Obserwatorzy

poniedziałek, 30 września 2019

Lucid dreams Wszechświecie.


(Lucid dreams z ang. świadome sny)

W domu cisza.
Względna trochę, bo w łazience szumi pralka. Za ścianą u sąsiadów od czasu do czasu jakiś ruch.
Na dworze czasem gawrony wymienią uwagi między sobą, pies zaszczeka.
Ale cisza.  
Mąż i syn rano zerwali się z łóżek i po żonglerce łazienką, ubrali się i pojechali na służbę strażacką. Jeden do jednego miasta, drugi do drugiego. Służba to doba, więc wracają dopiero rano następnego dnia. Kiedy po powrocie z pracy wyprowadzę suczkę na spacer, nakarmię koty, wezmę prysznic, zrobię coś do jedzenia szybkiego, mam wolne.
Mogę usiąść w fotelu z ciepłą herbatką, kanapeczką, książką lub odpalić Netflixa. Zapalić bezkarnie świeczki i kadzidełko ulubione, lampę solną i kolorowe lampki na drzewku robiącym za koci drapak (dzieło Męża).

I tak sobie siedzę w tym dobrobycie, dobroczuciu i myślę. Miałam oglądać Friendsów, ale myślę.
Więc piszę.
Alis , której blog mnie magicznie przyciągnął, napisała, że ma rocznicę śmierci Taty.
I ja mam. Rok. Nie wiem kiedy upłynął. Najpierw było 30 dni, potem mama zamawiała ileś tam mszy, potem było pół roku, a teraz rok. W tym czasie życie płynęło, zdarzenia się działy. Nic nie stanęło w miejscu, nic w zasadzie nie zniknęło w moim życiu. W mamy tak. W moim  nie bardzo.
Przestałam mieszkać w domu w wieku lat piętnastu. Nigdy do niego już nie wróciłam na stałe. Chęć ucieczki od rodziców i miasteczka była silnym motorem moich działań.
Choć jeździłam do domu, zawsze z ulgą wracałam do swego życia, nie wiedziałam wtedy, że ciągnie się za mną cień, smuga szarości...
Nie widziałam, że nie jestem wolna jak myślałam, że nie działam samodzielnie, że nadal mieszkam w moim rodzinnym domu, mentalnie.
Ale ponieważ nie widziałam, myślałam, że wszystko jest dobrze. Mam swoje życie. Moje własne.
Okazało się, że i tak, i nie.

Wielka jest siła współuzależnienia w rodzinach alkoholików. Nawet kiedy alkoholik pić przestanie.
Mechanizmy wypracowane w traumatycznych sytuacjach, broniące przed strachem, bólem, wstydem są jak starzy przyjaciele. Broniły mnie, chroniły i z biegiem czasu, zamieniły się w moją zbroję.
Silną i mocną.

Nie daj się.
Bądź silna.
Ludzie są nieprzewidywalni i okrutni.
Uważaj na nich.
Uderz, zanim oni uderzą.
Rozglądaj się, zobacz niebezpieczeństwo pierwsza.
Nie trać czujności.

Tak, zbroja była silna, ale i ciężka.
Bardzo ciężka.
Tak ciężka, że w końcu nie dałam rady nosić.
I to był najlepszy moment życia.
Ten upadek.

Choć gdy leżałam w łóżku, było rano, a ja musiałam wstać i nie mogłam, było strasznie. Pół godziny wstawałam, ciało ważyło tony, powoli przesuwałam się na krawędź łóżka, potem powoli spuszczałam jedną stopę na podłogę, odpoczywałam cała mokra i bezsilna, nawet już nie przerażona moim stanem. Po prostu potwornie, potwornie zmęczona i ciężka.
Moja własna zbroja mnie przygniotła. Bo ona nie tylko chroniła mnie przed ludźmi. Ona działała  w dwie strony. Chroniła mnie przed moimi uczuciami. Przed moim dogłębnym przekonaniem, że jestem nie taka jak trzeba, beznadziejna i nie warta miłości, przed moim gniewem i złością.
Przed poczuciem kompletnej bezsilności i przeraźliwej rozpaczy, że to się nigdy nie zmieni.
I upadłam.

