Zaskoczenie, radość, miło...i niepokój.
Ścisk w gardle i napięte ramiona, pochwaliła...
Teraz poprzeczka poszła wyżej, a jak nie doskoczę?
Właściwie na pewno nie doskoczę....
Uzmysłowiłam to sobie prawie od razu, brawo Prowincjonalna!
Kiedyś motałabym się z tym zupełnie bez świadomości co się dzieje. Zaczęłabym wyszukiwać jakieś bardziej oryginalne pomysły na posty, bardziej skupiałabym się na formie, starałabym się lepiej komponować zdania, bardziej pilnować ortografii i stylu, może nawet nie zaczynałabym zdań od "Że" i "Bo" oraz "I", chociaż to lubię ;-)
Tak bym się starała, starała, aż w końcu poprzeczka poszłaby w Kosmos. Wymyśliłabym takie standardy, że samo wejście na bloga powodowałoby napad paniki :-)
I pewnie przestałabym pisać.
Powiedziałabym sobie Wszechświecie, że to kwaśne winogrona są i wiszą tak wysoko :-)
HA! Ale nie zrobię tego :-) Bo już znamy się z tym lękiem. Oj znamy :-)
Że nieperfekcyjna, że nie zasługuję, że tak naprawdę oszustka, te posty od roku to całkowity przypadek, że się napisały...
Ale ponieważ już zmądrzałam i pracuję na tym od dłuższego czasu, to powiem po prostu:
DZIĘKUJĘ GRASZKOWSKA :-)
A potem Graszkowska wrzuciła posta z wykładem :-)
WYKŁAD
Posłuchałam, bo warto, buddysta mówi o przyczynach depresji. Ja wiem, że temat jest głębszy, on mówi z punktu widzenia swojego systemu religijnego, ale dla każdego coś dobrego. Bardzo warto posłuchać :-)
No i mówił też do mnie, o sukcesie. Kiedyś odbierał nagrodę i powiedział, że dziękuje, ale to, co osiągnął, to zbiorowy wysiłek, jego i wszystkich mnichów, i innych ludzi, którzy mu pomogli :-)
Jaki fajny, skromny człowiek. Ale zorientował się, że w ten sposób się umniejsza, stwierdza, że ci co dali mu nagrodę, to raczej tak serio nie dawali, bo on tak naprawdę nie zasłużył, bo przecież inni też brali w przedsięwzięciu udział i tak dalej, i tak dalej...
A wystarczyło się ucieszyć i podziękować, i dalej cieszyć ;-)
Wszechświecie, cyrk na kółkach, zdecydowanie mamy tu Psychiatryk Kosmiczny :-)
Bo se przypomniałam, jakieś pół roku temu dopiero.
Przypomniałam o mojej maturze, która była dawno, w 1986 roku.
To już zamierzchła historia, wtedy dinozaury żyły z ludźmi razem na ziemi, jak mówi młodzież.
A było tak, posłuchajcie:
Wiosna była piękna tego roku, tylko nikt jej nie widział. Ja na pewno nie, moi koledzy też. Wszyscy byliśmy już zmęczeni napięciem, powtarzaniem materiału, kuciem na fakultetach. Obie nasze klasy, A i B, zawsze trochę ścierały się ze sobą, ale teraz ostro iskrzyło, bo każdy w nerwach zastanawiał się, jak będzie z maturą. A mieliśmy problem, bo słabo było u nas z matematyką. Mieliśmy oczywiście kilku wybitnych, zdolnych matematyków, kilka osób co jakoś dawało radę, ale "większa połowa" była kompletnie w czarnejD. Miało to korzenie w tym, że zmieniano nam matematyków kilka razy i niekoniecznie wszyscy byli ok, no i chyba we wrodzonych predyspozycjach, zaległościach z podstawówki, innych zmiennych ;-)
Ja osobiście byłam głęboko przekonana, że nie zdam. Matematyka to moja zmora życia. Wiecznie poprawiałam, wiecznie się bałam, wiecznie nie pojmowałam. Spać nie mogłam, lęk towarzyszył mi na okrągło i wydawało się, że ratunku nie ma...
