przerażone dziecko, utulić.
Znaleźć wściekłe dziecko, zawistne, złorzeczące, zazdroszczące...utulić.
Najcięższe wyzwanie na świecie. Prawie nie do wykonania. Łatwiej wywoływać wojny, by odwrócić uwagę. By nie widzieć siebie.
Kiedyś czytelniczka zachwycona książką wspomnieniową o Sybirakach powiedziała: aż człowiek żałuje, że nie żył w takich czasach. Lekko mnie prztykało. Co????
Zastanowiłam się. Siedzieć w ziemiance, z wszami, gotować zupę z kory i patrzeć jak umierają twoje dzieci? No nie...Być bohaterem, być silnym, pójść do szpitala odległego o 100 km by uratować dziecko, dzielnie stawić czoła okupantom, honor, bóg, ojczyzna...tralalala. Można sobie wyobrazić jak wspaniale bym się zachowała i jaka byłabym dumna z siebie. W tych przerażających warunkach.
Bo tu gdzie jestem...tu gdzie jestem, jest może syn alkoholik, jest może rozbita rodzina, jest może niewierny mąż, jest może jakaś choroba, jest może patologiczna matka, jest może kupa lęków z dzieciństwa...jest kupa rzeczy, które pozamiatałam pod dywan. Kurtka, do domu już się nie da wejść...wolę na Sybir.
I tak to się toczy na tej Ziemi. Wybrałam remont :-)
Zamiast wojny. Wiem, że wielu ludzi też. Nie jestem w tym sama. I nie jest to proste. Ale trudne zamienia się w łatwe."
Miłego dnia Wszechświecie, Twoja zakurzona, kichająca Prowincjonalna Bibliotekarka.
Wiesz, ja straciłam wiarę w ludzkość i nawet nie jest mi żal a myśl że prędzej czy później to wszystko w jakiś sposób pier... nie. Bo musi, nie ma innego wyjścia. Egoistycznie wolałabym, żeby nie za mojego życia, żeby za te sto lat dajmy na to. Bo świat mimo nas jest piękny i pragnę go podziwiać puki jest.
OdpowiedzUsuńA jak już przyjdzie czas oczyszczenia to pozamiata i nie będzie co zbierać, takie nasze przeznaczenie. A Świat odetchnie i odrodzi się na nowo w innej sukni. Bo ta co ją teraz nosi to ma wszy. Coraz więcej, coraz bardziej zżerających wszy.
Dziś tylko tyle, smutno i marnie. Trzymaj się bibliotekarko.
Wszy są po coś. Nie za bardzo wiem po co, ale wiem, że jest porządek którego nie widać. Nie wszyscy ludzie są pogubieni. Niektórzy nie. Niektórzy świecą bardzo jasno, dobrym, zdrowym światłem. Nie jest źle, smutno tylko teraz. Przytul się do kotów i męża, posmuć się i wracaj.
UsuńPiszesz niesamowicie emocjonalnie i ciekawie. <3 Ja jestem może nie przestraszona, ale zawiedziona. Nie napiszę, że świat jest zły, bo świat jest piękny, ale ludzie... Spotykam się z coraz to większym złem, aż czasami już nie wiem, co myśleć. No a trzeba być silnym, nie można się poddawać. Nie można pozwolić, by zło było górą. Jestem osobą, która skupia się na dobrych ludziach i totalnie wierzy w siłę takich ludzi. Jednak nie jestem zaślepiona. Widzę coraz więcej samolubów, ludzi tulących mnie serdecznie, myślących jak mi dowalić. Moją mamę to ostatnio spotkało, coraz więcej tego. Mówią, że jestem dziwna, nie wpuszczam byle kogo do swojego świata. Olewam opinie ludzi, co mnie nie znają, albo znają za mało. Karzą zmieniać, każą być jak większość. Ja mówię NIE. Coraz trudniej o szczerą przyjaźń, o rozmowę. Gdzie uśmiech, ale nie ten pełen fałszu. Coraz mniej w ludziach ludzi. Łatwiej jest niszczyć, niż budować... Świt staje się smutniejszy, przepełniony obłudą. Natura musi walczyć coraz to silniej, bo jest niszczona coraz to bardziej. Ja wierzę, że trzeba być sobą, walczyć o to, jak tylko to możliwe. Wierzę w siłę dobra. Przeprowadzam remont w sobie, często go przeprowadzam. Staram się być coraz to lepsza, po prostu się staram. Czym więcej zła, ja staram się jeszcze więcej podarować dobra.