Miałam dwa wybory: leżeć i się poddać.
Albo spróbować żyć.
Spróbowałam. Choć najpierw to było pełznięcie, milimetr po milimetrze.
Nie wiedziałam wtedy, że noszenie zbroi było wyrazem siły.
Że byłam silna.
Najczęściej nie widzimy co mamy tuż pod nosem.
Byłam silna, ale źle używałam siły.
A trzeba było odwrotnie.

Wszystko jednak w naszym życiu przychodzi we właściwym momencie.
U mnie to był moment upadku, czyli depresji.
Wszechświecie, siłaczka ze mnie. Czekałam z tym długo. Potrafię dużo bólu i cierpienia znieść, schować i nie zauważyć. Udać, że nie ma. Kiedy innym leciały łzy, ja stałam prosto, z szeroko otwartymi oczyma i podawałam chusteczki: masz, nie maż się, będzie dobrze.

I teraz z odległości, po prawie pięciu latach, widzę.
Naprawdę WIDZĘ i tak bardzo jestem wdzięczna sobie samej, za danie sobie szansy.

Kiedy zachorował mój Tata pisałam o tym TU i TU i TU
Wróciłam do tego i widzę jak cały proces przepłynął.
Proces żegnania się, smutku, strachu, złości, niezgody, bezsilności, aż do pogodzenia się.
Ale stało się coś jeszcze...

Miałam SEN...

Jest piękny, słoneczny dzień. Jestem w moim rodzinnym domu. Idę do łazienki z zamiarem kąpieli. W łazience na środku stoi wanna. Naprzeciw wanny jest okno, które wychodzi na maminy ogród. Przez uchyloną szybę wpada słońce i zapach kwiatów, nasturcji, które mama bardzo lubi.
Ich pomarańczowe łebki i liście okrągłe jak ufo wpychają się aż do środka łazienki. Wokół okna wije się winogronowy krzak, dalej malwy, lilie, macierzanka. Wszystko tonie w blasku słońca, kolory są żywe, bzyczą pszczoły. A gdzieś dalej, za ogródkiem, słyszę jak Tata chodzi i coś robi na podwórku.


Odkręcam kurek i napełniam wannę, woda leci wartkim, czystym strumieniem. Kiedy wanna jest pełna w jednej trzeciej zakręcam wodę i wchodzę do niej. I w tej chwili orientuję się, że w wodzie jest pełno kawałków ostrego szkła. Przeźroczystych, niewidocznych w przejrzystej wodzie.  Ale jest ich dużo. Chwilę myślę czy nie wyjść z wanny, ale postanawiam jednak wyjąć te kawałki i się wykąpać.
Dam radę to zrobić- myślę.
I tak powolutku czyszczę wannę. Wyjmuję te kawałki, dobrze idzie, tylko lekko się zacięłam w nogę. Ale lekko. Nic poważnego. Słyszę zbliżające się kroki Taty, lekko przykrywam ranę ręką, myśląc sobie:
 - ojtam, nic poważnego i tak nie zauważy.
Czuję lekki wstyd nie wiem czemu, że tak głupio się zacięłam.

Tata zagląda przez okno. Oświetlony słońcem, lekko ukryty za winogronowymi liśćmi, pyta:
- wszystko w porządku?
- tak, wszystko dobrze- odpowiadam.
- skaleczyłaś się w nogę...
- to tylko niewielkie skaleczenie, wszystko dobrze...
Budzę się.

Ten MOMENT, kiedy czuję: radość, szczęście, zadziwienie: ZAUWAŻYŁ...
Przepływa to przeze mnie jak woda, jak ciepło, jak słońce.