Asz tu nagle, pojawił się pomysł :-) Zwołano tajne zebranie dwóch klas, stawiliśmy się w komplecie. I przedstawiono pomysł, jak oszukać system i uratować wszystkich :-)
Otóż przed wejściem na salę losowało się numer miejsca, gdzie się siedziało. A my wymyśliliśmy, że usiądziemy po swojemu, tak by można było wysłać ściągi do wszystkich, którzy potrzebują. Zrobimy drugi zestaw losów, każdy dostanie swój numer już z góry. W ławkach przy samej komisji mieli usiąść ci, którzy poradzą sobie sami, za nimi kilka osób słabych, na środku w każdym rzędzie wybitny, który będzie słał ściągi do przodu i do tyłu, gdzie usiądą też słabi. W ten sposób, każdy ma szansę, każdy słaby dostanie pomoc.
Czy rozumiecie jak trudne decyzje musieliśmy podjąć? Bardzo młodzi ludzie, w strachu i stresie, w obliczu najpoważniejszego egzaminu w naszym życiu? Średniacy musieli zdecydować, że usiądą pod nosem komisji i nie dostaną pomocy, muszą polegać na sobie, bo tam ściągi się nie poda. Wybitni musieli zaryzykować własną ocenę, bo musieli odpowiadać za innych, napisać ściągi i rozesłać, zostawało im mniej czasu na siebie. I słabiaki, czyli ja, musieliśmy poprosić o pomoc, przełknąć dumę, zdać się na innych. Nasi wychowawcy zawsze narzekali, że w naszych klasach dużo jest indywidualności, trudne klasy. A tutaj każdy musiał zacząć pracować jak pszczoły w ulu, dla dobra wszystkich. To dopiero egzamin maturalny :-)
I wiecie co? Udało się :-)
Każdy wylosował los, który potem podmienił na drugi, ten właściwy. Losy robiły trzecie klasy, dogadaliśmy się z nimi i sami zrobiliśmy dwa komplety :-) W ostatniej chwili dowiedzieliśmy się, że jedna, drugoroczna osoba zrezygnowała z powtórnego egzaminu, losów było za dużo o jeden. Ale sprawnie przeprowadzona akcja odwrócenia uwagi nauczyciela z losami, pozwoliła koleżance wziąć dwa losy na raz :-)
Usiedliśmy jak zaplanowaliśmy. Każdy zrobił co do niego należało.
WSZYSCY ZDALIŚMY :-)
Chyba nie docenialiśmy wtedy jak poważny zdaliśmy egzamin życiowy. Jak wielkie było nasze zwycięstwo. Teraz to rozumiem.
Czemu o tym piszę:-)
Bo wiecie, zawsze potem, jak zastanawialiśmy się nad tym, nikt nie pamiętał, kto WYMYŚLIŁ?
Nikt nie miał pojęcia. Ja prowadziłam wtedy pamiętnik, ale napisałam już po maturze o wszystkim, ogólnie, z dopiskiem: nie pisałam o tym, żeby nie zapeszyć :-) I tak tajemnica sobie była, fajne wspomnienia też.
Aż trzydzieści lat później poszłam na terapię, zorientowałam się, że mam sporo dużych, białych plam w pamięci, ale zaczęłam już zdrowieć, wyciszyłam się, trochę nauczyłam się medytować, zaczęły wracać wspomnienia, w większości bolesne, czasem zaskakujące, czasem wesołe, aż któregoś dnia, wychodząc do pracy spojrzałam w niebieskie niebo i BUM....
Leżę w łóżku na stancji, jest noc, nie mogę spać. Martwię się, boję, lęk przykrywa mnie szarą, ciężką pierzyną, czuję jak pulsuje wokół mnie. Jest ciemno, patrzę w tą ciemność. Zastanawiam się nad maturą i jakoś nie widzę ratunku. Obracam w głowie różne wersje mojego życia bez matury i nagle olśnienie!