OdpowiedzUsuńNo patrzta, jak ja się rozpisałam. Mam nadzieję, że nie pomąciłam. Jakoś tak zbudziłaś moje emocje i wiesz, bardzo za to dziękuję. W ogóle, to ja niesamowicie cenię odwagę, bo mało kto pisze takie posty. :****
Odwaga, to bać się i pisać :-) Czasem się zastanawiam, dlaczego czuję taką potrzebę gadania z Wszechświatem. Ale myślę, że to raczej potrzeba gadania ze sobą. Wreszcie siebie zauważyłam i ogarniam, bo to skomplikowany temat, czasem całkiem nieznana osoba :-)
UsuńA moi czytacze, a zwłaszcza gadający ze mną, to takie trochę cząstki mnie, współodczuwamy.
Wiem, że jest niefajnie. Ale też nie tracę nadziei. Nie mam też wrażenia, że ludzie są coraz gorsi. Raczej coraz bardziej zagubieni, przerażeni, pogubieni. Ogłuszeni strachem. Cierpiący na brak miłości, na brak poczucia, że cokolwiek mogą. Bezsilni. A to czasem rodzi agresję, złość, czasem mord. Nie popieram. Każde działanie ma skutki i konsekwencje, i te się należą każdemu. Ale źródło naszych kłopotów jest nie w tym, co widać. To tylko skutki. Przyczyna...no cóż. W każdym z nas. W naszych emocjach, uczuciach z uporem maniaka chowanych przed światem. W naszym strachu. Ty też się boisz. Jeśli ktoś cię przytula, może jednak z miłością to robi? Może jednak?
Oj, też przeżyłam remont generalny biblioteki i nawet rodzinę zaangażowałam do pomocy, bo wszystkie ręce na pokład.
OdpowiedzUsuńZ tą wojną to taki paradoks, że jak długo wojny nie ma, lub tragedii to ludzie głupieją od tej wolności i dobrobytu i zło panoszy sie wszędzie, nawet tam, gdzie się go nie spodziewasz.
Jak mawiała moja babcia, a dwie wojny przeżyła - pyrki z solą zjeść, byle spokój był i zdrowie.
U mnie też rodzina zawsze pomaga, bo inaczej dramat. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że każdą książkę trzeba wziąć do ręki fizycznie i przemieścić :-) A to są tony, nie kilogramy. I to trwa.
UsuńJa nie wiem czy ludzie głupieją od dobrobytu, zapytaj ludzi wokół, żaden nie powie, że w dobrobycie żyje :-) Każdy raczej w jakimś braku. A ludzie po wojnie wcale nie doceniali pokoju. Nie wszyscy. Zawsze jakiegoś wroga sobie znaleźli, choćby to miał być sąsiad. Albo żydzi, albo masoni, albo wyznawcy kriszny. Zawsze coś. Raczej jednak nie dociera do mnie edukacyjna i wznosząca rola wojen. To tylko rozładowanie tłumionej frustracji, a potem kreatywnie wracamy do starego. Tak i teraz będzie w Polsce. Bo my w stanie wojny jesteśmy, niestety.
Nie wiem, co musi się stać, by pozytywne zmiany wywołać...
UsuńDobrze, gdyby każdy ze zrozumieniem spójrzał wgłąb siebie, gdyby dokonał rozrachunku z dotychczasowym życiem, przewarościował je, gdyby zaczął przychylnym okiem patrzeć na drugą osobę, uszanowali jej inność jej potrzeby, gdyby pomógł bezinteresownie... Och jakby to było cudownie. Ale nigdy nie będzie, bo to zwykła utopia. Słowo klucz to "każdy"! Co z tego, że ja zacznę od siebie, gdy dookoła mnie nikt tego nie zrobi? Cóż z tego, że ja się zmienię, będę mega przykładna, dobra, jeśli obok mnie będzie jeden podjudzał drugiego przeciwko mnie!? W dodatku za przyzwoleniem służb, które mają mnie bronić? Zakiwaliśmy się, jak mówił klasyk. Nie na co się oszukiwać, przyzwalamy na zło i zło jak zaraza się rozprzestrzenia. Im dalej tym trudniej z nim walczyć.
OdpowiedzUsuńWiesz Iva, ja się denerwowałam jak ty na początku. Bardzo. Wkurzałam się, pytałam :jak to możliwe? Aż po roku nieustannej frustracji dotarło do mnie. Zmiany są potrzebne. Walka nic nie da. Walka wzmacnia zło. Kiedy patrzyłam na ludzi w miesięcznicach i na Obywateli, którzy protestowali przeciwko nim, nagle dotarło do mnie, że oni nawzajem się karmią. Gdyby nie było takiego ostrego sprzeciwu, miesięcznice wypaliłyby się szybko. Jedni drugich podtrzymywali w tej zajadłej nienawiści. Jedni i drudzy tak naprawdę niczym się nie różnili.