Moja nieutulona potrzeba z dzieciństwa: bycia zauważoną, zaopiekowaną, kochaną...
Fragment mojej układanki wpadł na miejsce.
Dziękuję Tato za pomoc.

Dziękuję sobie, za danie sobie samej szansy.
By żyć, by zdrowieć, by poznać samą siebie, by kochać.

Cały ten post powstał dzięki postowi  JOTKI
Nie umiałam skomentować u niej tego postu. Bo z jednej strony zgadzam się z nią, ale dostrzegam jeszcze inne strony, inne płaszczyzny naszego Życia tutaj. I muszę to jakoś zharmonizować, objąć wzrokiem szerszy horyzont, inne możliwości.

Bo moi Rodzice są, moi Dziadkowie ich sprowadzili na świat.
I Ja jestem dzięki moim Rodzicom.
I choć nie byli łatwymi Rodzicami, a raczej trudnymi...
Są moi Synowie, ponieważ Ja jestem.
I będą moje Wnuki...

Więc Wszechświecie, sam wiesz.
Płyńmy....

Pozdrawiam Wszechświecie, jakby większa i szersza, Twoja zawsze,  Prowincjonalna Bibliotekarka.









28 komentarzy:

  1. Wiesz, że ja nie wiem, co napisać. Jakby wiem, co czuję, ale nie napiszę, nie wiem, dlaczego nie potrafię. Chcę, tylko byś wiedziała, że przeczytałam, wzruszyłam się, podziwiam Twoją siłę. Potrzebowałam takiego tekstu, naprawdę. Rozumiem sen, rozumiem, o co chodzi, bo sama miałam podobnie. Siedzę i wiem, że nie napiszę, co chcę, wybacz. Dziękuję za ten tekst, za inspirację, siłę i dużo wiary. Podziwiam, uczę się, będę myśleć. Zawsze życzę Ci jak najlepiej, taka z Ciebie piękna istota, a ja się uczę. :) <3

    Ps. To ostatnie zdjęcie, wygląda jak człowiek z kwiatami w dłoni. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, ja też musiałam dorosnąć do tego co napisałam i nadal jestem w procesie...to trwa.
      Ten bratek wyrósł na schodach. Mój Tata go pielęgnował, podlewał i nie pozwolił wyrwać. Często bardzo głęboko ukrywamy własną wrażliwość, za głęboko. Spokojnego dnia :)

      Usuń
  2. Jesteś bardzo mądrą kobietą, może to banał, ale tak czuję...
    Pisząc o problemach dorosłych, wspominałam także swoje dzieciństwo. To nie tak, że było traumatyczne, dzięki dziadkom było wspaniałe, ale uważam do tej pory, że moi rodzice, byli zbyt młodzi, za bardzo skupieni na sobie, by dać mnie i mojemu bratu to wszystko, co później dawali swoim wnukom. Nie było u nas alkoholizmu, zaniedbania czy tym podobnych sytuacji, ale zawsze brakowało mi bliskości, jaka cechowała moje koleżanki i ich mamy, te role pełniła raczej jedna z babć.
    Sama jako matka też nie byłam/jestem idealna, chyba nikt nie jest idealnym rodzicem, nikt nas tego nie uczy.
    Myślę, że najważniejsze, co rodzice mogą dać swoim dzieciom to pewność siebie, otwartość, poczucie wartości.
    Czy tak się uda, nie wiemy nigdy, bo to zależy też od cech dziecka.
    Jak dzieci ocenią nas jako rodziców okaże się po latach, może uda im się uniknąć naszych błędów, a może popełnią inne?
    Życzę Ci dobrych dni i lekkiego pióra:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mądrość u mnie przychodzi z trudem, ale mocno pracuję nad tym :)
      Tak jak napisałaś, nikt nas tego nie uczy. A powinno się. W szkole zamiast religii powinni być terapeuci, uczyć jak radzić sobie z emocjami, jak je równoważyć, jak współpracować, jak dbać o siebie i własne potrzeby. I to powinno zadziać się już w żłobkach. Ech, pomarzyć można...
      I ja będąc mamą nie byłam idealna. Nikt nie jest. Patrzę na moich synów i mam nadzieję, że ich życie będzie dobre. Proszę o to Wszechświat i pozwalam im żyć jak chcą. Najlepsze co mogę im dać, to wolność.
      Bardzo mnie twój post poruszył Mądra Kobieto :)