To się pojawiło jak błysk, rozwiązanie. Poczułam ekscytację, nadzieję, nadzieję na ulgę. Pamiętam dokładnie. Moja wyobraźnia podążyła po tej ścieżce przyszłości, po tym jej wariancie. Jak to uzyskać, jak to przeprowadzić? Od czego zacząć? Wyszło mi, że od znalezienia osób, które są lubiane przez wszystkich i które muszę przekonać, by przekonały innych ;-) I poleciało :-)
Ja to wymyśliłam. I zapomniałam, że wymyśliłam :-)
Wszechświecie, wiem, że ten błysk, to twoja robota. Dziękuję :-)
Wiem, że moje żadne poczucie własnej wartości kazało mi zapomnieć jak mogę być sprawcza w życiu :-)
Wiem, że to był wspólny, odważny i wspaniały akt dojrzałości nas wszystkich :-)
Wiem, że to był też mój SUKCES :-)
Chłopaki z Tresury Matrixa i ich złote myśli -)
Ps. Jeśli ktoś z czytających, przypadkiem należy do Wspaniałej 39 (bo już dwójka z nas przeszła na Drugą Stronę Życia), odezwijcie się :-) Może czas na kolejny zjazd klasowy :-)
Pozdrawiam Wszechświecie, twoja wdzięczna Prowincjonalna Bibliotekarka w działaniu.
„Wystarczy się ucieszyć I podziękować” Tak właśnie zgadzam się z Tobą Za dużo się boimy , za dużo oskarżamy, za mało się cieszymy 🌞Niech słowo dziekuje rozkwita🌸
OdpowiedzUsuńNiech rozkwita :-)Tylko razem z cieszeniem się :-) Zawsze z cieszeniem się :-)
UsuńUczono nas być skromnymi, cichymi, chwalenie piętnowano, bo nie wypada, a niby dlaczego?
OdpowiedzUsuńja mówię zawsze moim uczniom, że nie chwalimy się tym, co materialne, ale to czego sam się nauczysz, wypracujesz długimi ćwiczeniami i pasją - tym należy się chwalić,bo to bywa inspiracją dla innych i podnosi nasze poczucie wartości.
To czy ktoś to pochwali, to już inna bajka...
Trzeba jeszcze mówić, że nie musi nikt chwalić. Ty sam musisz tym się cieszyć, tym co robisz. Bo inaczej żadna praca nie ma sensu tak naprawdę. Jeśli się nią nie cieszysz. Można być śmieciarzem i cieszyć się jazdą śmieciarką, albo być prezesem wielkiej korporacji i nie cieszyć się niczym. Radość jest kluczem. I, dodam przewrotnie, wcale nie trzeba koniecznie długich ćwiwczeń, pasja w zupełności wystarczy :-)
UsuńNiektórzy jednak potrzebują więcej ćwiczyć, próbować, zanim osiągną sukces, innym to przychodzi łatwiej...
Usuńkażdy jest inny :-) Jaki materiał, takie narzędzie .
Usuń@Jotka "(...) nie chwalimy się tym, co materialne, ale to czego sam się nauczysz, wypracujesz długimi ćwiczeniami i pasją - tym należy się chwalić,bo to bywa inspiracją dla innych i podnosi nasze poczucie wartości." Bardzo pięknie to napisalaś😊
UsuńPrimo- przestań szafować przymiotnikiem "prowincjonalna". Jesteś jaka jesteś i to zupełnie nie jest istotne czy jesteś z prowincji, stolicy czy portowego miasta.Ciebie i mnie dzieli różnica 2 pokoleń. Smutne jest to, że nie tylko moje pokolenie było wychowywane w niewłaściwy sposób- nas po prostu wiecznie dołowano od dziecka, każdy słyszał że: jest brzydki, niemądry, niewiele wart.Po prostu kiedyś nikt nie chwalił własnego potomstwa, a nawet jeśli- to tylko tak, by dziecko tego nie słyszało.Bo "rogi by dziecku urosły i stało by się trudne do opanowania Miałam nadzieję, że następne pokolenia miały lepiej, ale jak widzę- myliłam się.
OdpowiedzUsuńMoże część dzieci miała, ale sądząc po ilości nerwic,depresji, prób samobójczych wśród młodzieży- niewiele się poprawiło i tak trwa do dziś. Dom zwala wychowanie dzieci na szkołę, szkoła na dom a efekty opłakane.