UsuńWięc poszłam swoją drogą. Zobaczymy. Utopia? Może nie. Może nie koniecznie. Spotkałam sporo ludzi, którzy wybrali remont. Jest nas całkiem sporo na świecie. Mam nadzieję. Choć będzie bolało. Nie trzymam głowy w piasku ;-)
Ja też nie trzymam głowy w piasku.
UsuńWojna to najgłupsza rzecz pod słońcem- bo tak naprawdę nie ma zwycięzców, wszyscy ponoszą straty- większe lub mniejsze ale jednak straty. Każda wojna niesie z sobą zmianę obyczajów- upadają stare autorytety a te nowe nie zawsze się sprawdzają, nie zawsze prowadzą ku dobremu.
OdpowiedzUsuńPrzeżyłam remont generalny naszego M3, w wielce komfortowych warunkach, mieszkałam w mieszkaniu przyjaciół, nad swoim mieszkaniem. Trwało to 7 tygodni, a my zdobyliśmy sprawność zaopatrzeniowców.
W bibliotece co roku musiałyśmy we dwie przerzucić kilka ton książek i czasopism bo przecież cały rok napływały regularnie nowe pozycje no i oprócz dźwigania od razu robiłyśmy remanent.No cóż, to było "piekło i szatany".
Po niedzielnej tragedii jestem rozbita i załamana, bo coś mi mówi, że to dopiero początek wielu złych dni.I nie idzie tu raczej o moje dni.
Egoistycznie na rzecz patrząc- nie żal mi będzie umierać.
Oj tam, zaraz z umieraniem. Nie samą polityką człek żyje :-) Ja już dwa lata nie mam telewizora i świat sobie radzi beze mnie. Się da, to nawet zdrowsze dla świata i dla mnie. Zmiany są i zawsze były, co dzień. Teraz wojny jakoś inaczej wyglądają, ale od końca II światowej, nie wiem czy było choć 5 minut spokoju na planecie. Jedyne co możemy, to skupić się na swoim życiu. Obserwować wariatów na których nie mamy wpływu i w miarę swoich możliwości ogarniać podwórko. Robim co możem, co nie możem, nie robim. Ludzie w cieniu wulkanu też żyją :-) Nawet są szczęśliwi. Ja wiem, że ta lekcja potrwa, wiem, że będzie jeszcze gorzej. Poczekamy zobaczymy. Remont w bibliotece i cholerne skontrum w bibliotece, to dopiero szkoła życia ;-)
UsuńOj tak... Najgorzej jest niestety z tym remontem siebie. Ale ja dzisiaj patrzę na koty, na zdemolowana choinkę i mam nadzieję , ze ten świat jeszcze nie oszalał.
OdpowiedzUsuńI to jest właściwe podejście do życia :-) Czasem powiedzenie Scarlet: pomyślę o tym jutro, jest całkiem dobrym wyjściem :-)
UsuńTeż parę takich remontów bibliotecznych przetrwałam i domowych (a ten domowy to potrwa chyba do końca mych dni) i życiowych też. Zmian a zmian zaszło wokół i w środku człowieka. A te zmiany nie mają końca, stale coś sie wyrzuca z siebie, coś zasłania albo odsłania, coś przestawia, a z czymś trzeba sie pogodzić i zostawić jak stoi, bo nie jest sie w stanie przecież samemu przestawic szafy gdańskiej. Można ją zakaceptować.
OdpowiedzUsuńDziwny jest ten swiat, dziwny jest człowiek. Czasem bardzo smutno i bezradnie a czasem ma się wrażenie, że góry mozna przenosić.Żaden stan nie trwa wiecznie - to w pewien sposób pocieszające.
To bardzo pocieszające Ola, bardzo. Przynajmniej dla mnie. Choć wielką fanką zmian nie jestem, a już na pewno nie byłam ;-) Poczekamy, zobaczymy. Myślę, że problem z naszym narodem jest taki, że my wszyscy chcemy, żeby było tak jak było. I cała mocą walczymy o to. Co powoduje okropne rzeczy. Bo nigdy nie będzie tak jak było. Bo to już było. Ech.