      Usuń
  3. Wiem, że to bardzo trudne i jak wiele czasu musi upłynąć by móc pisać, rozmawiać o pewnych sprawach.. Ile musi się zadziać w nas samych.. Cieszę się bardzo, że trafiłam na Twój blog, gorąco pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to proces. Wcale nie łatwy, jak zapewne wiesz :) Wielu ludzi go przechodzi, wielu nie chce nawet tknąć. Cóż, mamy zawsze wybór.
      Tak się jakoś magicznie znajdujemy w sieci, zadziwia mnie to też trochę.
      Miłego dnia Aksamitko :)

      Usuń
    2. też mnie zadziwia to znajdowanie się w sieci (ta nazwa też skojarzenia narzuca. Zdziwienie to pierwszy odruch przy postach AB. To nie tylko u mnie, nie tylko Ja? Dziękuję Ci za tą prawdę w słowie, w przemyśleniach. Tak po prostu: polubiłam Cię czytać.

      Usuń
    3. A ja lubię kombinować, co Alis chciała przez to powiedzieć? I lubię twoje przepisy, do tej pory papryka z białą kiełbasą święci triumfy :)

      Usuń
  4. wow... PIERWSZA MYŚL, SKOJARZENIE, REFLEKSJA

    dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  5. mój sen to ostatnio...
    - dzwonek do drzwi, szybka w romb na wysokości twarzy.
    Podchodzę a tam osoba o zamazanej twarzy, (liście z lasu bukowego, tam gdzie nie widac prawdziwków).nie rozpoznaję, przemyka mi, że (czy) to ja tracę wzrok. Budze się.
    Myślałam, ze to mój sen, bo nie widze w lesie liściastym borowików, ale to może być inne doświadczenie.... Lecę poczytać jeszcze raz post.
    Pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie u każdego. Wszyscy mamy własne senniki. Ale wszyscy śnimy. Ja uważam sen za Bramę. Możemy tam się spotkać z naszą duszą, nami samymi, a także nasi bliscy mogą do nas zajrzeć.
      Może twój sen znaczy, że nie widzisz czegoś, co jest blisko. Ktoś, coś próbuje do ciebie się dostukać :) Rozejrzyj się.