Ponieważ dość wcześnie "rozgryzłam zagadkę swych niepowodzeń życiowych" moje dziecko było wychowywane bezstresowo, cały czas słyszało od nas, że wszystko może się jej w życiu udać, że jest mądra, ładna, grzeczna, kochana, a my żyjemy po to by dziecku zawsze służyć pomocą.Było czasem trudno, bo dziecina była z natury chorobliwie nieśmiała ale z czasem i to dało się pokonać.
Co do tej waszej matury-wyparłaś to czasowo z pamięci, bo to było jednak nieuczciwe zagranie. Pociesz się, że ja do dziś na dźwięk słowa "matematyka" dostaję drgawek, a widok sudoku przyprawia mnie o mdłości a jakoś nie przeszkadza mi to interesować się na starość astrofizyką. Niezmiernie ważne by osoba ucząca w szkole matematyki umiała ją podać w sposób lekki, łatwy i przyjemny, co niestety jest rzadkością.
Kochaj siebie taką jaka jesteś, a życie stanie się naprawdę lżejsze.
I dobrze, że to co napisała Graszkowska, potraktowałaś normalnie. Brawo TY.
Miłego;)
Ale ja lubię być Prowincjonalna, prowincja dla mnie nie jest zła. Prowincja ma swoje zalety i wady. Ale to takie okno na ludzi, okno na miniświat. Podoba mi się taka mała próba, bo miasto z jego ogromem czasem mnie przerasta. A tu widać wszystko jak na dłoni :-)
UsuńWiesz, jak się dziecku tak wtłacza, że jest cudowne, na wszystko je stać, że osiągnie co będzie chciało, to też może je przerosnąć :-) I, że rodzice będą ciągle wspierać. Można wtedy wychować dziecko, które nie pozna własnej siły, bo siłę naszą widzimy właśnie wtedy, gdy popełnimy błąd i sami z niego się wygrzebiemy. I to brzydkie słowo "grzeczna ". Uczulona na nie jestem. We wszystkim potrzebna harmonia.
I nie, nigdy nie miałam wyrzutów sumienia jeśli chodzi o uczciwość czy nieuczciwość naszego pomysłu. Szkoła nie jest uczciwym miejscem, nie była i nie będzie. Nie jest to możliwe w tej formie jaka jest. Jest to system opresyjny. Sama napisałaś, że dobry matematyk jest rzadkością. Stanęliśmy z tym do walki i wygraliśmy. Zawsze byłam z nas dumna :-) Miałam problem z akceptacją siebie, swoich lęków i emocji, ale nie tych działań akurat. Z resztą, napisałam to :-) Jeśli chodzi o sudoku- blech! Ale obecna fizyka kwantowa, bardzo mnie zainteresowała :-) Miłego anabell.
Mojej akurat było potrzebne takie wsparcie, to dodawało jej skrzydeł. Każde dziecko jest inne- jednemu takie podbijanie bębenka służy, drugiemu nie.
Usuń"Grzeczna" to pojemne słowo - zawiera w sobie całą gamę zachowań pozytywnych i nie dotyczących posłuszeństwa.
Podstawówkę to miała opresyjną, liceum już nie- to była szkoła społeczna, młodzież miała tam dużo do powiedzenia, mogli realizować swe pomysły. Zazdrościłam jej tej szkoły.
Wspieranie dziecka w tym wypadku dotyczyło wsparcia psychicznego, gdyby było potrzebne.Ale nie było.
Nigdy nie mieszkałam na prowincji-urodziłam się i całe życie mieszkałam w stolicy, z tym, że teraz mieszkam w innej niż dotychczas.
Mała miejscowość mnie męczy- po tygodniu już mam dość tych samych ulic, tych samych twarzy w oknach. Wiem, dziwadło ze mnie;)
A prowincja to głównie ograniczoność myślenia, Ty do tego modelu nie pasujesz.