UsuńJak w tej starej bajce o dwóch wilkach w sobie - wygrywa ten którego karmisz. Rzeczywistości nie zmienisz, Ludzi nie zmienisz, siebie chyba też, można tylko zmienić sposób postrzegania. Ale to takie trudne. Bo strach, wstyd, żal i poczucie winy
OdpowiedzUsuńZmiana sposobu postrzegania zmienia i nas, i ludzi wokół. Paradoksalnie :-) Zmienia cały świat, nawet jeśli jest to tylko nasz świat. Ale tak naprawdę znamy tylko nasz świat, więc, można uznać, że zmienia się cały świat :-) Oczywiście, że to trudne, ale dostępne. Można to wybrać, tylko najtrudniej zaakceptować to, że inni wybiorą "nie sięgać".
UsuńWszy Są po coś ;)
OdpowiedzUsuńWitaj w tą styczniową sobotę
OdpowiedzUsuńTeż jestem zakurzona i kichająca, ale z innego powodu. Remontów nie lubię. A wiem, że taki mnie czeka niedługo w moim mieszkanku.
Najgorzej jest jednak zacząć remont samego siebie. Wiem, że powinnam, ale tak jak boję się remontu w domu, tak jeszcze trudniej zabrać się za siebie. Co z tego, że ja zmienię się, ale czy świat również zmieni się na lepsze?
Najlepiej napisać, życie jest krótkie, kruche, a świat dookoła zły i pełen nienawiści? Ale przecież nie cały.
Kiedy się zmieniam ja, zmienia się mój ogląd świata. To jak wygląda nasz świat daje nam ogląd samych siebie, dosłownie :-) Czasem warto się rozejrzeć.
Usuńprzeczytałam, Twoja wkurzona. !
OdpowiedzUsuńnie mogą wrócić czasy naszych dziadków. nie można być dumnym w tamtych warunkach.
" człowiek jest ludzki
w ludzkich warunkach"
Gustaw Herling – Grudziński w „Innym Świecie” tak napisał. Znasz to? gdy przeczytałam te słowa w książce nie były cytatem. Fragment książki... ot tyle...
emocje, przemyślenia, łzy, słowa. Pierwszy raz książka do mnie przemówiła, i zaczęłam dostrzegać......
Myślę Alis, że w każdych warunkach ludzie są ludzcy. Skłonność do przemocy jest też ludzka, niestety. Na Syberii, czy w czasie wojny to wszystko wyraźniej widać. Ekstremalne warunki, ekstremalne wybory. Mam kartofle, życie moich dzieci i moje od nich zależy, podzielę się z sąsiadką czy je schowam?
OdpowiedzUsuńTeraz nasze życie jest bezpieczne w miarę, ale nadal się boimy, że ktoś nam coś zabierze. Stąd wariactwo, mordy i nienawiść. Strach nas ubezwłasnowolnia. Orkiestra, która nas jednoczy podobno, nagle okazała się nie taką bezpieczną przystanią. To boli. To pęknięcie iluzji. Bo to tylko iluzja. Jeden dzień w roku. A potem normalnie. I w dodatku spora grupa osób krzyczących, że nie dadzą na Owsiaka. Pod fajną inicjatywą i tak wyprodukowaliśmy kupę złych emocji. Co z nami jest? Przyznam, że sama wrzucając do puszki miałam cichą radochę, że wszystkie świętoszki idące z kościółka i słuchające księży będą się złościć ;-) Uświadomiłam to sobie :-) Daję się wkręcać. I muszę sobie ciągle przypominać: nie wiesz, co inni ludzie myślą. Mogę się domyślać, mogę coś się spodziewać, ale nie zakładaj, że wiesz. A sokoro nie wiesz, odpuść. Ale jedno jest pewnie raczej: każdy myśli tak naprawdę o sobie. Tak sedno sedna. To zawsze mówiąc o innych, mówimy o sobie. Cały czas konfrontujemy świat z naszym wnętrzem. Jeśli chcesz zobaczyć siebie, popatrz na świat i przekonania jakie masz. To lustro. Czego się boisz, co kochasz, czego nie chcesz, z czym się zgadzasz. To my. Wszyscy tacy sami :-) Czasy naszych dziadków nie wrócą, bo dziadkowie odchodzą, ale co my odbijemy w naszym lustrze, to zależy tylko od nas. Każdego z osobna.
tamte czasy niech nigdy nie wróca. ale przypomniałaś, że dzień dziadków w tym tygodniu będzie.... już się zaliczamy do życzeń...
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie ;-) czekam ;-)
UsuńDziwi mnie teraz: jakie to było dla mnie naturalne gdy miałam dzieci, w odniesieniu do rodziców. Teraz budzi zdziwienie i nie dowierzenie, jakiś sprzeciw, niestety nie: naturalna kolej rzeczy.....
UsuńBo w stosunku do rodziców na zawsze pozostajemy dzieckiem.
Usuń