      Usuń
    2. ciekawe i prawdziwe... sprytna jesteś.
      pozdrawiam

      Usuń
  6. Wiesz Anuś można uznać, że byłam całe dzieciństwo "zaopiekowana" choć nie przez swych rodziców, którzy się w tej roli nigdy nie sprawdzili.Niestety dzieciństwo, w czasie którego nasz umysł wszystko chłonie jak gąbka, na zawsze przyswoił sobie wszystkie traumy z tamtego okresu i pozbycie się ich , nawet gdy się to już przerobiło "rozumowo" jest szalenie długim procesem i bardzo trudnym. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek te pozostałości traumy z dzieciństwa nas porzucą.One chyba będą nam zawsze towarzyszyć i to nie dlatego, że jesteśmy głupie, ale dlatego, że były w naszym dzieciństwie. I wiem, że będąc już nad grobem wszyscy najlepiej pamiętają wszystkie traumy z dzieciństwa. Jakby nie było teoria mówi, że schizofrenia rozwija się pomiędzy 1 a 7 rokiem życia wskutek traumatycznych przeżyć, a uzewnętrznia się znacznie, znacznie później, stąd długo nie kojarzono jej z tą dziecięcą traumą.
    Od odejścia męża nie mam żadnych snów, gdyby nie to, że czasami mam kłopoty z otwarciem oczu rano, podejrzewałabym, że wcale nie śpię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasie tej drogi do zrozumienia jak doszło do tego do czego doszło, zrozumiałam, że jednak rozumowo tego się nie da załatwić. Bo widzisz, te traumy były na poziome emocji. Zostały we mnie i w nas wszystkich zranienia emocjonalne.
      I nie da się tylko w głowie przepracować. Trzeba wrócić do tych emocji, a to jest bardzo, bardzo trudne i bolesne. Dlatego jeździłam na warsztaty pracy z ciałem. By dostać się do tych wypartych przeze mnie, przez moją świadomość emocji, uczuć. Poczucie ich, dostrzeżenie gdzie są w ciele, jak się w nim przejawiają, pomogły mi dostrzec ich źródło. I włączając też rozum na tym już etapie, powoli godzić się z tym bo było. Wróciłam wczoraj od lekarza, gdzie powiedziałam, że coś nie tak z moim ciśnieniem, bo za niskie, a przecież od 6 lat mam nadciśnienie i tabletki biorę. A on mi powiedział, że mam odstawić tabletki i obserwować, bo chyba nadciśnienie przeszło :)
      Więc pewne rzeczy działają. W grudniu jadę na warsztaty neurolingwistyki, takiej szeroko pojętej. Może uda się jakoś z moim lękiem inaczej popracować. Zrobić z niego przyjaciela? Próbuję.
      Aniu, nie śniłam pół roku prawie w depresji. Wstawałam potwornie zmęczona. Nie wchodzisz w stan REM. To zaburzenia snu. Nie wypoczywasz. Potwornie coś blokujesz. Mogę się domyślać, ty też. Ale każdy etap żałoby jest ważny. Każdy. Tylko czasem jesteśmy za silne...i to wcale nie jest dobrze.

      Usuń
  7. Kochana
    Smutny, ale i refleksyjny jest Twój post.
    Ja "wybyłam" z domu rodzinnego w celach edukacyjnych w wieku 14 lat do innego miasta, 8 klasa szkoły podstawowej.
    Taki był mój wybór, żeby mieszkać samej i kiedyś osobno.
    Nie, moje dzieciństwo nie było, ani złe, ani smutne.
    Pisałam o tym nie raz na blogu.
    Nie wróciłam nigdy na stałe do domu rodzinnego.
    Teraz odwiedzam, tęsknię, póki jeszcze Rodzice żyją.
    Pozdrawiam najserdeczniej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano refleksyjny, choć bardzo smutny to nie.
      Wiesz spojrzenia są różne. Na terapii grupowej nowo przychodzący, niektórzy, zaczynali od słów: nie wiem czemu tak się czuję, moje dzieciństwo było normalne, rodzice byli w porządku...
      Ja bym cię zapytała, CZEMU czternastolatka wybrała samotne życie, co CZUŁA...
      Ale to nie terapia, tylko swobodna wymiana myśli :)
      Miłego dnia Morgano :)