;)
Ze mnie też dziwadło :-) Lubię małe miasteczka i ich małomiasteczkowe afery. Tu życie też aż kipi. Wszystko jak widać zależy od znczenia jakie słowu nadasz, samo słowo jest dośc pojemne. I "prowincjonalana" i "grzeczna", dlatego trzeba myśli wymieniać :-)
UsuńCóż, zazdroszczę szkoły nieopresyjnej twojej córce, ja wiem, że takie istnieją, ale są w ogromnej mniejszości. I dobrzy nauczyciele też. W naszym wypadku, wtedy, podjęliśmy decyzję: nikogo nie zostawiamy z tyłu. Za linią wroga. Bo szkoła nie wywiązała się z tego, co do niej należało. Wystarczyła jedna osoba, która by się wyłamała i nie byłoby tematu. Nie było przymusu. Ale nikt tego nie zrobił. Wszyscy za wszystkich :-) Wszyscy za jednego. Miłe wspomnienie :-) W sumie, gdyby szkoła miała wygenerować właśnie taką postawę życiową, to byłaby fajna misja ;-) Tylko może nie w sposób opresyjny :-) No cóż, staram się przekraczać ograniczenia, jak już je zobaczę :-)
Powiem Ci coś na ucho- jesteś fajną babką, bo starasz się dotrzeć do sedna sprawy i zadziałać. To bardzo dobra cecha, tylko jakoś nie za bardzo popularna w dzisiejszych czasach;)
UsuńWcale ja sama w tym dążeniu nie jestem :-) Jak widać. I miłe słowa biorę do swojego koszyczka. A z tą prowincją i miastem to jest jak z powieściami science fiction i obyczajowymi. I tu, i tu chodzi o relacje :-) Tylko ni jak nie mogę przekonać o tym czytelniczek od Kasi Michalak (oesu, nie czytaj). Pozdrawiam kwantowo :-)
UsuńOgarniałyśmy dzisiaj z Joanną Galeryjkę, dopiero wróciłam i marzy mi się kąpiel w dużej ilości piany, dlatego będzie po łebkach. Popatrz oglądałyśmy jeden wykład i każda z nas zwróciła uwagę na coś innego. To o czym napisałeś zauważyłam, ale bardziej skupiłam się na tych źle ułożonych cegłach- bo to mnie ewidentnie dotyczy. Aczkolwiek z przyjmowaniem gratulacji też mam problem. Zmykam do wanny, ale jak odpocznę wrócę i jeszcze raz przeczytam tekst
OdpowiedzUsuń;-)
UsuńCo roku piszę rodzicom - proszę, zrozumcie, jeśli nawet dziecko nie zda matury, to nic, absolutnie nic się nie stanie, zda w późniejszym terminie albo za rok, to nie koniec świata, dajcie swoim dzieciom żyć.
OdpowiedzUsuńKlara, możesz gadać do upadłego, po fafnastu latach rycia beretów systemem edukacyjnym, nikt tego nie rozumie. Jest to poza ich zdolnością pojmowania. Wołanie na puszczy, mają wdrukowane. A system ryje już od przedszkola, kolejne, kolejne pokolenia.
UsuńJak ja dobrze rozumiem ten problem niedoceniania samej siebie i wypierania z głowy pamięci o osiągnięciach małych i większych, o sukcesach. A nawet jak sobie przypomnę jakieś, to zaraz leci lawina umniejszeń. I te białe plamy w głowie...Zdumiewa mnie to, ze tyle rzeczy pozapominałam. Nawet nie chodzi o sprawy osiągniec własnych. W ogóle, pewne lata, pewne osoby i zdarzenia zatarły sie kompletnie, być moze robiąc miejsce dla innych a moze po prostu nie były tak istotne, jak sądziłam. Inne natomiast pamietam wyraxnie, jakby działy sie wczoraj. Tak samo maturę 1986 wyraźnie pamiętam, bo to była ważna granica w moim zyciu.
OdpowiedzUsuńPanicznie drżałam przed matmą, bo byłam noga do ósmej potęgi. Nikt mi sciagi nie posłał, wiec siedziałam nad swoimi wypocinami pewna, że przegrałam z kretesem i teraz czeka mnie bardzo marny los. Wtedy podeszła do mnie moja matematyczka. Nie przepadałam za nią, bo była matematyczką, czyli nosicielką i władczynią mojego wieloletniego horroru, ale szanowałam, bo była surowa, ale uczciwa. Stanęła nade mną i nad tym moim nieszczęsnym arkuszem matematycznym pełnym moich żałosnych wypocin i westchnęła ciezko. A potem połozyła palec na kluczowym dla rozwiazania jednego z zadań miejscu. Popatrzyłam uwaznie w to miejsce i nagle naszło mnie olśnienie. Dzięki niej dostrzegłam błąd, który zaraz poprawiłam. Matematyczka znowu westchnęła, tym razem z ulgą i poszłą dalej. Dzięki niej zdałam maturę na słabiutka trójczynę, ale zdałam. To był dla mnie cud, uskrzydlenie i największy sukces w życiu, właśnie przez tą wygrana z potworem matematyki. Po maturze poszłam do matematyczki z kwiatami, dziekujac za pomoc i wtedy ona powiedziałą mi, że musiałą mi pomóc, bo przecież wie, że nie każdy musi byc dobry z matmy, że ona widziała moje wieloletnie starania i docenia je, ale rozumie, że matematyka dla mnie to rzecz nie do przeskoczenia, ale uważa, iż jeśli ktoś jest jednocześnie bardzo dobry z innej dziedziny, to powinien mieć możliwosc pójść za swoimi zainteresowaniami dalej, za tym, co mu wychodzi i co go pasjonuje. No i dzieki niej mogłam pójsc na studia (inna juz sprawa, czy mi sie te studia do czegos przydały).
A jeszcze z tamtejszą maturą kojarzy mi sie wybuch reaktora w Czarnobylu. Przed maturą była ładna pogoda.Jedna z moich koleżanek uczyła się na balkonie nieświadoma zagrożenia. Dwadzieścia lat potem zachorowałą na ostrą białączkę. Cudem z niej wyszłą, ale leżąc w szpitalu posród innych chorych dowiedziała sie, że tamten wybuch właśnie winien był lawinie białaczek i innych nowotworów wystepujących wtedy i do tej pory w Polsce. Czyli roku 1986 nie da sie zapomnieć. Była ważny z wielu powodów.
Jaką ci Wszechświat wspaniałą osobę podesłał do pomocy :-)Co za mądra kobieta. Żeby wszyscy nauczyciele byli tacy, pięknie by było. Dokładnie, system edukacyjny jest fatalny, to tak jak pchać okrągłą kulkę w kwadratową dziurkę. Nie pasuje, a pchamy. Od dawna. Tylko ta kulka to dzieci.
UsuńJa jeszcze muszę pomyśleć o tych białych plamach. Mam ich nadal sporo. Cała podstawówka od pierwszej do prawie szóstej klasy. Od może dwóch lat wspomnienia wracają, w takich błyskach czasem, czasem jakoś tak kawałeczkami. Od 7 podstawówki do końca LO prowadziłam pamiętniki, więc tu mam wsio. Mój mąż kiedyś twierdził, że ma takie przekleństwo, że pamięta wszystko. Jak wróciłam po terapii do czytania moich pamiętników, a byliśmy w Lo w jednej klasie i byliśmy parą od pierwszej klasy, okazało się, że kompletnie nie pamiętał niektórych zdarzeń, kiedy mu je czytałam. I skubany, też nie pamiętał, kto wymyślił nasz maturalny myk ratunkowy :-) Nasz mózgowy interfejs robi co chce.
Czarnobyl. O! Przypomniałaś mi. My akurat, we dwójkę, byliśmy w Warszawie tego dnia. Nie plątaliśmy się dużo po mieście, ale jednak. Wieczorem wróciliśmy na Podlasie. Nie było żadnego picia Lugola. Nic. Życie płynęło normalnie, aż wreszcie wiadomość wyszła na światło dzienne. Teraz mamy u nas plagę hashimoto, guzów tarczycy, zaburzeń tarczycy. Endokrynolodzy stali się u nas najbardziej obleganymi lekarzami, a badanie TSH jest w podstawowym zestawie. Tak, 1986 to był rok krytyczny.