      Usuń
  8. Czytam i wzdycham...Właśnie mija trzecia rocznica śmierci mojej Mamy.Dużo zmieniło się we mnie od kiedy Jej nie ma.Zamieszkał na dnie mojego serca cień. Przyjmuje on rózne formy, różne ma nasilenie. Jest wielkim smutkiem, który fizycznie boli, ale i małym smuteczkiem, który jest westchnieniem, łzą w kąciku oka.Pojawiło sie jednak coś jeszcze. Wrażenie, że Mama żyje we mnie, że coraz więcej z Niej w sobie odkrywam, że rozmawiam ze sobą czasem w myslach, jakbym z Nią rozmawiała.To mnie uspokaja i pociesza. Pojawiaja sie też coraz częściej sny, w których Mama jest i żyje jak gdyby nigdy nic.To są dobre, pełne zwyczajnej, serdecznej codziennosci sny. Kiedys po takich snach budziłam sie rozbita, pełna żalu, że to tylko sen. Teraz uśmiecham sie i cieszę, że mam we śnie drugie życie, że moze Ona daje mi te wspólne chwile, za którymi na jawie tęsknię...
    Każdy sobie po swojemu tłumaczy. Każdy próbuje sie jakos uporać z najtrudniejszymi przeżyciami. Nauczyć sie czegoś o sobie i świecie. I żyć. Bo zycie płynie dalej bez względu na to, czy kogos ubyło.I wbrew temu, że czasem zdaje nam sie, że stoimy w miejscu albo że jesteśmy bezradni, co do wielu spraw, to jednak nadal mozemy wiele,to jednak wciaz ogarnia nas jakaś fala zmian, co widzimy nieraz dopiero po czasie.
    Pozdrawiam Cię ciepło, Aniu i dziękuję za tego posta!*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda jak ten proces się zmienia? Jak dojrzewamy, widzimy coraz więcej, godzimy się, znajdujemy nowe ścieżki dla naszych stóp? Mama ci pomaga, daje znać, że nic nie jest zakończone, nic nie zginęło, wszystko trwa.
      Najważniejsza jest Miłość- jak powiedział mój czteroletni syn. A jej odcieni jest tyle, ilu ludzi.
      No i płyniemy z nurtem.
      Mam nadzieję, że prace drewniane idą do przodu, a zdrowie dopisuje. Czekam na zdjęcia pełnej szopy ;)
      Spokojnego dnia w Hobbitowie życzę Ola.

      Usuń
  9. To są rzeczy trudne i wielkie. Wolę ich nie roztrząsać, by światło wszechogarniającej miłości nie wypaliło mi do reszty serca.

    Chyba wiem o czym mówisz. Nie radzę sobie jednak ze świadomym życiem - śnieniem. Wolę iść tam gdzie "odpływają kawiarenki", w szarej mgle, lalala.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam w weekend na warsztatach z buddystą. Bardzo fajne. Jak już odpuściłam sobie uprzedzenia do wszechogarniającej miłości i rigpy ;)Bo to są cudne stany mojej duszy, ale jestem też na Ziemi. Grunt pod stopami jest, musi być, bo inaczej odlecę za daleko. Dlatego w ramach równowagi jadę w grudniu na warsztaty neurolingwistyki, pracy z ciałem i ruchem. Że tak powiem, łączę metody we własną, autorską drogę.
      Wiem, że wiesz o czym piszę, przecież świadomie odpływasz.
      Polecam posłuchanie chłopaków z Tresury Matrixa, ugruntowują, bawią i pasują do brandy ;)

      Usuń
  10. I ja nie wiem co napisać. Kiedy doszłam do fragmentu o depresji niemal się uradowałam. Nie ja jedna się z tym zmagam. Nie ja jedna się zmagałam.. ale mam wrażenie, że tylko do mnie to nawraca.. a może nie, może zwyczajnie jestem samolubna. Tak czy owak bardzo dziękuje za odwiedziny. Miłego weekendu życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O i masz, samolubna. Ale wymyśliłaś :)
      Oczywiście, że mam zniżki nastroju, oczywiście, że depresja jest cieniem, który mi towarzyszy. Bywają trudne momenty, bo wiesz, nauczyłam się tak reagować. Bycie w depresji ma swoje plusy ;) Taka fajna wymówka, by uciec od złości, smutku, rozpaczy, nielubienia siebie i co tam wrzucisz do worka. I ok. No co zrobisz. Ja tylko podjęłam decyzję, że spróbuję czy można inaczej. I czemu ja tak robię? I bardziej, mniej konsekwentnie, ale płynę w tym kierunku. Kiedy byłam na terapii grupowej to było najbardziej lecznicze, widzieć, że wszyscy mamy tak samo. Już samo to dodawało siły. Polecam terapię, czytanie i uczenie się, warsztaty, co tam dla siebie znajdziesz, cokolwiek zadziała. Kiedy jest Odwaga, Wszechświat podrzuci okruszki pomocowe.