Ta nauczycielka okazała sie naprawdę dobrym i pełnym empatii człowiekiem, w przeciwieństwie np. do mojego matematyka z podstawówki, który od początku do konca był zwyczajnym łajdakiem i do dzisiaj mam przez niego koszmary senne. Och, ta nieszczęsna matma! Potem jeszcze zatruwała skutecznie życie mojej córce, i o ironio losu, któz jej musiał w matmie pomagać? Ja, nizej podpisana, która po latach zmuszona byłam dla dobra dzieciecia wrócić do tych wszystkich słupków, wykresów i iksów i zrozumieć to aby pomóc zrozumieć to jej (imienniczce Twojej zresztą!)!:-))
UsuńA co do chorób tarczycy, to też rzecz jasna takową posiadam...
Posiadasz chorobę tarczycy? No tak. Pamiątka taka. Człowiek wolałby jednak pocztówkę. Mam nadzieję Ola, że ustabilizowana ta twoja tarczyca. Wpływa ona niestety, na działanie metabolizmu wszystkich narządów. Zawsze coś :-(
UsuńU mnie mąż, był i jest wybitny z matmy :-) Na niego spadło uczenie chłopaków, ale nie musiał dużo, jakoś sami radzili, choć też mieli fatalnych nauczycieli. To raczej z nauczycielami mąż miał problem, nie z dzieciakami.
Masz córkę Anię? Pozdrów serdecznie ode mnie. To bardzo fajne imię :-)
to i ja pochwałę zostawię. Twoje posty i dla mnie są szczególne. Przemyślenia napisane w sposób prosty i jasny pozwalaja spojrzeć na siebie innymi oczami. Trafne spostrzeżenia pozwalają dostrzec siebie. Bardzo Ci dziękuję i chwalę. Brawo. To co piszesz tu jest ważne.
OdpowiedzUsuńdo zwykłego dziękuję doszłam kiedyś sama. I za pochwały, dobre słowo dziękowałam. Potem był etap uświadamiania innych- gdy próbowałam trochę pomóc bywało: nie chcę nic nie potrzebuję itd. A wystarczało czasem trochę tłumaczeń: to jak nie potrzebujesz to oddaj dale, jesli bedzie ci za duzo to wiem, ze wiesz komu dać dalej i tłumaczenie: wystarczy proste dziękuję gdy ktoś daje. I zadziałao, do dziś to mnie cieszy gdy dając np 6 jajek słysze dziękuję. A nie: nie, nie, nie.....
Alis :-)Dziękuję :-)
UsuńMój mąż jak coś komuś pomaga, na przykład podwozi autostopowicza, mówi: ale przestań, nie chcę kasy bo mój anioł stróż łapie za gumkę i chce mi tego plusa wygumkować :-) Mam taką koleżankę, co duma u niej, jak u Indian w rezerwatach, wypróbuję twoje tłumaczenie, pójdzie dale ;-)
A w sobotę papryka nadziewana :-)
Niedocenianie samej siebie i swoich możliwości.... jestem w tym mistrzem, mogłabym nauczać innych... ale nie byłaby to cenna nauka, bo też i nie jest to ani cenne ani komukolwiek do czegokolwiek potrzebne. Od lat słyszę jaki to ja mam talent, gdziekolwiek pokażę swoje haft, słyszę zachwyty, potrafię zdobyć setki jak nie tysiące lajków... A i tak jak przychodzi co d czego to się chowam w kącie. A wychodzi to kiedy mam coś zrobić na zlecenie. Wtedy jest ten głos... nie umiesz, zrobisz nieładnie, nie spodoba się, nikt nie zapłaci za to złamanego grosza. Bo tylko tobie się to podoba, inni lajkują i chwalą z uprzejmości i może dla tego, że Tobie się chciało to zrobić.
OdpowiedzUsuńA do tego ciągle się sprawdzam, czy mogę jeszcze lepiej, jeszcze ładniej, dokładniej... Czy będę umiała tak jak ten kto moim zdaniem robi to naj naj... Zamęczam się pokonywaniem własnych słabości i stawianych coraz wyżej poprzeczek. Skutkiem tego, moje hobby przestaje dawać mi radość, staje się kolejnym egzaminem do zaliczenia, a jak już osiągnę wymagany efekt i dojdę do wniosku, że lepiej się nie da będą na moim poziomie czy mając moje możliwości to przestaje mnie to w ogóle kręcić. Ile razy łapałam się za coś co wydawało mi się takie super, sprawdzałam, czy też tak umiem i czy mi wyjdzie, a potem, jak już się udało to przestawałam widzieć sens robienia tego dalej.
Kiedy sobie to uzmysłowiłam, zaczęłam jakoś nad tym pracować, chociaż nie wiedziałam jak. Nadal mam z tym problem, dążę do bezsensownej doskonałości. Zamiast radować się kolejnym haftem, jak traktuję to jak sprawdzian moich umiejętności. A oceną jest ilość polubień, komentarzy czy nowych obserwatorów. Tak, mam z tym problem, tak, pracuję nad sobą i chyba robię już małe postępy. Ale jeszcze bardzo małe.
Tak, że ten...
O! bardzo precyzyjnie opisany proces :-) Znaczy widzisz dokladnie. A to już połowa sukcesu. Przez takie coś nie malowałam prawie dwadzieścia lat. Znam, rozumiem. A słuchałaś wykładu u Graszkowskiej, te skubane dwie cegły :-)
UsuńLuna, nas takich jest zatrzęsienie. Teraz, jak rozglądam się wokół z otwartymi oczami, widzę. Codzień. I cieszę się, bo widzę. Tak jak ty. Wiem, co mnie uwiera, wiem skąd, wiem jak moża to zmienic. Troszkę, powoli, ale zmienić. No nie jest to łatwe. U mnie wiąże się to ze starchem, podejście do sztalugi wywoływało opór i strach, a ja się boję bać :-) Płakałam ze strachu, to było dopiero. Nadal mam opory, muszę świadomie planować, bo inaczej jeszcze pranie wstawię, może książkę poczytam, może ciasto upiekę, może drzemka...wszystko by nie podejść do tego, co tak lubię. Wariatka, ale niekoniecznie :-) Ale wiesz, to że nie jesteśmy w tym same, że jest to dość powszeche, troszkę mnie pociesza :-) Nie powinno może, ale jednak :-) I tam na górze dziewczyny popisały trochę, nie same jesteśmy w tej walce ;-) Mnie twój kot z krzywym okiem ogromnie się podobał, miał osobowość dzieki temu ;-)
I nawet małe postepy doceniaj, one prowadzą do dużych, bez małych, dużych nie będzie :-) Sorry, że dopiero dzisiaj opdpisuję. Po południu pojechaliśmy do mamy. Awaria w łazience. Kurka, czeka nas remont. Ech!
Remontu nie zazdroszczę, nie nawidzę ich. Unikam jak mogę.
UsuńOżesz... akcja jak z filmu - ryzykowna i sprawna, w dodatku udana! Matma również była moją zmorą, a cyferki sprawiają, że kompletnie głupieję i przestaję myśleć. I chyba wiem dlaczego (m.in.). Tato próbował wtłoczyć mi coś do głowy i za każdym razem były to awantury z przytupem. Im bardziej się wkurzał, tym mniej pojmowałam. Ściągę na maturze przyniosła mi - uwaga - wychowawczyni! Do dziś, i to się raczej nie zmieni, na widok najprostszych działań matematycznych mózg mi wyparowuje. Tak że ten...
OdpowiedzUsuńO! popatrz, u mnie podobnie, tylko mama to robiła, za każdym razem awantura i czarna ściana w mojej głowie. Nie lubię cyferek, to jedyne czego nie znoszę w mojej pracy, nawet biurokrację da się przeżyć. I to bie pomogła nauczycielka, jak Oli. No są porządni ludzie. Ci co wymyślili kalkulator i pralkę, Nobla powinni dostać ;-)
UsuńNo, fajna akcja, jak JamesyBondy :-)
Moja córka jako trzylatka powiedziała na pewnym koncercie dla dzieci, że warto się chwalić. Sala buchnęła śmiechem, wiadomo głównie rodzice, ale ona swoje, uparcie podtrzymywała swoje zdanie :) Także no ten
OdpowiedzUsuńA nój syn jako trzylatek, żartem zapytany - co jest najważniejsze w życiu?
UsuńOdparł bardzo poważnie, patrząc mi w oczy- MIŁOŚĆ. Wtedy nie zrozumiałam, że najpierw do siebie :-) Takżetego...ustami dzieci Prawda przemawia :-)