      Usuń
  11. Podoba mi się porównanie ze zbroją. Im grubsza, mocniejsza zbroja, tym może lepiej chroni, ale ciężej się ją nosi. Zarówno dosłownie jak i w przenośni.A depresja... to jest coś, czego człowiek nie zrozumie, dopóki sam przez to nie przejdzie. Do fragmentu o śnie się nie odniosę, bo wydał mi się tak piękny i liryczny, że nie chciałabym go zbrukać jakimś banałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, depresja to doświadczenie bardzo osobiste. Spersonalizowane ;)
      Każdy ją inaczej przechodzi, każdy inaczej używa. Staram się odkładać zbroję jak najczęściej. Choć to trudne, moje wnętrze czasem krzyczy, że nie chce być nagie i bezbronne. Nie jest, ale nie wie o tym, bo zawsze było uzbrojone. Nie nawykło się pokazywać, to i się boi. Ale pracujemy...
      Mówisz banałem zbrukać...absolutnie się nie zgadzam. Nic co pochodzi z naszego serca nie jest banałem. Strach tak szepcze. Nie słuchaj, mów głośno.

      Usuń
  12. Witaj już październikowo
    Ja również nie wiem co napisać. Bardzo mnie jednak wzruszyła Twoja dzisiejsza opowieść.
    Mam jednak nadzieję, że dzisiaj u Ciebie świeci słońce, także to wewnętrzne. Pamietaj, że teraz wystarczy mały promyk słońca w kolorowych liściach i już chciałoby się ....
    Pozdrawiam wszystkimi kolorami października

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I o wzruszenie tu chodzi, o uczucia, które między nami przepływają, z serca do serca.
      I kocham słońce prześwitujące przez listki, teraz, jesienią jest magicznie. Pamiętam o tym Ismeno :)
      Miłej niedzieli.

      Usuń
  13. A wiesz Aniu, że robię tak samo jak Ty, też siadam sobie z kawką albo herbatką, książką w moim ulubionym kątku kanapy. Zapalam świeczkę w kominku zapachowym i światełka oplatające szafkę z książkami:-)
    A dziełem Twojego męża jest drapak i światełka, czy tylko jedno z nich? Bo fajny ten drapak, światełka też.
    Rozumiem Twoje odczucia i emocje związane z uzależnieniem bliskiej osoby. Przerabiałam je niestety, ale jako partnerka, napisałam wcześniej słowo żona, ale jakoś tak bardzo nie lubię już tego słowa, więc partnerka. To było bardzo dawno temu, w innym życiu:-) Nie wyszłam z tego nietknięta, wiele emocji, odczuć, odruchów, reakcji na pewne zwiazane z tym nałogiem zachowania zostaną na zawsze, jak śpiące, ale czujne psy, gotowe obudzić się natychmiast pod wpływem znanego mi bodźca.
    Dziękuję Ci za dobre myśli!:-) Trochę mnie odkorkowało. Chociaż tyle, że mogę komentować.
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czekałam, pisałaś, że trochę cię zamiotło. Nic nie trwa wiecznie, ale trudności jakby są z gumy, rozciągają się w czasie.
      Skoro odkorkowana, znaczy trochę jednak przepłynęło.
      Drapak zrobił mój mąż, z uschniętej śliwki. Moje koty jak moje koty, są wychodzące, czasem najmłodsza łazi. Ale koty mojej siostry z Warszawy, niewychodzące, bardzo lubią. Tak jak ja ;)
      Światełka są biedronkowe, dla bezpieczności na baterie, bo kociambry lubią podgryzać kabelki.
      Wyłaź Martko ze studni, wszystko się w końcu układa.

      Usuń